Od ostatniej porażki w poszukiwaniach minęły 2 wschody słońca. Daglezjowa Igła zastanawiała się jak nareszcie znaleźć i złapać samotnika. Nie przyjmowała do wiadomości, że może to być zwykłą plotką. A tym bardziej nawet jej do głowy nie przychodziło, by się poddać.
Czuła podekscytowanie tą sprawą. W Klanie Klifu nie słyszała nigdy o takich tajemniczych, mrożących krew w żyłach zagadkach. A tutaj wręcz się od nich roiło. Nigdy nie była specjalną fanką strasznych rzeczy, ale ten tajemniczy samotnik, przerażający innych swą potęgą niezwykle ją zainteresował i podjudził do działania.
Wymyśliła nareszcie dobry plan. Przecież takie podejrzane osobistości nie wychodzą w dzień, na wyciągnięcie łapy, gdy kręcą się koty i patrole... bingo! Mrok nocy był z pewnością tym, co je przyciągało. I wtedy należało ich poszukiwać.
— ...a wtedy wyskoczyły na mnie szczury — mruknęła, opowiadając w międzyczasie historię. Ale te szczury to takie durne stworzenia, że same wpadały mi w łapy — prychnęła.
— Naprawdę? Huh, powinniśmy tam więcej polować — zastanowił się Ślimak, słuchając uważnie i z ogromnym zainteresowaniem.
— Nie wiem, stary. Być może to te były tylko na tyle mysiomózgie... Nazwa zobowiązuje.
Czarny się zaśmiał.
— I co dalej?
— Złapałam jednego, ale po żadnym samotniku nie było śladu — wzruszyła ramionami. — Wzięłam to co upolowałam i wróciłam.
— I zamierzasz się tak poddać? — zdziwił się Ślimak. Daglezja się jednak tylko uśmiechnęła.
— Ja się poddać? Chyba mnie nie znasz! — rzuciła z pewnością siebie, przymykając oczy. — Ja się nigdy nie poddaję.
— To na co czekasz? — Ślimak zerwał się na równe nogi, jak gdyby chciał z miejsca wyruszyć na wyprawę. Daglezjowa Igła musiała szybko ostudzić jego entuzjazm, ale i tak była pozytywnie zaskoczona reakcją kolegi. Ślimak był idealnym kompanem na kolejną wyprawę!
— Hola hola, opanuj się trochę — spojrzała w niebo. Było ledwo wczesne popołudnie. — Takie szemrane typy się po nocach kręcą, a nie w środku dnia. To nie ma sensu — wymamrotała, a Ślimak przewrócił oczami.
— Naprawdę? To kiedy tam pójdziemy?
— Jak się ściemni.
— Jesteś przekonana, że ktoś nas wypuści o takiej porze z obozu? — podniósł jedną brew.
— A od kiedy z ciebie taka czysta łapa, co? — wstała, by smagnąć go ogonem po pysku. — Mi się wszystko uda. Nam, bo obstawiam, że nie chcesz tego ominąć.
— Ominąć?! Nie ma mowy!
— W takim razie wyjdziemy późnym wieczorem. Jak się nie stawisz to cię chyba zamienię w karmę dla wron — prychnęła z groźbą, Ślimak jednak przymknął jedynie z rozbawieniem oczy.
— Możesz na mnie polegać — pokiwał głową czarny. Daglezjowa Igła była bardzo zadowolona z decyzji kocura. Cieszyło ją, że nie będzie musiała iść tam sama. Czuła pewien niepokój i podekscytowanie na tą myśl. Miała nadzieję, że towarzystwo wesołkowatego Ślimaka będzie dla niej wsparciem.
***
Jak postanowili, tak zrobili – wyszli z obozu niedługo przed ostatnim granicznym patrolem, gdy już się ściemniało. Prześlizgnęli się niezauważenie i poszli w przeciwną drogę niż patrol. Wyglądało na to, że byli bezpieczni. Kto wie, czy Komar mógłby się zdenerwować, widząc, jak wychodzi w środku nocy w odosobnione miejsce... Przecież już i tak ktoś rozpowiedział durne plotki, jakoby miała być szpiegiem klifiaków. Nie chciała nawet o tym idiotyzmie myśleć.
— No to jesteśmy! — mruknął Ślimak, zaskakując Daglezję. To już?
— Szybko poszło — stwierdziła, obserwując uważnie śmietnisko.
— Czego my tak właściwie szukamy? — spytał Ślimak, jak zwykle wyluzowany, nie przejawiając najmniejszej oznaki strachu.
— Tajemniczego, potężnego samotnika, o którym krążą legendy! Mówiłam ci — mruknęła niezadowolona. Naprawdę miał aż tak krótką pamięć? Na litość Klanu Gwiazdy... — Nie bądź tchórz, tylko chodź!
Weszła pierwsza na śmietnisko, czując jak mimowolnie drżą jej łapy. Nocą wyglądało znacznie bardziej złowrogo niż za dnia. Dając z siebie wszystko, by Ślimak nie poznał, że bardziej to ona jest tchórzem zapuściła się w aleje Cmentarzyska Potworów, a Ślimak tuż za nią. Spacerowali chwilę, nasłuchując dźwięków. Ruda wypięła dumnie pierś, by dodać sobie odwagi. Im głębsza i głuchsza stawała się cisza tym bardziej Daglezjowa Igła miała wrażenie, że coś na nią nagle wyskoczy.
Nic jednak nie wyskoczyło przez następną sekundę, kilka sekund, później minutę. Nie pocieszało jej to jednak. Potwory wyglądały jak prawdziwe, martwe, ogromne stworzenia, które mogły w każdej chwili się obudzić, z warkotem zabłysnąć żółtymi oczyma i rzucić się jak drapieżnik na dwójkę bezbronnych kotów. Wzdrygnęła się, obserwując wraki, delikatnie oświetlane przez słabe światło księżyca. Otuchy nie dodawały liczne komentarze Ślimaka, który co chwila rzucał czymś w rodzaju "Patrz jaka bestia", "To coś wygląda, jakby je przeżuł borsuk" albo "Ej stara patrz, nietoperz!". Zbywała go przytakiwaniem, niezrozumiałym mamrotaniem czy krótkimi odpowiedziami. Starała się miękko stawiać kroki i nadstawiać uszu uważnie, nawet bardziej niż wcześniej.
— Ale cacko...
— Zamknij pysk — mruknęła cicho, lecz widocznie zirytowana. — Szukamy samotnika. Myślisz, że jak będziesz się darł tak, że cię na wyspie zgromadzeń słychać, to do ciebie przyjdzie?
— Hę? — Ślimak nie wyglądał jakby rozumiał powód niezadowolenia Daglezjowej Igły, ściszył jednak głos. — Dobra, jak chcesz.
— Dzięki — szepnęła, przemykając za kolejną górką.
Miała wrażenie, że kręcą się w kółko. Na pewno czegoś nie zauważali, jakiegoś kluczowego znaku. Zakręciła nosem, otworzyła dla lepszych efektów pysk, ale nie wyczuła nic poza wszędobylskim odorem metalu. Nagle zdała sobie sprawę, że nastała całkowita cisza. Słyszała i czuła na tyle głowy ciepły oddech Ślimaka. Przerywał tą ciszę jedynie cichy chrzęst śmieci pod łapami niezgrabnie chodzącego kompana. Daglezjowa Igła położyła po sobie lekko uszy. To miejsce było pustsze niż mózgi piecuchów. Czy to możliwe, że Żbik zmyślał i opowiadał bzdury?
Nagły trzask wyrwał szybko ze skupienia Daglezję, która gwałtownie podskoczyła, odwróciła się i chwyciła się podłoża pazurami. Ślimak otworzył zdezorientowany pysk, by coś powiedzieć, ale pointka szybko uciszyła go ruchem ogona. Po krótkiej chwili ciszy usłyszeli szuranie. Nawet Ślimak przykucnął i nasłuchiwał w milczeniu, a Daglezjowa Igła słyszała tylko zagłuszający szum przepływającej wartko krwi w uszach. Odgłosy nie były jednak subtelne - nie mógł to być po raz kolejny szczur. Powoli dźwięk zanikał, jak gdyby się oddalał w stronę rzeki. Ślimak i Daglezja spojrzeli porozumiewawczo po sobie, oboje czując podekscytowanie, zastępujące niepokój. Teraz albo nigdy. To nie mógł być nikt inny jak tylko on. On, którego szukali.
Początkowo szybkim krokiem, później biegiem rzucili się w pogoń za poszukiwanym. Daglezjowa Igła czuła w sercu determinację. Gdy księżyc, jedyne źródło światła, schował się za chmurami i nastała zupełna ciemność musieli ostrożnie patrzeć pod własne łapy, co nieco utrudniało pościg. Daglezja jednak nie zatrzymywała się, czując już na języku słodki smak zwycięstwa. Gdy z pomocą Ślimaka dorwie tego legendarnego samotnika nareszcie zaczną ją szanować w Owocowym Lesie! Będą jej wdzięczni i nikt nie zasugeruje nawet, że jest szpiegiem. Po co szpieg miałby tak się poświęcać w imię nauki, huh?
Stopniowo zwalniali chodu, będąc już blisko. Daglezję owładnęło zmęczenie, więc szła dalej dysząc. Dźwięki ściszały się coraz bardziej, a ruda czuła, jak rozpaczliwie mimo chęci poszukiwany samotnik ucieka jej sprzed nosa. Ostatnim głośnym dźwiękiem był plusk i rozprysk wody. Ślimak wysunął się na prowadzenie, a Daglezja wykrzesała z siebie jeszcze trochę siły, by podbiec.
Czyżby nie wszystko było już stracone? Wydawało się jej, że widzi w ciemności poruszającą się, jasną posturę kota. Delikatna mgła otaczała wolno płynącą rzekę, ograniczając widoczność. Daglezjowa Igła parła jednak przed siebie. Łapa za łapą, oddech za oddechem...
Gdy znalazła się pierwsza przy brzegu poczuła osłupienie i ogłupienie, ponieważ nie było przy nim ani żywej duszy. Przecież mogłaby przysiąc, że jeszcze kilka uderzeń serca temu kogoś tu widziała! Rozglądała się, lecz w rozwiewającej się podmuchem wiatru mgle i ciemności nie widziała za wiele. Wywęszyła jednak jakiś zapach i zrobiła wielkie oczy. Lokalizując miejsce, z którego się unosiła intensywna woń zdała sobie sprawę z tego, że to nie był zwykły koci zapach.
Chmury rozsunęły się na krótki moment, uwalniając bladą tarczę księżyca, która rzuciła na twarz rudej delikatne, połyskujące światło.
— O ja cię pier... — wymamrotała oszołomiona. Dobiegający dopiero Ślimak chciał już zadać pytanie dlaczego stoi jak kołek, ale sam zauważył to, w co wlepiała wzrok Daglezja.
Szkarłatną wstęgą płynęła krew, rozmywając się w ciemnej, mętnej wodzie. Źródłem strumyka czerwieni było dryfujące na mieliźnie bezwładne truchło. Bagnista woda zatapiała w połowie kocura, którego puste oczy patrzyły w górę, jak gdyby chciały zajrzeć do wnętrza własnej głowy. Jego futro falowało pod wpływem delikatnych fal i znów powróciła cisza, przerywana teraz jedynie cichym szumem rzeki i budzących się do życia nielicznych owadów i płazów.
Rozcięcie na szyi kocura nadal krwawiło, mimo że zdecydowanie nieznajomy nie był już z nimi w jednym świecie. To oznaczało tylko jedno – zmarł kilka chwil przed ich przyjściem. A po sprawcy nie było najmniejszego śladu. Daglezjowa Igła czuła jednak na sobie cudze oczy, choć nie potrafiła określić skąd padał na nią wzrok. Wiedziała jednak, że z pewnością teraz nie są w mroku sami.
— To nie jest ten samotnik, co nie? — odezwał się w końcu do stojącej w bezruchu kotki, która nadal stała nieruchomo. Dopiero silne szturchnięcie przez Ślimaka sprawiło, że zamrugała i jak oparzona, z opóźnioną reakcją, wyskoczyła z wody, która moczyła jej łapy. Nie mogła oderwać wzroku od martwego, makabrycznie zamordowanego włóczęgi. Jedynie cofała się stopniowo w przeciwną stronę.
— Możemy być następni — zawarczała Daglezja, w końcu spoglądając na Ślimaka. — Co się gapisz? Nic tu po nas!
— Nic tu po nas..?
— Chcesz skończyć jak on? — syknęła, wskazując na dryfującego trupa. Nie dała mu czasu na odpowiedź. — Nie? To wiej.
Dwa razy nie musiała tym razem się powtarzać, ponieważ uczeń nie zamierzał spędzać w obecności martwego i mordercy czającego się gdzieś za rogiem ani chwili dłużej. Popędził pierwszy, a Daglezja tuż za nim, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę rzeki, od której stopniowo się oddalali, ku jej uldze. Unoszący się z prądem wody kot rozmył się za zaroślami i pod rzeczną tonią.
W oddali za uciekającą parą uniosło się ciche westchnięcie.
— Będzie się komu tłumaczyć — mruknął obojętnym głosem kot czający się w mroku. Wyskoczył on z zarośli, tym samym z kryjówki i wolnym krokiem poszedł za kotami, które znikały już powoli za horyzontem. Wciąż skądś jednak unosił się wzrok, wzrok kogoś, kto był prawdziwie nieznajomy.
POSTACIE NPC: Ślimak, Lśniąca Tęcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz