Tw: opis śmierci zwierzyny przy polowaniu
Przeciągnął się na posłaniu i rozejrzał wokół. Jego brat leżał zwinięty w kulkę niedaleko niego, a on sam miał swoje posłanie na samym końcu legowiska. Niektórych to dziwiło, w końcu było tam najgorsze światło, ale on po prostu czuł się tam spokojniej, wygodniej. Spojrzał na obóz przez wyjście z legowiska. Widział, jak jego matka, Makowy Nów chodzi już i rozdziela patrole. Cóż, taka rola zastępcy. Odkąd nim została, miała wiele na głowie, jednak był z niej dumny. Jeszcze bardziej dumny był z faktu, że jako zastępca jest ona jego mentorką. Podniósł się więc i ziewnął przeciągle. Na swoje szczęście chodził bardzo cicho i delikatnie, więc był w stanie nie narobić hałasu i nie obudzić reszty. Wyszedł z legowiska i widząc, jak reszta patrolu odchodzi już z obozu, podszedł do swojej matki.
— Ładna dzisiaj pogoda. — stwierdził, patrząc na Makowy Nów. Ta zastrzygła uchem, po czym odwzajemniła spojrzenie.
— Nie najgorsza, zgadzam się. — stwierdziła kotka. — Zapewne jesteś tu, żebyśmy już rozpoczęli trening?
— Jak zawsze, im wcześniej, tym lepiej. — wzruszył ramionami. Jego matka skinęła głową.
— Słusznie. No dobrze, zbieraj się. — wstała z ziemi, a on podążył za nią do wyjścia. Wyprowadziła go z obozu, po czym skierowali się w stronę granicy z Klanem Klifu. Zapach tych kotów przynosił mu obrzydzenie, gdyż dla niego pachnęli słabością. Szczególnie dlatego, że nie wierzyli w Mroczną Puszczę. Jego matka poprowadziła go tędy, gdyż niedaleko znajdowało się dobre miejsce do łowienia. Gdy w nie dotarli, Makowy Nów usiadła, owijając ogon wokół swoich łap. On sam zatrzymał się, nie decydując się na odpoczynek. Łapy nawet trochę nie poczuły porannego wyjścia. Nie był zresztą jakimś niedorajdą, aby odpoczywać po krótkim spacerze.
— No dobrze, co czujesz? — na jej pytanie kocur od razu zawęszył. W powietrzu nie poczuł nic wielce specjalnego, jednak zwierzyny było wiele. Zapowiadało się dobre polowanie.
— Dwie wiewiórki, przebiegały tędy niedawno. Do tego mysz. — spojrzał na mentorkę, która skinęła z aprobatą.
— Bardzo dobrze. Znajdźmy je więc. — Makowy Nów kucnęła i zaczęła szukać zwierzyny, a Krucza Łapa powtórzył jej ruch. Powoli i dokładnie przeczesywał teren. Łapy stawiał powoli i delikatnie, nie chcąc wystraszyć zwierzyny, był w pełni skupiony na celu. Jego brzuch co jakiś czas ocierał się lekko o trawę, a boki o liście krzaków, które czasem napotykał na swojej drodze. W końcu jednak się zatrzymał. Niedługo zajęło mu znalezienie swojej zdobyczy. Położył uszy po sobie, a ogon podniósł lekko do góry, aby nie szurać nim po trawie. Jego źrenice zwęziły się nieznacznie, a sam poruszał się bezszelestnie. Mysz, która właśnie podgryzała ziarenko pod jednym z drzew, nie miała pojęcia, że za chwilę weźmie ostatni oddech i umrze w jego szczękach. W jakiś sposób kocurowi dawało to wielką satysfakcję. Śmierć była czymś, co kochał oglądać, a jeszcze bardziej uwielbiał być jej sprawcą. Kto by nie chciał? Patrzenie, jak życie ofiary ucieka z niej, gdy ta kona w męczarniach, może być tylko i wyłącznie przyjemne dla oka. Z tą myślą w głowie kocur wyskoczył w górę, aby zaatakować. Niestety dla jego ofiary, mysz nie zauważyła w porę drapieżnika. Krucza Łapa przyszpilił ją do ziemi, na co ta pisnęła. Czuł jej strach. Oh, jak bardzo kochał go czuć. Podniósł ją pazurami za ogon, podczas gdy ta wierzgała się we wszystkie strony. Uśmiechnął się delikatnie, czego często nie robił.
— To przykre, czyż nie? Tak nagle umierać? Na tym świecie jest wiele osób, które będą chciały bawić się twoim życiem… Czyhać nad nim… A ty możesz je tak po prostu stracić. Nikt nie może cię uratować. Choć wątpię, że ktokolwiek by chciał. Każda mysz, jak i zdobycz jest tchórzem. Zostawia swoich w potrzebie. Najsilniejszy przeżyje, co? Natura jest podła, a ty, droga myszko właśnie się o tym przekonasz. — po tych słowach rzucił nią o ziemię, nadal trzymając za ogon, po czym wgryzł się w jej kark. Słyszał, jak jej kości łamią się. Patrzył, jak życie powoli ucieka z jej oczu. Jak krew wylewa się z jej ciała. Krew wylana nie za jej występki, a za to, że żyła, nikomu nie przeszkadzając. A teraz miała się stać pokarmem dla Klanu Wilka. Taki los. Krucza Łapa usiadł nad ofiarą i zamknął oczy.
— Mroczna Puszczo, dziękuję ci za tą ofiarę i posiłek dla mojego klanu. — wypowiedział te słowa cicho, jakby chciał jak najlepiej oddać szacunek kotom, które są wokół niego w każdej chwili, tylko ich nie widzi. Koty z Mrocznej Puszczy były dla niego jak najbliższa rodzina, oprócz tej, która żyła. Czasami siadał nad ofiarą, bądź przy spacerze w lesie i rozmawiał z nimi. Co prawda nie dostawał odpowiedzi, była to jednostronna rozmowa, ale modlitwa do przodków była dla niego jak codzienna tradycja. Spojrzał więc przed siebie, w las. Nie przepadał za patrzeniem w gwiazdy czy niebo. Symbolizowały w końcu Klan Gwiazdy, a nie Mroczną Puszczę…
— Mroczna Puszczo… Mam nadzieję, że zostanę godny dołączenia do kultu, gdy przyjdzie na to pora. Nie mogę się doczekać dostąpienia tego zaszczytu. — brak odpowiedzi. Nigdy jej nie dostawał. Nie dziwiło go to, przecież nie jest jeszcze w kulcie, a przodkowie mają ważniejsze koty, z którymi muszą się komunikować. Szanował to. Nie był najważniejszy na świecie. — Wszystko przychodzi z czasem. A mrok nadejdzie razem z wszystkim. — wyszeptał sam do siebie i podniósł się z ziemi. Podniósł zmaltretowaną trochę mysz i skierował się w stronę zapachu matki. Krzaki i drzewa ocierały się delikatnie o jego futro, jednak nawet gdyby miało mu to przynieść ból, nie przeszkadzałoby mu to. Ból był dla silnych, ale reagowanie na niego dla słabych. Odnalazł w końcu matkę, która siedziała z wiewiórką przy łapach. Kolejny obraz śmierci, pomyślał Krucza Łapa, widząc, jak wiewiórka nadal próbuje złapać ostatnie oddechy.
— Wracajmy do obozu. Nie ma co tak długo zwlekać. — Makowy Nów podniosła ją z ziemi, zaciskając na niej zęby, co skutecznie zakończyło cierpienie zwierzęcia. Krucza Łapa spojrzał na nią z własną zdobyczą i skinął głową. Gdy szli przez las, zdecydował się przemówić.
— Ta kotka, którą widzieliśmy na zgromadzeniu… Uważam, że dobrze zrobiła. Zabiła słabszego, skróciła jego cierpienie na świecie. — jego słowa były trochę stłumione przez zdobycz, którą miał w pysku. Jego matka spojrzała na niego trochę zdziwiona. Nie spodziewał się takiej reakcji. — No co? Uważam, że zasługuje na szacunek. Jest silna, widać to po niej. Jak na samotnika nawet dobrze wygląda pod względem sytości i umięśnienia. Nie każdy samotnik ma tyle szczęścia co ona. Z resztą, zabiła kota Klanu Klifu. Ucznia, jeśli dobrze się orientuję? Potrójna Łapa… Cóż, koty Klanu Klifu są słabe, powinny już dawno zostać wybite, chociażby połowa z nich. — Makowy Nów zatrzymała się, więc zrobił to samo.
— Krucza Łapo. Wiem, że uważasz, że każdy słaby kot nie ma prawa żyć, ale pamiętaj, że każdy ma swoją rolę w klanie. Bez medyków nie bylibyśmy w stanie przetrwać, dobrze to wiesz. A jednak nienawidzisz ich z całego serca. — Krucza Łapa prychnął na jej słowa. Serce. Jeśli jeszcze jakiekolwiek ma, to faktycznie, mógłby tak się czuć. Jednak nienawidzi medyków z czystej zasady. Nie walczą. Nie są w takim razie silni. Ich wiedza jest mu obojętna.
— Tak, może i tak jest, ale nadal, nie wykazują siły. — stwierdził i ruszył dalej, nie zwracając uwagi na to, czy Makowy Nów podąża za nim. Zacisnął zęby trochę bardziej na ofierze. Miał szczęście, że obóz nie był daleko, bo nie wytrzymałby napięcia pomiędzy sobą a matką. Gdy weszli, od razu rzuciła się mu w oczy Kocankowa Łapa, która rozmawiała ze swoim mentorem. Otrząsnął się momentalnie. Skup się, Krucza Łapo. Nie możesz myśleć o niej cały czas. Fakt, jest tajemnicza, ale nie zmienia to nic. Musisz się skupić na tym, co ważne. Odłożył swoją zdobycz na stercie zwierzyny, co zrobiła też i jego matka. Spojrzał na nią, czekając na rozkazy. Ta jednak chyba nie chciała odpuścić jego wcześniejszego zachowania.
— Wymień mech w legowisku starszyzny i żłobku. Może nauczy cię to, że każde ogniwo klanu jest ważne. — wysyczała te słowa w jego stronę. Jego futro stanęło lekko na jego grzbiecie, uszy położył po sobie, a koniuszkiem ogona lekko zaczął miotać na boki.
— Tak jest, Makowy Nowiu. — wycedził te słowa przez zęby. Może i okazywał jej zazwyczaj szacunek, jednak czasami wyprowadzała go z równowagi. Wyszedł z obozu napięty, aby nazbierać mchu do legowisk, jednak podążyła za nim niespodziewanie kotka. Prawie podskoczył, gdy zobaczył u swojego boku Kocankową Łapę.
— Co ty tu robisz? — spytał, nadal widocznie napięty, jednak młodszej najwyraźniej nie ruszało to zachowanie.
— Wiesz, nie powinno się wychodzić samemu z obozu, więc stwierdziłam, że zabiorę się z tobą. — przez chwilę nastąpiła cisza, jednak nie był pewny, czy gęsta, czy przyjemna.
— A dostałaś pozwolenie? Nie masz przypadkiem szkolenia w tym momencie? — spytał podejrzliwie.
— Nie, mój mentor nie miał nic przeciwko. — na jej słowa jedynie skinął głową. Może i obecność kotki lekko go uspokoiła, jednak nie pasowało mu to. Zawsze wywoływała u niego mieszane emocje, czemu tym razem jest inaczej? Dotarli do drzewa, na krórym zauważył trochę mchu. Zaczął je zdrapywać pazurami, a Kocanka brała je w pyszczek. Może przynajmniej gdy będzie go niosła, nie będzie zadawała mu niekomfortowych pytań, co leżało w jej naturze, szczególnie jeśli kierowała je w jego stronę. Skończyli zbierać mech i skierowali się do obozu. Sam miał pełny pyszczek, więc nie był w stanie się odezwać, jedynie od czasu do czasu prychać ze złości na Makowy Nów. Choć nie używał słów, czuł się, jakby jego gniew w stronę matki był wysłuchany przez młodszą uczennicę. Przynieśli mech do żłobka i zaczęli go rozkładać, podczas gdy kociaki biegały im pod łapami. Krucza Łapa był na skraju wyszarpania futra większości z nich, gdyż denerwowały go. Nie mogą choć chwilę usiedzieć na tyłku? W pewnym momencie jedno z kociąt wpadło w niego z impetem. Warknął lekko w jego stronę. Mała dymna kotka potrząsnęła właśnie główką, otrzepując się z kurzu. Ah tak. To te kociaki, które wyglądają jak przybłędy…
— Bardzo przepraszam! Nie chciałam na ciebie wpaść… — widać było strach w jej oczach. Krucza Łapa kochał patrzeć na czyjś strach. Jednak gdy spojrzał na Kocankową Łapę pracującą nad legowiskami i westchnął. Lekko odepchnął łapą mniejszą kotkę. Przecież nie mógłby skrzywdzić przyszłości klanu, prawda? Na pewno nie w obecności srebrnej.
— Nic się nie stało, ale patrzcie gdzie biegacie, bo następnym razem nie będę łaskawy, pijawko. — odburknął. W końcu skończyli wymienianie mchu i przenieśli się do legowiska starszyzny, gdzie na szczęście mieszkał tylko Kwitnący Kalafior. Próbował on zagadać do dwójki uczniów, jednak ci odpowiadali na tyle krótko i zwięźle, że odechciało się mu rozmowy. W końcu skończyli pracę i przeszli do sterty ze zwierzyną. Kocankowa Łapa chwilę zastanawiała się nad wyborem posiłku, podczas gdy Krucza Łapa już dawno wybrał sobie drozda ze sterty. Nie chciał jej pośpieszać, jednak trwało to już dłuższą chwilę. Gdy już miał się odezwać ta zdecydowała się na swój posiłek. Wygrzebała ze sterty mysz, ku zdziwieniu Kruczej Łapy tą samą, którą dzisiaj złowił, co zauważył po tym, że w jej ogonie był ślad pazura, a kark był charakterystycznie przekręcony. Czyżby szukała zdobyczy, którą złowił specjalnie? Musiał otrząsnąć się z tej myśli. Nie, po co miałaby to robić? Nie miało to sensu. W końcu kotka spojrzała na niego.
— To gdzie usiądziemy? — spytała jak gdyby nigdy nic. Jakby właśnie nie wybrała ofiary, którą on sam maltretował jeszcze niedawno swoimi własnymi szponami i kłami. Udawała niewinną, jakby nic nie wiedziała, jakby zrobiła to przypadkiem, tak o. Wskazał ogonem na Miejsce Przemówień.
— Tam obok Miejsca Przemówień jest najwygodniej. — stwierdził monotonnym tonem. Kotka skinęła głową i bez zbędnych słów skierowała się w tą stronę. Krucza Łapa ostatni raz spojrzał na stertę zwierzyny i podążył za nią. Ułożyli się wygodnie i zabrali się za zjedzenie posiłku. Przeżuwał powoli drozda, co jakiś czas spoglądając na Kocankową Łapę. W końcu, gdy przełknął kolejny kęs zdecydował się przemówić.
— To wytłumaczysz mi, czemu zdecydowałaś się pomóc mi? Nie miałaś obowiązku zbierać ze mną tego mchu. — kotka po jego słowach przerwała jedzenie i przełknęła.
— Po prostu skończyłam trening i nie miałam nic do roboty. Spytałam Zabłąkanego Omena czy mogę ci pomóc i się zgodził. — zabrała się znów za jedzenie. Krucza Łapa spojrzał na nią lekko zamyślony.
— Skoro tak mówisz. — również wrócił do jedzenia. Kocankowa Łapa naprawdę była dla niego jedną wielką zagadką. Miał nadzieję, że kiedyś uda się mu ją rozwiązać… Do tego czasu, mógł jedynie patrzeć po kryjomu na kotkę i rozmyślać nad tym, co siedzi w jej głowie.
(2008 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz