Po nieprzyjemnej sytuacji z Rysim Tropem
Brukselkowa Zadra została przydzielona do patrolu razem z Wrotyczową Szramą, jednak wieść o tym nie ucieszyła ją ani trochę. Niechętnie wygrzebała się z legowiska, wciąż przygnębiona wydarzeniami z ostatnich dni – a konkretnie tym, co zaszło między nią a Rysim Tropem. Samo wspomnienie tamtej sytuacji wywoływało u niej wstyd, który narastał pod jej skórą za każdym razem, gdy wychodziła na światło dnia. Nie potrafiła przestać się zastanawiać, co teraz myśli o niej szylkretowa kotka. Czy rozpowiedziała już o tej porażce wszystkim kotom dookoła? Czy Brukselka już stała się pośmiewiskiem, tylko jeszcze o tym nie wiedziała? Czy ktokolwiek jeszcze o tym wie, oprócz ich dwóch?
Wojowniczka strzepnęła uszami, jakby chciała odgonić te myśli. Musiała się uspokoić, zachować pozory. Udawać, że nic się nie stało – jak zwykle. Choć serce waliło jej jak oszalałe, zadarła brodę, dumnie wyprostowała grzbiet i pozwoliła, by jej ogon uniósł się lekko. Jej spojrzenie padło na czekającą przy wyjściu z obozu wojowniczkę – dymną, zabliźnioną kotkę, która dopiero niedawno wydostała się z więzienia w Klanie Wilka. Brukselka zmrużyła oczy. Czy to właśnie ona nie była siostrą Rysiego Tropu? Tak jej się wydawało. Śmiesznie.
Podchodząc, przywdziała swój pysk w uprzejmy, ciepły uśmiech. Wyglądała delikatnie, życzliwie, ale wciąż z błyskiem pewności w oczach. Jej futro było pozornie zadbane, wyglądała, jakby lśniła, a tak naprawdę… przeżywała niewielki kryzys w swoim życiu. Niby nic wielkiego, a jednak czuła żal.
— Głupia- znaczy, Wrotyczowa Szramo! — poprawiła się prędko. — Witaj, towarzyszko! Dawno się nie widziałyśmy, prawda? Jak miło, że wreszcie nie jesteś więźniarką… i że dostałaś jakieś przyzwoite imię! — Brukselka zatrzymała się tuż przy niej, oglądając ją od góry do dołu. — Choć trochę… ironiczne, nie uważasz? — dodała ciszej, niemal szeptem, pochylając się nad jej uchem. — Przykro mi z jego powodu. Zasługujesz na coś delikatniejszego, ale cóż… Nikły taki już jest. Nie powie ci tego wprost, ale on… widzi. Widzi twoje słabości, kompleksy. On chce, żeby bolało. Tylko, wiesz… dyskretnie.
Po tych słowach odsunęła się od wojowniczki, mrugając niewinnie. Zaczęła niewielkimi krokami zbliżać się do wyjścia.
— No nic! Jakoś to przeżyjesz — rzuciła przez ramię i bez czekania na odpowiedź przyspieszyła kroku, zostawiając Wrotyczową Szramę z jej własnymi myślami.
Dymna wojowniczka przez moment stała w miejscu, wpatrując się w punkt, gdzie jeszcze przed chwilą stała Brukselkowa Zadra. W oczach miała zmieszanie, może nawet cień niepokoju. W końcu niezgrabnie i z wahaniem ruszyła za nią.
— C-chwila! Zaczekaj! — zawołała, próbując ją dogonić. — Co masz na myśli? — zapytała cicho, niemal nieśmiało. Brukselka wreszcie się zatrzymała, rzucając jej przelotne spojrzenie znad ramienia.
— Jak to co? — mruknęła z nutą zniecierpliwienia. — Spójrz na siebie! Cała jesteś w bliznach… i to takich, które raczej nie wywalczyły ci chwały. On chce ci o tym przypominać. Każdego dnia. Ale nie możesz mu na to pozwolić!
Wrotyczowa Szrama cofnęła się odrobinę, zaskoczona tą bezpośredniością, ale Brukselka tylko uśmiechnęła się krzywo.
— Musisz być dumna z tego, że… cokolwiek wtedy zrobiłaś, było nie po myśli kultowi. To już coś, prawda? — zachichotała cicho. — A jak już przejmiemy władzę w Klanie Wilka, odzyskasz nie tylko dumę, ale i imię. Jak chciałabyś się nazywać? Wrotyczowa Odwaga? Albo… Zwinność? Determinacja? — zaczęła wymieniać, patrząc na nią z rozbawieniem. Dymna wojowniczka spuściła wzrok, uszy położyły się jej płasko na głowie. Gdyby mogła, pewnie już byłaby cała zarumieniona.
— Brukselkowa Zadro, przestań… Aż taka świetna nie jestem — mruknęła pod nosem, odsuwając się od niej z lekkim skrępowaniem. Brukselka parsknęła śmiechem i delikatnie trąciła ją łapą.
— Dobra, dobra, nieważne — rzuciła, znów ruszając przed siebie. — Chodźmy dalej. Przynajmniej udawajmy, że obchodzi nas ten popaprany klan…
Tym razem Wrotyczowa Szrama dotrzymała jej kroku i choć wciąż niepewna, szła o długość wąsa bliżej niż wcześniej, uśmiechając się pod nosem.
Po dłuższym marszu przez wilgotny las Brukselkowa Zadra i Wrotyczowa Szrama dotarły nad znajomą polanę tuż przy rzece. Poranek dopiero się rozkręcał – niebo mieniło się bladym, delikatnie szarawym błękitem, a mgła unosiła się nisko nad ziemią. Trawy poruszały się łagodnie na wietrze, liście pobliskich drzew delikatnie szeleściły, a gdzieś z oddali dobiegały pojedyncze ptasie trele. Panował względny spokój, dopóki gdzieś pomiędzy kołyszącymi się źdźbłami nie rozległo się ciche… popiskiwanie? Brukselka momentalnie się zatrzymała. Uniosła głowę i zaczęła nerwowo poruszać wąsikami. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc, marszcząc brwi.
— Wrotyczko? — rzuciła półszeptem, nadal nasłuchując. — Czy ja już zupełnie oszalałam, czy ty też to słyszysz?
Dymna doskoczyła do niej niemal od razu. Stanęła tuż przy niej i nastawiła uszu, delikatnie mrużąc oczy w skupieniu.
— Hm… dziwne. Może to myszy? — odparła cicho, ale w jej głosie słychać było niepewność. Brukselka pokręciła łbem z przekonaniem.
— Nie! To nie są myszy. Te dźwięki są zbyt… przerażone. To brzmi jak… kociaki! — powiedziała, a na dźwięk tego słowa aż zadrżała. Jej oczy rozszerzyły się delikatnie, a serce podeszło do gardła. Wrotyczowa Szrama zamilkła, próbując wyłowić z powietrza kierunek, z którego dobiegały te tajemnicze odgłosy. Chwilę później, kiwnęła głową.
— Może… lepiej sprawdźmy. Na wszelki wypadek — mruknęła poważnie. Kotki spojrzały po sobie i ruszyły w stronę źródła dźwięków. Biegły w milczeniu, starając się nie robić zbyt wiele hałasu, choć serca łomotały w ich klatkach piersiowych. Po chwili rozdzieliły się, każda kierując się w inną stronę.
To Brukselce jako pierwszej udało się coś wypatrzyć. W gęstej trawie leżało coś drobnego. Trzy drobne, drżące z zimna kłębki futra, zwinięte jeden przy drugim, jakby próbowały nawzajem się ogrzać. Ich sierść była zbita, przemoczona, a miejscami ubrudzona od błota. Nawet nie miauczały już głośno – popiskiwały tylko cicho, jakby nie miały już siły. Wojowniczka zamarła, wpatrując się w nie z niedowierzaniem. Wyglądały jak Wilczek tamtej nocy, tylko młodsze!
— Wrotyczowa Szramo! Zna-znalazłam! Chodź tutaj! — krzyknęła, nie mogąc oderwać wzroku od niewielkich kociąt. Po kilku uderzeniach serca w zasięgu wzroku Brukselki pojawiła się dymna wojowniczka, dysząc ciężko po biegu. Jej oczy od razu zatrzymały się na młodzikach.
— Co…? Co one tu robią? — wymamrotała, podchodząc bliżej. Brukselka zerknęła na nią i uśmiechnęła się pod nosem, mimo powagi całej sytuacji. W jej oczach błysnęło rozbawienie.
— Spójrz tylko, Wrotyczko… — powiedziała, nachylając się nad znaleziskami. — Każde z nich ma krótki ogonek! Tak samo, jak ty! Czy to nie jest urocze? Są jak takie malutkie wersje ciebie! — zachichotała. — Musimy je zabrać! To na pewno jakiś znak!
Dymna kotka nie odpowiedziała od razu. Jeszcze przez moment obserwowała kocięta, w oczach jednego z nich dostrzegła strach. Ten, który znała już zbyt dobrze.
— Myślisz, że to przypadek? Dlaczego ktoś miałby porzucać kompletnie zdrowe kocięta… — mruknęła cicho, smutno. — Jeszcze chwila, a zmarłyby z zimna! To takie okrutne… — wyszeptała z niedowierzaniem w głosie. Brukselkowa Zadra nie odezwała się, patrzyła tylko na kocięta ze współczuciem, mieszającym się z gniewem na ich biologiczną matkę. Najmniejsze z nich poruszyło się, próbując podnieść głowę, ale osunęło się z powrotem w objęcia rodzeństwa. W oczach wojowniczki błysnął niepokój, a także i troska.
— A może… — zaczęła cicho. — Może ich matka nie miała wyboru? Może ona… nie żyje? Albo została porwana? Może była starą, schorowaną samotniczką i nie wiedziała, gdzie szukać pomocy? — próbowała jakoś to wytłumaczyć, choć w jej brzuchu narastało poczucie niesprawiedliwości. — Na Klan Gwiazdy! Nawet jeśli, to nie powinna tak robić. Co za głupota! — wypluła.
— Może po prostu nie chciała ich mieć — Wrotyczowa Szrama powiedziała w końcu sucho, twardo. — Może chciała się ich pozbyć, jakby były tylko zabawkami, a nie żywymi istotami…
Zapadła między nimi ciężka cisza, teraz już tylko wiatr przemykał leniwie między kłosami traw. Kociaki wtuliły się mocniej w siebie, jakby wyczuwały, że właśnie waży się ich los. Brukselkowa Zadra westchnęła głęboko i przysiadła przy nich. Jej pyszczek pochylił się nad ich drżącymi ciałkami, a ona sama ostrożnie i nieporadnie zaczęła zlizywać z nich nieprzyjemną wilgoć. — Czyli bierzemy je ze sobą? — Wrotyczowa Szrama mruknęła niepewnie, wpatrując się w delikatne ruchy liliowej wojowniczki, która na jej słowa pokiwała głową — Myślisz, że Nikła Gwiazda rozszarpie nas za przyprowadzenie ich do obozu? — dodała jeszcze z niepokojem w głosie. Brukselka uniosła na krótką chwilę głowę i rzuciła:
— Niech tylko spróbuje! — zmrużyła oczy. — Jeśli faktycznie będzie stawiał opór, mamy poparcie… Zabłąkany Omen, Kosaćcowa Grzywa… na pewno staną po naszej stronie — stwierdziła. Wiedziała, że tego dnia wydarzyło się coś ważnego. Czuła, że te kocięta nie pojawiły się tu przez przypadek. Były znakiem od samych gwiezdnych przodków, że oni wciąż czuwają, że są tu przy nich – że ich misja jeszcze się nie zakończyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz