Kocanka spędziła księżyce, odliczając do właśnie tego dnia. Srebrzysta koteczka nie mogła przestać marzyć o uczniostwie i calutki dzień poświęciła na nerwowe przestępowanie z łapy na łapę, aby być w stanie najwyższej gotowości. Przekonana o nadchodzącym mianowaniu spędzała czas, ignorując zachowanie, rodzeństwa i myjąc futerko. Gdy Pajęczynka i Pszczółka przetaczali się po legowisku, ona nerwowo spoglądała w ich stronę. W końcu Pajęczynka podczas symulowanej walki wpadła na Kocankę. Srebrnawe kocię przeniosło wzrok na siostrę z widoczną irytacją. Niemal zapragnęłaby w tamtym momencie, akceptowalna niebieska koteczka zniknęła na zawsze. Była niemal pewna tego, co ją czeka, chociaż jednej części świadoma nie była w ogóle. Tamtego dnia nie doczekała się ceremonii, więc naburmuszona i zbulwersowana całym światem ułożyła się do spania u boku matki oraz nieznośnego rodzeństwa, które ją dręczyło.Chwilę później coś, a raczej ktoś zakłócił jej błogi sen. Gdy tylko jej oczka przestały się kleić, spostrzegła nad jej osobą liliowego, pręgowanego kota, który na pierwszy rzut oka przypominał jej Kruczą Łapę. Niewątpliwie był to jego ojciec - Prążkowana Kita. Trącił ją nosem kilkukrotnie, ewidentnie by zasygnalizować jej, że powinna wstać. Przed pójściem za kocurem rozejrzała się wokół. Nie potrafiła wypatrzeć Srebrzystej Łuny, której zapach rozwiewał się w powietrzu, a przy wejściu do żłobka minęła Pajęczynkę z innym, nieznanym jej członkiem Klanu. Nie była pewna, co ją czeka, ale grzecznie i bez słowa podążała za ojcem Kruczej Łapy. Miała wrażenie, że wojownik jest całkowicie świadomy, tego, gdzie zmierzają i wie co robić. Nim zdążyła wypytać go o intencje i o cel tej podróży, Prążkowana Kita rozpłynął się w powietrzu, jak gdyby nigdy go tu nie było. Po raz pierwszy w życiu była samotnie w lesie. Wizja niegdyś tak ekscytująca, teraz wydawała się gorzko-rozczarowująca. Z jakiegoś powodu była pewna, że jedyne co musi zrobić to nie zasnąć i być na baczności. Srebrzysta Łuna wielokrotnie powtarzała, jaki to las może być niebezpieczny dla takiego kociaka jak ona lub jej rodzeństwo. Las wokół niej wyglądał inaczej, niż myślała, że będzie wyglądać. Leśna gęstwina była czymś zupełnie znajomym, ale przez ostatnie księżyce, jakże odległym. Teraz zapach zieleni, wilgoci i igliwia wdzierał się do jej nozdrzy w niemal agresywny sposób. Obóz pachniał podobnie, chociaż zapachy były stłumione przez zapach Klanu Wilka, który każdy kot nosił na futrze. Zamaszyste korony drzew przypominały jej pajęczyny, a gdy wiatr hulał między nimi, uderzały o siebie, jak szpony uderzające o skały. Nienaturalna cisza była przerywana przez tajemnicze szmery. W końcu coś zakłóciło jej czuwanie. W pobliżu dało się wyczuć poruszenie lub zmącenie ciszy i bezruchu. Odpychający, piżmowy zapach zamienił się na miejsca z wcześniejszym zapachem żywicy. W mgnieniu oka dostrzegła dziwny kształt. Rozmazana istota sunęła po ściółce, raz po raz wysuwając język. Istocie towarzyszyły całkiem dziwaczne dźwięki. Przypominał ostre, świszczące dźwięki starszych kotów w porze nagich drzew. Rozejrzała się, aby upewnić się, że nikt jej nie podgląda. Z ciekawością zbliżyła się do tego czegoś. Czuła, że dla własnego dobra powinna zostawić to w niezmąconym spokoju, ale uległa pokusie. Zbliżyła się do niego na długość skoku królika, gdy nagle dziwak wykonał szybki ruch w jej kierunku. Napięty, jak struna chybił nieznacznie. Kocanka pacnęła go łapą. Niczym nie przypominało to zwierzyny, którą jedli, ale było chudsze i gładsze. Próbowała przypomnieć sobie czy kiedykolwiek widziała coś podobnego, ale za nim dobrze się zastanowiła, wykonał następny atak. W tamtym momencie po raz pierwszy się przestraszyła. Na jedno uderzenie serca była zdolna do wizualizowania sobie, jak owe zwierze zatapia w jej łapce kły. Chciałaby wszyscy zapamiętali ją jako odważną wojowniczkę, więc za cel upatrzyła sobie przyniesienie owej ofiary do obozu. Z lekkim niesmakiem spróbowała zrobić to, co widziała, że robią uczniowie. Przyjęła pokraczną pozycję łowiecką i skoczyła w kierunku istoty. Nim udałoby się temu czemuś oddalić, zatopiła zęby w jego dziwacznej skórze. Z obrzydzeniem odrzuciła na bok wiotkie żyjątko. Pozostawiło na jej języku absolutnie obleśny smak. Z oczekiwaniem jeździła językiem po łapce, aby pozbyć się tego smaku. Ponownie dotarł do niej szelest. Szmery wypełniały jej uszy, tak jak powietrze sześć księżyców temu wypełniło jej płuca. Jej serce zabiło szybciej. Czuła na sobie oczy większej ilości kotów niż kiedykolwiek widziała. Całe jej otoczenie stało się zimniejsze, niż zdawała sobie sprawę, że było. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Spięta i zestresowana poprzednią sytuacją, w obawie przed innymi kryjącymi się w lesie zwierzętami. Rozejrzała się, by zlokalizować swoją zdobycz. Dziwna, smukła istota zniknęła. Jego bezkształtność po prostu spełzła tak jak przypełzła. Czyli nie udało jej się pozbawić życia zwierzęcia. Coś w gęstwinie zaszeleściło. Kocanka naprawdę chciała znaleźć się na drzewie, ale już teraz była świadoma, że nie jest na tyle silna i zdolna, aby wspiąć się na drzewo. Czy to było powodem jej porzucenia? Była przekonana, że Prążkowana Kita lub ktokolwiek po nią wróci, ale czuła, że te przekonania może porzucić. Była dla Klanu Wilka ciężarem. Nie umiała ani polować, ani wspinać się na drzewa. Czyżby Nikła Gwiazda postanowił nawet nie dać jej szansy i po prostu rozkazał wojownikom pozostawić ją w lesie? Nikła Gwiazda mógł tego zażądać? Obserwował ją i jej rodzeństwo i Pajęczynka też została porzucona? W takim wypadku nie było dla niej żadnej nadziei. Wszechogarniająca ciemność zaczynała robić się dokuczliwa. Kocanka poczuła obrzydzenie własną osobą i nieustającym gorzkim posmakiem na języku. Nie umiała zapewnić sobie ani bytu, ani dobrobytu. Nie była zdolna do przetrwania, co właśnie jej Klanowicze dobitnie jej udowodnili. Nawet nie zdążyła pożegnać się z Kruczą Łapą, a był jedynym kotem, który tak właściwie ją lubił. Żałowała, bo ona również przepadała za jego towarzystwem, a teraz na skutek dziwnego wydarzenia będzie musiała go porzucić. A raczej została zmuszona do porzucenia go. Nikt nie będzie jej poszukiwać? Z rozmyślań i pogrążania się w melancholijnym nastroju leśnej gęstwiny, wyrwało ją wschodzące słońce. W lesie niewątpliwie robiło się jaśniej. Nie zdawała sobie sprawy, ile już minęło czasu. Krucza Łapa zdążył już zauważyć jej nieobecność? Nie, oczywiście, że nie. Rozmawiali przecież tylko jeden raz. Relacji nie buduje się na wpatrywaniu się w kogoś, ślepiami większymi niż zwykle. Naprawdę nie zauważyłby jej nieobecności? Gdyby ktoś wpatrywał się w Kocankę tak intensywnie i natrętnie, jak ona w niego, a potem zniknął, to na pewno by zauważyła. Ciemność stopniowo ustępowała miejsca ciemnoszarym, a następnie jasnym, żółtym barwom. Delikatne smugi różu, fioletu a na końcu pomarańczowego zwiastowały jasność. Jej obawy nie zniknęły całkowicie, ale nie mogła pożegnać się z nadzieją. Dzień w lesie nie brzmiał tak koszmarnie, jak to, co właśnie przeżyła. Światło przebijało się przez drzewa, rzucając na ściółkę długie cienie. Każdy, przebijający się cień boleśnie przypominał jej o Kruczej Łapie. Mógłby być on cieniem, zważając na jego kolor futra. Gdy okolica zdawała się spokojniejsza, Kocanka postanowiła spróbować wrócić do obozu. Nawet jeśli w nim spotka się z odrzuceniem, nie miało to żadnego znaczenia. Gdy tylko znalazła pierwsze odciski własnych łapek, pozostawione w wilgotnej ziemi, spomiędzy gęstwiny wyskoczył Prążkowana Kita. Kocanka mogła odetchnąć z ulgą. Jedyne co ją zmartwiło to sam fakt, że nie zdołała go usłyszeć. Gdyby przyszedł ją zabić, to z łatwością by ją dopadł. Kocur jednak bez słowa zaczął kroczyć ścieżką, która zdawała się być ścieżką do obozu. Wracanie do obozu w milczeniu nadawało całej sytuacji złowieszczego klimatu i jeszcze mroczniejszego wydźwięku. Miała wrażenie, że poczułaby się pewniej, gdyby tylko wojownik powiedział do niej słowo. Wystarczyło się przywitać albo zapewnić ją, że nie idzie na własną, rychłą śmierć. Co miało na celu jego poprzednie działanie? Dlaczego ktoś zabrał ją poza obóz i pozwolił, aby spędziła tam noc, pomimo znajomości terenów? Odgłosy natury zaczęły zalewać jej uszy. Ptaki budziły się do życia, śpiewając i ćwierkając nieznajome jej piosenki. Kształty i kontury otaczającego ją lasu stały się wyraźniejsze, aż w końcu dostrzegła coś, co zdawało się być obozem. W tym miejscu krzewy zagęszczały się, a obóz był chroniony przez obwarowania złożone z gałęzi. W obozie zastała ją cisza absolutna, mimo ogarniającej ją błogości. Młoda koteczka w łapach poczuła drżenie, a w dołku ciężar. Tłum był całkiem obszerny, a cisza aż wymowna. Szybko rozejrzała się po obozie. Widziała tyle znajomych pysków w tym Pszczółkę. Pajęczynka natomiast była nie do wypatrzenia. Zniknęła, tak jak chciała tego Kocanka dzień wcześniej? Ta wizja mogłaby być zabawniejsza, a nawet doprowadzić ją do chichotu, gdyby nie sam fakt, że dostrzegła pomiędzy kotami znajomy kształt. Co to było? Pokryte czymś lepkim, czerwonym. Bure futerko było posklejane, a pyszczek wykrzywiony w grymasie. Czy to… Pajęczynka! Kocanka w kilku susach znalazła się u boku martwej siostry. Kurczowo rozglądała się po obozie, przenosząc wzrok z kota na kota, mając nadzieję, że ktoś coś zrobi. Co się stało? Dlaczego była taka poraniona? Skąd na tym obcym ciałku znalazły się takie ogromne szramy? Czy nikt nie miał tyle przyzwoitości, by spróbować ją wyczyścić? Widok kruchego ciałka wstrząsnął kociakiem. Chciała odnaleźć medyka, błagać go o pomoc. Gęstą ciszę rozdarło zawodzenie Srebrzystej Łuny. Pojawiła się znikąd, a jej krzyki rozrywały powietrze. Kocanka nie miała ochoty na to patrzeć. Odeszła kilka kroków i odwróciła głowę jak większość Klanu Wilka. Odwracali głowy na cierpienie matki. Nie było sensu, a już na pewno Kocanka nie miała siły, by spróbować przemówić jej do rozsądku. Zachowywała się jak opętana. Srebrzysta Łuna postradała zmysły. Niegdyś nieobecna w marzycielski sposób kotka, teraz była obecna i teraźniejsza aż za bardzo. Ona jedyna wylizywała rany i okazywała Pajęczynce choć trochę współczucia. Wszyscy inni pochylili głowy, jak gdyby cierpienie nie było aspektem wojowniczego życia. Dla Kocanki to wszystko było nierealne. Cofała się raz po raz, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Nie potrafiła pojąć, co wstąpiło w jej matkę. Nic tego nie zmieni. Pajęczynka była martwa, a jej ciało zimne. Widok Nikłej Gwiazdy jedynie pogorszył sytuację. Nim przywódca powiedział cokolwiek, co mogłoby dotrzeć do uszu koteczki, Srebrzysta Łuna doprowadziła do rozpętania istnego pandemonium. Zamieszanie rozpoczęło się po dosłownej napaści matki koteczki na przywódcę. Kocanka nie mogła tego słuchać. Odsunęła się w bok, pożerana przez wstyd i poczucie otumanienia. Plując i szlochając, Srebrzysta Łuna była nie do powstrzymania. Wyklinała wszystkich i wszystko, co doprowadziło do śmierci jej ukochanego kociaka. Srebrzysta kotka nie mogła zmusić się do przeniesienia wzroku na matkę, jedynie wbijała go w ziemię, a jej uszy drżały, gdy słyszała kolejny dziki wrzask. Czy Pajęczynka chciałaby, aby tak honorowana była jej śmierć? Zapewne nie. Zapewne nie wiedziała, że umrze właśnie dzisiaj. Zamieszanie ukrócił dostojny, liliowy kocur, który zębami i pazurami musiał od przywódcy odciągnąć Srebrzystą Łunę. Kocica została sprawnie obezwładniona, a następnie wtrącona do izolatki. Część Klanu zamarła, część Klanu odetchnęła z ulgą, część za to czuła spokój.
Po owych wydarzeniach potomstwo Srebrzystej Łuny mogło jedynie chcieć zapaść się pod ziemię. Pszczółka wyglądał, jakby nie był w stanie dzisiaj powrócić do swojego zwyczajowego jazgotu. Wydawało się, że jest nieruchomy, jak zmieniony w słup ze skały. Następstwem była ceremonia.
Pomimo tragicznego rozwoju wydarzeń, Nikła Gwiazda i tak podjął decyzję, aby ceremonia się odbyła. Niegdyś, Kocanka patrząca na niego z podziwem, teraz widziała tylko obraz kota bezlitosnego, bez skrupułów, gotowego poświęcić każdego klanowicza, by zachować iluzję pokoju. Najpierw mianowany został Pszczółka, teraz noszący nowe imię — Pszczela Łapa. Jego mentorem został Blade Lico. Kocanka nie potrafiła ani przypomnieć sobie pyska jego mentora, ani nawet imienia. Czy taki kot istniał? Czy to wszystko działo się naprawdę, teraz? Po zgonie Pajęczynki?
Gdy padło jej imię, Kocanka zadrżała pod wpływem spojrzeń, jakie czuła na sobie w lesie. Ponownie, więcej kotów niż widziała w całym swoim życiu, złowieszczo wlepiało w nią ślepia. Oczekiwała tego dnia, praktycznie odkąd była świadoma swojej egzystencji i celu, ale teraz nie czuła ekscytacji. Cała sytuacja była przytłaczająca i okrutna. Trwała w napięciu, czując, jak mróz wgryza się w jej łapy. Serce waliło jej w piersi niczym ptak uwięziony w klatce, a każdy odgłos w okolicy wydawał się głośniejszy, niż rzeczywiście był. Wiedziała, że nie tak to miało wyglądać.
— Kocanko, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od dzisiaj aż do czasu, gdy zdobędziesz imię wojownika, będziesz nazywać się Kocankowa Łapa. Twoim mentorem będzie Zabłąkany Omen — oznajmił Nikła Gwiazda. Kocankowa Łapa dostała to, czego tak bardzo pragnęła, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła wykrzesać z siebie ani odrobiny satysfakcji. Nie było lekarstwa na jej ból istnienia i oniryczne wspomnienia pozostawione po siostrze, a jedyne czego pragnęła to być martwa, martwa zupełnie jak Pajęczynka.
[2000 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz