Mianowanie
Wszystko to, dotyczące treningów, zapewne było wynikiem... Spisku. Tak. To musiało być coś śliskiego, coś niecnego i głęboko przemyślanego. Bo dlaczego ON, Żmijowiec, ma mieć to... Szczudłowate, trzęsące się coś za mentora. Podczas mianowania, kiedy wyglądał tak dostojnie, tak... Elegancko i dumnie, kiedy miała rozpocząć się jego droga do światłości, droga na sam szczyt... Kiedy jego rodzeństwo dostało poważnych, jakkolwiek prezentujących się wojowników (prócz Lulka; on postanowił spędzić większość swojego życia kopiąc w błocie), on... On został powitany przez coś pomiędzy brzozą a pałką wodną... Owe coś oczywiście przedstawiło mu się swoim prawdziwym imieniem, ale terminator doszedł do wniosku, że nie pasuję ono kompletnie, więc sam znajdzie odpowiednio brzmiące miano dla wojowniczki.
Zazdrość gromadziła się w nim po cichu. Nie miał zamiaru pokazywać słabości, nie chciał dawać rodzeństwu swoistej satysfakcji, że to, co spotkało go, a co spotkało ich, doprowadziło go do takich skrajnych, nieeleganckich emocji. Pamiętał, że po dotknięciu nosa szczudłowatego stworzenia, usiadł po cichu, owinął łapy ogonem, a głowę trzymał prosto; wiedział, że matka patrzy. Obserwował, obserwował tych, którzy mieli trzymać piecze nad resztą. Rysi Bór wyglądał tak... Dostojnie, potężnie — niczym prawdziwy wojownik. Jego blizna była jak znak, jak znak, że jest godny swojego miana. A te piekące oczy, ten jaskrawy wzrok! Pfu! Widział, jaki wyraz pyszczka miała Wężynka — oh, jaka ona była skwaszona! Fakt, Dryfująca Bulwa wyglądał, jakby już był cały brudny, chociaż jego futerko lśniło od śliny. Jego pedantyczna siostra będzie musiała przejść przez piekło, już to wiedział. Ale jego postura była jeszcze bardziej imponująca. Ta szeroka klatka piersiowa, te mocne niczym kłody łapy... Tylko ten pysk! Taki... Miły i delikatny, ciepły i serdeczny! Wojownik takiej postury powinien wyglądać jak wyciosany z kamienia, stoicki, wyniosły... Abominacja...
Nawet Perlista Łza - nowa mentorka Rosiczki prezentowała się lepiej! Wyglądała tak, jak powinna wyglądać kotka. Była drobna, delikatna, całkiem ładna... A nie jak to, co siedzi obok niego! Duże i chude... Połamie się przy pierwszym podmuchu wiatru, który zafarbuje korony na pomarańcz i brąz. I pewnie wtedy jeszcze powiedzą, że to jego wina! Bo wszyscy go sabotują. Dali mu najgorsze mentora, a on przecież jest najlepszy. Nawet jeśli chcieli tylko wyrównać szansy to, czemu nie próbują przycisnąć reszty, tylko wyżywają się na nim?
O Lulku nawet nie chciał wspominać - spisał brata na straty, kiedy ten powiedział mu raz, że znalazł robaka, który wyglądał jak on.
Nie wyglądał. Był brzydki, był wijący się i oblepił się cały ziemią, a kiedy czarnobiały chciał go przysunąć, skurczył się, a następnie zwinął w obślizgłą kulę. Tego dnia nie odzywał się już do brata, a kiedy ten spał, wsypał mu piać, który naniósł się w żłobku, do ucha.
A teraz marnuję on resztki swojego potencjału, który pochodził nie tyle od niego samego, a od krwi, która w nim krąży, którą dzielił z nimi wszystkimi. Zaprzepaści wszystko, co poświęciła im matka, aby zostać ogrodnikiem. Aby grzebać w ziemi, wyciągać robale, chwasty.
Zaprawdę godne pożałowania...
Zazdrość gromadziła się w nim po cichu. Nie miał zamiaru pokazywać słabości, nie chciał dawać rodzeństwu swoistej satysfakcji, że to, co spotkało go, a co spotkało ich, doprowadziło go do takich skrajnych, nieeleganckich emocji. Pamiętał, że po dotknięciu nosa szczudłowatego stworzenia, usiadł po cichu, owinął łapy ogonem, a głowę trzymał prosto; wiedział, że matka patrzy. Obserwował, obserwował tych, którzy mieli trzymać piecze nad resztą. Rysi Bór wyglądał tak... Dostojnie, potężnie — niczym prawdziwy wojownik. Jego blizna była jak znak, jak znak, że jest godny swojego miana. A te piekące oczy, ten jaskrawy wzrok! Pfu! Widział, jaki wyraz pyszczka miała Wężynka — oh, jaka ona była skwaszona! Fakt, Dryfująca Bulwa wyglądał, jakby już był cały brudny, chociaż jego futerko lśniło od śliny. Jego pedantyczna siostra będzie musiała przejść przez piekło, już to wiedział. Ale jego postura była jeszcze bardziej imponująca. Ta szeroka klatka piersiowa, te mocne niczym kłody łapy... Tylko ten pysk! Taki... Miły i delikatny, ciepły i serdeczny! Wojownik takiej postury powinien wyglądać jak wyciosany z kamienia, stoicki, wyniosły... Abominacja...
Nawet Perlista Łza - nowa mentorka Rosiczki prezentowała się lepiej! Wyglądała tak, jak powinna wyglądać kotka. Była drobna, delikatna, całkiem ładna... A nie jak to, co siedzi obok niego! Duże i chude... Połamie się przy pierwszym podmuchu wiatru, który zafarbuje korony na pomarańcz i brąz. I pewnie wtedy jeszcze powiedzą, że to jego wina! Bo wszyscy go sabotują. Dali mu najgorsze mentora, a on przecież jest najlepszy. Nawet jeśli chcieli tylko wyrównać szansy to, czemu nie próbują przycisnąć reszty, tylko wyżywają się na nim?
O Lulku nawet nie chciał wspominać - spisał brata na straty, kiedy ten powiedział mu raz, że znalazł robaka, który wyglądał jak on.
Nie wyglądał. Był brzydki, był wijący się i oblepił się cały ziemią, a kiedy czarnobiały chciał go przysunąć, skurczył się, a następnie zwinął w obślizgłą kulę. Tego dnia nie odzywał się już do brata, a kiedy ten spał, wsypał mu piać, który naniósł się w żłobku, do ucha.
A teraz marnuję on resztki swojego potencjału, który pochodził nie tyle od niego samego, a od krwi, która w nim krąży, którą dzielił z nimi wszystkimi. Zaprzepaści wszystko, co poświęciła im matka, aby zostać ogrodnikiem. Aby grzebać w ziemi, wyciągać robale, chwasty.
Zaprawdę godne pożałowania...
* * *
Teraźniejszość
Treningi były nudne. Dłużyły się niemiłosiernie. Cisza dźwięczała Żmijowcowej Łapie w uszach; błagał w sercu, aby już wrócić do gwarnego obozu, ale kiedy do tego dochodziło, zaczynała bolec go głowa. Wzlatująca Uszatka, chociaż wciąż nie zyskała w oczach kocurka, okazała się nie być taką fajtłapą, taką rzuconą na wiatr wicią, która nie jest zdolna do samodzielności, do wypełniania swoich obowiązków. Nie mówili niemal nic. Jedynie pierwszy trening, gdzie musiała wytłumaczyć mu, czym zajmują się wojownicy, zapoznać go z kodeksem, przeprowadzić po terenach, musiała w jakiś sposób przeboleć. Chociaż widział, jak z każdym słowem, każdym niepotrzebny, oczywistym dla niej zdaniem, krzywi się nieznacznie, wpatrując się głęboko w pysk Żmijowca. Po nim... Zapadła niemal grobowa cisza.
Rutyna była niezmienna. Wstawał wcześnie; Uszatka była niemożliwie punktualna, irytująco dokładna i oddana swoim zadaniom. Z pyskiem pełnym wyszukanych obelg wychodził, tylko żeby zostać powitany skinieniem pyska; bez słów, bez niepotrzebnego marnowania śliny. Wychodzili. Przez całą drogę dowiadywał się tylko, gdzie idą i co będą robić. Potem zapadała cisza, której Żmijowiec nie chciał specjalnie mącić; i tak nie miał nic do powiedzenia tej chodzącej brzozie. Docierali, ona tłumaczyła najbardziej zwięźle, jak tylko mogła i uczeń reszty musiał się domyśleć, wyczytując z mimikry wojowniczki, czy dany element wykonał dobrze, czy jest coś do poprawy. Nie dopytywał. Prowadzili cichą wojnę. Wojowniczka chciała, aby terminator wiedział, o co jej chodzi bez zbędnych słów. Za to Żmijowcowa Łapa chciał nieulegle zmusić ją do zmiany zachowania, do doprecyzowania. Często specjalnie robił coś źle. Często wielokrotnie ignorując krzywiący się pysk, mrużące ślepia, zmarszczony nos. Wszystko, żeby zirytować i sprowokować nauczycielkę do werbalnej komunikacji. Wracał zmęczony, ale zadowolony, zwłaszcza kiedy Wzlatująca Uszatka była widocznie podirytowana, kiedy wymachiwała swoim chudym ogonem we wszystkie strony, uderzając co jakiś czas o posadzkę. To był najlepsza nagroda.
Dzisiejszy trening nie odbiegał niczym od poprzednich, i zapewne nie zapowiadał zmiany co do następnych. Wojowniczka od razu skierowała się do legowiska, nie spoglądając nawet na stos ze zwierzyną. Żmijowiec za to nie miał zamiaru opuścić posiłku. Jego mentorka była zwolenniczką głodzenia swojego ucznia, co niesamowicie irytowało kocurka. Był pewien, że burczenie w jego brzuchu wystraszy wszystkie myszy, że woda niesie je daleko z prądem, informując ryby, że ktoś na nie czyha. Skierował się powoli, bez pośpiechu w stronę pieńka. Co prawda zaczynali zwykle bardzo wcześnie, ale za to wracali jako jedni z pierwszych. Nie widział nigdzie Tojadu, nie słyszał Wężynki, nie czuł Rosiczki... Matka również nie wróciła jeszcze.
"Co za pech... Czemu akurat ja..." — jęknął w głowie, krzywiąc się jednak widocznie. Zabrał średniej wielkości rybkę, a następnie usiadł, ciesząc się miłym cieniem. Chociaż dzień nie był niesamowicie gorący, jego gęste futro sprawiało, że nawet najmniejszy promień grzał niemiłosiernie. Żaląc się nad swoim losem, wziął drobny kęs. Od razu poczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał zaalarmowany w dół i momentalnie wypluł kawałek rybiego mięsa.
Larwy...
Zakaszlał dramatycznie, próbując powstrzymać się od zwrócenia czegokolwiek, co miał w żołądku. Dreszcz przeszedł mu po grzbiecie.
"Czemu ja..." — powtórzył ponownie i zrezygnowany odsunął z obrzydzeniem niejadalne paskudztwo..
Coś zamigało my w kąciku oka. Lulkowa Łapa. Tak. Jeśli ktoś ma się ucieszyć, jeśli ktoś ma mieć pożytek z tego... Czegoś, to właśnie on.
— Lulku! — zawołał Żmijowiec, a brat zastrzygł uszami, może trochę zdziwiony tym niespodziewanym dźwiękiem. Skrzyżowali wzrok. Bury kiwnął głową, aby przywołać go do siebie.
Dzisiejszy trening nie odbiegał niczym od poprzednich, i zapewne nie zapowiadał zmiany co do następnych. Wojowniczka od razu skierowała się do legowiska, nie spoglądając nawet na stos ze zwierzyną. Żmijowiec za to nie miał zamiaru opuścić posiłku. Jego mentorka była zwolenniczką głodzenia swojego ucznia, co niesamowicie irytowało kocurka. Był pewien, że burczenie w jego brzuchu wystraszy wszystkie myszy, że woda niesie je daleko z prądem, informując ryby, że ktoś na nie czyha. Skierował się powoli, bez pośpiechu w stronę pieńka. Co prawda zaczynali zwykle bardzo wcześnie, ale za to wracali jako jedni z pierwszych. Nie widział nigdzie Tojadu, nie słyszał Wężynki, nie czuł Rosiczki... Matka również nie wróciła jeszcze.
"Co za pech... Czemu akurat ja..." — jęknął w głowie, krzywiąc się jednak widocznie. Zabrał średniej wielkości rybkę, a następnie usiadł, ciesząc się miłym cieniem. Chociaż dzień nie był niesamowicie gorący, jego gęste futro sprawiało, że nawet najmniejszy promień grzał niemiłosiernie. Żaląc się nad swoim losem, wziął drobny kęs. Od razu poczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał zaalarmowany w dół i momentalnie wypluł kawałek rybiego mięsa.
Larwy...
Zakaszlał dramatycznie, próbując powstrzymać się od zwrócenia czegokolwiek, co miał w żołądku. Dreszcz przeszedł mu po grzbiecie.
"Czemu ja..." — powtórzył ponownie i zrezygnowany odsunął z obrzydzeniem niejadalne paskudztwo..
Coś zamigało my w kąciku oka. Lulkowa Łapa. Tak. Jeśli ktoś ma się ucieszyć, jeśli ktoś ma mieć pożytek z tego... Czegoś, to właśnie on.
— Lulku! — zawołał Żmijowiec, a brat zastrzygł uszami, może trochę zdziwiony tym niespodziewanym dźwiękiem. Skrzyżowali wzrok. Bury kiwnął głową, aby przywołać go do siebie.
— Hm? Hej Żmijowcu, jak trening? Co robiłeś? — zainteresował się uczeń ogrodniczki.
— To nieważne! — Złapał kryzę na jego karku i szarpnął nim, może trochę zbyt mocno, aby spojrzał na leżącą, skażoną zdobycz. — Spójrz! Widzisz to?!
— N-no... Ryba! — odpowiedział, nie do końca pewien, o co chodzi bratu.
— Fałsz! Zbliż się do niej! — Szarpnął nim ponownie, zmniejszając jeszcze bardziej odległość między czarnym pyszczkiem Lulkowej Łapy, a jego niedoszłym posiłkiem. — Widzisz? Co to jest! Hańba! — warknął, ale nagle odsunął go od robali, które wiły się w mięsie, tak, aby patrzył mu prosto w oczy. Zbliżył się. — Lulku, posłuchaj mnie uważnie, dobrze? To jest sabotaż... To wszystko; mój trening, moja mentorka... A teraz i to... Ktoś chce mnie wykończyć, i ty — Pazurem dotknął jego piersi — Musisz mi pomóc.
— To nieważne! — Złapał kryzę na jego karku i szarpnął nim, może trochę zbyt mocno, aby spojrzał na leżącą, skażoną zdobycz. — Spójrz! Widzisz to?!
— N-no... Ryba! — odpowiedział, nie do końca pewien, o co chodzi bratu.
— Fałsz! Zbliż się do niej! — Szarpnął nim ponownie, zmniejszając jeszcze bardziej odległość między czarnym pyszczkiem Lulkowej Łapy, a jego niedoszłym posiłkiem. — Widzisz? Co to jest! Hańba! — warknął, ale nagle odsunął go od robali, które wiły się w mięsie, tak, aby patrzył mu prosto w oczy. Zbliżył się. — Lulku, posłuchaj mnie uważnie, dobrze? To jest sabotaż... To wszystko; mój trening, moja mentorka... A teraz i to... Ktoś chce mnie wykończyć, i ty — Pazurem dotknął jego piersi — Musisz mi pomóc.
<Lulek?>
[1148 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz