— Mhm... ziemia do Różyczki. Daj, sprawdzę twoją łapkę. Jak się czujesz? — mruknęła starsza kotka, lekko ją szturchając. Spojrzała na łapkę młodej urwiski i pokiwała z zadowoleniem. — Dobrze, twoja łapka już się wyleczyła. Możesz wrócić do żłobka, ale uważaj na siebie i nie rób nic głupiego — miauknęła spokojnie medyczka, wpatrując się w nią swoimi zielonymi oczami.
— J... jesteś pewna? — zapytała niepewnie młoda kociczka. Starsza kotka tylko poirytowanie mruknęła coś pod nosem i machnęła ogonem, bo jak zawsze uważała się za najmądrzejszą.
— TAK! Nie ty tu jesteś medyczką! A ja się nie mylę — krzyknęła zniecierpliwiona, poirytowana machając ogonem.
Różyczka tylko się wzdrygnęła i szybko uciekła z legowiska, nie chcąc wpaść w jeszcze większe tarapaty.
Na zewnątrz przeciągnęła się i spojrzała na trójkę kotów właśnie wychodzących z obozu na patrol. Pierwszą z nich była wysoka kotka o potarganym, szylkretowym futrze. Miała zaokrąglone uszy, a jej oczy wydawały się błękitne — niemal identyczne, jak te, które Różyczka widziała codziennie w odbiciu kałuży.
Za nią biegł kocur z rudym, rozczochranym futrem, pozbawionym jakiegokolwiek ładu. Na jego ogonie i przednich łapach widniały wyraźne pręgi, a biały brzuch i łapy kontrastowały z resztą sylwetki. On również miał błękitne oczy.
Ostatnia była kotka, która zdawała się zaspana i szła powoli za pozostałymi. Była ogromna, największa i — w oczach małej Różyczki — najpiękniejsza, jaką widziała poza medyczką. Jej pyszczek miał niemal kocie, szlachetne rysy. Większość sylwetki — poza łapami — pokrywała długa, gęsta i lśniąca sierść w odcieniu dymnej czerni, poprzecinana rudymi smugami przypominającymi rozproszone gwiazdy. Wokół pyszczka miała rude plamki, które Różyczka uznała za prześliczne… i trochę zabawne. Jej ogon był długi, gęsty i błyszczący, poruszający się z gracją.
Wszystkie koty po chwili zniknęły za wyjściem z obozu, a Różyczka patrzyła za nimi jeszcze przez moment, zanim ruszyła w stronę żłobka.
— J... jesteś pewna? — zapytała niepewnie młoda kociczka. Starsza kotka tylko poirytowanie mruknęła coś pod nosem i machnęła ogonem, bo jak zawsze uważała się za najmądrzejszą.
— TAK! Nie ty tu jesteś medyczką! A ja się nie mylę — krzyknęła zniecierpliwiona, poirytowana machając ogonem.
Różyczka tylko się wzdrygnęła i szybko uciekła z legowiska, nie chcąc wpaść w jeszcze większe tarapaty.
Na zewnątrz przeciągnęła się i spojrzała na trójkę kotów właśnie wychodzących z obozu na patrol. Pierwszą z nich była wysoka kotka o potarganym, szylkretowym futrze. Miała zaokrąglone uszy, a jej oczy wydawały się błękitne — niemal identyczne, jak te, które Różyczka widziała codziennie w odbiciu kałuży.
Za nią biegł kocur z rudym, rozczochranym futrem, pozbawionym jakiegokolwiek ładu. Na jego ogonie i przednich łapach widniały wyraźne pręgi, a biały brzuch i łapy kontrastowały z resztą sylwetki. On również miał błękitne oczy.
Ostatnia była kotka, która zdawała się zaspana i szła powoli za pozostałymi. Była ogromna, największa i — w oczach małej Różyczki — najpiękniejsza, jaką widziała poza medyczką. Jej pyszczek miał niemal kocie, szlachetne rysy. Większość sylwetki — poza łapami — pokrywała długa, gęsta i lśniąca sierść w odcieniu dymnej czerni, poprzecinana rudymi smugami przypominającymi rozproszone gwiazdy. Wokół pyszczka miała rude plamki, które Różyczka uznała za prześliczne… i trochę zabawne. Jej ogon był długi, gęsty i błyszczący, poruszający się z gracją.
Wszystkie koty po chwili zniknęły za wyjściem z obozu, a Różyczka patrzyła za nimi jeszcze przez moment, zanim ruszyła w stronę żłobka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz