[tw: śmierć]
W ciągu zaledwie paru sekund Margaretkowy Zmierzch postarzyła się o kilkadziesiąt księżyców. Nie była w stanie się ruszyć. Sparaliżowana strachem, będąc w szoku, ze łzami w oczach wpatrywała się w masakrę, która miała miejsce w Grocie Pamięci. Kruczy Taniec leżał w kałuży krwi. Nie oddychał. Ciężko było stwierdzić ile czasu minęło od śmiertelnego ciosu. Tuż obok niego stała dobrze jej znana kocica, członkini Klanu Burzy. Łapy i pysk kocicy zdobione były przez szkarłatną ciecz, a na jej barku znajdowały się rany po domniemanej szarpaninie między nią, a martwym wojownikiem.
– Dlaczego...
Przeniosła spojrzenie z syna na kocicę. Coś obcego było w jej zachowaniu, lecz zarówno znajomego. Szylkretka położyła po sobie uszy, kuląc pod siebie ogon. Mimo wysuniętych pazurów, nie była w stanie jej zaatakować. Nie mogła. Nie ważne co zrobi, życia synowi nie przywróci.
– Ostrzegałam cię, a ty zlekceważyłaś moje słowa... – Zrobiła krok naprzód w kierunku starszej, która zdążyła się pogodzić z tym, co stanie się zaraz.
Nim Margaretka zamknęła oczy, dostrzegła gwałtowny ruch niewyraźnego, rozmazanego kształtu, który z impetem uderzył w zabójczynię, przyszpilając ją do podłoża. Młody wojownik o gwieździstym futrze przypominającym nocne niebo szamotał się z szylkretką. Podczas ataku na ułamek sekundy jej spojrzenie się zmieniło, można było w nim dostrzec zdezorientowanie i strach. Łagodność, a nie zaciętość.
Margaretka przyglądała się jak gwiezdny byt, zmaterializowana dusza jej zmarłego syna stara się obezwładnić kronikarke. Wśród hałasu, odgłosów walki, syków i rzucanych przekleństw, do uszu Margaretki dotarły słowa jej syna. Prosta instrukcja, dzięki której mogła uwolnić swoją przyjaciółkę i "ciocię" Salamandrę spod władzy mrocznego bytu, który przejął jej ciało i umysł. Mogła chociaż ją uratować, jednak wahała się. Nie mogła jej przecież skrzywdzić. Nie mogła zdradzić jej i jej matki. Obiecała ich chronić, całą ich trójkę. Jednak musiała złamać częściowo obietnicę.
Kruczy Taniec nie przestawał ponaglać matki, aby zadała ostateczny cios. Kończył mu się czas. Musiał odejść, a mimo to postanowił jeszcze ochronić Margaretkę i Klan Burzy. Być może ktoś jeszcze mu w tym pomagał, pozwalając na ingerencję w świat żywych.
Z pyska "rudej" wydobył się początkowo cichy śmiech, który z każdym kolejnym uderzeniem serca stawał się coraz głośniejszy. Spoglądała na Margartekę wyzywająco. Szylkretka odczytała z ruchu jej warg "Byłaś słaba, jesteś i będziesz."
Zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Mimo to zdecydowała się zakończyć ten epizod.
– Przepraszam was... – wymiauczała żałośnie, spoglądając na ducha, który skinął je łebkiem, by chwilę później spojrzeć w zielone oczy Salamandry, które w tej chwili nie należały do niej.
Zatrzymała łapę tuż na wysokości strun głosowych kocicy. Przez jej głowę przeleciało tysiąc myśli. Żadna nie była dobra. Mimo to musiała wybrać. Zraniła kocicę, czując przeogromny żal, że po tym wszystkim nie będzie mogła usłyszeć jej głosu już nigdy więcej.
Czy jej wybaczy? Zrozumie przed czym została postawiona? Na pewno będzie czuć żal, nie ważne, że dzięki temu wypędziła z niej ducha.
Z pyska Salamandry wydobył się charkot, tak samo podobny dźwięk wybrzmiał z pyska rudej kocicy, która skulona leżała pod ścianą. W przeciwieństwie do futra jej syna, które mieniło się małymi gwiazdkami, jej było pokryte krwią, pamiątką po pierwszej śmierci. Ciało duszy z miejsca, gdzie brak gwiazd było bardziej przezroczyste niż ostatnio, gdy starsza trafiła do Mrocznej Puszczy.
Była słaba. Słabła z każdym wschodem.
Margaretka miała szansę.
– Nie powinnaś się nigdy urodzić! – wysyczała, podrywając się z ziemi i skacząc w kierunku Margaretki, która tym razem zamachnęła się łapą z wysuniętymi pazurami w jej kierunku.
Następne wydarzenia były niczym sen, zły sen. Ktoś ją znalazł. Nie była jednak pewna któż to taki był. Coś do niej mówił, lecz Margaretka nie odrywała spojrzenia od syna, którego prawdopodobnie tylko ona widziała. Posłał jej uśmiech, by następnie jego kształt powoli zanikał.
Odszedł.
W Grocie Pamięci pojawiło się troje kotów, dwoje z nich pomogło przeniesieniu zmarłego i rannej do legowiska medyków. Margarteka nerwowo rozglądała się po grocie w poszukiwaniu jeszcze jednego kota, jednak tak samo jak i jej syn, ona również odeszła. Tym razem na zawsze.
Oparła się o bok jednego z kotów, który pozostał razem w nią w Grocie i starał się ją uspokoić. Łagodny głos dał jej poczucie bezpieczeństwa, była w stanie streścić przebieg wydarzeń. Gdy skończyła mówić, schowała pysk w zagłębienie barku, tłumiąc szloch i powoli, za zachętą, skierowała się na powierzchnię, prowadzona do legowiska medyków.
~~~
Czuwała przez cały czas przy Kruczym Tańcu, nie mogąc się pogodzić z jego śmiercią. Dopiero co go urodziła, został uczniem i dostąpił Ceremonii Dorosłości. Miał całe życie przed sobą. Nie zasługiwał na taką śmierć. I to z łap "babki". Niechętnie obrzuciła spojrzeniem byłą opętaną, by już po chwili mocniej zacisnąć oczy, tłumiąc płacz.
Zgasła. Lecz jakim kosztem.
Wtuliła mocniej pysk w czarne futro kocura, wciągając nosem zapach ziół, którymi przesiąkło. Sama udekorowała kilkoma kwiatami, wrzosem i lawendą ciało zmarłego. Również poprawiła piórko kruka, które jej syn nosił na co dzień wczepione w dłuższe pasma futra. Tylko swojej siostrze, Pajęczej Lili pozwoliła zbliżyć się do zmarłego i nałożyć na oczy Kruka mieszankę z jagód, krwi i gliny.
– Po ceremonii przyjdź do mnie. Tę ranę trzeba opatrzyć. – szepnęła, nachylając się do siostry
Zignorowała słowa medyczki.
Podczas ceremonii kilkukrotnie wymieniła z Króliczą Gwiazdą krótkie spojrzenia, jednak nie zdecydowała się z nim porozmawiać. Najprawdopodobniej zamiast rozmawiać, krzyczałaby na partnera, każąc mu przekazać ich synowi jedno z żyć, które posiadał i najpewniej przeklinała Klan Gwiazdy, za to, że odebrali jej dziecko. Inni wojownicy prawdopodobnie wyczuli ciężką atmosferę w powietrzu, dlatego też przez całą ceremonie, ale i po niej, nikt nie zbliżył się do kotki. Nikt nie zdecydował się złożyć jej kondolencji. Tylko najbliżsi zostali przy mogile Kruczego Tańca. A w końcu została tylko Margaretkowy Zmierzch. Nawet wzmagający się deszcz nie przepędził jej do legowiska starszych, zamiast tego zaczęła cicho nucić jedną z piosenek, kołysanek, które śpiewała swoim kociętom, mając nadzieję, że dzięki niej, Kruczek bez problemu dotrze na Srebrzystą Skórę, aby trafić pod opiekę jej bliskich, którzy trafili do Klanu Gwiazdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz