Wraz z Kruczym Tańcem odwiedziła Sójkę w kociarni, po tym jak usłyszała zarówno od Pajęczej Lilii oraz Zawodzącego Echo o tym, że Płomienny Ryk doczekał się kolejny raz trójki kociąt: dwóch samiczek i jednego samczyka. Właściwie nie dało się ukryć momentu ich narodzin, zważywszy na bliski fakt ulokowania kociarni i Skruszonej Wieży względem legowiska starszych. Jednak dopiero pod wieczór po długim namyśle zdecydowała się odwiedzić byłą samotniczkę.
Zielonooki położył przed Rozkwitającą Szantą, która odchorowała swoje i wróciła do pełnienia swych obowiązków, upolowanego bażanta. Wieczna Królowa nawet jeśli wiedziała, że zebrane w żłobku koty stanowią rodzinę, obwąchała z każdej strony przyniesioną zwierzynę i po upewnieniu się, że jest bezpieczna do spożycia dla Sójki, oddaliła się nieco w głąb kociarni, aby dać gościom namiastkę poczucia prywatności. Nie odzywała się, ale przez cały czas obserwowała zarówno starszą, jak i Kruczy Taniec.
– Jacy oni są malutcy... – miauknął Kruk przyglądając się kuzynostwu, po czym przeniósł spojrzenie na matkę. – Też tacy byliśmy?
– Tak. Tylko bardziej głośni. O wiele... – Przeniosła spojrzenie na troje kociąt, które zlewały się u boku Sójki. – Jak się czujesz? Czy Płomienny Ryk już cię odwiedził?
– Dobrze. – Mówiąc to polizała jedno z kociąt, które pod dotykiem matczynego języka cicho z radością zakwiliło. – Jestem najszczęśliwszą kotką na świecie. Zostałam obdarowana trójką wspaniałych kociąt. Płomykówką. Rudzikiem. Ognikiem. – Kolejno wymieniła imiona kociąt, przez cały czas obdarowywała je czułym spojrzeniem. – I tak, Płomyk już nas odwiedził. Pomógł mi przy wyborze imion. Chciał, aby ich imiona pasowały do imion waszej rodziny i do ich ognistego futerka. Poza tym, Płomykówkę można nazywać pieszczotliwie Płomyczkiem Juniorką! – zaświergotała
– Imiona godne wojowników Klanu Burzy. – Skomentowała krótko, przyglądając się rodzynkowi, które tak, jak i matka nie posiadał wywiniętych uszu. – Wybacz mi poruszenie tego tematu, ale pewnie słyszałaś już o tym, że kiedyś mój brat był w związku z Ognistą Pięknością i również mieli kocięta?
– Tak. Obiło mi się o uszy... Cóż, Ogień nie kryła niechęci do mnie odkąd moja łapa stanęła w obozie i zostałam przedstawiona reszcie wojowników przez Króliczą Gwiazdę. Tak samo ty.
Margaretka strzepnęła uchem, gdy kocica zwróciła się do niej bezpośrednio. Nie umknęło jej to, że oczy Sójki się zwęziły.
– Mam swoje powody, aby uważać, że Klan Burzy to nie jest dobre miejsce dla ciebie i twoich kociąt. To nic osobistego. Po prostu... obiecaj mi, że wychowasz je na dobre koty i nie pozwolisz, aby ktokolwiek je skrzywdził. Nawet Płomienny Ryk.
– Co ty wygadujesz... dlaczego uważasz, że Płomień chciałby je skrzywdzić?! To są jego dzieci! – Uniosła nieco głos, jednak już po chwili ściszyła, aby nie niepokoić swoich kociąt. Polizała srebrzystą kotkę, która chowała pyszczek w jej futro przy łapach.
– Płomyczek jest moim bratem i dzieckiem naszej matki, a ona była dzieckiem naszej babki... – westchnęła. Czy był sens informowania kocicy, jakie metody wychowywania do niedawna były używane w ich rodzinie? – A Ziębi Trel była... cóż, nie lubiła sprzeciwu. Bardziej niż dobrem swoich dzieci i wnucząt przejmowała się opinią innych kotów. A kocięta zwykle dziedziczą cechy, zachowania i skłonności po swoich rodzicach...
– Mamo... – wtrącił cicho Kruk, po czym przeniósł spojrzenie na Sójkę. – Ekhm. Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, w przyszłości z chęcią zostałbym mentorem jednego z nich, gdy skończą sześć księżyców... Choćby na przykład jego! – Zwrócił się do Sójki, posyłając jej uśmiech i próbując naprawić ciężką atmosferę. – Nie chcę się przechwalać, ale jestem jednym z lepiej, o ile nie najlepiej wytrenowanym wojownikiem w Klanie Burzy. Byłbym najlepszym wyborem spośród reszty jako nauczyciel dla twoich kociąt. No i lepiej, aby to starszy kuzyn był ich nauczycielem niż jakiś stary obcy kot. – zaśmiał się. – Co tam mówisz Ogniku? Nie możesz się już doczekać treningu? – Schylił się do kocurka, który podczołgał się w jego kierunku i zaczął popiskiwać.
Margaretkowy Zmierzch uśmiechnęła się widząc, jak starszy czarny kocur bawi się z młodszym rudym kociakiem, który mimo, że był jeszcze ślepy, zadziornie podskubywał jego końcówkę ogona. Sójka również się uśmiechnęła na ten widok, jednak po dłuższej chwili zdecydowała się pochwycić kocurka za fałdkę i ułożyć u swego boku. Poinformowała czarnego, że skonsultuje tę propozycję z ojcem kociąt, na co mina Kruka zrzedła.
Po skończonych odwiedzinach u Sójki i jej kociąt skierowali się poza obóz, w celu pozbierania świeżych kwiatów do dekoracji legowisk w starszyźnie.
Zielonooki położył przed Rozkwitającą Szantą, która odchorowała swoje i wróciła do pełnienia swych obowiązków, upolowanego bażanta. Wieczna Królowa nawet jeśli wiedziała, że zebrane w żłobku koty stanowią rodzinę, obwąchała z każdej strony przyniesioną zwierzynę i po upewnieniu się, że jest bezpieczna do spożycia dla Sójki, oddaliła się nieco w głąb kociarni, aby dać gościom namiastkę poczucia prywatności. Nie odzywała się, ale przez cały czas obserwowała zarówno starszą, jak i Kruczy Taniec.
– Jacy oni są malutcy... – miauknął Kruk przyglądając się kuzynostwu, po czym przeniósł spojrzenie na matkę. – Też tacy byliśmy?
– Tak. Tylko bardziej głośni. O wiele... – Przeniosła spojrzenie na troje kociąt, które zlewały się u boku Sójki. – Jak się czujesz? Czy Płomienny Ryk już cię odwiedził?
– Dobrze. – Mówiąc to polizała jedno z kociąt, które pod dotykiem matczynego języka cicho z radością zakwiliło. – Jestem najszczęśliwszą kotką na świecie. Zostałam obdarowana trójką wspaniałych kociąt. Płomykówką. Rudzikiem. Ognikiem. – Kolejno wymieniła imiona kociąt, przez cały czas obdarowywała je czułym spojrzeniem. – I tak, Płomyk już nas odwiedził. Pomógł mi przy wyborze imion. Chciał, aby ich imiona pasowały do imion waszej rodziny i do ich ognistego futerka. Poza tym, Płomykówkę można nazywać pieszczotliwie Płomyczkiem Juniorką! – zaświergotała
– Imiona godne wojowników Klanu Burzy. – Skomentowała krótko, przyglądając się rodzynkowi, które tak, jak i matka nie posiadał wywiniętych uszu. – Wybacz mi poruszenie tego tematu, ale pewnie słyszałaś już o tym, że kiedyś mój brat był w związku z Ognistą Pięknością i również mieli kocięta?
– Tak. Obiło mi się o uszy... Cóż, Ogień nie kryła niechęci do mnie odkąd moja łapa stanęła w obozie i zostałam przedstawiona reszcie wojowników przez Króliczą Gwiazdę. Tak samo ty.
Margaretka strzepnęła uchem, gdy kocica zwróciła się do niej bezpośrednio. Nie umknęło jej to, że oczy Sójki się zwęziły.
– Mam swoje powody, aby uważać, że Klan Burzy to nie jest dobre miejsce dla ciebie i twoich kociąt. To nic osobistego. Po prostu... obiecaj mi, że wychowasz je na dobre koty i nie pozwolisz, aby ktokolwiek je skrzywdził. Nawet Płomienny Ryk.
– Co ty wygadujesz... dlaczego uważasz, że Płomień chciałby je skrzywdzić?! To są jego dzieci! – Uniosła nieco głos, jednak już po chwili ściszyła, aby nie niepokoić swoich kociąt. Polizała srebrzystą kotkę, która chowała pyszczek w jej futro przy łapach.
– Płomyczek jest moim bratem i dzieckiem naszej matki, a ona była dzieckiem naszej babki... – westchnęła. Czy był sens informowania kocicy, jakie metody wychowywania do niedawna były używane w ich rodzinie? – A Ziębi Trel była... cóż, nie lubiła sprzeciwu. Bardziej niż dobrem swoich dzieci i wnucząt przejmowała się opinią innych kotów. A kocięta zwykle dziedziczą cechy, zachowania i skłonności po swoich rodzicach...
– Mamo... – wtrącił cicho Kruk, po czym przeniósł spojrzenie na Sójkę. – Ekhm. Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, w przyszłości z chęcią zostałbym mentorem jednego z nich, gdy skończą sześć księżyców... Choćby na przykład jego! – Zwrócił się do Sójki, posyłając jej uśmiech i próbując naprawić ciężką atmosferę. – Nie chcę się przechwalać, ale jestem jednym z lepiej, o ile nie najlepiej wytrenowanym wojownikiem w Klanie Burzy. Byłbym najlepszym wyborem spośród reszty jako nauczyciel dla twoich kociąt. No i lepiej, aby to starszy kuzyn był ich nauczycielem niż jakiś stary obcy kot. – zaśmiał się. – Co tam mówisz Ogniku? Nie możesz się już doczekać treningu? – Schylił się do kocurka, który podczołgał się w jego kierunku i zaczął popiskiwać.
Margaretkowy Zmierzch uśmiechnęła się widząc, jak starszy czarny kocur bawi się z młodszym rudym kociakiem, który mimo, że był jeszcze ślepy, zadziornie podskubywał jego końcówkę ogona. Sójka również się uśmiechnęła na ten widok, jednak po dłuższej chwili zdecydowała się pochwycić kocurka za fałdkę i ułożyć u swego boku. Poinformowała czarnego, że skonsultuje tę propozycję z ojcem kociąt, na co mina Kruka zrzedła.
Po skończonych odwiedzinach u Sójki i jej kociąt skierowali się poza obóz, w celu pozbierania świeżych kwiatów do dekoracji legowisk w starszyźnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz