Ostrożnie przesunęła się o pół długości ogona do przodu, uważając, by nie nadepnąć na żadne z wyschniętych liści czy łodyg, które mogłyby zdradzić jej pozycję. Nawet jej oddech był cichy, spłycony, jakby i on mógł zaważyć na powodzeniu polowania. Choć biała sierść nie była jej sprzymierzeńcem, czuła, że dziś może się udać – trzciny były gęste, a światło popołudnia padało pod takim kątem, że rozpraszało kształty, zacierało kontury i czyniło wszystko mniej wyraźnym. Może tym razem nie zostanie zauważona.
Nie oglądając się już na mentora, bo nie było to potrzebne, Borówkowa Łapa skupiła się całkowicie na najbliższej ofierze – młodym kaczorze, który oddalił się nieco od reszty stada. Wydawał się pewniejszy siebie niż powinien, nieostrożny. To właśnie takie okazy wybierałby do ataku doświadczony wojownik. Borówkowa Łapa przywołała do pamięci ostatnie treningi – ćwiczenia skradania, sposób, w jaki Szałwiowe Serce uczył ją rozkładać ciężar ciała, by nie uginać się pod sobą, jak unikać ostrych źdźbeł czy pułapek w terenie. Jeszcze jeden krok. Jeszcze jeden oddech.
Bez zbędnych myśli – tylko działanie.
Wyskoczyła z trzcin z wyuczonym ruchem, prostym i pozbawionym niepotrzebnych ozdobników. Nie było to widowiskowe, ale skuteczne. Plusk rozszedł się szerokim echem po tafli jeziora, a krzyki innych ptaków poderwały się do lotu niemal jednocześnie. Woda chlusnęła chłodną falą na jej pierś, a pod łapami poczuła pióra i opór walczącego ciała. Złapała go pewnie, nie zważając na to, jak jego skrzydła uderzają o jej bok. Kilka sekund później wszystko ucichło.
Nie podniosła od razu wzroku. Przez chwilę tylko stała, po pas w wodzie, z ciężarem martwego ptaka w pysku. Czuła, jak napięcie powoli uchodzi z jej barków, jak tętno wraca do spokojniejszego rytmu. Czuła, że pod jej futrem rozpala się ciepła iskierka zadowolenia, a na pyszczku maluje delikatny, niepewny uśmieszek. Kiedy Borówkowa Łapa wydostała się z wody, kaczor wciąż zwisał ciężko z jej pyska, mokre pióra ocierały się o jej brodę, a woda spływała cienkimi strużkami z futra na przednich łapach. Szła powoli, ostrożnie, jakby każda z tych chwil nadal wymagała skupienia, jakby echo polowania nie do końca jeszcze wybrzmiało. W trzcinach rozchyliła źdźbła i zbliżyła się do Szałwiowego Serca, który siedział w półcieniu, z ogonem zawiniętym wokół łap i spojrzeniem utkwionym w miejscu, z którego przed chwilą wyskoczyła.
Srebrzysty wojownik nie odezwał się od razu – przez dłuższą chwilę przypatrywał się swojej uczennicy, by po chwili przenieść wzrok na zdobycz. W końcu skinął głową – krótko, oszczędnie, lecz wystarczająco, by wiedziała, że nie zawiodła.
— Widziałeś? — miauknęła, przerywając kołyszącą się wokół cisze. Jasne, błękitne oczy koteczki w przeciągu sekundy zabłysły tak jasno, niczym gwiazdy, które często widziała na nocnym niebie. — Rozpromieniona Łapa mi nie uwierzy! Znaczy, uwierzy, ale dopiero wtedy, gdy zobaczy tę zdobycz na własne oczy!
— Nieźle — mruknął mentor, podnosząc się i ruszając wolnym krokiem w stronę pobliskiej kępy suchszej ziemi. — Czysty chwyt. Nie pozwoliłaś mu uciec.
Zatrzymał się i spojrzał na nią uważniej, mrużąc oczy.
— Ale widziałaś, jak poruszyły się czernice tuż przed skokiem?
Borówkowa Łapa uniosła uszy, nieco zaskoczona. Nagle przypomniała sobie – drobny ruch wśród ptaków, lekkie uniesienie głów, może jakiś cichy dźwięk. Wtedy uznała to za zbieg okoliczności, może reakcję na wietrzny podmuch, lecz teraz zaczęła się zastanawiać, a gorzkie uczucie zwątpienia przytłumiło radość, jaką jeszcze chwilę temu widać było w jej oczach.
— To przez ogon — powiedział spokojnie Szałwiowe Serce, podchodząc bliżej. – Kiedy się przesuwałaś, twoja końcówka uniosła się na moment. Nie było to wyraźne, ale wystarczyło, by coś im nie pasowało.
Usiadł tuż obok niej, na ziemi, która była tu suchsza i mniej grząska.
— Zdarza się nawet doświadczonym wojownikom — dodał, nieco bardziej delikatnie, zauważając drastyczną zmianę nastroju białej koteczki. — Jeśli chcesz, by polowanie kończyło się bez alarmu, musisz panować nad każdym fragmentem ciała. Ogon jest przedłużeniem twoich zamiarów. Jeśli nad nim nie masz kontroli, nie masz jej nad sobą.
Borówkowa Łapa położyła zdobycz obok siebie i skinęła głową bez słowa. Nie próbowała się tłumaczyć – wiedziała, że Szałwiowe Serce nie oczekiwał usprawiedliwień. Zdawała sobie sprawę z tego, że srebrzysty wojownik chciał tylko by wyciągała wnioski i poprawiła się przy następnym polowaniu.
— Rozumiem — westchnęła, po czym jeszcze raz spojrzała na złapanego kaczora. Jego błyszcząca, zielona głowa splamiona była krwią, podobnie jak i biały pierścień na szyi. Od ciała martwego ptaka wciąż biło lekkie ciepło, a mimo to w parze ciemnych oczu nie dało się dostrzec ani śladu życia.
Szałwiowe Serce milczał przez kilka uderzeń serca, a potem zerknął w stronę rzecznego strumienia.
— Widzę, że się starasz, a także uczysz się na popełnionych przez siebie błędach. — Musnął końcówką ogona barki białej kotki. — Trzymałaś łapy niżej i przeszłaś przez szuwary bezgłośnie, a więc robisz wyjątkowe postępy.
Borówka cicho westchnęła, a uśmiech ponownie zawitał na jej śnieżnobiałym pyszczku. Młoda uczennica poczuła, jak z jej barków spływa ostatnie napięcie. Nie był to moment triumfu, ale raczej chwilowe zrozumienie – że droga wojownika nie polega na idealnym skoku, ale na nauce, która przychodzi po nim.
Szałwiowe Serce powiódł wzrokiem po niebie, gdzie słońce chyliło się ku zachodowi.
— Chodź. Zanieśmy zdobycz do obozu. Krzycząca Makrela oraz Zimorodkowe Życzenie z pewnością będą szczęśliwi! — mruknął, już wstając. – I jutro tu wrócimy. Zobaczymy, czy uda ci się poprawić ogon.
Nie czekał na odpowiedź, ruszając przez trzciny z typową dla siebie pewnością. Borówkowa Łapa podniosła zdobycz i podążyła za nim, uważając, by nie zostawiać zbyt szerokich śladów w błocie.
Przeszłość, pora Nowych Liści...
Woda była dziś ciemniejsza niż zazwyczaj — nie przez chmury, których na niebie nie było, ale przez to szczególne światło przed południem, kiedy słońce jeszcze nie stoi wysoko, lecz już przestaje być łaskawe dla porannej mgły. Borówkowa Łapa stała na brzegu, dokładnie w tym miejscu, gdzie rzeka z łagodnego strumienia przechodziła w coś szerszego, głębszego, bardziej wymagającego. Piasek pod jej łapami był jeszcze ciepły po wcześniejszych promieniach, ale chłodny wiatr niósł zapach wody, tataraku i zbutwiałych liści — ten zapach, który mówił: to już nie zabawa, to już rzeka taka, jaka jest naprawdę.
Szałwiowe Serce siedział tuż obok niej, jak zwykle bez pośpiechu, z wyrazem spokoju na pysku, który zdawał się mówić, że nie istnieje nic, czego nie można nauczyć się cierpliwie, krok po kroku. Jego srebrne futro było lekko zmierzwione od wilgoci, a łapy miał częściowo zanurzone w wodzie, jakby od zawsze tam należały. Przekrzywiona szczęka nadawała mu nieco niecodzienny wygląd, ale gdy się uśmiechał — jak właśnie teraz — wszystko wydawało się na swoim miejscu.
— Dziś popłyniemy — powiedział miękko, spoglądając w stronę nurtu, który układał się w długie smugi światła i cienia. — Prawdziwie. Nie będzie to tylko brodzenie. Dziś będziesz pływała na głębszych wodach. Ale spokojnie, nikt nie rzuci cię w środek rzeki.
Borówkowa Łapa przełknęła ślinę, czując znajome napięcie w karku i łopatkach, to samo, które pojawiało się zawsze wtedy, gdy wiedziała, że coś ważnego właśnie się zaczyna — nie dlatego, że ktoś tak powiedział, ale dlatego, że ciało to czuło, instynktownie, głęboko.
— A jeśli się pogubię? — zapytała cicho, nie patrząc na niego, tylko na to miejsce, gdzie woda wydawała się już nie mieć dna. Choć nie miała problemów z pływaniem, to głębsze wody zawsze w pewien sposób ją odstręczały, wywołując przy tym nieprzyjemną panikę.
— Nie martw się, przecież jestem to po to, żeby ci pomóc. — odparł bez wahania. — Jeśli zauważę, że robisz coś nie tak, to pomogę ci poprawić błąd, a jeśli coś sprawi, że stracisz równowagę w wodzie, nawet się nie zawacham, nim przyjdę ci na ratunek.
Biała koteczka niepewnie pokiwała głową, równocześnie starając się uspokoić swój oddech, który nagle odczuwalnie przyśpieszył, w pewnym sensie robiąc na złość jej spragnionemu relaksacji umysłowi. Borówka pozwoliła sobie wziąć pożądny, głęboki chaust powietrza, nim zbliżyła się do głębokiego strumienia i zanurzyła w nim łapy. Czuła, że ogarnia ją zimno, do którego mimo strachu prędko się przyzwyczajała. W końcu zdołała odepchnąć się od dna i poczuła znajome uczucie zawieszenia — to, co do tej pory znała tylko z zabawy przy brzegu albo z krótkich ćwiczeń na płytszych odcinkach. Ale tutaj nie było gruntu, który można było wyczuć opuszkami łap, ani kamienia, na którym można było stanąć.
— Spokojnie — usłyszała za sobą pogodny głos należący do Szałwiowego Serca. — Nie walcz z wodą. Płyń z nią. Pracuj łapami, ogonem. Jakbyś chciała przebić się przez wiatr.
Spróbowała. Machanie łapami było chaotyczne, oddech zbyt szybki, a ogon miotał się jak źle sterowany statek — ale mimo to unosiła się, przesuwała do przodu, a woda zamiast oporu, dawała jej rytm. Każde pchnięcie łapy, każde wychylenie ogona miało znaczenie. Czuła napięcie mięśni, czuła, jak powietrze ucieka z płuc, ale też — pierwszy raz — czuła, że płynie naprawdę.
— Nie za wysoko łapy! — zawołał Szałwiowe Serce z brzegu, ale ton miał radosny, prawie rozbawiony. — Nie wyglądasz, jakbyś walczyła, ale jakbyś próbowała złapać ptaka!
Zaśmiała się, nie przestając płynąć, i zachłysnęła się lekko wodą — ale nie przerażająco. To był tylko moment, lekcja. Choć zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie otarła się o panikę, to wiedziała też, że w nią nie wpadła, a jedynie chwilowo w niej brodziła. Po chwili spostrzegła, że obok niej płynie Szałwiowe Serce, który był w wodzie po szyję, ale zachowywał się spokojnie, łagodnie, i obserwował ją kątem oka.
— Widzisz? — powiedział, gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie brzegu. — Woda cię nie pożarła, bo nie potrzebowała. Wystarczyło, że jej zaufałaś.
Westchnęła głęboko i opadła na płyciznę, pozwalając, by nurt muskał jej boki. Futro miała ciężkie i mokre, serce waliło jej w piersi, ale w duszy czuła coś, czego wcześniej nie znała — dumę. Nie taką, którą nosi się jak nagrodę. Raczej taką, która kiełkuje po cichu, bez świadków, i sprawia, że chcesz spróbować jeszcze raz, i jeszcze.
— Szałwiowe Serce? — Śnieżnobiała kotka nagle zwróciła się w stronę kocura.
— Hm?
— Wiem, że nie poszło mi dobrze. Moje ruchy były chaotyczne, a przynajmniej czułam, że takie są. Ale pływanie z wiedzą, że pod łapami nie mam się żadnego gruntu strasznie mnie stresuje! Zupełnie, jakbym w przeciągu kilku uderzeń serca zapomniała o wszystkim, czego się dotychczas nauczyłam! — Przeciągnęła się, po czym przejechała języczkiem po swym zwilżonym futrze. — Nie mam pojęcia co zrobić, żeby się nie bać!
<Szałwiowe Serce?>
[1750 słowa + nauka pływania]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz