jakiś czas temu
Kotka siedziała w żłobku i patrzyła, jak jej córki zaczynają się bawić. Czuła, jak w jej sercu powoli rozpala się ciepły płomyczek radości. Uśmiechnęła się lekko, lecz uśmiech ten szybko przygasł. Tak bardzo chciałaby, żeby w tym momencie była obok niej Wieczne Zaćmienie. Żeby mogły razem, ramię w ramię, obserwować, jak ich dzieci dorastają. Jak się śmieją, przewracają w mchu, łapią za ogony, rozmawiają o rzeczach ważnych i zupełnie błahych. Pietruszka czuła się, jakby jej ukochana odeszła gdzieś daleko, poza zasięg. A przecież była tuż obok, w jaskini. Zapewne właśnie układała zioła albo pomagała rannym. A mimo to... ten smutek, to rozdarcie, ta złość – one nie znikały. Wręcz przeciwnie – narastały w takich chwilach. W chwilach, które powinny należeć do nich obu. W chwilach, które powinny przeżywać razem, bez kłamstw, bez ukrywania, bez wstydu. Ale prawda była bolesna. Nigdy nie będą naprawdę szczęśliwe. Nigdy nie uda im się w pełni cieszyć tą rodziną. Zawsze będą musiały udawać, trzymać się z dala, szeptać zamiast mówić otwarcie. Pietruszce nie raz przelatywała przez głowę szalona myśl: uciec. Uciec daleko, zabrać dzieci i odejść z Wiecznym Zaćmieniem tam, gdzie nikt ich nie zna. Gdzie nie będzie głupich zasad, Klanu Gwiazdy ani oceniających spojrzeń. Tam, gdzie wreszcie będą mogły być sobą. Szczęśliwe. Ale to było tylko marzenie. Opuszczenie klanu to coś, na co nie mogły sobie pozwolić – nie bez ryzyka, nie bez konsekwencji. Czy szczęście jeszcze kiedyś je odnajdzie? Czy nie popełniły błędu, wiążąc się ze sobą w świecie, który nie rozumiał takich więzi? Przecież dawały sobie nawzajem tyle smutku... a zarazem tyle radości. Te wspólne spacery, nocne rozmowy, śmiech dochodzący z legowiska, kiedy rozmawiały o swoich córkach – to wszystko było prawdziwe. Pietruszka westchnęła głęboko. Spojrzała na rozbawione dzieci. Na jej pyszczku zagościł łagodny uśmiech, gdy obserwowała, jak Przepiórka skacze z kąta w kąt, szukając sióstr. Sama jednak nie poruszyła się ani o milimetr. Wiedziała dobrze, że Gołąbek ukryła się tuż pod jej ogonem, z figlarnym błyskiem w oczach.
Takie chwile moje serce zapamięta po wieczność – pomyślała cicho.
***
Pietruszkowa Błyskawica przedzierała się przez las, łapami szybko omiatając ściółkę, przeskakując nad korzeniami i omijając wystające pnie. Serce biło jej mocno, gnane niepokojem i złością. Chciała jak najszybciej odnaleźć Gołębią Łapę. I swojego brata. Ten króliczy bobek – syknęła w myślach – zabrał moją córkę w okolice szopy, gdzie przesiadują samotniczki!
Może i te kotki zaklinały się, że mają dobre zamiary, ale Pietruszka wolała nie ryzykować. Nie, jeśli chodziło o bezpieczeństwo jej dziecka. W końcu dostrzegła znajome, liliowe futro. Zatrzymała się gwałtownie, chowając się w krzakach. Jej pomarańczowe oczy błyszczały w cieniu, gdy obserwowała scenę. Mroźny Wicher nachylał się nad Gołąbkiem i spokojnym, łagodnym głosem tłumaczył coś na temat podejścia do myszy. Jego ruchy były delikatne, ostrożne. Nie tego się spodziewała. Nie po nim. Pietruszka wypuściła powietrze z pyska i wyszła z krzaków. Mrozek aż podskoczył, od razu przyjmując pozycję obronną, jakby gotów był bronić swojej siostrzenicy.
— Pietruszkowa Błyskawico… — mruknął, jakby jednak spodziewał się ją zobaczyć.
— Mamo! — wymruczała Gołąbek, podbiegając z radością i przytulając się do matki.
— Co tu robisz? — zapytał Mroźny Wicher, marszcząc nos.
— Przechodziłam obok — zaśmiała się, tym swoim specyficznym, nerwowym śmiechem, który zawsze towarzyszył jej kłamstwom. Po jej zmierzwionym futrze i przyspieszonym oddechu było jednak widać, że biegła przez las, i to szybko.
— Gołąbku, jak ci idą treningi? — zapytała od razu, z wyraźną troską w głosie.
Mróz westchnął cicho i usiadł na ziemi, jakby nie miał już sił na dalsze sprzeczki.
<Córeczko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz