Mimika pyska ją zdradziła. Mimo chęci zachowania zimnej krwi podczas porodu Sójki, nie raz, nie dwa, łapała się na tym, że jej pysk wykręcał się na widok brudnych od krwi nowonarodzonych kociąt. W tej samej chwili przeszło jej przez myśl, że może ktoś chciał oszczędzić jej tego widoku i dlatego postanowił ją otruć. Aby nie musiała kalać swego języka podczas czyszczenia futerek noworodków i oczu podczas "cudu narodzin".
"Gdzie jesteś trucicielu?"
Głupia interpretacja. Wiedziała, że to nie o to chodziło.
Mimo, że w oczach Szanty poród i wszystko z nim związane było najobrzydliwszą rzeczą na świecie, na pysku Sójki dostrzegła malującą się radość. Bez oporu zaczęła lizać futerko swoich dzieci, które zostały podstawione do jej boku przez medyczkę. Ugryzła się w język w momencie, w którym skomentowała urodę kociąt, mówiąc tylko tyle i aż tyle, że jej partner będzie z nich zachwycony.
– Jesteś Wieczną Królową, prawda? – spytała Pajęcza Lilia, na co Szanta obdarowała ją tępym spojrzeniem, udając, że pytanie nigdy nie zostało wypowiedziane. – W takim razie pomóż Sójce w czyszczeniu maluchów z krwi i wód.
– Nie chcę jej przeszkadzać... Wydaje się taka szczęśliwa, jeszcze się na mnie zezłości, że jej przeszkadzam w tak ważnej chwili...
– Królowa się znalazła. – Prychnęła Lilia wymijając Rozkwitającą Szantę.
Zajmowanie się znajdkami różniło się od zajmowania się kociętami, które miały matkę. Skłamałaby mówiąc, że czuje się potrzebna w kociarni. Czasami coś wytłumaczyła Sójce, doradziła, poradziła względem kociąt czego nauczyła się od Brzęczkowego Trelu. I to było na tyle. Miała czas dla siebie na co oczywiście nie narzekała. Więcej niż dotychczas. Mimo, że chwilowo była zbędna, łapała się na tym, że pilnowała malców podczas, gdy ruda spała. I tak mijały jej kolejne wschody słońca, podczas których jej futro przesiąkło zapachem mleka. Pachniało tak samo, wręcz identycznie, gdy sama była kociakiem.
– [...] a ty kiedy planujesz kocięta?
– Słucham?
– Pytałam się czy już planujesz kocięta. – Ruda kocica przejechała językiem po łebku jednej z córek. – Głupie pytanie. Jesteś przecież Wieczną Królową, to oczywiste, że planujesz.
– Nie. Nie planuję. Wystarczy mi sam fakt, że mogę dać namiastkę matczynej miłości porzuconym kociętom. – Zaśmiała się. Chyba tylko Dziwaczkowi zastąpiła w jakiś sposób matkę. Może dlatego, że został na tym świecie sam jak palec. A inne kocięta miały zawsze kogoś z rodziny. Brata bądź siostrę. – Poza tym, z kim miałabym mieć kocięta... – westchnęła, czując się durnie rozmawiając na ten temat. Sójka przechyliła głowę.
– Naprawdę? Myślałam, że ty i ...
– To źle myślałaś! – Nie pozwoliła dokończyć Sójce. Pozwoliła dać upust skrywanym emocją. Podniosła się na łapach i zmieniła miejsce leżenia. – Nie tak dawno temu walczyłam o życie w legowisku medyków, a teraz miałabym myśleć o kociętach? Proszę cię. – Zagestykulowała łapą poprzez podniesienie jej i lekki zamach nią. Z pyska szylkretki wybrzmiało twarde parsknięcie. – Niech inne kotki myślą o zostaniu matkami. Chociażby Czuwająca Salamandra, Bajkowa Stokrotka czy Pozłacana Pszenica. Ja mogę im pomóc wychować kocięta albo przygarnąć i odchować, gdy uznają, że siedzenie w żłobku to nie dla nich. – Położyła pysk na ziemi. W jej kierunku koślawo na pulchnych łapach podbiegło jedno z kociąt. Chyba była to Płomykówka. Albo Rudzik? Jedna z nich, bo kocię miało wywinięte uszy. – A ty co myślisz? – spytała zdobiąc się na uśmiech, gdy kociak się wywrócił na ziemi i kichnął.
Podniosła się z podłoża i złapała uciekiniera za kark. Zaniosła go z powrotem do matki. Chwilę później obserwowała jak kociak niczym pijawka pszyssywa się do boku kocicy i łapczywie pije mleko. W między czasie Sójka zaczeła swój monolog na temat tego, że Szanta za parę wschodów słońca zmieni zdanie i na pewno zapragnie mieć własne kocięta. "Bo to w końcu jest najprawdziwszy dar".
Nie kupiła tego.
Bycie prawdziwą królową. To nie było dla niej.
Dziwaczek został mianowany. Pierwsze kocie, którym się zajmowała zostało wojownikiem. A dopiero co go znalazła, małego, zagłodzonego... Mimo, że nie była jego matką, czuła przeogromną dume, że buras ukończył trening. Pozostało jej jeszcze tylko podziękować jego mentorowi za cierpliwość do znajdki.
– Poczciwy Dziwaczek. Pasuje ci. – miauknęła unosząc kącik pyska. W odpowiedzi buras obdarował ją szerokim uśmiechem i otarł się łebkiem o jej bark. Zmrużyła jedno oko, dostrzegając, że sierść Dziwaczka jeszcze nigdy, aż tak nie lśniła czystością.
"Gdzie jesteś trucicielu?"
Głupia interpretacja. Wiedziała, że to nie o to chodziło.
Mimo, że w oczach Szanty poród i wszystko z nim związane było najobrzydliwszą rzeczą na świecie, na pysku Sójki dostrzegła malującą się radość. Bez oporu zaczęła lizać futerko swoich dzieci, które zostały podstawione do jej boku przez medyczkę. Ugryzła się w język w momencie, w którym skomentowała urodę kociąt, mówiąc tylko tyle i aż tyle, że jej partner będzie z nich zachwycony.
– Jesteś Wieczną Królową, prawda? – spytała Pajęcza Lilia, na co Szanta obdarowała ją tępym spojrzeniem, udając, że pytanie nigdy nie zostało wypowiedziane. – W takim razie pomóż Sójce w czyszczeniu maluchów z krwi i wód.
– Nie chcę jej przeszkadzać... Wydaje się taka szczęśliwa, jeszcze się na mnie zezłości, że jej przeszkadzam w tak ważnej chwili...
– Królowa się znalazła. – Prychnęła Lilia wymijając Rozkwitającą Szantę.
***
Zajmowanie się znajdkami różniło się od zajmowania się kociętami, które miały matkę. Skłamałaby mówiąc, że czuje się potrzebna w kociarni. Czasami coś wytłumaczyła Sójce, doradziła, poradziła względem kociąt czego nauczyła się od Brzęczkowego Trelu. I to było na tyle. Miała czas dla siebie na co oczywiście nie narzekała. Więcej niż dotychczas. Mimo, że chwilowo była zbędna, łapała się na tym, że pilnowała malców podczas, gdy ruda spała. I tak mijały jej kolejne wschody słońca, podczas których jej futro przesiąkło zapachem mleka. Pachniało tak samo, wręcz identycznie, gdy sama była kociakiem.
– [...] a ty kiedy planujesz kocięta?
– Słucham?
– Pytałam się czy już planujesz kocięta. – Ruda kocica przejechała językiem po łebku jednej z córek. – Głupie pytanie. Jesteś przecież Wieczną Królową, to oczywiste, że planujesz.
– Nie. Nie planuję. Wystarczy mi sam fakt, że mogę dać namiastkę matczynej miłości porzuconym kociętom. – Zaśmiała się. Chyba tylko Dziwaczkowi zastąpiła w jakiś sposób matkę. Może dlatego, że został na tym świecie sam jak palec. A inne kocięta miały zawsze kogoś z rodziny. Brata bądź siostrę. – Poza tym, z kim miałabym mieć kocięta... – westchnęła, czując się durnie rozmawiając na ten temat. Sójka przechyliła głowę.
– Naprawdę? Myślałam, że ty i ...
– To źle myślałaś! – Nie pozwoliła dokończyć Sójce. Pozwoliła dać upust skrywanym emocją. Podniosła się na łapach i zmieniła miejsce leżenia. – Nie tak dawno temu walczyłam o życie w legowisku medyków, a teraz miałabym myśleć o kociętach? Proszę cię. – Zagestykulowała łapą poprzez podniesienie jej i lekki zamach nią. Z pyska szylkretki wybrzmiało twarde parsknięcie. – Niech inne kotki myślą o zostaniu matkami. Chociażby Czuwająca Salamandra, Bajkowa Stokrotka czy Pozłacana Pszenica. Ja mogę im pomóc wychować kocięta albo przygarnąć i odchować, gdy uznają, że siedzenie w żłobku to nie dla nich. – Położyła pysk na ziemi. W jej kierunku koślawo na pulchnych łapach podbiegło jedno z kociąt. Chyba była to Płomykówka. Albo Rudzik? Jedna z nich, bo kocię miało wywinięte uszy. – A ty co myślisz? – spytała zdobiąc się na uśmiech, gdy kociak się wywrócił na ziemi i kichnął.
Podniosła się z podłoża i złapała uciekiniera za kark. Zaniosła go z powrotem do matki. Chwilę później obserwowała jak kociak niczym pijawka pszyssywa się do boku kocicy i łapczywie pije mleko. W między czasie Sójka zaczeła swój monolog na temat tego, że Szanta za parę wschodów słońca zmieni zdanie i na pewno zapragnie mieć własne kocięta. "Bo to w końcu jest najprawdziwszy dar".
Nie kupiła tego.
Bycie prawdziwą królową. To nie było dla niej.
***
Dziwaczek został mianowany. Pierwsze kocie, którym się zajmowała zostało wojownikiem. A dopiero co go znalazła, małego, zagłodzonego... Mimo, że nie była jego matką, czuła przeogromną dume, że buras ukończył trening. Pozostało jej jeszcze tylko podziękować jego mentorowi za cierpliwość do znajdki.
– Poczciwy Dziwaczek. Pasuje ci. – miauknęła unosząc kącik pyska. W odpowiedzi buras obdarował ją szerokim uśmiechem i otarł się łebkiem o jej bark. Zmrużyła jedno oko, dostrzegając, że sierść Dziwaczka jeszcze nigdy, aż tak nie lśniła czystością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz