Teraźniejszość - po ceremonii na ucznia medyka
Kruszynka siedziała skulona w dziupli starej, spróchniałej topoli. Jej miękkie futerko ledwo dostrzegalne było w półmroku, który panował wśród konarów. Od teraz to miał być jej nowy dom. Jej serce biło szybciej – ze strachu, z ekscytacji, z niepewności. Ku ogromnej radości młodej kotki, Świergot – starsza medyczka – zgodziła się przyjąć ją na swoją uczennicę. To był zaszczyt, ale i wielka odpowiedzialność. Kruszynka czuła jednocześnie dumę i niepokój. Cieszyła się ze zmiany swojej roli, ale towarzyszył jej także lęk – przed porażką, przed zawiedzeniem oczekiwań. Znała Świergot już wcześniej, pomagała jej wraz z Orzeszkiem, ale teraz wszystko miało się zmienić. Teraz musiała nawiązać z mentorką prawdziwą więź – taką, która pozwoli im współdziałać jak jedno ciało i jeden umysł. Na szczęście Świergot, mimo swego zaawansowanego wieku, nie miała oporów przed otwarciem się na Kruszynkę. Była pogodna, czasem wręcz żartobliwa, a w oczach wciąż tliła się iskra życia. I choć kaszlała częściej niż kiedyś, z pewnością cieszyła się, że ktoś wreszcie zechciał objąć stanowisko medyka.
— Dobrze, Kruszynko — odezwała się cicho starsza kotka, przerywając ciszę pokasływaniem. — Już trochę ziół rozumiesz, jednak dzisiaj je powtórzymy. Te, z którymi mi pomagałaś. — Z trudem usiadła na miękkiej ściółce, jej ciało drżało pod ciężarem zmęczenia.
Kruszynka natychmiast się wyprostowała. Jej oczy zabłysły, a wąsiki drgnęły nerwowo. Mrugała szybko, jakby próbowała przypomnieć sobie wszystko, czego nauczyła ją starsza. Jednocześnie kątem oka obserwowała mentorkę, z rosnącym niepokojem. Ciągły kaszel i coraz dłuższe drzemki zaczynały ją martwić. Czy Świergot była aż tak słaba?
— J-jasne — odparła cicho, gotowa odpowiadać na każde pytanie.
W tym momencie rozległo się nagłe kichnięcie, które sprawiło, że koteczka wzdrygnęła się i nastroszyła futerko. Powoli odwróciła głowę, jakby spodziewała się zobaczyć borsuka gotowego do ataku. Jednak gdy dojrzała znajomą sylwetkę, jej serce ścisnęło się ze zmartwienia – to była jej mama, Migotka. Nie podeszła jednak. Świergot już zdążyła zareagować, zerkając na niebieską szylkretkę z troską. Zaprosiła ją ruchem ogona na posłanie, miękko ułożone z liści i mchu. Migotka uśmiechnęła się ciepło do córki, a zaraz potem znów kichnęła.
— Kruszynko — zawołała Świergot.
Młoda kotka natychmiast podbiegła do niej, czujna i nieco spięta.
— Co zrobisz z katarem? — zapytała starsza, mrużąc oczy.
Kruszynka w panice zaczęła przeszukiwać swoją pamięć. Próbowała odnaleźć odpowiednie zioło, ale żadne nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście miała coś równie ważnego – intuicję. Choć nigdy nie była zbyt rozmowna, a wyrażanie myśli sprawiało jej trudność, teraz musiała to przezwyciężyć.
— J-ja bym poleciła… mech… b-by wydmuchać w niego wydzielinę z nosa… ale zioła nie znam — mruknęła niepewnie, jej głos drżał, jakby spodziewała się śmiechu lub karcenia.
— Dobry pomysł — odparła Świergot z uznaniem. — A jeśli chodzi o zioła – można użyć tych na kaszel, bo często idzie to w parze. Zioła dodające siły, ciepło i sen również pomogą.
Mówiąc to, podeszła do magazynku. Po chwili wróciła, niosąc w pysku mech, wrotycz i krwiściąg. Ostrożnie pomogła Migotce oczyścić nos, a następnie podała jej dwie rośliny.
— Wrotyczu dajemy mało, pamiętaj. Trzeba na niego uważać. Z każdym ziołem lepiej dać trochę mniej niż za dużo — dodała, obserwując, jak Migotka przeżuwa zioła.
Kruszynka stała obok i kiwała głową, chłonąc każde słowo.
— Dziękuję wam. A jak się Kruszynka sprawuje? — zapytała ciepło Migotka, patrząc z dumą na córkę, która od razu się zarumieniła.
— Dopiero zaczyna, ale zna już sporo ziół. Myślę, że będzie z niej dobra medyczka — odpowiedziała Świergot z delikatnym uśmiechem. W jej głosie słychać było dumę i radość. Widać było, jak bardzo cieszy się, że ma uczennicę.
— Odpocznij teraz, Migotko. Jutro powinno być lepiej — dodała, a potem odwróciła się w stronę młodej kotki.
Kruszynka jeszcze chwilę patrzyła, jak matka zwija się w kłębek na posłaniu, nim ponownie poczuła na sobie wzrok mentorki. Zaraz przeniosła na nią spojrzenie.
— Więc co warto zapamiętać z tej lekcji? — zapytała nagle starsza kotka.
— Ż-że wydzielinę z nosa można wydmuchać w mech… że wrotycz pomoże na katar, ale trzeba z nim uważać… i krwiściąg doda sił — odpowiedziała, jąkając się lekko, lecz pewnie.
— Dobrze. A teraz… — Świergot nie dokończyła zdania.
Do dziupli wszedł nagle rudy, barczysty kocur, wspierany przez jednego z wojowników. Jego łopatka wyglądała… nienaturalnie, jakby została wykręcona w złą stronę. Kruszynkę przeszył dreszcz. Odwróciła wzrok, czując, jak napięcie ściska jej gardło. Nowa lekcja właśnie się zaczynała.
— Hah, Świergot… chyba wybiłem sobie bark — oznajmił rudy wojownik z wymuszonym śmiechem, w którym brzmiało więcej nerwów niż rozbawienia. Czuł się winny – przez niego patrol musiał zostać przerwany.
Kot, który go przyprowadził, skinął głową do medyczek i bez słowa opuścił dziuplę, zostawiając rannych w ciszy przerywanej jedynie szumem liści za wejściem. Świergot uniosła uszy i wskazała rannemu miejsce na jednym z posłań. Kruszynka, mimo że żołądek miała ściśnięty ze strachu, podeszła do kocura, starając się nie patrzeć na jego bark. Wyglądał... nienaturalnie, jakby za chwilę miał odpaść. Na sam widok zrobiło jej się niedobrze.
— Patrz, Kruszynko, jak się nastawia bark — szepnęła Świergot, pochylając się nad rannym. — Trzeba to zrobić szybko, tak żeby kot nawet nie zdążył się zorientować.
Na te słowa Kolendra, bo tak miał na imię wojownik, poruszył uszami, jakby próbował nasłuchiwać.
— O czym rozmawiacie? Wszystko będzie dobrze, prawda? — zapytał, próbując brzmieć swobodnie, ale w jego głosie pobrzmiewała niepewność. Czuł się nieswojo, wiedząc, że medyczki szeptają coś o jego ramieniu, jakby był już martwy.
Kruszynka poczuła, jak od ogona po kark przechodzą ją ciarki, ale nie odwracała wzroku. Uważnie obserwowała, jak mentorka kładzie łapy na barku kocura, dokładnie w miejscu, gdzie staw był wyraźnie przemieszczony.
— Policzę do trzech i wtedy nastawię ci bark — oznajmiła Świergot spokojnym głosem.
Kolendra powoli kiwnął głową, zaciskając zęby.
— Raz… dwa!
Zanim zdążył przygotować się na trzecią liczbę, kotka wykonała szybki, precyzyjny ruch.
W dziupli rozległo się głuche chrupnięcie, może puknięcie — trudne do określenia, ale Kruszynka aż przegryzła sobie język ze wstrętu, słysząc ten dźwięk. Kolendra podskoczył i zawarczał z bólu, prostując łapy.
— Miało być na trzy! — jęknął z wyrzutem, ale ton jego głosu bardziej zdradzał ulgę niż złość.
Świergot zaśmiała się cicho pod nosem, wyraźnie zadowolona z efektu.
— Kruszynko, przynieś liście malin — miauknęła, przejeżdżając ogonem po ziemi, jednocześnie badając wzrokiem bark wojownika.
— Tak jest! — rzuciła kociczka, niemal biegiem ruszając w stronę magazynku.
W środku pachniało ziołami. Chwilę zajęło jej rozpoznanie odpowiedniego zapachu, ale w końcu dostrzegła liście malin – ciemnozielone.. Zabrała kilka i wróciła do mentorki, uważnie trzymając je w pysku, by nie pogubić.
— Bardzo dobrze! — pochwaliła ją Świergot z błyskiem w oku, po czym podała zioła Kolendrze.
Wojownik zjadł je pospiesznie, z widocznym wysiłkiem. Po chwili położył się ostrożnie na posłaniu, wzdychając cicho. W jego oczach wciąż czaił się ból, ale nie powiedział już ani słowa. Świergot oddaliła się na kilka kroków, po czym głośno westchnęła. Z jej gardła wydobył się chrapliwy kaszel, który zdawał się wstrząsnąć całą jej drobną sylwetką. Przysiadła ciężko, drapiąc się niezgrabnie za uchem. Kruszynka zmarszczyła brwi, wpatrując się w starszą kotkę. Jej spojrzenie zaszkliło się niepokojem – wyglądała, jakby za chwilę Świergot mogła rozpaść się w pył i zniknąć.
— Spokojnie, młoda, nic mi nie jest — mruknęła kotka, wyczuwając spojrzenie uczennicy.
Odeszła w stronę miejsca wydzielonego dla medyków i położyła się ostrożnie na swoim posłaniu. Zakryła nos ogonem, jakby chciała schować się przed całym światem. Na zewnątrz wiatr zaczął szarpać gałęziami, a przez mały otwór w pniu do wnętrza wpadł zapach żywicy i deszczu zbierającego się w oddali. Kruszynka wciąż patrzyła na mentorkę, serce biło jej szybciej niż zwykle.
Kruszynka postanowiła wykorzystać sen Świergot, by w końcu się przydać. Mimo lęku ostrożnie wystawiła nos z dziupli, rozglądając się na boki, jakby miała nadzieję, że nikt jej nie zauważy. Po chwili zeszła po usypanej z ziemi ścieżce i skuliła się przy najbliższych krzewach. Czekała. Nie dlatego, że była gotowa do wyjścia — wręcz przeciwnie. Sama nigdy nie wyszłaby poza obóz. To byłoby czyste samobójstwo! Przecież mogło się stać tyle strasznych rzeczy… Mógł zaatakować ją drapieżny ptak, szalony zając albo — o zgrozo — wściekła mysz. Kruszynka niemal drżała przy tej myśli. W obozie Owocowego Lasu panował jednak spokój. Tylko wiatr poruszał liśćmi drzewek owocowych, gdzieś w trawie przemknęło coś małego i zwinnego, a ptaki nawoływały się wzajemnie w gęstwinie. Nagle jeden z nich wylądował tuż obok Kruszynki. Kotka zamarła. Nawet nie mrugnęła. To była jaskółka. Nie byle jaki ptak — jaskółka, święte stworzenie według wierzeń jej przynależności. Koty Owocowego Lasu wierzyły, że Wszechmatka po śmierci przemienia ich w jaskółki lub jerzyki, by mogły czuwać nad bliskimi z wysoka. Spotkanie z jednym z tych ptaków mogło oznaczać, że odwiedził cię duch przodka. Kruszynka długo nie wierzyła w Wszechmatkę. Dopiero niedawno zaczęła modlić się do niej cicho, z nadzieją, że zyska odwagę, której tak jej brakowało. Teraz, gdy patrzyła na ptaka, poczuła, jak coś się w niej zapala. Nagła potrzeba, by się ruszyć. Czy to instynkt? A może sama bogini dodała jej odwagi? Szylkretka podniosła głowę, kiedy jaskółka zerknęła na nią jednym czarnym oczkiem i wzbiła się w powietrze. Przez krótką chwilę Kruszynka naprawdę czuła się odważna. Aż…
— Kruszynko?
Kotka podskoczyła, a cała boska odwaga uleciała z niej w jednej sekundzie. Serce zabiło jej szybciej. Na szczęście to był tylko znajomy głos — Orzeszek, jej były mentor. Czarny kocur patrzył na nią z lekkim zmartwieniem w oczach. Jego ogon spokojnie przesuwał się po ziemi.
— T-tak? — pisnęła, prostując się i rozglądając nerwowo dokoła.
— Wszystko w porządku? — zapytał spokojnie, przysiadając obok.
Kruszynka nie była pewna, co właściwie czuje. Czy Orzeszek był zły, że przerwała szkolenie? A może… cieszył się, że poszła własną drogą? W końcu dobrze wiedział, jak bywała traktowana przez rówieśników. Sam widział, jak drżała na granicy obozu, przerażona otwartym światem.
— Jasne… — mruknęła, a potem zebrała się na odwagę. — Nie chciałbyś może… iść ze mną po zioła? S-sama się boję…
Orzeszek nie odpowiedział od razu. Spojrzał na nią, po czym ruchem ogona przywołał Ambrowiec, która właśnie przechodziła obok. Ta bez słowa dołączyła do nich, jakby przeczuwała, że jest potrzebna. Cała trójka omówiła szybko trasę i ruszyli. Kruszynka, rzecz jasna, szła w środku, ściśnięta pomiędzy dwójką starszych kotów. Jej serce waliło jak oszalałe, gdy tylko opuścili bezpieczny zagajnik i przestąpili granicę obozu. Chciała udowodnić Świergot, że się nadaje. Że może być dobrą medyczką. Zebranie ziół wydawało się najprostszym zadaniem na początek, ale mimo to strach nie ustępował. Nie była gotowa leczyć nikogo. Jeszcze nie. Przecież mogłaby… zrobić komuś krzywdę. W milczeniu wpatrywała się w krzewy i ścieżki przed nimi. Każdy szelest zdawał się brzmieć jak nadciągające niebezpieczeństwo. Ale zrobi pierwszy krok. I to już coś.
˚❁˚
Kotka leżała skulona na posłaniu, częściowo przykryta mchem. Uszy miała postawione na sztorc, a łapy ułożone tak, by w każdej chwili móc zerwać się do ucieczki. Do jej nosa już dotarł zapach świeżego wróbla — zapewne przyniesionego przez Świergot. Było jeszcze wcześnie rano. Słońce dopiero co wschodziło zza horyzontu, rozlewając złote promienie po owocowym lasku. Poranne patrole właśnie opuszczały obóz — część ruszała na granice, inni w poszukiwaniu śniadania. Bardziej gorliwi mentorzy już wzywali swoich uczniów na poranne treningi. Kruszynka również powinna wstać. I tak też się stało — jej wewnętrzny zegar sam zasygnalizował pobudkę. Kotka otworzyła morskie oczy i rozejrzała się dookoła. Przeciągnęła się, zaskoczona panującą ciszą. W legowisku uczniów panował zawsze chaos i hałas — ktoś się wiercił, ktoś narzekał, ktoś rzucał mchem w kogoś innego. A tutaj? Tutaj była cisza. Przynajmniej na chwilę. Do dziupli wskoczyła Świergot, a za nią podążały dwa koty — Żagnica i Czerwiec. Ich obecność mówiła jedno: przyszli po pomoc. I nie wyglądali dobrze. Obaj usiedli w wyznaczonych miejscach. Żagnica wyglądał zdecydowanie gorzej — kichał nieprzerwanie, z nosa ciekł mu gęsty katar, a oczy miał całkowicie załzawione. Ślina kapała mu z pyska, a sam ledwie siedział na łapach. Czerwiec wyglądał nieco lepiej, ale nie na długo — już po chwili zwrócił zawartość żołądka tuż przy wejściu do dziupli. Kruszynka poderwała się powoli, niepewna, co właściwie ma robić. Kolendra i Migotka — pacjenci z poprzedniego dnia — cofnęli się instynktownie, kładąc się jak najdalej od chorych.
— No, Kruszynko — zaczęła Świergot, zaciągając uczennicę bliżej Żagnicy — czas na lekcję o rodzajach kaszlu.
Kruszynka zbliżyła się z wahaniem. Nigdy wcześniej nie była tak blisko kota tak wyraźnie chorego.
— Widzisz? Żagnica to klasyczny przykład białego kaszlu. I kogoś, kto zignorował wcześniejsze objawy — mruknęła Świergot, zerkając na niego z lekkim zrezygnowaniem. Biało-szary wojownik nawet nie zareagował, jakby nie miał siły podnieść głowy.
— Biały kaszel objawia się łzawieniem, ślinieniem, katarem, brakiem apetytu i ogólnym osłabieniem — kontynuowała medyczka, badając Żagnicę dokładniej. Kruszynka tylko patrzyła, zamrożona. Zastanawiała się, co zrobić, jak się zachować.
— Przynieś mi jasne oko i lubczyk. Jasne oko ma drobne, jasnoróżowe kwiatki, a lubczyk to pusta w środku łodyga z poszarpanymi liśćmi. Już ci je pokazywałam — przypomniała mentorka, zerkając teraz na Czerwca, który wyglądał na oszołomionego kolejną falą mdłości.
— A i mech przynieś… — dodała, odwracając wzrok od Kruszynki.
Szylkretka nie czekała. Wyskoczyła do magazynku i zaczęła gorączkowo przeszukiwać zapasy. Wiedziała, czego szuka… przynajmniej tak jej się wydawało. A jednak, gdy już miała zioła w łapach, coś w niej zadrżało. A co jeśli pomyliła się? A jeśli poda coś złego? Łapy jej drżały, ale przyniosła zioła i ostrożnie opuściła je przy Świergot. Ta nie skomentowała, tylko od razu zaczęła działać.
— Dobrze. Teraz znajdź jakiegoś stróża, by namoczył mech w wodzie i przyniósł go tu. Potem weź inny mech i posprzątaj po Czerwcu. I jeszcze… przyjrzyj się jego dziąsłom — dodała, już zajmując się obmywaniem pyska Żagnicy.
Kruszynka natychmiast chwyciła mech i wybiegła z dziupli. Nie miała czasu na strach — wszystko działo się za szybko. Na szczęście zauważyła Ambrowiec. Z drżącym głosem poprosiła ją o pomoc. Kotka nawet się nie zawahała — chwyciła mech i pognała w stronę najbliższego strumyka. Szylkretka wróciła do dziupli, gdzie od razu zabrała się za sprzątanie po Czerwcu. Wstrzymała oddech, nie chcąc wdychać zapachu wymiocin, i sprawnie oczyściła legowisko. Potem podeszła do kocura i spojrzała na niego nieśmiało.
— Mógłbyś… otworzyć pysk? — zapytała cicho, prawie szeptem.
To było dla niej ogromne wyzwanie — mówić komuś, co ma robić. Ale Czerwiec posłuchał bez słowa. Otworzył pysk, a Kruszynka pochyliła się ostrożnie, badając jego dziąsła.
— M-ma lekko blade dziąsła — wydukała Kruszynka, zaskoczona tym, co zobaczyła. Jej niepewny ton najwyraźniej zestresował czekoladowego kocurka, który odruchowo się skulił.
— Tak… — westchnęła Świergot, odchodząc od zasypiającego Żagnicy i podchodząc do młodszych kotów. — Wymiotował. Pewnie nie raz, jak się domyślam. Jest odwodniony — mruknęła. — Nie jakoś bardzo, ale lepiej dmuchać na zimne. Na zatrzymanie wymiotów używamy liści wierzby.
Medyczka podeszła do magazynku i pokazała uczennicy odpowiednie liście. W tym momencie do dziupli wróciła Ambrowiec z mokrym mchem. Zorientowała się, że nie będzie już potrzebna, więc wycofała się cicho, na chwilę tylko łapiąc wzrokiem Kruszynkę. Szylkretka skinęła jej wdzięcznie głową na znak podziękowania, po czym znów skupiła się na liściach.
— Weź je i podaj Czerwcowi. Ja pójdę po ten mech — wymruczała Świergot, oddalając się.
Kruszynka ostrożnie chwyciła kilka liści i położyła je przed młodym kocurem. Ten spojrzał na nie z niezadowoleniem, ale bez słowa sprzeciwu zjadł je, choć powoli i z wyraźnym niesmakiem. Chwilę później Świergot wróciła, dźwigając ciężki, nasiąknięty wodą mech. Czekoladowy kocurek od razu zaczął sączyć z niego wodę, nieco łapczywie. Po wszystkim Świergot odwróciła się do Kolendry.
— Możesz wrócić do legowiska wojowników, ale pamiętaj — nie przeciążaj się i obserwuj swój stan — mruknęła, po czym zerknęła na Migotkę. — Ty też. Tu masz drugą porcję ziół. Odpocznij w spokoju.
Kiedy w dziupli zrobiło się nieco ciszej, Świergot usiadła na ziemi, spoglądając na swoją uczennicę.
— No dobrze, Kruszynko. Skoro mamy chwilę spokoju, to porozmawiajmy dokładniej o rodzajach kaszlu. Trochę ich jest — westchnęła, jakby temat ją nieco przytłaczał, ale zaraz posłała kotce lekki uśmiech.
Kruszynka usiadła naprzeciwko niej, nastawiając uszy uważnie.
— Mamy kocięcy kaszel, biały kaszel, zielony kaszel, czerwony kaszel, czarny kaszel i łzawy kaszel. Każdy z nich ma inne objawy i inne sposoby leczenia. Świergot zaczęła mówić spokojnie, niemal jakby opowiadała starą legendę.
— Kocięcy kaszel, jak sama nazwa wskazuje, dotyczy tylko kociąt. Jest dość częsty w Porze Nagich Drzew. Na szczęście nie jest śmiertelny, jeśli się go leczy. Objawia się katarem, kaszlem i świszczeniem z nosa. W leczeniu używamy podbiału albo jasnego oka zmieszanego z lubczykiem.
Zrobiła krótką pauzę, jakby czekała, aż Kruszynka zapamięta.
— Biały kaszel, który dziś widziałaś u Żagnicy, objawia się łzawiącymi oczami, nadmiernym ślinieniem się, osłabieniem, brakiem apetytu i zmęczeniem. Może też wystąpić gorączka i świszczenie. Nie jest bardzo groźny, często przechodzi łagodnie. Stosujemy kocimiętkę albo mieszankę jasnego oka z lubczykiem.
Świergot poprawiła ogon i ciągnęła dalej:
— Zielony kaszel jest częsty w Porze Nagich Drzew. Bardzo zaraźliwy, przenosi się jak ogień. Początkowo przypomina zwykłe przeziębienie, przez co bywa lekceważony. Objawy to silny kaszel, nieregularne oddychanie, wydzielina z pyska i oczu, napady duszności, wymioty. Dla kociąt, starszyzny i słabszych kotów jest śmiertelny. Leczymy go kocimiętką albo słabszym wrotyczem — ale z nim trzeba uważać.
Ton Świergot lekko się zaostrzył.
— Czerwony kaszel to inna sprawa. Naprawdę groźny. Śmiertelny w wielu przypadkach. Roznosi się bardzo szybko. Objawy to kaszel z krwią, ból w klatce piersiowej, silna gorączka i duszności. Poza kocimiętką… często nie ma lekarstwa. Tylko ulga… w odejściu.
Zamilkła na moment, po czym spoważniała jeszcze bardziej.
— Czarny kaszel to najgorszy z nich wszystkich. Nie da się go wyleczyć. Jest skrajnie zaraźliwy. Objawy? Czarna wydzielina z pyska, halucynacje, wysoka gorączka. Kiedy się pojawia… nie ma nadziei. Jedyna szansa to podać chorym truciznę i wyprowadzić ich jak najdalej od obozu. Społeczności, które go doświadczyły, zazwyczaj… już nie istnieją.
Słowa zawisły ciężko w powietrzu. Nawet mech na ziemi zdawał się wstrzymać oddech.
— To oczywiście bardzo rzadki przypadek — dodała wreszcie, trochę łagodząc ton. — Ale musisz wiedzieć, że i takie zagrożenia istnieją.
Kruszynka tylko kiwnęła głową, oszołomiona ogromem wiedzy — i ciężarem odpowiedzialności. Słuchała przez cały czas z otwartym pyskiem i przerażeniem w oczach. Czarny kaszel brzmiał jak ponure ostrzeżenie — niczym straszna opowieść, którą opowiada się kociętom, by trzymały się z daleka od nieznanego. A jednak… nie był legendą. Był tak prawdziwy jak ona sama, jak ptaki w koronach drzew, jak powietrze, którym oddychała. I teraz już wiedziała, że tej nocy nie zaśnie spokojnie. Koszmary miały przyjść. To było pewne.
— Zapamiętaj tę lekcję, Kruszynko. Kaszle są częste. I bywają zdradliwe — mruknęła Świergot, układając się na swoim posłaniu. — A teraz odpocznij.
Szylkretka skinęła lekko głową, wciąż nie mogąc wyrzucić z myśli słów mentorki. Zerknęła na Żagnicę. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że kocur zaraz zakaszle i z jego pyska popłynie czarna, lepka maź… Ale nic takiego się nie stało. Żagnica spał. Co jakiś czas tylko cicho kichał, drgając w niespokojnym śnie. Kruszynka westchnęła cicho i ułożyła się w swoim legowisku. Jeszcze długo nie zamykała oczu — czujna i napięta — obserwując chorych, jakby każdy z nich mógł nagle przemienić się w zwiastun nadciągającej zarazy.
˚❁˚
Kruszynka obudziła się z krótkiej drzemki, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. Obóz żył wtedy najmocniej — upał w końcu zelżał, więc koty zaczęły wychodzić z cienia. Patrole szykowały się do wyjścia, wojownicy wymieniali się informacjami, a całe otoczenie pulsowało życiem. Kotka przeciągnęła się leniwie i wygrzebała z posłania, zerkając najpierw na chorych. Żagnica nadal spał głęboko, a Czerwiec mył futerko, wyglądając o wiele lepiej niż rano. Mimo to Kruszynka nawet się do niego nie odezwała. Wystawiła głowę z lecznicy, by rozejrzeć się po obozie. Tłum kotów sprawił, że momentalnie się cofnęła. Zrobiło jej się duszno. Nie przepadała za zbiorowiskami — gwar, spojrzenia, obecność tylu futer naraz przytłaczały ją. Z podkulonym ogonem zamierzała wrócić na posłanie, gdy ktoś wszedł do lecznicy. Zamarła. Szybko rzuciła okiem na Świergot. Medyczka spała twardym snem... albo nie żyła. Nie! Żyła. Po prostu była naprawdę zmęczona.
— Jest tu jakiś medyk? — rozległ się obcy głos. Do środka wszedł bury kocur – Rokitnik. Spojrzał przelotnie na śpiących pacjentów, potem na Kruszynkę. Zmrużył oczy.
— Więc ty mi pomożesz? Staw mam jakiś dziwnie sztywny — mruknął opryskliwie. — Zwichnąłem sobie bark jakiś czas temu i... zapomniałem przyjść.
Kruszynka zmarszczyła czoło. Świergot już zdążyła zaszczepić w niej niechęć do kotów, które lekceważyły swoje zdrowie. Ale nie odpowiedziała. Wiedziała, co by mu pomogło — a raczej jaki korzeń — jednak jego postawa, chłód i protekcjonalny ton ją sparaliżowały.
— Halo? Słyszysz mnie? Na jaskółki ogłuchłaś czy co? — warknął kocur, podchodząc bliżej. Był niezgrabny i sztywny, ale jego spojrzenie zdradzało paskudny charakter.
— Nie jest i ja też nie — przerwał mu nagle znajomy głos.
Świergot podniosła się i stanęła między Kruszynką a Rokitnikiem, niczym tarcza.
— Dopiero została uczennicą medyka. Nie ma obowiązku wszystkiego umieć. A skoro masz sztywny staw, to jesteś głupi, że z wybitym barkiem włóczysz się tak długo bez leczenia — westchnęła, po czym zanim kocur zdążył odpowiedzieć, przymknęła mu pysk ogonem i ruszyła w stronę magazynku. Zabrała przy tym Kruszynkę ze sobą.
— Nie przejmuj się takimi kotami… Pamiętasz, co mu pomoże? — zapytała już łagodniej, jakby cała tamta scena się nie wydarzyła.
— Em… korzeń... ż-żywokostu… — wydukała Kruszynka, odważając się odezwać, choć jej ciało nadal przylegało do ziemi w podszytym lękiem skurczu.
— Dobrze. To weź go i pajęczynę — poleciła Świergot.
Wróciły do pacjenta. Świergot wskazała mu miejsce na posłaniu. Rokitnik przysiadł ostrożnie, prawie nie poruszając prawą przednią łapą. Westchnął ciężko. Może zrozumiał, że powinien był przyjść wcześniej. Kruszynka położyła zioła obok mentorki i uważnie patrzyła, jak ta opatruje wojownika. Świergot przeżuła korzeń żywokostu na papkę i delikatnie nałożyła go na bolące miejsce, a potem zabezpieczyła wszystko pajęczyną.
— No, no… jesteś uziemiony na kilka długich wschodów — mruknęła, jakby mówiła o pogodzie, i odeszła bez dalszego słowa. Rokitnik wyglądał, jakby chciał coś burknąć w odpowiedzi, ale tylko położył głowę na mchu i wpatrywał się tępym wzrokiem w wyjście z lecznicy. Kruszynka zerknęła na niego kątem oka, po czym przysiadła obok magazynku. Jej wzrok przesunął się po ziołach, które tam leżały.
˚❁˚
Ostatnie dni były dla Kruszynki wyjątkowo intensywne. Dopiero co została uczennicą medyka, a już tylu pacjentów przewinęło się przez lecznicę! A może zawsze było aż tyle potrzebujących? Może po prostu wcześniej nie zwracała na to uwagi — bo jej to nie dotyczyło. Tego ranka lecznicę opuścił Czerwiec. Jego wymioty wreszcie ustały, a Świergot tylko kazała mu więcej pić. Z tych, którzy jeszcze pozostali w dziupli, Żagnica i Rokitnik potrzebowali najwięcej czasu na dojście do siebie. Kruszynka również nie próżnowała — nauczyła się nazw wielu nowych chorób, zapamiętała zioła i ich właściwości. Wchłaniała wiedzę jak sucha ziemia wodę. A jednak wciąż towarzyszył jej lęk. Lęk, że pod wpływem stresu coś zapomni. Że kogoś skrzywdzi przez błąd. Ta myśl trzymała się jej jak rzep, nie pozwalając w pełni zaufać własnym łapom. Niechętnie podejmowała się samodzielnego leczenia. Wiedziała, że Świergot powoli zaczyna ją do tego popychać — coraz częściej zadawała pytania: Co byś podała? Jakie zioło? Zrób to. Kiedy mentorka patrzyła, Kruszynce rzeczywiście było łatwiej. Czuła się bezpieczna. Wiedziała, że jeśli popełni błąd, ktoś to zauważy. Ktoś, kto się zna. Ale co, jeśli zostanie sama? Co, jeśli wtedy coś pójdzie nie tak? Wolała zaszywać się w magazynku i przeglądać zioła, odświeżając pamięć. Lubiła też wychodzić na zbieranie — z innymi kotami czuła się odważniejsza. Bezpieczniejsza. Ale i tak… wciąż nie była tak odważna, jak chciała być.
— Kruszynko — zawołała Świergot.
Głos mentorki miał ten ton, który zawsze zapowiadał zadanie. Szylkretka poderwała się i podeszła, nieco spięta, do starszej kotki. Obok niej siedziała czarna kotka z białym brzuszkiem i żółtymi oczami. Kruszynka kojarzyła ją z widzenia, ale nigdy wcześniej nie rozmawiały. Delikatnie przysunęła się bliżej, przechylając głowę z pytającym spojrzeniem.
— Pomożesz Skałce — powiedziała Świergot, odsuwając się nieco, by zrobić miejsce. Czarna kotka zerknęła na młodszą, wyraźnie zaciekawiona. — Ma infekcję ucha. Wiesz którego?
Kruszynka skinęła lekko głową i zbliżyła się do pacjentki, zaczynając uważnie przyglądać się jej uszom. Gdy tylko poczuła nieprzyjemny zapach dochodzący z jednego z nich, już wiedziała.
— T-to lewe… — powiedziała cicho, niemal szeptem.
Świergot skinęła głową, a potem zapadła krępująca cisza. Kruszynka wiedziała, że powinna teraz pójść po zioła, ale… nikt jej tego nie powiedział wprost. A bez wyraźnego polecenia trudno było jej się ruszyć. Stała sztywno, z łapami wbitymi w ziemię, jakby czekała na pozwolenie.
— No, Kruszynko, idź po zioła — ponagliła ją Świergot, zauważając, że Skałka próbuje podrapać chore ucho łapą.
Kotka niemal podskoczyła. Jak rażona prądem rzuciła się do magazynku. Pamiętała — infekcje ucha? Najlepsza będzie aksamitka! Wyciągnęła odpowiednie liście i szybko wróciła do kotek. Delikatnie, z ostrożnością, zaczęła wyciskać sok z zioła do chorego ucha. Skałka lekko drżała od dziwnego uczucia, które rozchodziło się po uchu, ale dzielnie wytrzymała. W końcu potrząsnęła lekko głową, jakby chcąc pozbyć się resztek nieprzyjemnego uczucia.
— Dobrze. Powinno być okej. Przyjdź jeszcze jutro — powiedziała spokojnie Świergot.
Skałka skinęła głową, a potem niemal natychmiast opuściła lecznicę, najwyraźniej z ulgą. Kruszynka stała chwilę w miejscu, a potem... poczuła to. Dumę. Uczucie, które wypełniło ją od środka ciepłem i czymś bardzo lekkim. Udało się. Wyleczyła swojego pierwszego kota. Prawie całkiem sama. Po raz pierwszy poczuła się… potrzebna. Prawdziwa. Jakby naprawdę była uczennicą medyka, nie tylko z tytułu, ale z czynu. Świergot musiała to zauważyć, bo bez słowa położyła ogon na jej barkach w cichym, serdecznym geście. Potem ruszyła dalej, sprawdzać innych pacjentów. Jakby wszystko było w porządku. A Kruszynka? Została jeszcze chwilę w miejscu, pozwalając sobie naprawdę to poczuć.
Wyleczeni: Migotka, Żagnica, Skałka, Kolendra, Rokitnik i Czerwiec
[4059 słów; wyleczenie NPC]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz