Długo przed śmiercią Melodii
Pietruszka właśnie wróciła z plaży. Jej futro ociekało wodą, a krople spadały na kamienie z cichym pluskiem, gdy tylko weszła do jaskini. Otrzepała się energicznie, rozrzucając wokół strugi wody. Kilka kotów, które znalazły się w zasięgu, syknęło z oburzeniem, obrzucając ją zirytowanymi spojrzeniami. Czekoladowa kotka nie przejęła się tym ani trochę – uśmiechnęła się tylko zadziornie i ruszyła dalej, jakby nic się nie stało.
Udało jej się zabrać swoje córeczki nad wodę – Przepiórkę, Kukułkę i Gołąbka – a co więcej, dołączyło do nich także Wieczne Zaćmienie. Pietruszka dość głośno, tak by nikt nie miał żadnych wątpliwości, podkreślała, że jej "przyjaciółce", medyczce, zdecydowanie przyda się chwila relaksu. Nawet jeśli tylko ona i Przepiórka zdecydowały się wejść do wody, a pozostałe – Kukuła, Gołąbek i Zaćmienie – siedziały na ciepłych kamieniach, myjąc sobie futerka, ten wspólnie spędzony czas był wyjątkowy. Znalazły kilka pięknych muszelek, złapały jednego kraba i przez dłuższą chwilę goniły za małymi rybkami, które zwinne i błyszczące wymykały się między ich łapami. Pietruszka i Zaćmienie nawet poleżały razem przez moment – po prostu wtulone w siebie, delektując się ciszą i ciepłem słońca. Cieszyły się chwilą, którą zwykle mogły przeżywać inne, szczęśliwe rodziny. Obserwowały swoje córki. Tak różne od siebie – każda miała inny krok, inne spojrzenie, inny sposób bycia – a jednak łączył je wspólny mianownik. Miłość. Troska. Chwile spędzane razem, które znaczyły więcej niż słowa. W pewnym momencie nawet Kukuła zamoczyła jedną czy dwie łapy w wodzie. Jednak szybki plusk Przepiórki wystraszył ją i skłonił do powrotu do Gołąbka, by razem posiedzieć na suchym brzegu. Choć wszystkie były już uczennicami, Pietruszka nadal nie używała ich imion nadanych podczas ceremonii. W jej oczach wciąż były tymi samymi słodkimi kociętami, które tuliła do siebie. Te dziecięce imiona były jak kotwica – coś, do czego chciała wracać. Do prostoty. Do bezpieczeństwa. Chciała, by to wszystko trwało wiecznie. By każdy dzień wyglądał tak samo – pełen ciepła, śmiechu i bliskości. By mogła tulić się do ukochanej, a ich córki mogły wzrastać w miłości. Ale wiedziała, że to tylko złudzenie. Ich związek był niezgodny z zasadami. Musiały go ukrywać. Nawet przed własnymi rodzinami. Może ich córki coś podejrzewały – szczególnie Przepiórka, która uparcie nazywała Zaćmienie „mamą” – ale pozostałe zaakceptowały wersję oficjalną, zwracając się do niej „ciociu”. W końcu musiały wrócić do obozu. A tam wszystko wracało na swoje miejsce. Zaćmienie ukryła się w legowisku medyków, córki poszły coś zjeść i przygotować się na kolejne treningi. Pietruszka została sama – z mokrym futrem, bijącym sercem i goryczą na dnie gardła. Szybko jednak znalazła sobie towarzystwo.
— Myszko! — wymruczała z zadowoleniem, siadając obok niskiego kocurka i opierając się na nim całym ciężarem ciała.
Ten wypuścił z pyska głośne westchnienie i zaczął się wiercić.
— Pietruszko! Zgniatasz mnie! — burknął.
Kotka roześmiała się i nieco się odsunęła, dając mu odetchnąć.
— Idziesz ze mną na polowanie czy zamierzasz się dalej lenić? — miauknęła z wyzywającym błyskiem w oku.
Kocurek natychmiast podskoczył z entuzjazmem.
— Ja? Lenić się?! Oczywiście, że idę! — prychnął, po czym pacnął ją łapą i pognał w stronę wyjścia z obozu.
Pietruszka nie zwlekała – rzuciła się za nim, dając mu kilka długości fory.
Pędzili przez łąki, porośnięte kwitnącą koniczyną i wysoką trawą, aż dotarli do lasu. Tam, wśród zapachu ściółki i śpiewu ptaków, Pietruszka rzuciła się na niego z impetem. Oboje przeturlali się po miękkim poszyciu, aż zatrzymali się u stóp jednego z drzew. Kotka rozciągnęła się na jego grzbiecie, jakby właśnie znalazła najwygodniejsze posłanie.
— No przestań! — syknął Myszka, raz śmiejąc się, raz warcząc ze złości.
Dopiero po chwili Pietruszka zeskoczyła z niego i ułożyła się obok na ziemi.
— Mieliśmy polować! Kto tu się leni, co? — zaatakował jej brzuch, unosząc brew w pytającym geście. — A może wolisz iść do tych samotniczek? Uwielbiam się z nich nabijać!
— Wolę zapolować — odparła, podnosząc się i strzepując z siebie kocura.
Ten prychnął, ale po chwili wyprzedził ją, gotowy do działania.
Po udanym polowaniu – każde z nich upolowało jednego nornika – usiedli razem na skraju klifu. Za nimi rozciągał się zielony, pachnący las, a przed nimi – rozległy horyzont i bezkresne niebo, z którego słońce zaczynało już powoli opadać.
— Myszko... taki z ciebie plotkarz — zaczęła jakby od niechcenia. — Masz uszy i oczy stworzone do wyłapywania wszystkich nowinek.
— Oczywiście! — parsknął z dumą. — Czyżby Pietruszkowa Błyskawica w końcu zapłonęła miłością do plotek? Przecież one są najlepsze!
Kot był już gotów, by wyjawić wszystkie znane mu sekrety – swoje i cudze – i snuć teorie o wszystkim i wszystkich.
— Można tak powiedzieć… — odparła, a jej spojrzenie utkwione było gdzieś daleko, w linii horyzontu. — Powiedz, wiesz może, czy w dzień śmierci Obuwika albo Srokosza ktoś wychodził z obozu? Albo zachowywał się dziwnie? Może ktoś był nienaturalnie radosny... albo przeciwnie – bardziej przerażony niż zwykle?
Oczy Mysiego Postrachu zalśniły, jakby samo pytanie Pietruszkowej Błyskawicy o plotkę ożywiło go.
— Czy ktoś zachowywał się dziwnie? Jeszcze pytasz –– zachichotał. Pochylił się już wojowniczce. — Słyszałem, że jeszcze przed śmiercią Srokosza — w sensie, zanim znaleziono jego ciało — jego zastępca zachowywał się dziwnie. Myślisz, że już wiedział, co się stanie? Może to on wszystko zaplanował? Albo ktoś go zaszantażował? Nie poznałem Przyczajonej Kani, więc nie mogę wiedzieć, ale zastępca zaszantażowany przez jednego kota... to źle by o nim świadczyło. Czy Kania był boimyszką? — Mysz popatrzył na Pietruszkę z wyraźną ciekawością. — No bo co, dlaczego miałby uciec?
Wysłuchała jego słów z uwagą, choć nie potrafiła wyciągnąć z nich żadnych konkretnych wniosków. W świetle jej obecnej wiedzy wypowiedź kocura była dla niej zupełnie nieczytelna, niemal bezużyteczna. Czuła narastającą irytację — mówił tak ogólnikowo, tak szczątkowo, jakby celowo unikał szczegółów. Oczekiwała więcej: konkretnych informacji, jasnych wskazówek, czegokolwiek, co mogłoby rozwiać, choć część wątpliwości. Westchnęła cicho, bardziej do siebie niż do rozmówcy.
— Myślisz, że ktoś bliski mógł go szantażować? — zapytała, patrząc przed siebie, na niekończące się połacie falującego morza, jakby chciała wzrokiem sięgnąć poza horyzont, gdzie być może ukryta była odpowiedź.
— Możliwe. A może to ktoś zupełnie mu wrogi! — odparł kocurek z niepokojącą beztroską, która kłuła ją gdzieś głęboko. — Nie wiem… ale to naprawdę ciekawe. Ciekawi mnie, gdzie teraz jest. Czy żyje, czy nie.
Jego ton zupełnie nie pasował do powagi sytuacji. Mówił, jakby temat dotyczył jakiejś dawno zapomnianej opowieści, a nie realnego zagrożenia i krwawych wydarzeń, które wstrząsnęły ich światem. Pietruszka oderwała wzrok od ciemniejącego nieba i skierowała go na pobliskie krzewy, które poruszały się lekko na wietrze, szeleszcząc, jakby szeptały tajemnice, których nie umiała rozszyfrować. Pragnęła, by to właśnie one powiedziały jej prawdę. By rozchyliły liście i pozwoliły zobaczyć to, co ukryte – co dzieje się naprawdę w jej klanie. W jej piersi narastał niepokój – nie tylko o przyszłość, ale i o to, ile jeszcze tajemnic pozostanie pogrzebanych w milczeniu.
Udało jej się zabrać swoje córeczki nad wodę – Przepiórkę, Kukułkę i Gołąbka – a co więcej, dołączyło do nich także Wieczne Zaćmienie. Pietruszka dość głośno, tak by nikt nie miał żadnych wątpliwości, podkreślała, że jej "przyjaciółce", medyczce, zdecydowanie przyda się chwila relaksu. Nawet jeśli tylko ona i Przepiórka zdecydowały się wejść do wody, a pozostałe – Kukuła, Gołąbek i Zaćmienie – siedziały na ciepłych kamieniach, myjąc sobie futerka, ten wspólnie spędzony czas był wyjątkowy. Znalazły kilka pięknych muszelek, złapały jednego kraba i przez dłuższą chwilę goniły za małymi rybkami, które zwinne i błyszczące wymykały się między ich łapami. Pietruszka i Zaćmienie nawet poleżały razem przez moment – po prostu wtulone w siebie, delektując się ciszą i ciepłem słońca. Cieszyły się chwilą, którą zwykle mogły przeżywać inne, szczęśliwe rodziny. Obserwowały swoje córki. Tak różne od siebie – każda miała inny krok, inne spojrzenie, inny sposób bycia – a jednak łączył je wspólny mianownik. Miłość. Troska. Chwile spędzane razem, które znaczyły więcej niż słowa. W pewnym momencie nawet Kukuła zamoczyła jedną czy dwie łapy w wodzie. Jednak szybki plusk Przepiórki wystraszył ją i skłonił do powrotu do Gołąbka, by razem posiedzieć na suchym brzegu. Choć wszystkie były już uczennicami, Pietruszka nadal nie używała ich imion nadanych podczas ceremonii. W jej oczach wciąż były tymi samymi słodkimi kociętami, które tuliła do siebie. Te dziecięce imiona były jak kotwica – coś, do czego chciała wracać. Do prostoty. Do bezpieczeństwa. Chciała, by to wszystko trwało wiecznie. By każdy dzień wyglądał tak samo – pełen ciepła, śmiechu i bliskości. By mogła tulić się do ukochanej, a ich córki mogły wzrastać w miłości. Ale wiedziała, że to tylko złudzenie. Ich związek był niezgodny z zasadami. Musiały go ukrywać. Nawet przed własnymi rodzinami. Może ich córki coś podejrzewały – szczególnie Przepiórka, która uparcie nazywała Zaćmienie „mamą” – ale pozostałe zaakceptowały wersję oficjalną, zwracając się do niej „ciociu”. W końcu musiały wrócić do obozu. A tam wszystko wracało na swoje miejsce. Zaćmienie ukryła się w legowisku medyków, córki poszły coś zjeść i przygotować się na kolejne treningi. Pietruszka została sama – z mokrym futrem, bijącym sercem i goryczą na dnie gardła. Szybko jednak znalazła sobie towarzystwo.
— Myszko! — wymruczała z zadowoleniem, siadając obok niskiego kocurka i opierając się na nim całym ciężarem ciała.
Ten wypuścił z pyska głośne westchnienie i zaczął się wiercić.
— Pietruszko! Zgniatasz mnie! — burknął.
Kotka roześmiała się i nieco się odsunęła, dając mu odetchnąć.
— Idziesz ze mną na polowanie czy zamierzasz się dalej lenić? — miauknęła z wyzywającym błyskiem w oku.
Kocurek natychmiast podskoczył z entuzjazmem.
— Ja? Lenić się?! Oczywiście, że idę! — prychnął, po czym pacnął ją łapą i pognał w stronę wyjścia z obozu.
Pietruszka nie zwlekała – rzuciła się za nim, dając mu kilka długości fory.
Pędzili przez łąki, porośnięte kwitnącą koniczyną i wysoką trawą, aż dotarli do lasu. Tam, wśród zapachu ściółki i śpiewu ptaków, Pietruszka rzuciła się na niego z impetem. Oboje przeturlali się po miękkim poszyciu, aż zatrzymali się u stóp jednego z drzew. Kotka rozciągnęła się na jego grzbiecie, jakby właśnie znalazła najwygodniejsze posłanie.
— No przestań! — syknął Myszka, raz śmiejąc się, raz warcząc ze złości.
Dopiero po chwili Pietruszka zeskoczyła z niego i ułożyła się obok na ziemi.
— Mieliśmy polować! Kto tu się leni, co? — zaatakował jej brzuch, unosząc brew w pytającym geście. — A może wolisz iść do tych samotniczek? Uwielbiam się z nich nabijać!
— Wolę zapolować — odparła, podnosząc się i strzepując z siebie kocura.
Ten prychnął, ale po chwili wyprzedził ją, gotowy do działania.
Po udanym polowaniu – każde z nich upolowało jednego nornika – usiedli razem na skraju klifu. Za nimi rozciągał się zielony, pachnący las, a przed nimi – rozległy horyzont i bezkresne niebo, z którego słońce zaczynało już powoli opadać.
— Myszko... taki z ciebie plotkarz — zaczęła jakby od niechcenia. — Masz uszy i oczy stworzone do wyłapywania wszystkich nowinek.
— Oczywiście! — parsknął z dumą. — Czyżby Pietruszkowa Błyskawica w końcu zapłonęła miłością do plotek? Przecież one są najlepsze!
Kot był już gotów, by wyjawić wszystkie znane mu sekrety – swoje i cudze – i snuć teorie o wszystkim i wszystkich.
— Można tak powiedzieć… — odparła, a jej spojrzenie utkwione było gdzieś daleko, w linii horyzontu. — Powiedz, wiesz może, czy w dzień śmierci Obuwika albo Srokosza ktoś wychodził z obozu? Albo zachowywał się dziwnie? Może ktoś był nienaturalnie radosny... albo przeciwnie – bardziej przerażony niż zwykle?
Oczy Mysiego Postrachu zalśniły, jakby samo pytanie Pietruszkowej Błyskawicy o plotkę ożywiło go.
— Czy ktoś zachowywał się dziwnie? Jeszcze pytasz –– zachichotał. Pochylił się już wojowniczce. — Słyszałem, że jeszcze przed śmiercią Srokosza — w sensie, zanim znaleziono jego ciało — jego zastępca zachowywał się dziwnie. Myślisz, że już wiedział, co się stanie? Może to on wszystko zaplanował? Albo ktoś go zaszantażował? Nie poznałem Przyczajonej Kani, więc nie mogę wiedzieć, ale zastępca zaszantażowany przez jednego kota... to źle by o nim świadczyło. Czy Kania był boimyszką? — Mysz popatrzył na Pietruszkę z wyraźną ciekawością. — No bo co, dlaczego miałby uciec?
Wysłuchała jego słów z uwagą, choć nie potrafiła wyciągnąć z nich żadnych konkretnych wniosków. W świetle jej obecnej wiedzy wypowiedź kocura była dla niej zupełnie nieczytelna, niemal bezużyteczna. Czuła narastającą irytację — mówił tak ogólnikowo, tak szczątkowo, jakby celowo unikał szczegółów. Oczekiwała więcej: konkretnych informacji, jasnych wskazówek, czegokolwiek, co mogłoby rozwiać, choć część wątpliwości. Westchnęła cicho, bardziej do siebie niż do rozmówcy.
— Myślisz, że ktoś bliski mógł go szantażować? — zapytała, patrząc przed siebie, na niekończące się połacie falującego morza, jakby chciała wzrokiem sięgnąć poza horyzont, gdzie być może ukryta była odpowiedź.
— Możliwe. A może to ktoś zupełnie mu wrogi! — odparł kocurek z niepokojącą beztroską, która kłuła ją gdzieś głęboko. — Nie wiem… ale to naprawdę ciekawe. Ciekawi mnie, gdzie teraz jest. Czy żyje, czy nie.
Jego ton zupełnie nie pasował do powagi sytuacji. Mówił, jakby temat dotyczył jakiejś dawno zapomnianej opowieści, a nie realnego zagrożenia i krwawych wydarzeń, które wstrząsnęły ich światem. Pietruszka oderwała wzrok od ciemniejącego nieba i skierowała go na pobliskie krzewy, które poruszały się lekko na wietrze, szeleszcząc, jakby szeptały tajemnice, których nie umiała rozszyfrować. Pragnęła, by to właśnie one powiedziały jej prawdę. By rozchyliły liście i pozwoliły zobaczyć to, co ukryte – co dzieje się naprawdę w jej klanie. W jej piersi narastał niepokój – nie tylko o przyszłość, ale i o to, ile jeszcze tajemnic pozostanie pogrzebanych w milczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz