Odchrząknął cicho i uniósł się na przednich łapkach do pozycji siedzącej.
— Wszyscy jesteście ostatnio dziwni… — mruknął Lulek, bardziej do siebie niż do rudzielca, ale ze względu na niewielki dystans między nimi nie umknęło to uszom drugiego.
— Jak to dziwni? — Tojadowa Łapa prychnął i spojrzał na niego z wyrzutem. Wyglądało jednak na to, że ugryzł się w język, powstrzymując się przed uszczypliwą odpowiedzią — I jacy "wszyscy"? Ja nie jestem wszyscy! A tym bardziej nie jestem dziwakiem…
Uczeń zadarł nos do góry, prostując się i wypinając klatkę piersiową do przodu, ewidentnie dąsając się jak rozkapryszony kociak. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, niemalże cała ich rodzinka — łącznie z samym Lulkiem — dosyć wybuchowo manifestowała silne emocje. Aczkolwiek to, co kwalifikowało się jako "silna emocja" było już kwestią bardziej… subiektywną.
— Po prostu nie rozumiem, o co wam chodzi… Zachowujecie się dziwnie, to wszystko — westchnął, machając łapką. Był całkowicie skonfundowany — Myślałem, że zmyśliłem sobie to, że jest między nami nie w porządku… Ale teraz sam mówisz, że tak jest.
Mimo swojej emocjonalnej niedyspozycji nie był ślepy. Dostrzegł, że oddalili się od siebie już jakiś czas temu, a z jakiegoś powodu rozmowy, które starali się nawiązywać, kończyły się zazwyczaj dość prędko — i niezręcznie. Zbywał to jednak, sądząc, że przesadzał — tylko po to, aby teraz otrzymać potwierdzenie swojego zwątpienia?
— To ty zachowujesz się jak dziwak — odpowiedział kocurek, wywracając oczyma i jakby od niechcenia układając swoje zmierzwione futro. Wyglądało na to, że jego nagle zyskane pokłady cierpliwości już się wyczerpały — Jak zwykle. Jeny, nie wierzę, że ty naprawdę dalej przeżywasz tę głupią muszlę! Nie bądź dziecinny…
Biało-czarny wpatrywał się w drugiego ucznia z kamiennym pyskiem. Słysząc słowa brata, odruchowo się zjeżył. Nerwowo wbił pazurki w glebę, kompulsywne rozkopując ją. Ziemisty zapach zawsze ułatwiał mu uspokojenie się — jednak tym razem to nie poskutkowało. Czy Tojadowi naprawdę chodziło o skorupkę? Nie, na pewno nie — sam przecież stwierdził, że to durne! Tylko po co to w takim razie wywlekał? Lulek już dawno przeszedł z tą sytuacją do porządku dziennego, a obecne wyciągnięcie jej z powrotem przez rudego na pewno nie naprostowało torów, po których pędziła ta konwersacja.
W tym momencie przyszły ogrodnik zupełnie nieświadomie wykopał już całkiem spory dołek. Przestał go pogłębiać dopiero w momencie, w którym jego łapa trafiła na twardszy kawałek ziemi. Spojrzał w tym kierunku, dostrzegając zakopany kamień i lekko się krzywiąc.
— Nawet teraz nie można z tobą porozmawiać! Ja tylko chciałem się pogodzić, wiesz? Idź już do tych swoich kotek, skoro są tak bardzo lepsze ode mnie — syknął Tojadowa Łapa, odwracając się od krewniaka, ale nie mając zamiaru być pierwszym, który usunie się z tej irytująco niezręcznej sytuacji.
Lulkowa Łapa spojrzał na brata, a końcówka jego ogona zadrgała jeszcze szybciej, niż poprzednio.
— Jak ty nic nie rozumiesz! — warknął, wstając i wydeptując kółka, nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu. Jego oczy zaszkliły się z bezsilności. Przecież on nie miał nic złego na myśli!
— Przestań płakać, kocurom to nie przystoi. Zachowujesz się jak jakaś płaczliwa kotka — parsknął z nieskrywaną irytacją, dalej się pusząc.
W ten sposób złamał ostatnią gałązkę, na której trzymało się lulkowe opanowanie. Uczeń ogrodnika spojrzał na niego natychmiast, z szeroko otwartymi oczami.
— To ty się stroszysz, stroisz i przykładasz więcej wagi do wyglądu niż Wężynka! A poza tym… Może ja chcę się tak zachowywać, hm? Może po prostu taki właśnie jestem? Jesteś beznadziejny, wiesz? I nie obchodzi mnie wcale ta twoja głupia muszelka! Dawanie ci jej w ogóle było błędem…
Nawet nie zdążył dokończyć tego bezsensownego wywodu, zalewając się łzami gdzieś w połowie. Nie mógł się uspokoić, co sprawiło, że wyglądał jeszcze bardziej żenująco. Porzucił więc posiłek i pobiegł w kierunku wyjścia z obozu, ignorując zupełnie wszystko, co działo się dookoła. Skierował się w stronę Wyspy, chcąc schować się przed wzrokiem innych. Najchętniej zakopałby się na jednej z grządek, tak, aby już nikt nigdy go nie widział! Jakie to wszystko było idiotyczne! Dlaczego się tak zachowywał? Przecież kochał swojego brata, jeszcze niedawno całkiem dobrze spędzali razem czas! Jasne, zawsze wiele ich dzieliło, ale wcześniej to nie była tak wielka przeszkoda…
Lulek załkał żałośnie, niemalże wbiegając do pustego legowiska. Mentorka zapowiedziała mu wcześniej, że po ich treningu miała udać się na poszukiwanie sadzonki jakiejś konkretnej, dość rzadkiej rośliny — miał więc pewność, że będzie sam, dzięki czemu mógł taplać się we własnej niedoli do woli, nieniepokojony przez nikogo. Nieco go to pocieszało — nie chciał, aby Pierzasta Kołysanka także zobaczyła go w takim stanie.
Czy ona też uważała, że był dziwny? Skoro nawet jego rodzeństwo podzielało taki pogląd, to co dopiero obcy? Czy to dlatego wszyscy współklanowicze podczas ceremonii łypali na niego tak… podejrzliwie? Jakby z pogardą?
Powoli wynurzył się ze schronienia, wciąż pochlipując pod nosem. Podszedł do brzegu rzeki, wpatrując się w toń, dokładnie lustrując swoje odbicie w tafli. Było rozmyte, zmieniało się z każdym ruchem wody, co chwila przekręcając proporcje i właściwy kształt jego ciała. Uczeń westchnął cicho, kładąc się na piaszczystym brzegu, zanurzając zabłocone łapy w chłodnej cieczy, chowając między nimi pyszczek.
Koniec sesji
[liczba słów: 910]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz