Teraz jednak, leżąc na gałęzi, zamknęła oczy, powstrzymując łzy. Samo przywołanie do siebie takich scenariuszy mocno poruszało jej serce. Starała się celebrować każdą chwilę spędzoną z ojcem najlepiej, jak potrafiła. Przynosiła mu najlepsze piszczki, pielęgnowała sierść, by zawsze była pozbawiona kołtunów. Wtulała się w jego gęste futro, przypominając sobie, kiedy była tylko małym, porzuconym kociakiem. Malinek kiedyś przyznał jej, że nie jest ich biologicznym ojcem, jednak na Fidze nie zrobiło to wrażenia. Nie istotna była przeszłość przed dołączeniem do klanu. Wychował ją Malinek, ukochał, przytulał, ocierał pierwsze łzy i dopingował podczas wydłużającego się treningu. Nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego rodzica i nie chciała. Był najlepszy i jedyny. Kotka, która ją urodziła, nie miała dla niej znaczenia. Nie chciała jej szukać ani pamiętać.
Westchnęła. Podniosła pyszczek, a z jej oczu poleciała malutka, pojedyncza łza. Morelek zginął tak niespodziewanie, że nie mogła się z nim pożegnać. Mało tego, kłócili się tuż przed wypadkiem z wnykami… Figa otarła łapką sierść przy oczach. Nie chciała, by z Malinkiem było tak samo. Nagła śmierć jest zawsze okrutna. Nie pozwala Ci na przygotowanie się na odejście tego kota, na prawidłowe pożegnanie.
Figa wstała, po cichu schodząc z drzewa. Ruszyła w stronę kopców zmarłych kotów, które znajdowały się poza obozem. Po drodze znalazła małe stokrotki, które zerwała. Niosąc je w pyszczku, wciągnęła upalne powietrze. Choć było rano, mogła domyślić się, jak parny będzie ten dzień. Zapewne wieczorem lunie deszcz… jednak co mogła poradzić, taka już była Pora Zielonych Liści. Odnalazła ten kopiec, który należał do jej brata. Położyła na górce ziemi zerwane kwiatki. Grób był zarośnięty, więc Figa wyrwała nieco trawy dookoła, by wyglądał lepiej. Jednak cóż… W takie rzeczy nie była najlepsza, to też efekt był taki sobie, ale wystarczył. Morelek na pewno się nie obrazi! Poza tym przyniosła mu stokrotki!
— Hej Morelku — szepnęła, kładąc się obok kopca.
Cisza wypełniła jej uszy. Słońce leniwie wstawało, rzucając pierwsze promienie na klanowe tereny.
— Dotarłeś do Wszechmatki? Po takim czasie już chyba powinieneś u niej być, prawda? — zapytała przestrzeń. Jedynie mysz gdzieś w trawie przemykała zwinnie w poszukiwaniu ziaren.
Figa westchnęła. Ostatnie wydarzenia dawały jej mocno w kość. Nagle zaczęła rozmyślać o śmierci i przemijaniu, zaczęła zwracać uwagę na zdanie innych oraz próbowała nawet czasami ugryźć się w język podczas rozmowy z nimi. Nie mogła poznać samej siebie. Czy była to kwestia śmierci Morelka, czy może odnalezienia ciała Kamyczka? A może to wydarzenie, po którym zostały na jej ciele te paskudne blizny. Oszpecały ją, chociaż szczerze mówiąc, mało ją to obchodziło. Nie musiała nikomu imponować nienagannym wyglądem. Gdy tak o tym rozmyślała, przypomniała sobie słowa swojego ucznia Czerwca. Poprzedniego dnia opowiedział jej o potrzebie posiadania drugiej połówki. O tym, że to podobno miłe uczucie.
Westchnęła ponownie. Czerwiec…niedługo będzie musiała pójść z nim na trening. Figa zerknęła na słońce. Właśnie, przecież ona miała jego kamień! Ten, który upolował!
Kotka przeszukała szybko swoją gęstą sierść na klatce piersiowej, a gdy poczuła pod łapką okrągły przedmiot, odetchnęła z ulgą. Sama nie wiedziała, dlaczego zgodziła się go przypilnować, ani czemu tak martwiła się zgubieniem go. Przecież to by oznaczało, że jest dla kocurka miła… A ona nie chciała taka być! Przecież Figa to buntowniczka, postrach Owocowego Lasu! Zło wcielone, które się panoszy po obozie i psuje innym krew. A mimo tego przejmowała się jakimś głupim kamieniem!
— Oh Morelku, zapłakałbyś się ze śmiechu — powiedziała cicho. — Czerwiec tak się cieszył, kiedy znalazł ten kamień, był z siebie bardzo dumny. W sumie to nie dziwne, bo ładnie przyjął postawę do wyskoku, chociaż to wciąż za mało, by polować na prawdziwą zdobycz.
Podniosła się i otrzepała sierść.
— Cóż, mam jeszcze trochę czasu, więc pójdę do taty! — Przywołała na pyszczek uśmiech. — Do zobaczenia Morelku! Dbaj o siebie, a ja zadbam o Dereńkę oraz Malinka!
Po czym skocznym lekkim krokiem odeszła. Było jej dużo lżej na duszy, bo wygadaniu się nad grobem brata. Może to było trochę dziwne, że zamiast znaleźć sobie przyjaciela (Jeżyna się liczy?) i mu się wygadać, ona chodzi na groby. Wzruszyła barkami sama do siebie, odganiając głupie myśli. W końcu nadal była sobą, chociaż w jej toku myślenia zachodziły jakieś dziwne przemiany.
Dotarła do legowisk wojowników, wdrapując się na górę. Dostrzegła Malinka zwiniętego w kulkę. Podeszła cicho, balansując na gałęzi i położyła się obok niego, mrucząc.
— Ooooh — ziewnął przeciągle, zbudzony przytulasem. — Dzień dobry Figuniu. Wcześnie dzisiaj wstałaś.
— Taaak jakoś wyszło — mruknęła.
Wtuliła nos w szylkretowe futro i wciągnęła zapach Malinki.
— Może Dereńkę tak czasami przytulisz? — zapytał ją z uśmiechem.
— Pfff, a po co? — zaśmiała się.
— Będzie jej miło. Doceń ją czasami, a nie tylko ją zaczepiasz — odpowiedział. Figa poczuła się jak skarcony kociak. Położyła uszy pokornie.
— Spróbuję…ale ona nie jest taka fajna do tulania jak Ty! — burknęła.
— Haha, ponieważ nie jest mną, kochana — polizał ją po głowie.
— Uwielbiam przytulanie — oznajmiła po chwili.
— Ja również. Jesteś bardzo mięciutka — skomplementował ją. — I masz taki czysty ogon, dawno nie widziałem, by był tak zadbany. Wzięłaś się za siebie?
— Co? To? — Wskazała na ogon. — To duchy lasu mi go wyczyściły!
Malinek zdawał się nie rozumieć do końca, ale nie wnikał. Pokiwał głową z uśmiechem. Poleżeli razem jeszcze chwilę, po czym oboje wstali i ku przykrości Figi, musieli się rozejść do swoich obowiązków. Czekoladowa pożegnała kocura i odprowadziła go wzrokiem, gdy schodził na dół. Następnie skoczyła jeszcze na szybkie śniadanie, z którym położyła się na uboczu. Po zjedzeniu, gdy była w drodze do miejsca spotkania z Czerwcem, zaczepiła ją Świergot i poprosiła o pomoc w przeniesieniu ziół. Figa ku swojemu własnemu zdziwieniu, pomogła jej szybko. Następnie ruszyła ku legowiskom uczniów. Zajrzała do środka.
— Czy jest tu jedna wściekła wiewiórka? — zapytała budzących się uczniów.
Czerwiec właśnie się budził, kiedy usłyszał znany już mu głos.
— A zależy dla kogo — miaułknął, ale podniósł się i podszedł do mentorki.
— Witaj kąsająca pchełko — przywitał się. Widać, jednak było po nim, że coś sprawiało mu dyskomfort.
— Huh, mogę Cię kąsnąć w dupsko — mruknęła złośliwie. — Jak dla mnie to jesteś? Oh, jaki ty jesteś uroczy! — powiedziała z domieszką złośliwości.
Nie miał zbytnio nastroju na żarty.
— Możesz mnie nawet wrzucić do błota, jak chcesz — mruknął cicho. Figa mogła zauważyć, że nie był sobą. Normalnie, by jej odpowiedział. Dziś, jednak nie miał do tego nastroju.
Zamrugała kilkukrotnie.
— Czyżby Czerwczyk był nie w nastroju? — zapytała. — Cóż mogło się przydarzyć naszemu nieustraszonemu uczniowi?
Spojrzał na nią, był wyraźnie niewyspany i smutny.
— Smuga... znaczy kamyczek... zgubił mi się — mruknął w odpowiedzi i pociągnął delikatnie noskiem. — Szukałem go chyba wszędzie...i nie ma — dodał i spojrzał na czekoladowe łapki.
Figa przechyliła głowę. Kropki w jej mózgu połączyły się po kilku uderzeniach serca. Ożywiła się.
— Ah no przecież! Ja go miałam! — Po czym zaczęła grzebać w swojej gęstej sierści.
Kocurek uniósł łebek i spojrzał z widocznymi iskierkami nadziei w żółtych ślepkach.
No dalej, myślała kotka. Wcześniej przecież tam był!
Kiedy jednak zauważyła brak kamyka, poczuła ścisk głęboko w duszy. Pilnowała go, przecież sprawdzała nawet wcześniej czy nadal tam jest! A teraz zniknął?!
Spojrzała na Czerwca, uciekła na chwilę wzrokiem w bok. Była zmieszana. Widziała, jak bardzo strata tego kamyka wpłynęła na jej ucznia.
— Czerwcu... zgubiłam go przypadkiem — przyznała się w końcu.
To był pierwszy raz w jej życiu, kiedy zdobyła się, by przyznać do winy. Dziwne towarzyszące temu uczucie nie pomagało. Jej serce zaczęło szybko, nerwowo bić. Wzrok uciekał na bok i Figa nie lubiła tego stanu. Takiego niepewnego, trochę chwiejnego.
Serduszko mu przyśpieszyło tylko po to, by po dłuższej chwili przełamać się.
— Zgubiłaś...? Smuga...zgubiłaś go, a ja ci tak zaufałem. Wierzyłem, że będzie bezpieczny. Jaki ja byłem naiwny! — wyrzucił z siebie i po prostu wycofał się do legowiska, gdzie skulił się na swoim posłanku i schował pyszczek w łapach.
Figa była zszokowana zachowaniem ucznia. Już pomijając ten wybuch gniewu, to co to niby była za wzmianka o zaufaniu?! Wyzywali się przy każdej okazji, a on jej niby zaufał? Kiedy? Na jakiej podstawie? Bo była dorosła? Wiek nic nie zmieniał, Figa mentalnie była kociakiem!
Pogrzebała nerwowo pazurem w ziemi. W środku chyba tam, gdzie było serce, ściskało ją. Dosłownie — czuła dyskomfort. Z własnej winy, a to była nowość. Nigdy nie zobowiązywała się, żeby komuś czegoś popilnować. Nigdy nic nie zgubiła, bo nigdy nic nie miała. A teraz Czerwiec ją obwiniał i Figa w głębi serca wiedziała, że słusznie. W końcu to ona nie dopatrzyła Smugi i pozwoliła mu wypaść.
Westchnęła ciężko. Machnęła nerwowo ogonem, wchodząc do legowiska uczniów. Podeszła powoli do zwiniętego w kulkę Czerwca. Dopiero teraz zauważyła ładną kolekcję leżącą obok. Usiadła przy nim, a ich futerka niemal się dotykały.
— Hej... — mruknęła, nie wiedząc co powiedzieć. — Ładna kolekcja.
Czekoladowy kulił się na posłaniu, ukrywając swój pyszczek w łapach. Nie poruszył się na jej pierwsze słowo. Na drugie delikatnie drgnął.
— Moje skarby... — wydukał cicho i przeniósł na nie spojrzenie.
Figa podążyła za jego wzrokiem. Osobiście nigdy nie czuła potrzeby posiadania kolekcji czekolowiek. No, może podwładnych, ale to nie było teraz istotne.
Siedziała chwilę w milczeniu, co również było dla niej rzadkością. Raczej uwielbiała mówić, odzywać się — cokolwiek co wymagało użycia głosu. Teraz jednak język jakby ugrzązł jej w gardle. To był bardzo nowy i dziwny stan, który musiała dopiero poznać.
— Bardzo ładne — oznajmiła po chwili. Malinek zawsze zwracał jej uwagę na to, jak mówi do innych kotów. Uczył ją też jak przepraszać czy komplementować. Figa rzadko tego używała, a teraz jednak widziała wyraźną potrzebę. Mimo drażniącego charakteru Czerwiec był tylko uczniem, w dodatku jej pierwszym. Czuła się winna i zobowiązana, by naprawić szkody, które narobiła. Wzięła głęboki wdech po krótkim namyśle.
— Pójdę poszukać Smugi — oznajmiła, wstając. — Odnajdę go, obiecuję.
Kocurek milczał, spoglądając tak na swoje zbiory. Miał je ładnie poukładane. Od najmniejszych do największych i kolorystycznie w miarę możliwości posegregowane. Było również miejsce wyznaczone dla Smugi, pomiędzy kamieniami — Szarakiem i Płatkiem.
— Dziękuje — mruknął cicho i westchnął. Przeniósł wzrok na Figę.
— Pójdę z tobą. W końcu co dwa łebkiem to nie jeden prawda? — mruknął cicho i również się podniósł. Doprowadził swoją sierść do ładu.
Chciała przewrócić oczami, ale się powstrzymała. Tak jakby ona nie mogła podołać znalezieniu kamyka...no ale dobra. Niech mu będzie. W końcu to jego skarb, niech go szuka.
— W porządku — mruknęła.
Wstała, wychodząc z legowisk uczniów. Rozejrzała się po obozie, który zaczynał tętnić życiem. Musieli ustalić najpierw, gdzie go szukać. W tym celu Figa cofnęła się pamięcią do miejsc, w których dzisiaj była.
— Sprawdźmy wszystko poza kopcami pogrzebowymi — miauknęła. — Musiałam go zgubić przy śniadaniu albo pomaganiu Świergot... eh mam nadzieję, że nikt go nie znalazł!
Wyszedł za nią, chociaż w przeciwieństwie do niej nie był aż tak energiczny.
— Dobrze — mruknął cicho w odpowiedzi, a na wzmiankę o śniadaniu cicho westchnął. — Rozumiem — mruknął, a następnie pogrzebał łapką w podłożu.
— Jak go ktoś znalazł to koniec. Nie odda go nam — dodał cichutko.
Spojrzała na niego, marszcząc brwi. Ruszyła w stronę stosu ze zwierzyną, żeby poszukać w okolicy. Może wpadł między piszczki, a może leży gdzieś między trawą. Warto poszukać wszędzie. Zerknęła na włóczącego łapą kocura.
— Naprawdę jest dla Ciebie aż taki ważny? — zapytała.
Szedł za nią powolnym krokiem. Nie było w nim tej energii co zwykle. Właściwie to wyglądał jak cień samego siebie, a na jej pytanie skinął tylko leciutko łebkiem.
— Tak. Smuga jest dla mnie naprawdę ważny. To jest kamień na tyle rzadki, że chciałem go zatrzymać i dać kotce, którą pokocham. Chciałem tym samym pokazać jak będzie dla mnie wyjątkowa — mruknął cicho w odpowiedzi.
Figa pokiwała w ciszy głową.
— To... ciekawy sposób myślenia — skomentowała, najdelikatniej jak potrafiła. Kotka zupełnie nie umiała poruszać się w takich tematach. Miłosnych i wrażliwych. — Myślę, że Twoja przyszła ukochana będzie szczęśliwa dostając ten kamyczek — uśmiechnęła się krzywo. Naprawdę, kiepsko jej szło pocieszanie.
Sprawdziła trawę dookoła gniazda ze zwierzyną. Przerzuciła też kilka piszczek, ale nie znalazła tam kamienia. Skrzywiła pyszczek. Nie sądziła, że kocurek miał na ten kamyczek aż takie plany. Okej, był ładny i gładki, faktycznie inny od większości, które leżały gdzieś na ziemi, ale Figa wciąż była zdziwiona takim wyznaniem. Chyba naprawdę nieco się zbliżyli z Czerwcem, a może on po prostu jej się zwierzył, ponieważ był w dołku? Albo chciał, żeby magicznie się odnalazł? Lub po prostu wraz ze zniknięciem tego kamienia przekreślił swoje szanse na znalezienie partnerki? Ale przecież, jeśli któraś go pokocha, to chyba bez względu na to, czy dostanie ten kamień czy nie?
Figa pokręciła głową. Od natłoku myśli czuła, jak jej się mózg gotuje. Niepotrzebnie zaprzątała sobie myśli takimi sprawami. To nie było jej życie, nie jej kamień. Ona była tylko winna zgubienia go, a gdy odnajdzie zgubę, to zapomni o całej sprawie. Nie lubiła uczucia, które jej towarzyszyło. Patrzenia na smutnego ucznia, które przedzierało się przez jej kamienny mur dookoła serca i wdzierało wprost do duszy. Jak nigdy dotąd, Figa czuła autentyczne wyrzuty sumienia.
Położyła po sobie uszy, rozglądając się po obozie. Koty krzątały się, uczniowie wychodzili z mentorami na treningi. Jej wzrok powędrował do medycznego kącika Świergot. Kotka zapewne wyszła po zioła, by uzupełnić zapasy. Mogli więc...zajrzeć do środka. W końcu kamień pośród jagódek i liści będzie dobrze widoczny, jeśli tam był, prawda?
— Chodź, wykorzystamy to, że nie ma Świergot i przeszukamy jej zbiory.
Sam nie wiedział, czemu jej o tym powiedział. Może po prostu zaczął jej ufać? Może traktował ją jak kogoś pomimo wszystko ważnego dla niego? Być może dlatego, że wyrzucanie z siebie tego, co męczyło, mogło przynieść delikatną ulgę? A może powody były inne lub mieszane.
— O ile się znajdzie... — mruknął cichutko. Po czym spojrzał w stronę miejsca, gdzie rządziła Świergot.
— Dobrze — miauknął w odpowiedzi i poszedł w tamtą stronę.
Figa ruszyła więc przodem. Nie liczyła na jego pomoc w poszukiwaniach. Zachowywał się jak duch, jakby uszło z niego całe życie. Kotka nie rozumiała tego jego stanu, ale też nie próbowała. W końcu ona sama w sobie nie miewała czegoś takiego. Może tylko wtedy, kiedy dostaje karne zadania. Chociaż nawet w takich chwilach jest raczej wściekłą kulką sierści, a nie przybitym smutkiem.
Zajrzała do medykowego legowiska. Zapach ziół podrażnił jej nos i kichnęła.
Weszła jak do siebie, zaczynając przeglądać zbiory Świergot. Figa starała się nie bałaganić za bardzo, żeby kotka nie zauważyła, iż ktokolwiek tu był. Po obejściu wszystkich kątów, sprawdzeniu każdej kupki ziół, stosu liści czy miejsca z pajęczynami, westchnęła głośno.
— Tutaj też go nie ma — mruknęła. — Sprawdzimy legowiska wojowników?
Spojrzała na kocurka.
— Chyba powoli muszę oswoić się z tym że się nie znajdzie — mruknął cicho, ale skinął łebkiem na znak niemej zgody. — Legowisko wojowników i chyba na tym będzie trzeba skończyć — dodał i poczłapał za kocicą.
Figa spochmurniała nieco. Ciężko było utrzymać dobry nastrój, kiedy obok ciebie tuptał kłębek smutku. Właściwie to wiewiórczy kłębek smutku.
Westchnęła. Dotarli do drzewa, na którym spali wojownicy. Figa poczekała, aż Czerwiec wdrapie się na górę. Specjalnie pozwoliła mu iść przodem, w razie, gdyby miał spaść, to mogła go złapać. Z dołu krzyczała, żeby mu pomóc wchodzić, bo jednak uczeń nie był w tym jeszcze biegły.
Gdy już zabierała się, żeby wejść, usłyszała z boku głos swojego ojca.
— Ooh, Figa, co tu robisz? Nie powinnaś być na treningu ze swoim uczniem? — zapytał zmartwiony szylkret.
— Powinnam — mruknęła, odwracając się ku kocurowi. — A ty co tu robisz?
— Oh! Byłem na porannym patrolu, ale już wróciliśmy — odpowiedział, jakby miał za złe córce, że go sprawdza. Uśmiechnął się zaraz. — Co Ty taka smutna jesteś?
— Huh? Ja? — Zaskoczona, nie wiedziała nawet, że było po niej widać mętlik w jej głowie. Ale co zrobić, w końcu Malinek znał ją najlepiej.
— No bo... zgubiłam kamień, taki ładny czarny z białymi smugami — wyznała mu. — Należał do Czerwca, miałam go popilnować, a wyszło, jak wyszło...
Malinek zdawał się zaskoczony. Pogrzebał chwilę w swojej sierści. Figa wiedziała już, po kim odziedziczyła to chowanie wszystkiego po kłakach.
— Taki? Znalazłem go dzisiaj obok drzewa wojowników — wytłumaczył. — Musiałaś go zgubić, gdy do mnie wchodziłaś dzisiaj z rana! Proszę, weź go i mu oddaj. Podniosłem ten kamyk, bo był bardzo ładny, nie dziwię się Czerwcowi, że mu na nim zależy.
Figa aż zaniemówiła. Rzuciła się na ojca, przytulając go pogodnie. Od razu wszystkie smutki zniknęły!
— Jesteś absolutnie najlepszy! — powiedziała z uśmiechem.
Usiadła z boku, żeby poczekać na Czerwca, a Malinek ruszył wykonywać dalej swoje wojownicze obowiązki.
Kocurek zerknął w dół, a widząc Figę i jeszcze jednego kota postanowił wejść wgłąb legowiska. Nic nie znalazłzszy, westchnął zrezygnowany.
— Przepraszam Smugo — wyszeptał, a następnie zszedł z drzewa i powrócił do Figi. — Tam też nie ma — mruknął zrezygnowany.
Kotce zadrżał ogon z ekscytacji. Nie zdawała sobie sprawy jak wielkim kamieniem na jej duszy była strata Smugi. A teraz gdy się odnalazł, ciężar spadł.
Podeszła do ucznia i uśmiechnęła się jak nigdy dotąd, szczerze i ładnie, pokazując białe ząbki.
— Haha! Mam dla Ciebie niespodziankę! — miauknęła. — Taa daam!
Wyciągnęła kamienia i położyła go przed uczniem.
— Hm? — mruknął, a widząc Smugę, oczy mu zalśniły czystym złocistym blaskiem. — Smuga! To naprawdę on! — miauknął.
Niemal od razu jego posępny nastrój zmienił się nie do poznania. Widać było po nim wielką radość, ale i wzruszenie.
— Dziękuję, dziękuję! — miauknął uradowany, po czym otarł się lekko o bok kotki, by następnie przytulić kamyczek.
— N-Nie ma za co — odmiauknęła zakłopotana.
Figę wryło w ziemię, kiedy Czerwiec się o nią otarł. Urósł od ich pierwszego treningu i teraz był niemal jej wzrostu, a to pewnie nie koniec rośnięcia ucznia. Była zszokowana, gdy ich futra się dotknęły, a ciepło kocura wymieszało się z jej. Dotyk trwał krótko, może jedno uderzenie serca, a jednak Figa poczuła, jak jej własne serce wali jak młotem, a krew szumi w uszach. Nigdy nie została dotknięta w ten sposób przez innego kota niż jej rodzina.
Otworzyła w zdumieniu pyszczek, patrząc, jak Czerwiec w euforii przytula kamyk. Wróciła na ziemię, odchrząkając.
— Uh no tak, eee — zaczęła. — Obiecałam, że znajdę i tak zrobiłam!
Patrząc na szczerą radość kocurka, uśmiechnęła się w duchu. Jej pyszczek złagodniał. Gdyby nie Malinek to Figa nie wiedziała, jak zakończyłoby się to wydarzenie. Ale na szczęście nie musiała się dowiadywać.
— Już lepiej?
— Tak! Jestem gotowy do działania! Tylko chciałbym odłożyć Smugę do pozostałych moich skarbów. — miauknął do Figi, a krótko po tym oba koty ruszyły do legowiska uczniów. Czerwiec po dotarciu tam odłożył kamyczek między czerwonawym kamyczkiem a szarawym.
— Mam piętnaście skarbów — oznajmił zadowolony, a następnie spojrzał na Figę. — Możemy iść.
Zdecydowanie miał o wiele więcej energii niż wcześniej.
— O, jak dobrze wiedzieć, że umiesz liczyć — skomentowała kąśliwie czekoladowa.
— Jak dobrze wiedzieć, że jesteś jednak bystra — odparował.
Ruszył za kotką, by po chwili się z nią równać.
Wyszli z obozu. Minęło już sporo dnia. Część uczniów wracała, a oni dopiero wychodzili. Figa ignorowała spojrzenia pozostałych mentorów.
— A ci co? Nigdy nie widzieli późniejszych treningów na oczy? — prychnął kocurek złośliwie, gdy mijał ich kolejny mentor z uczniem.
Figa wybrała na dziś tropienie lisów. Zaprowadziła ucznia aż do Dębowej Ostoi. Było tu pusto, cicho, a przede wszystkim śmierdziało lisem.
— Te lisie strawy musiały niedawno tu być — Warknęła pod nosem.
— Ja im pokażę! Powyrywam im te zrudziałe ogony! — miauknął energicznie i przyjął pozycję bojową
Odnalazła odpowiednio mocny trop.
— Chodź tu, powąchaj i niech ten smród wryje Ci się w mózg. To nasi wrogowie numer jeden, lisy. Nauczę Cię jak je tropić i rozpoznawać ich ślady. Jeśli kiedykolwiek wyczujesz gdzieś ich zapach, musisz mi to zgłosić! Albo no...komuś innemu — wytłumaczyła.
— Ładnie tu — skomentował. Zastrzygł uchem na jej słowa, po czym rozejrzał się.
Słysząc polecenie mentorki, westchnął i podszedł. Powąchał posłusznie wskazane miejsce.
— Fuj! — Skrzywił pyszczek. Okropny smród.
Figa przykro się uśmiechnęła. Uczeń nie widział nigdy lisa, to też nie wiedział, jakie były duże i silne. Zwłaszcza teraz, gdy matki mają młode, bo jest Pora Zielonych Liści. Dobrobyt w zwierzynie oznaczał nie tylko dla kotów klanowych pełne brzuchy, ale dla lisów też.
Wciągnęła powietrze w nozdrza. Po specyficznych podziękowaniach ucznia trzymała się od niego w bezpiecznej odległości trochę jak nieokrzesany dzikus, gotowa na każdą ewentualność. Nie da się drugi raz tak zaskoczyć!
— Okej, no to skoro znasz ich zapach, to może spróbujesz pójść po ich śladach? Zobaczymy czy pamiętasz coś z treningu tropienia! — zaproponowała po chwili.
Kocurek zdawał się być zainteresowany wszystkim innym i już nie pamiętać, że chwilę temu otarł się o mentorkę. Być może uznał, że nie było sensu się nad tym jakoś szczególnie pochylać.
— Dobrze — mruknął i raz jeszcze wciągnął ten obrzydliwy smród nosem. Przyjął pozycję, rozstawiając łapki i odpowiednio układając grzbiet. Zadbał też, by jego ogon nie stykał się z ziemią. Podążył śladami tych stworów. Skręcił delikatnie w bok i parł dalej.
Figa patrzyła bacznie na ruchy ucznia. Nieźle mu szło. Widać było, że płynie w nim krew Czereśni. Kotka ruszyła za uczniem, rozglądając się co i rusz czy nic im nie zagraża. Chociaż była na czujce, musiała skupić się na treningu. O tej porze dnia jest tutaj pusto, większość kotów wróciła już do obozu, a jedynie patrole wciąż tuptały po terenach.
Czerwiec skręcił, więc kotka poszła za nim. W myślach uznała jego umiejętności, bo na głos nie zamierzała go chwalić. Jeszcze mu się w tyłku poprzewraca od tego dobrobytu.
Sama po chwili przyłożyła nos do ziemi, by upewnić się, że idą po dobrych śladach. W pewnym momencie trop powinien się urwać.
Dalej przesuwał się do przodu. Stawiał ostrożnie łapki i pilnował swojego ruchu, jak i otoczenia. Mógł się tylko cieszyć podzielnością uwagi. Po jakiś pięciu dłuższych uderzeniach serca zatrzymał się.
— Ślad się urywa — mruknął w końcu, po czym spojrzał na Figę, która sprawdzała, czy na pewno szedł właściwie. Przeszedł trzy kroki w przeciwną i zawęszył.
— Czy mogę zapolować? Czuję mysz — mruknął cichutko. Zadbał, by stworzonko go nie usłyszało.
Figa podniosła wysoko brwi. Czerwiec miał niskie szanse na powodzenie, chyba że mysz byłaby stara i wolna. Mimo tego, czemu miałby nie próbować? Polowanie na kamienie dobrze mu szło.
— Śmiało, tylko uważaj, żeby to ona ciebie nie zjadła — wystawiła mu język złośliwie.
Kocurek przewrócił oczami na jej komentarz, a następnie wystawił jej języczek.
— O mnie się nie martw. Naślę ją na ciebie i to ty będziesz mieć problem — odparł drwiąco, ale ostatecznie odwrócił się od Figi i przyjął pozycję.
Prychnęła na pyskówkę ucznia. Odwróciła głowę teatralnie. Czerwiec zaczął zbliżać się do myszy. Starał się odtworzyć ruchy mentorki. Kiedy zbliżył się na odpowiednią odległość, odbił się od ziemi i skoczył. Może nie był to atak tak idealny, jak starszej kotki, ale dopadł do stworzonka. Zacisnął kły na kruchym ciałku myszy. Ta po chwili zwiotczała w jego szczęce, a on poczuł świeży posmak krwi. Podniósł się, przygładził swoją grzywkę i powrócił do Figi. Czekoladowa wciągnęła zaskoczona powietrze. Uniosła wysoko brwi. No tak, krew Czereśni, pomyślała ironicznie.
— Chyba była stara ta mysz — miauknęła kąśliwie. W myślach go jednak pochwaliła. Może nawet zrobi to na głos?
Spojrzał na mentorkę z dumą w złocistych oczkach. Udało mu się złapać mysz i to samemu.
— A może po prostu jestem lepszy, niż myślisz co? — odparł, gdy upuścił myszkę pod swoje łapy.
Przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła lekko. Ruszyła w jego kierunku. Mysz leżąca na ziemi nie była mocno tłusta, pewnie nie zdążyła się jeszcze najeść. Mimo tego to wciąż upolowane żywe stworzenie. Podniosła wzrok i spojrzała na Czerwca. Od jakiegoś czasu czuła, że zachodzą w niej zmiany. W tym również w byciu w relacjach z innymi kotami. Figa zaczęła częściej się uśmiechać, nawet jeśli ironicznie, a mniej kląć i wyzywać. Sama nie wiedziała dlaczego. Może dorastała? Przełknęła ślinę.
— B-Bardzo ładnie. Jesteś zdolnym uczniem — powiedziała, choć ledwo komplement przeszedł jej przez gardło. Ale cóż, praktyka czyni mistrza, tak?
— Yhm...dziękuję... — odparł nieco zaskoczony komplementem. Zdecydowanie nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Stali długą chwilę w ciszy. Oboje czuli się wyraźnie niezręcznie. Figa, ponieważ powiedziała na głos komplement uczniowi, a Czerwiec...Sama nie wiedziała czemu. Chyba przejął od niej tą niezręczność po prostu. Figa uciekła wzrokiem w bok, odchrząknęła i odwróciła głowę. Przerwała w końcu ciszę:
— Ale nie wyobrażaj sobie zbyt wiele! — zaczęła, choć głos miała nieco spięty. — Takie miłe słowa ode mnie są bardzo, bardzo BARDZO rzadkie! Czuj się zaszczycony!
— Moje otarcie o Ciebie...to też bywa rzadkość. Zatem jesteśmy kwita! — odparował. Zaraz też westchnął cicho.
— Widzę, że oboje dostąpiliśmy wątpliwego zaszczytu — mruknęła.
Napięcie trochę z niej zeszło. Po jej grzbiecie przebiegł dziwny dreszcz, gdy uczeń przywołał sytuację z rana. Powinna przestać się tym tak bardzo przejmować.
Spojrzała w oczy Czerwcowi. Westchnęła.
— Chyba tak. Znaczy z całą pewnością — mruknął w odpowiedzi.
— To co teraz? — rzucił uczeń beznamiętnie, chociaż jego wzrok zdradzał zmieszanie.
— Eee, a teraz... teraz wracamy do obozu! — oznajmiła. — Słońce powoli zachodzi.
— Wracajmy — wymamrotał do siebie.
Kotka kiwnęła głową. Ruszyła przodem, czekając, aż uczeń ją dogoni. Chciała się już położyć. Dzisiejszy dzień był bardzo... specyficzny. Wręcz męczący, a równie dobrze mogła być to wina jej porannej pobudki.
Schyliła głowę, kiedy szli. Nie lubiła być w takich stanach, kiedy jej głowę przepełniało mnóstwo myśli. Wolała prostotę, a nie skomplikowane kocie uczucia. Z Czerwcem, ponieważ spędzała tyle czasu na treningach, chcąc nie chcąc, zaczęła uczyć się rozmawiać z innymi. W taki normalny sposób. Bez nadmiernego warczenia. Musiała mu tłumaczyć różne rzeczy tak, by rozumiał, pokazywać pozycje tropienia, polowania. Czuła się dumna, że dostała ucznia. Naprawdę poczuła się doceniona, jednak niosło to za sobą masę obowiązków. To jest odrębny byt, inny kot. Ma uczucia, które można zranić. Tak naprawdę dopiero w takich momentach kotka dostrzegała te wszystkie detale. Wcześniej jej nie obchodziło czy ktoś lubi zbierać kamienie albo dba o futro. Obchodziła ją walka, testowanie swoich umiejętności i dobry, syty posiłek. Jednak z czasem Jeżyna zarówno jak Czerwiec i Przepiórka pokazywali jej, że nie tylko sobą kot żyje.
Zamknęła na chwilę oczy, odganiając te dziwne myśli. Naprawdę, dlaczego zaprzątały jej głowę?
Podniosła łebek, patrząc na ładne, zachodzące słońce.
— Ej, Czerwiec — zagadnęła kocurka. — Jaki jest Twój... ulubiony kolor?
Kocurek dogonił mentorkę. Poniekąd cieszył się na powrót do domu. Faktycznie był zmęczony. Być może przez to, że odkąd zdał sobie sprawę z braku Smugi, nie potrafił zmrużyć oczka. Teraz, jednak sytuacja była zupełnie inna i w końcu będzie mógł zasnąć. Szli tak w milczeniu, kiedy to słowa kocicy przecięły powietrze. Czerwiec zerknął w jej stronę.
— Mój ulubiony kolor? — wybełkotał niewyraźnie przez mysz w pysku. Zastanowił się. — Chyba fioletowy. Taki wiesz, podobny do śliwek — odparł.
Uniosła brwi zaskoczona odpowiedzią. Nie spodziewała się takiego delikatnego koloru jako jego ulubionego. Bardziej obstawiała czerwony lub brązowy. Pomyślała chwilę, zapytana o jej ulubioną barwę. Machnęła ogonem swobodnie, skręcając między drzewami.
— A twój? — dopytał po chwili.
— Żółty — odparła z uśmiechem. — Taki jak jaskry i mniszki nim przekwitną. Zastanowiła się chwilę. — A masz ulubione jedzenie?
— Kolor pozytywności hm? — rzekł, chociaż bardziej do siebie niż do Figi. — Chyba pliszki. Chociaż za bardzo to wybredny nie jestem. Grunt to się najeść prawda? — rzucił i uśmiechnął się. — A Twoje? Może masz dwa ulubione? O! A czego nie lubisz? — dodał pytanie też od siebie.
Figa była w dużo lepszym nastroju. Ożywiła się, a cały wcześniejszy stres ją opuścił na dobre. Uniosła ogon do góry na odpowiedź kocura.
— Tak racja! - Miauknęła z entuzjazmem. — Jedzenie i walka to najlepsze części dnia.
— U mnie to raczej jedzenie i moje zbiory to najlepsze części dnia. Uwielbiam układać swoją kolekcję i ją czyścić lekko namoczonym mchem — miaułknął pogodnie.
Szli równym krokiem, niezbyt szybkim, jednak na tyle sprawnym, by dotrzeć przed nocą do obozu. Słońce ładnie im oświecało las. Fioletowe, różowe, pomarańczowe barwy zdobiły letnie niebo, pozwalając w końcu wytchnąć stworzeniom od parzącego słońca. Figa zastanowiła się nad pytaniem.
— Lubię myszy, bo nie trzeba ich oskubywać — powiedziała w końcu. — Chociaż wróble czy gołębie też są bardzo smaczne! Hmm, a nie lubię wiewiórek. Za dużo sierści mają i wchodzi mi między zęby. Skrzywiła się na samą myśl o wydłubywaniu tych małych włosków spomiędzy dziąseł.
— Rozumiem. Każdy ma swoje preferencje, chociaż zgodzę się co do wiewiórek — odparł.
— Nie myślałeś nigdy, żeby użyć swoich piór z kolekcji i włożyć sobie w sierść, jak ja mam?
Szedł na równi z Figą. Korzystał z tempa, jakie sobie narzucili. W międzyczasie obserwował okolicę, chociaż zapach myszy nieco mącił, a brzuch zdawał się domagać posiłku.
— Szczerze? Tylko godne pióro może dostąpić zaszczytu noszenia go w mojej sierści. Nie zrozum mnie źle, bo kocham swoją pierzastą część kolekcji. Jednak pióro w sierści musi mieć w sobie coś więcej.
Wydała z siebie zamyślone "hmmm". Nie wiedziała, czemu do noszenia pióra w sierści nie wystarczy jego ładny wygląd, ale nie dopytywała. Byli już coraz bliżej obozu. Uśmiechnęła się nagle zaczepnie.
— Ja moje pióro wyrwałam z paszczy sępa! — oznajmiła dziarsko, eksponując ozdobę. — Mirabelka i Gruszka chciały mnie ukatrupić za to! Haha! Ale się nie dałam. O mały włos ten ptaszor odgryzł mi głowę!
W głębi serca przypomniała sobie ogromny lęk, jaki czuła. Z perspektywy czasu miejsce lęku zajmowała duma. Mimo wszystko nie straciła głowy jakimś cudem, wróciła w miarę cało i jeszcze z pięknym trofeum! Ale jakby ktoś ją zapytał, to nie chciałaby tego powtórzyć.
Żółtooki zerknął na pióro i uśmiechnął się delikatnie. Przedmiot nie był zły, ale sama myśl o tym stworze przyprawiała o strach.
— Podziwiam, ale osobiście cieszy mnie, że nie musiałem z tym walczyć — przyznał w końcu po chwili milczenia.
— No, no! Podziwiaj mnie! Jestem wspaniała, odważna, niesamowita... I eee wszystkie takie! — miauknęła, bo skończyły jej się znane synonimy.
Opanowała się nieco.
— Nikt z nas nie wiedział, na co się pisał. Niby mieliśmy kilka tropów oraz śladów, ale wiesz, raczej nie obstawialiśmy sępa — mruknęła poważniejszym tonem. — A mimo to wyszliśmy z tego cało, chociaż sporo kotów przypłaciło to życiem. Chodzę czasami na ich groby — dodała ciszej, jakby pamięć o zmarłych była powodem do wstydu.
— Czyli niecało — mruknął w odpowiedzi i westchnął. — Chodzenie na groby to żaden wstyd, kąśliwa pchełko — dodał jeszcze, chociaż tym razem bez krzty złośliwości w głosie.
Uśmiechnęła się krzywo, słysząc przezwisko. Chyba przylgnęło do niej na dobre. Pokręciła głową z politowaniem.
— Wściekła szyszka — odgryzła się uczniowi, ale w taki...zabawny sposób. Czysto żartobliwy
Szli z Czerwcem i Figa zauważyła, że potrafią normalnie rozmawiać. Poza suchą teorią treningową, naprawdę byli w stanie prowadzić rozmowę na zwykłe przyziemne tematy. Słońce było już niemal za horyzontem, a oni prawie w obozie. Mogli już dostrzec "mury" obozu.
— Jesteśmy — miauknęła. Zastanowiła się chwilę. — To ten...do jutra.
Machnęła mu ogonem na pożegnanie, przekraczając granicę obozu.
— Tak, do jutra — odparł. Poszedł w stronę stosiku z zwierzyną i odłożył tam upolowaną przez siebie mysz.
Figa odprowadziła go wzrokiem. Był już wieczór, więc kotka planowała od razu uderzyć w spanko. Podeszła do drzewa dla zwiadowców i wdrapała na górę. Ugniatając już swój mech, myślała o tym, że kiedyś, być może niedługo, Czerwiec też będzie tutaj sypiać. W końcu sprawnie szedł im trening i kotka czuła, iż kocurek niebawem będzie gotowy na mianowanie. Skrzywiła pyszczek, kiedy ukłucie zazdrości ją dotknęło. Jej dużo dłużej zajęło opanowanie wszystkich umiejętności, a on tak praktycznie po kilku księżycach już wszystko niemal umiał. To…bolało poniekąd. Z drugiej jednak strony oznaczało, że z Figi była bardzo dobra mentorka. Bo przecież gdyby nie ona, to ten czekoladowy mysi móżdżek nic by nie potrafił!
Z taką myślą położyła się wygodnie na mchu i z uśmiechem triumfu zasnęła.
<Czerwiec? Dzięki naszym rp to moje najdłuższe opo w karierze! >
[Ilość słów: 5175 + rozpoznawanie tropów lisów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz