Wzdrygnął się, jak to miał w zwyczaju, gdy jego siostra znowu wygadywała głupoty. Wiecznie wyczekiwała odpowiedniego momentu, aby wrobić go w oczach kogoś, u kogo wypadałoby mieć znośną opinię. Wbijany w niego wzrok Pieczarki nie był najmilszym doświadczeniem w życiu. Upokorzyć się przed zastępczynią? Z pewnością nie dziś i nie przez tę kolorową wywłokę, z którą los, a może i ta cała Wszechmatka, pechowo go spokrewnił.
— Miłostka ze zmęczenia majaczy — odparł natychmiastowo, patrząc z ukosa na pointkę. — Nie będę się zgadzał na jej niemądre pomysły, bo jak się znowu rozbeczy przez porażkę, to będzie na mnie, że ją dręczę — prychnął, w akcie buntu uderzając ogonem o ziemię.
— Doprawdy? — mruknęła Pieczarka.
— Oczywiście, że nie! — wtrąciła uczennica. — Nic nowego, że będzie przeinaczał wersje tak, by mu pasowało. Nikt się na to nie nabierze Sekreciku — fuknęła w jego kierunku.
Sekrecik tylko przewrócił oczami, jakby chciał zdmuchnąć jej słowa niczym pyłek z wąsów. Typowe. Nawet tu, nawet przy zastępczyni, Miłostka musiała wbijać w niego przysłowiowe pazury. Kiedyś może to go po prostu irytowało, ale teraz? Teraz go to wnerwiało. Prawdziwie i dogłębnie.
— Nie zamierzam się z tobą ścigać tylko dlatego, że znowu masz coś sobie do udowodnienia — mruknął chłodno, odwracając się nieco bokiem. — To nie pora na popisy, tylko prawdziwy trening. A ty zachowujesz się jak kocię co pierwszy raz opuściło żłobek — stwierdził, zadowolony w duchu z własnych słów. Nie było teraz istotne, że to on zaczął ich dzisiejszą serię kłótni.
Pieczarka obserwowała ich z wyraźnym rozbawieniem, ale nie dała po sobie poznać, kto jej zdaniem ma rację. To go drażniło jeszcze bardziej. Gdyby tylko raz... ten jeden, jedyny niewinny raz, ktoś w końcu zauważył, jak Miłostka pcha się przed szereg, szukając tylko okazji, żeby bezsensownie mu dopiec.
— Sprawdźcie się więc — powiedziała nagle Pieczarka, a jego uszy drgnęły w zakłopotaniu. — Zrobimy z tego część szkolenia. Ani tobie Miłostko, ani Sekrecikowi, nie zaszkodzi trochę ćwiczeń z polowania.
Sekrecik odwrócił łeb w jej stronę, zerkając kątem oka na siostrę, która już niemal lśniła z samozadowolenia.
— Nie boję się wyzwań — powiedział cicho, niemal przez zęby. — Ale nie zamierzam jej niańczyć, gdy znowu zaryje pyskiem w błoto.
— Coś mówiłeś, pyszałku? — prychnęła Miłostka.
— Nic, czego nie zrozumiałabyś po raz pierwszy — odbił z zachowanym z trudem spokojem.
W końcu jednak, nim siostra zdążyłaby mu odpowiedzieć, Malinka wyszedł na przód, zatrzymując się pomiędzy nimi. W przypadku ingerencji członka rodziny ciężko było im się dalej sprzeczać.
— No już już, nie ma co się tyle gryźć — zaczęli. — Lepiej, żebyście się mierzyli w polowaniu, bo z tego będzie chociaż pożytek dla klanu — stwierdził — Zasady będą proste. Idziecie w dwa przeciwległe kierunku, a gdy już coś upolujecie, wracacie do nas. Kto pierwszy, ten wygrywa — wyjaśnił.
Sekrecik skinął głową, tylko na moment pochwycając wzrok siostry. Iskrząca w jej zielonych ślepiach determinacja nie motywowała go, a wręcz przeciwnie — irytowała i dekoncentrowała. Nie był na ogół typem kota, którego łatwo było podpuścić. Wyjątek niestety stanowiła Miłostka. Z nią się inaczej nie dało.
Nie powiedział nic, ruszając pierwszy, nie czekając aż Pieczarka lub Malinek wskażą kierunek. Im to jak zawsze było na łapę. Zamiast wymyślać wymagające treningi, Sekrecik z Miłostką sami się wycieńczą i wrócą padnięci do obozu, a ci będą mogli poszczycić się pomysłowością do intensywnych szkoleń.
Szedł przed siebie, rozglądając się w skupieniu. Cień drzew rozciągał się złowrogo, mimo złotej poświaty słońca, która przedzierała się przez liście. Odwrócił się na moment, mając dziwne wrażenie, że Miłostka idzie za nim. Powinien spędzać z nią mniej czasu, bo coraz bardziej zaczynał wariować przez jej towarzystwo.
Wśród traw było cicho. Tylko szum wiatru i delikatne, ledwie słyszalne kroki zwierzyny zdradzały, że nie był sam. Sekrecik poruszał się ostrożnie, łapa za łapą, z nosem przy ziemi. Żadnych zbędnych dźwięków. Żadnych myśli.
Musiał się skupić.
Wychylił się zza mchu porastającego pień. W odległości kilku długości ogona, pomiędzy korzeniami drzew, grzebała w ziemi mysz. Nawet nie zauważyła jego obecności. Serce zabiło mu mocniej — jak wtedy, gdy pierwszy raz samodzielnie coś upolował. Teraz nie był jednak świeżo mianowanym uczniem, a niemalże dorosłym kotem, który pragnął dowieść, że nie jest tylko cieniem własnej siostry.
Zamachnął się i skoczył.
Gryzoń zdążył wydać tylko jedno, rozpaczliwe piśnięcie, zanim zęby Sekrecika zamknęły się na jego szyi. Szybko. Czysto. Bez krwi na futrze. Z triumfem uniósł głowę i spojrzał ponad trawy. Miłostki nigdzie nie było. Przez chwilę kusiło go jak najszybciej wrócić do mentorów, żeby po prostu usiąść obok nich i czekać, z myszą u łap oraz miną zwycięzcy.
Coś w nim na nieszczęście zadrżało. To byłby łatwy triumf, zbyt łatwy. A on wcale nie chciał, żeby ona tak po prostu przegrała — nie całkiem. Chciał tylko, żeby w końcu przestała go traktować jak dużo młodszego kociaka, który wiecznie nie nadąża.
Ostrożnie, ściskając w zębach zdobycz, ruszył tropem siostry, jakby to był kolejny etap ich dziwnej rywalizacji.
Miłostka była znacznie dalej. Leżała pośród wysokiej trawy, wygięta, a jej wzrok wbity był w otwartą przestrzeń. Sekrecik dostrzegł ją, zanim ona jego — choć zapewne wiedziała, że ją obserwuje. Zawsze miała ten dziwny zmysł.
I wtedy skoczyła.
Jej ciało przecięło powietrze z pewnym wdziękiem. Nagły pisk i momentalny trucht w jego kierunku. Z jej pyska zwisała bezwładnie drobna wiewiórka. Nawet on musiał przyznać: wyglądało to imponująco.
Spotkali się spojrzeniem. Przez krótką chwilę nie było między nimi kpin ani sarkazmu. Tylko ciężki oddech i błysk satysfakcji w oczach.
— Jeśli przestaniesz ciągle jojczeć, możemy uznać to za remis i wrócić pokojowo do obozu — wymamrotał niechętnie, ledwo zrozumiale, nie wypuszczając myszy z pyska.
— Miłostka ze zmęczenia majaczy — odparł natychmiastowo, patrząc z ukosa na pointkę. — Nie będę się zgadzał na jej niemądre pomysły, bo jak się znowu rozbeczy przez porażkę, to będzie na mnie, że ją dręczę — prychnął, w akcie buntu uderzając ogonem o ziemię.
— Doprawdy? — mruknęła Pieczarka.
— Oczywiście, że nie! — wtrąciła uczennica. — Nic nowego, że będzie przeinaczał wersje tak, by mu pasowało. Nikt się na to nie nabierze Sekreciku — fuknęła w jego kierunku.
Sekrecik tylko przewrócił oczami, jakby chciał zdmuchnąć jej słowa niczym pyłek z wąsów. Typowe. Nawet tu, nawet przy zastępczyni, Miłostka musiała wbijać w niego przysłowiowe pazury. Kiedyś może to go po prostu irytowało, ale teraz? Teraz go to wnerwiało. Prawdziwie i dogłębnie.
— Nie zamierzam się z tobą ścigać tylko dlatego, że znowu masz coś sobie do udowodnienia — mruknął chłodno, odwracając się nieco bokiem. — To nie pora na popisy, tylko prawdziwy trening. A ty zachowujesz się jak kocię co pierwszy raz opuściło żłobek — stwierdził, zadowolony w duchu z własnych słów. Nie było teraz istotne, że to on zaczął ich dzisiejszą serię kłótni.
Pieczarka obserwowała ich z wyraźnym rozbawieniem, ale nie dała po sobie poznać, kto jej zdaniem ma rację. To go drażniło jeszcze bardziej. Gdyby tylko raz... ten jeden, jedyny niewinny raz, ktoś w końcu zauważył, jak Miłostka pcha się przed szereg, szukając tylko okazji, żeby bezsensownie mu dopiec.
— Sprawdźcie się więc — powiedziała nagle Pieczarka, a jego uszy drgnęły w zakłopotaniu. — Zrobimy z tego część szkolenia. Ani tobie Miłostko, ani Sekrecikowi, nie zaszkodzi trochę ćwiczeń z polowania.
Sekrecik odwrócił łeb w jej stronę, zerkając kątem oka na siostrę, która już niemal lśniła z samozadowolenia.
— Nie boję się wyzwań — powiedział cicho, niemal przez zęby. — Ale nie zamierzam jej niańczyć, gdy znowu zaryje pyskiem w błoto.
— Coś mówiłeś, pyszałku? — prychnęła Miłostka.
— Nic, czego nie zrozumiałabyś po raz pierwszy — odbił z zachowanym z trudem spokojem.
W końcu jednak, nim siostra zdążyłaby mu odpowiedzieć, Malinka wyszedł na przód, zatrzymując się pomiędzy nimi. W przypadku ingerencji członka rodziny ciężko było im się dalej sprzeczać.
— No już już, nie ma co się tyle gryźć — zaczęli. — Lepiej, żebyście się mierzyli w polowaniu, bo z tego będzie chociaż pożytek dla klanu — stwierdził — Zasady będą proste. Idziecie w dwa przeciwległe kierunku, a gdy już coś upolujecie, wracacie do nas. Kto pierwszy, ten wygrywa — wyjaśnił.
Sekrecik skinął głową, tylko na moment pochwycając wzrok siostry. Iskrząca w jej zielonych ślepiach determinacja nie motywowała go, a wręcz przeciwnie — irytowała i dekoncentrowała. Nie był na ogół typem kota, którego łatwo było podpuścić. Wyjątek niestety stanowiła Miłostka. Z nią się inaczej nie dało.
Nie powiedział nic, ruszając pierwszy, nie czekając aż Pieczarka lub Malinek wskażą kierunek. Im to jak zawsze było na łapę. Zamiast wymyślać wymagające treningi, Sekrecik z Miłostką sami się wycieńczą i wrócą padnięci do obozu, a ci będą mogli poszczycić się pomysłowością do intensywnych szkoleń.
Szedł przed siebie, rozglądając się w skupieniu. Cień drzew rozciągał się złowrogo, mimo złotej poświaty słońca, która przedzierała się przez liście. Odwrócił się na moment, mając dziwne wrażenie, że Miłostka idzie za nim. Powinien spędzać z nią mniej czasu, bo coraz bardziej zaczynał wariować przez jej towarzystwo.
Wśród traw było cicho. Tylko szum wiatru i delikatne, ledwie słyszalne kroki zwierzyny zdradzały, że nie był sam. Sekrecik poruszał się ostrożnie, łapa za łapą, z nosem przy ziemi. Żadnych zbędnych dźwięków. Żadnych myśli.
Musiał się skupić.
Wychylił się zza mchu porastającego pień. W odległości kilku długości ogona, pomiędzy korzeniami drzew, grzebała w ziemi mysz. Nawet nie zauważyła jego obecności. Serce zabiło mu mocniej — jak wtedy, gdy pierwszy raz samodzielnie coś upolował. Teraz nie był jednak świeżo mianowanym uczniem, a niemalże dorosłym kotem, który pragnął dowieść, że nie jest tylko cieniem własnej siostry.
Zamachnął się i skoczył.
Gryzoń zdążył wydać tylko jedno, rozpaczliwe piśnięcie, zanim zęby Sekrecika zamknęły się na jego szyi. Szybko. Czysto. Bez krwi na futrze. Z triumfem uniósł głowę i spojrzał ponad trawy. Miłostki nigdzie nie było. Przez chwilę kusiło go jak najszybciej wrócić do mentorów, żeby po prostu usiąść obok nich i czekać, z myszą u łap oraz miną zwycięzcy.
Coś w nim na nieszczęście zadrżało. To byłby łatwy triumf, zbyt łatwy. A on wcale nie chciał, żeby ona tak po prostu przegrała — nie całkiem. Chciał tylko, żeby w końcu przestała go traktować jak dużo młodszego kociaka, który wiecznie nie nadąża.
Ostrożnie, ściskając w zębach zdobycz, ruszył tropem siostry, jakby to był kolejny etap ich dziwnej rywalizacji.
Miłostka była znacznie dalej. Leżała pośród wysokiej trawy, wygięta, a jej wzrok wbity był w otwartą przestrzeń. Sekrecik dostrzegł ją, zanim ona jego — choć zapewne wiedziała, że ją obserwuje. Zawsze miała ten dziwny zmysł.
I wtedy skoczyła.
Jej ciało przecięło powietrze z pewnym wdziękiem. Nagły pisk i momentalny trucht w jego kierunku. Z jej pyska zwisała bezwładnie drobna wiewiórka. Nawet on musiał przyznać: wyglądało to imponująco.
Spotkali się spojrzeniem. Przez krótką chwilę nie było między nimi kpin ani sarkazmu. Tylko ciężki oddech i błysk satysfakcji w oczach.
— Jeśli przestaniesz ciągle jojczeć, możemy uznać to za remis i wrócić pokojowo do obozu — wymamrotał niechętnie, ledwo zrozumiale, nie wypuszczając myszy z pyska.
<Gorszy potomku mojego ojca?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz