Jakiś czas temu, gdy Królik był jeszcze uczniem
Królicza Łapa przechadzał się powoli wzdłuż granicy z Klanem Wilka. Powietrze było duszne, a słońce stało wysoko na niebie. Była Pora Zielonych Liści, ale już za niedługo miało się to zmienić. Trawa pod jego łapami była sucha, ale wciąż chłodniejsza niż nagrzane kamienie na wejściu do obozu Klanu Klifu. Uczeń cieszył się chwilą samotności, nie zwracając uwagi na podejrzane ruchy w zaroślach, kiedy nagle usłyszał coś, co od razu przykuło jego uwagę. Cichy płacz. Zatrzymał się jak wryty. Postawiły uszy do góry, podejrzliwie mrużąc oczy. Głos dobiegał z drugiej strony granicy, z terenów Klanu Wilka. Brzmiał dziwnie rozpaczliwie, jakby ktoś właśnie umierał ze smutku! Nie czekając ani chwili, Królicza Łapa schylił się nisko przy ziemi, aż jego brzuch szurał po źdźbłach trawy. Poruszał się ostrożnie jak na treningach – cichutko, krok po kroku. Jego ogon z nerwów smagał powietrze, niczym bicz, ale ten i tak nie przerywał ruchu. Coś mu mówiło, że powinien sprawdzić, co dzieje się po drugiej stronie.
W końcu, gdy dotarł wystarczająco blisko, dostrzegł ją. Kotkę o płomiennorudym futrze, która leżała na ziemi. Trzęsła się od płaczu, drapała pazurami glebę i krzyczała coś do nieba, jakby chciała, by Klan Gwiazdy usłyszał jej żal. Wyglądała na zmęczoną, zrozpaczoną. Jej futro było zmierzwione, a policzki mokre od wylanych łez. Królicza Łapa na moment zamarł, nie wiedząc, co zrobić. Nie znał tej kotki, była z innego klanu i była mu zupełnie obca, a jednak… coś w niej go poruszyło. Od żłobka był wrażliwy na krzywdę innych, a jej rozpacz wydawała się zbyt prawdziwa, by ją zignorować. Nie mógł tak zwyczajnie przejść obok. Wyskoczył z trawy, wybiegając ku niej, z sercem bijącym w klatce piersiowej.
— Na Klan Gwiazdy! Nieznajomo, co ci? — zapytał z przestrachem. Jego głos drżał, a ogon unosił się wysoko. Nie wiedział, czy powinien się do niej zbliżyć, czy może zachować dystans. Co, jeśli to tylko wilczacka pułapka?
Kotka uniosła łeb gwałtownie, jakby nagle ktoś ją poparzył. Jej urokliwy pyszczek był cały mokry od łez, a także powykrzywiany ze smutku. Miała czerwone, zmęczone oczka, którymi patrzała na niego przez kilka uderzeń serca. Ona była zszokowana jego obecnością, a on zdezorientowany tym, co właśnie zobaczył. Potem… obca znowu wybuchła płaczem.
— Zabiłam go! Ja go zabiłam! To ja! To moja wina! — zawyła, aż jej głos odbił się echem po polanie. Kremowy wzdrygnął się, nie spodziewając się takiego wyznania. Postąpił krok w tył. — Gdyby nie ja, to on by jeszcze żył…! — jęknęła, próbując spojrzeć mu prosto w oczy, jakby chciała, aby to on ją osądził. — To wszystko moja wina! — załkała. Króliczej Łapie zakręciło się w głowie. Co miał powiedzieć? Co zrobić? Czy naprawdę przyglądał się teraz morderczyni?
— K-kto? — zapytał niepewnie, jego głos był cichy i drżący. Kotka pociągnęła nosem, zamykając na chwilę oczy. Jej łapy dygotały, jakby zaraz miały się pod nią ugiąć.
— Mój… biedny brat! — wymamrotała. — Świętej pamięci… Szczypiorkowa Łapa! Miał przed sobą całe życie, a ja mu je tak bestialsko odebrałam! — Jej łeb opadł z powrotem na ziemię, a całe ciało zadrżało od kolejnego napadu płaczu. Bursztynowooki mógłby przysiąc, że nigdy jeszcze nie widział kota w takim stanie. — Och, klifiaku, zabij mnie, proszę! — jęknęła dramatycznie. — Nie zasługuję, żeby żyć!
Królicza Łapa cofnął się jeszcze o krok, zupełnie skonfundowany. Czuł, jak jego futro zaczyna się jeżyć, a w gardle tworzy się gula. Nie wiedział, czy ma jej współczuć, czy się bać. A może jedno i drugie? Wcisnął pazury w ziemię, próbując wymyślić sensowne rozwiązanie w tej sytuacji. Przecież nie mógł jej tu tak zostawić, nie? Ale co, jeśli naprawdę zrobiła coś strasznego? Co, jeśli była dla niego zagrożeniem? Niebezpieczeństwem?
— H-hej… spokojnie! — powiedział niepewnie, zbliżając się do niej ostrożnie. — Nie wiem, co tam się stało, ale… może możesz mi opowiedzieć? Tylko… nie płacz już, dobrze? — mruknął z desperacją w oczach, z nadzieją, że nie robił teraz niczego głupiego. Kotka nie odpowiedziała od razu. Wciąż leżała cicho, co jakiś czas mocno wciągając powietrze nosem. W końcu wyszeptała:
— To był… wypadek! Naprawdę… był. Ale z mojej winy. To przez MÓJ błąd Szczypiorek nie żyje! — Po tych słowach zapanowała kompletna cisza. Ruda była skulona w trawie, a Królicza Łapa czuł, że nie może się już dłużej jej przyglądać. Teraz już wiedział, że na pewno nie była morderczynią, a jedynie kimś, kto znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Podszedł do niej powoli, jakby bał się, że ją spłoszy – i po prostu usiadł obok, owijając ogon wokół łap. Patrzył na nią z mieszanką lęku i współczucia. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. W końcu kotka kontynuowała:
— To… było podczas patrolu! — zaczęła, a jej głos zadrżał. — Szczypiorkowa Łapa… och! On… był wtedy taki szczęśliwy! — Zrobiła pauzę, aby otrzeć pysk swoją łapą. — My… poszliśmy na wspólny trening — mówiła dalej, nie patrząc kocurowi w oczy. — Nasi mentorzy byli blisko… ale skupili się na swoich zdobyczach. My mieliśmy wytropić… coś własnego — stwierdziła ze smutkiem, a potem przełknęła ślinę. — I wtedy… znaleźliśmy ją. To znaczy… malutką sarenkę. Leżała gdzieś wśród traw, sama… a przynajmniej tak myśleliśmy. Była spokojna, nie uciekała. Obserwowała nas w zupełnej ciszy… — Pociągnęła nosem. — I wtedy… ja
Zamilkła na chwilę, spojrzenie wbijając w swoje własne łapy, jakby próbowała doszukać się na nich krwi.
— To JA… powiedziałam mu, aby ją złapał. Aby ją upolował, bo w końcu wydawała się łatwym łupem…! Mówiłam, że przysłuży się tym dla klanu, że każdy go pochwali! A on… on się mnie posłuchał! — zawyła. — Wyskoczył z cienia…! I wtedy! Pojawiła się ona… matka tej sarenki! — W jej głosie było słychać przerażenie. Jej ton brzmiał tak, jakby opowiadała teraz o najstraszniejszym potworze w całym lesie! — Była ogromna! I szybka! W jednej chwili znalazła się tuż obok niego… a zanim JA zdążyłam zareagować, ona… — przerwała na moment, unosząc wzrok na Króliczą Łapę. Jego serce ścisnęło się, gdy napotkał ślepia Dyniowej Łapy. — Jego ciało… — mówiła dalej. — …upadło. Tak nagle, dziwnie. Przestał się ruszać, jego wzrok był nieobecny… i już nigdy nic więcej nie było takie samo. Gdy przybyli nasi mentorzy… było już za późno.
Nastała cisza. Znowu. Aż w końcu uczennica wydała z siebie ciężkie westchnienie.
— To wszystko przeze mnie… gdybym go nie podpuszczała, gdybym go zatrzymała…! — wypowiedziała, niemal dławiąc się łzami. Bursztynowooki siedział bez ruchu, próbując sobie to wszystko wyobrazić. To musiało być… straszne. Okropne.
— Ej… — wyszeptał cicho. — To… to nie twoja wina, że ta sarna go zaatakowała. Nie mogłaś wiedzieć, że ona tam jest. Ty… ty nie chciałaś go skrzywdzić… — dodał, ale kotka pokręciła głową.
— Ale to JA go namówiłam! To JA popchnęłam go do tego, aby zrobił to… co zrobił! — zaszlochała głośno. — To JA zabiłam własnego brata! Możesz mnie za to nazwać mordercą! Możesz mnie za to zwyzywać! Proszę bardzo, droga wolna! — zawyła, a jej słowa można było usłyszeć na drugim końcu terenów. Uczeń czuł, jak serce mu się kraja, mimo tego, że wcale nie znał Szczypiorkowej Łapy. To… musiał być dla tej kotki ogromny cios.
— To nieprawda… twój brat na pewno jest teraz pod opieką Klanu Gwiazdy… i nie chce, abyś obwiniała się o jego śmierć! — miauknął, na co nieznajoma się wzdrygnęła. Spojrzała na niego tak, jakby właśnie podważył całe jej istnienie. — Hm?
— Nie ma żadnego Klanu Gwiazdy! — wyrwało jej się nagle. Z początku zawahała się, czy kontynuować, ale najwyraźniej w tym momencie wszystko jej było jedno. — Nie ma ani Klanu Gwiazdy, ani Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd! Są tylko okrutne stwory, chcące zabierać do siebie koty, które na to nie zasługują! Nie wiem, gdzie teraz jest Szczypiorkowa Łapa, ale wiem… że to ja powinnam tam być zamiast niego…!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz