Dzień zapowiadał się zupełnie zwyczajnie. Słońce świeciło, nieskrywane przez rzadkie, niemal nieobecne obłoki. Chociaż nie było tak parno, jak przez kilka ostatnich wschodów, gorąc i tak dawał się we znaki klanowym kotom, zwłaszcza tym długofutrym — do których, rzecz jasna, Lulek się zaliczał. W dni takie jak ten był jeszcze bardziej wdzięczny za rolę, która przypadła mu w klanie — nie chciał nawet myśleć, jak wyczerpani musieli być inni uczniowie po nieustannym wysiłku fizycznym od jutrzenki aż do wieczora. Sam niezbyt odczuwał zmęczenie związane ze swoimi treningami, ba, wręcz przeciwnie, z lekcji na lekcję starał się coraz bardziej podekscytowany. Na początku ogrom wiedzy, którą musiał przyswoić, wydawał się przytłaczający — im więcej się jednak uczył, tym odkrywał w sobie coraz większą pasję i entuzjazm względem tego tematu. Po kolejnej wizycie w legowisku medyków, składającej się głównie z wyciągania kolców z łap nieuważnych współklanowiczów i odkażaniu drobnych skaleczeń, usiadł zadowolony u jego wejścia. Porozmawiał jeszcze przez chwilę z Pierzastą Kołysanką, po czym, czując irytujące bulgotanie w brzuchu, pożegnał się z nauczycielką i podreptał w stronę stosu ze zwierzyną. Złapał w zęby pierwszą lepszą piszczkę i skierował się w stronę bardziej ustronnego zakątka obozu. Zaczął ją powoli jeść, przy okazji w myślach samodzielnie sprawdzając i porządkując nowo zdobyte informacje, chcąc jak najszybciej wszystko zapamiętać. Z tych rozmyślań wyrwał go znajomy głos.
— Lulku! — zawołał Żmijowiec. Uczeń ogrodniczki zastrzygł uszami, zdziwiony tym dźwiękiem. Odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał i skrzyżował spojrzenia z bratem. Drugi jedynie kiwnął głową, jakby przywołując go do siebie, a więc biało-czarny podniósł się i potuptał w jego stronę.
— Hm? Hej Żmijowcu, jak trening? Co robiłeś? — zapytał zainteresowany postępami kocura. Dawno nie mieli już sposobności porozmawiać.
— To nieważne! — Poczuł nagle kły pręgowanego na karku. Żmijowcowa Łapa złapał lulkową kryzę i szarpnął nim silnie, ustawiając go tak, by patrzył wprost na leżący na glebie posiłek.
— Spójrz! Widzisz to?!
— N-no... Ryba! — odpowiedział, nie mając pojęcia, co wstąpiło w jego towarzysza. Czyżby najadł się jakichś dziwnych, pobudzających jagód?...
— Fałsz! Zbliż się do niej! — Szarpnął nim ponownie, zmniejszając jeszcze bardziej odległość między czarnym pyszczkiem Lulkowej Łapy, a jego niedoszłym obiadem. — Widzisz? Co to jest! Hańba! Lulku, posłuchaj mnie uważnie, dobrze? To jest sabotaż... To wszystko; mój trening, moja mentorka... A teraz i to... Ktoś chce mnie wykończyć, i ty — Pazurem dotknął jego piersi — Musisz mi pomóc.
Lulkowa Łapa przez chwilę tępo wpatrywał się brata, po czym znów przeniósł wzrok na toczoną przez czerwie ofiarę. Bezceremonialnie — w akompaniamencie zdegustowanego jęku Żmijowca — wsadził łapę do jej wnętrza, rozszerzając istniejący wcześniej otwór i oglądając wijące się wewnątrz larwy. Wyciągnął jedną z nich na trawę i uważnie się jej przyjrzał, ostatecznie kiwając głową w tylko sobie znanym celu.
— To tylko muchy — stwierdził znudzonym tonem. Liczył na coś ciekawszego…
— Tylko — pręgowany uczeń prychnął donośnie — Tylko! Czy ty nie widzisz? Ktoś robi to celowo! Chce się mnie pozbyć! Wygryźć mnie! Mnie, twojego brata! To jedynie ostrzeżenie, Lulku! Czuję to.
Ogrodnik westchnął cicho. Był już przyzwyczajony do nadmiernego dramatyzmu drugiego, ale tym razem… może rzeczywiście coś w tym było? W końcu na stosie zwierzyny zazwyczaj nic nie leżało na tyle długo, aby się zepsuć. Rozważał to przez chwilę, ignorując pełne obrzydzenia narzekania Żmijowca, aż w końcu wpadł na pewien pomysł.
— Może to… znak? No wiesz… Nie to, żebym w to wierzył, ale inni Nocniacy raczej tak. A z tym może pomóc Różana Woń. Ona się zajmuje takimi rzeczami — zaproponował, przechylając łebek na bok i delikatnie machając ogonem. Żmijowcowa Łapa na chwilę zamilkł, po czym mruknął cicho, zgadzając się na tę ofertę.
— Nie jesteś wcale taki bezużyteczny. Chodźmy! — odparł, nieco mniej skwaszony niż zwykle. Biorąc pod uwagę jego standardy, bycie określonym jako ‘’wcale nie taki bezużyteczny’’ brzmiało to prawie jak komplement! Lulek podniósł się na cztery łapy i skierował się ponownie do legowiska medyczek, chcąc jak najszybciej mieć tę sprawę za sobą i spokojnie usiąść do jedzenia — został jednak zatrzymany przez ciche, acz znaczące chrząknięcie, a następnie pociągnięcie za ogon. Odwrócił się, obdarzając kocura pytającym spojrzeniem.
— Hmpf… Ty lubisz te ohydne robale, a ja tego… urągającego swoim wyglądem paskudztwa nie wezmę do pyska — rzekł terminator, krzywiąc się na samą myśl. Drugi kot westchnął, wywracając oczyma i zabrał zarobaczoną zwierzynę ze sobą, dając bratu pospieszającego kuksańca barkiem.
< Żmijowcu? >
[słowa: 694]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz