– Głupi piasek! Jakby tylko się dało, to bym wcale nie wychodziła z wody!
W tym samym momencie na rzece zaczęły pojawiać, się kółka od kropel deszczu. Trzcinka uśmiechnęła się, w końcu mogła zostać opłukana i wcale nie musiała znów wchodzić do wody przez piaszczystą plażę, przez którą znów by miała przyczepiony piasek do futerka. Tak samo nie będzie skazana na kąpiel z łap swojej mamy, Baśniowej Stokrotki.
– Uwaga! Chowajcie się do legowisk! Nadchodzi burza z gradobiciem! – wykrzyczał jeden z wojowników, który właśnie wrócił z patrolu.
Za nim do obozu wbiegli pozostali wojownicy i uczniowie, którzy uczestniczyli w patrolu. Trzcinka przechyliła łepek, w ich stronę i w tym samym momencie, zauważyła jak od drugiej strony obozu idą tak ciemne chmury, że wyglądały jak nocne niebo. Były wręcz czarne. W tym samym momencie gdzieś niedaleko uderzyła jasna błyskawica, która rozerwała ciemność, a grzmot, jaki jej towarzyszył postawił wszystkich w obozie na cztery łapy, w tym Trzcinkę. Młoda próbując uciec do żłobka, została zagoniona przez tłum dalej na polanę. Nie chcąc zostać zdeptana, koteczka musiała pobiec z innymi kotami dalej. Los chciał akurat, że wpadła prosto do legowiska uczniów. Mokra wpadła wprost na jednego z uczniów i upadła na ziemię lekko oszołomiona. Teraz na pewno nie uniknie kąpieli od matki, czuła jak całe plecy, na których wylądowała były już w piasku. Westchnęła pod noskiem i wyjrzała z legowiska na polanę. To co ujrzała, zdecydowanie nie zachęcało ją do podjęcia próby wrócenia do żłobka. Burza z gradem się rozpętała, a na białe kulki, które z impetem uderzały w ziemię, wcale nie były takie małe. Współczuła kotu, który mógłby dostać w głowę takim gradem. No nic, została uziemiona w nie swoim legowisku, musiała jakoś to przeboleć. Wartałoby, chociaż też zobaczyć w kogo niechcący koteczka wbiegła przez przypadek. Odwróciła się do czarnego pręgowanego tygrysio bicolor ucznia.
– Aj… przepraszam, nie chciałam w ciebie wpaść.
Kocur zmarszczył się nieznacznie, podniósł jeden kącik, ale nie warknął.
— Th... Uważaj następnym razem — burknął, podnosząc upapraną, lekko mokrą nogę, aby nie dotykała już Trzcinki. — Wyglądasz jak wodorost wyrzucony przez nurt... Matka cię tak wypuściła?
Trzcinka na uwagę starszego kocurka przekrzywiła łepek, przy okazji lustrując go wzrokiem. Nie dziwiła się reakcji, sama by zabrała nogę, jeśli ktoś brudny by w nią wbiegł, jednak ton starszego "kolegi" dawał sobie wiele do życzenia.
– Nie muszę się słuchać mamy! Sama sobie pozwoliłam! – odpowiedziała, próbując strzepać z siebie piasek, przynajmniej ten, który był suchy -- Tak samo wyglądam, jak wodorost, bo uczyłam się pływać sama! Bez mentora!
Przyjrzała się kocurkowi uważnie. Kojarzyła skądś ułożenie tego futra, ten wzrok i typowy obrażony wyraz pyska.
– A ty czasem nie jesteś jakimś kolejnym Wężynowa Łapa czy tam Żmijowcowa Łapa... albo Padalcowa Łapa? – zapytała niby to niewinnie, ale z iskierką drwiny w oku -- Twoja rodzina ma jakieś wielkie upodobanie do węży... – zauważyła i zerknęła na resztę uczniów, w tym jego rodzeństwo i matkę, którzy właśnie odpoczywali w głębi legowiska. Nie czekając na jego odpowiedź, dodała – ... ja za to jestem Trzcinka, moja siostra Różyczka pewnie jest w żłobku z Baśniową Stokrotką, tylko że ja nie zdążyłam tam dobiec. Pewnie się o mnie martwią.
— Tak myślisz, mała Trzcinko, siostro Różyczki, na którą czeka Baśniowa Stokrotka? — zapytał, teatralnie podnosząc brew. — Ale takiej brudnej to cię chyba nie poznają... Pomyślą, że z ciebie jakaś pełzająca kreatura i wsadzą pod kamień, gdzie żyją robaki. — Przesunął się trochę, aby móc postawić łapę, ale dalej unikać kontaktu.
— Ja jestem Żmijowcowa Łapa. Nie dam się sprowokować takiej... — Widać było, że warzył słowa — Ociekającej, malutkiej rybce. Rybce, co ją prawie zmyło, trafiło śnieżną kulą i zwiało. Z takim pechem to może i dobrze, że zaczynasz sama dbać o swój trening, bo ciężko, ciężko... — Pokiwał łbem, dramatycznie przymykając ślepia. Na pysk nagle wypłynął mu niecny uśmiech. — Ah! Bo wy nie wiecie, och nie wiecie, wy małe stworzenia... — Zrobił dramatyczną pauzę, aby zaciekawić Trzcinkę. — Wiesz czemu nie pozwalają wam się oddalać? No i wchodzić do wody? Ja ci powiem, ale cicho... — Zniżył łeb. — W rzece są tak wielkie sumy, że połknęłyby cały obóz, gdyby nie ofiary, które składa się z najsłabszych kociąt... Być może miałaś jeszcze jednego braciszka, siostrzyczkę, ale... Tak mi przykro.
Trzcince na początku nie podobał się ton Żmijowcowej Łapy, jednak musiała przyznać, że jego gestykulacja oraz jak dramatycznie zaczął opowiadać, powodowało to przyjemne mrowienie w główce młodej kotki. Tak jak by poszła do legowiska starszyzny i napotkała tam starszego, który jest dwa razy bardziej niemiły niż zwykle, ale ma chrapkę na prawdziwe aktorzynie, gdyż nikt za czasów wojowników, jeszcze nie odkrył jego talentu. Taka opowieść okryta ironią, szpileczkami i miłym głosem. Koteczka zignorowała szpileczki, usiadła przed nim i z zaciekawieniem mu się przyglądała, kiedy to zaczął opowiadać o jakimś potężnym sumie.
– Chciałabym kiedyś zobaczyć tego suma! Nie musisz o mnie się martwić, moi rodzice zachęcają mnie i Różyczkę do pływania. Pewnie to przez tego suma. – łapką zakryła nagle pyszczek i zwróciła się do kocura szeptem, też chcąc się bawić w zabawę teatralną – Zostałam zesłana tak naprawdę przez Klan Gwiazdy, by wyzwolić Klan Nocy od suma i podbić pozostałe terytoria! – uśmiechnęła się i machnęła łapką, żeby tamten się jeszcze bardziej zbliżył – ... gwiazdy mówiły również, że potrzebny jest mi pomocnik, który też będzie dzielnie walczył. Chyba mówią o tobie. – posłała mu poważne spojrzenie, udając kotkę, która została błogosławiona przez przodków. Czyli zrobiła minę typową dla Różanej Woni. – Chcesz się ze mną pobawić w ratowanie klanu?
Mówiąc to wszystko szeptem, zamachała przyjacielsko ogonkiem, mając nadzieję, że jakoś pobawi się z nią podczas trwania tej burzy z gradobiciem.
— Hm... No nie wiem... Kiepski ze mnie materiał na wielkiego bohatera zesłanego przez Gwiazdki — odpowiedzi, kładąc się na mchu, dalej jednak patrząc na Trzcine z góry. — A co jeśli... Co jeśli ja przywołuję tego suma? Może w klanie jest tajemna grupa kotów, która czci stwora, mówi, kiedy ma przypłynął, kiedy mają kotka na pożarcie? — zapytał, mrużąc ślepia. — Może ja jestem tak naprawdę twoim wrogiem? Może Duszki zesłały cię, nie abyś pokonała rybę, a pokonała tych, którzy ją kierują... Myślałaś o tym? Miałaś taką myśl w tej swojej mokrej główce? — Dotknął pazurkiem czoła koteczki i delikatnie w nie popukał. Uśmiechnął się kąśliwie i odsunął łapę, zakładając ją na drugą.
— No ale... Mogę cię tylko oszukiwać... Sama zauważyłaś, że moje imię jest... Wężowe... Śliskie i zdolne wyślizgnąć się z każdej sytuacji... Za to ty... Jesteś jak witka. Wiatr tobą szarpie, zgina i zatapia w rzece. Co za smutna sytuacja... Iście przesmutna.
Koteczka uważnie nadal z zaciekawieniem słuchała ucznia. Mogła powiedzieć, że kocur miał w głowie wiele ciekawych pomysłów i bajek. Jak na takiego kota, a nie starszego, był zadziwiająco bardzo ciekawy. Tylko koteczka nadal nie wiedziała, w których momentach Żmiojowcowa Łapa struga sobie z niej głupka, a kiedy aktorzy. Kocur był w tym wyjątkowo plastyczny. Kiedy zapukał pazurem w jej czółko, nie miała bladego pojęcia czy można było to nazwać czułością, którą rodzina Wężynowej Łapy, czasami dzieli się z innymi, czy uczeń ją podpuszczał. Jego uśmiech był kąśliwy, jednak można było to zauważyć u jego rodzeństwa. Możliwe, że mieli krzywe pyszczki, bądź trudno było im się normalnie uśmiechać.
– Fajnie opowiadasz Żmijowcowa Łapo. Opowiedz mi, proszę coś jeszcze ciekawego. – koteczka uśmiechnęła się przy komplemencie i podeszła do niego bliżej z zamiarem wejścia do jego posłania.
Koteczka zaczęła odczuwać chłód, a jej sierść jeszcze nie wyschła, w dodatku nagłe oziębienie się pogody nie pomagało szylkretce, a ta zaczynała się trząść, w ten sposób organizm starał się wykrzesać z niej jeszcze jakieś ciepło.
< Żmijowcowa Łapo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz