Na przestrzeni mijających księżyców nie wyciągnął jeszcze żadnych istotnych wniosków ze swojego nowego trybu życia. Było ono w pewien sposób nijakie — a przynajmniej zmieniało się niezbyt drastycznie, by rzeczywiście odczuł różnicę między byciem wojownikiem a uczniem. I tak musiał codziennie opuszczać obóz, teraz na patrole, a nie na rutynowe treningi, co miało swoje plusy.
Czuł jednak większą swobodę w poruszaniu się po obozie. Stawiał pewniejsze kroki, a inne koty nie zdawały mu się już starszymi zrzędami, a coraz częściej traktował ich jak rówieśników.
Jego wzrok bezwiednie spoczął na dziupli, w której wnętrzu mieściło się legowisko medyków. Przypomniał sobie nagle, że zupełnie nie zauważył momentu, w którym jego siostra — wyjątkowo nie miał na myśli Miłostki — zmieniła ścieżkę nauk. Musiał przyznać, że do spokojnej natury Kruszynki pasowało siedzenie pośród sterty ziół.
Postanowił zajrzeć do środka. I tak nie miał nic lepszego do roboty, a przy okazji wyjdzie na troskliwego brata, zainteresowanego losem rodzeństwa. Z pewnością lepiej późno niż wcale, bo nigdy nie byli sobie blisko. Kruszynka zawsze przemykała gdzieś u boku matki, podczas gdy on całe dnie spędzał z Miłostką — ganiając się i podgryzając nawzajem ogony. Kruszynka, jak niemalże wskazywało jej imię, wydawała się zbyt delikatna na takie przepychanki. Zarówno fizyczne, jak i słowne.
Nie dostrzegł Świergot, ani samej siostry, więc wszedł głębiej do środka, z zaciekawieniem rozglądając się po wnętrzu. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tu był, ale z całą pewnością nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na wystrój. Gdy dopadała go choroba, myślał tylko o bólu i możliwej śmierci, a nie o tym, czy leżący wówczas pod jego nosem liść był tu od zawsze.
Jego spojrzenie spoczęło na jednym z kwiatów — drobnym, jasnym, o przyjemnej woni. Pochylił łeb i wciągnął zapach głęboko nozdrzami. Kusił niczym miód, taką słodką, łagodną esencją, która obiecywała ukojenie. Skoro pachniał tak dobrze, musiał też być korzystny dla zdrowia… prawda?
Rozejrzał się ukradkiem. Przecież nic się nie stanie, jeśli sam się obsłuży. Medycy mieli tego sporo, a on tylko spróbuje. Zadowolony, wziął roślinę do pyska. Przeżuwał ją ostrożnie, ale już przy drugim gryzie wzdrygnął się. Nagły odruch wymiotny cofnął go niemal na drugi koniec legowiska — z niesmakiem wypluł resztki pod nos. Wystawił język, usiłując zębami zetrzeć z niego gorzki smak. Skrzywił się, z uszami przyciśniętymi do czaszki i oczami zmrużonymi tak, jakby właśnie wypił coś dużo gorszego od brudnej wody z kałuży.
I wtedy usłyszał poruszenie.
Zamarł.
Z przeciwległego kąta legowiska patrzyła na niego Kruszynka. Jej spojrzenie, pełne pytania i niepokoju, utkwiło w nim jak cierń. To drugie odczucie było u niej normą, ale co do pierwszego — nie miał pojęcia, jak się odnieść.
— Ah — chrząknął, jakby coś mu utknęło w gardle. — No to… co tam u ciebie? — zagadnął niewinnie, jednocześnie próbując ukryć łapą resztki, które wypluł.
— C-co tam masz, Sekreciku? — zapytała niepewnie, nie odrywając wzroku od dokładnie tego miejsca, które chciał zasłonić.
— A nic. Długo tu jesteś? — rzucił szybko, z wymuszoną swobodą.
— Byłam tu odkąd wszedłeś…
W duchu przeklął. Oczywiście, że była. Musiała być. Pewnie siedziała tu cicho jak cień, czekając, aż znowu zrobi z siebie durnia.
— To czemu nic nie mówiłaś? W sumie... przyszedłem cię odwiedzić, no wiesz, sprawdzić, jak sobie radzisz na nowej ścieżce... i takie tam — wymamrotał niechętnie, jednocześnie poklepując językiem podniebienie, jakby to miało pomóc pozbyć się obrzydliwego smaku.
— Nie powinieneś tego jeść — powiedziała spokojnie, ale z lekkim wyrzutem.
Westchnął ciężko, krzywiąc pysk. Oczywiście, że nie powinien. I oczywiście, że nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, że ona tu siedzi. Co go w ogóle podkusiło? Ciekawość? Nadzieja, że trafi na coś, co go wzmocni? Sam nie był pewien.
— Tak, tak... W ogóle nie powinienem niczego tu ruszać bez konsultacji z medykami — mruknął. — Wiem. Ale pachniało ładnie, to spróbowałem. Co to było? — zapytał, próbując sprawnie zmienić temat.
— Podbiał pospolity — odpowiedziała cicho.
— Ach... — przeciągnął, jakby się zastanawiał. Ta nazwa nic a nic mu nie mówiła. — Nie brzmi groźnie. Nie zginę od tego, prawda? — rzucił z wymuszonym uśmiechem, jakby sam chciał się pocieszyć po tym całym akcie bezmyślności.
Czuł jednak większą swobodę w poruszaniu się po obozie. Stawiał pewniejsze kroki, a inne koty nie zdawały mu się już starszymi zrzędami, a coraz częściej traktował ich jak rówieśników.
Jego wzrok bezwiednie spoczął na dziupli, w której wnętrzu mieściło się legowisko medyków. Przypomniał sobie nagle, że zupełnie nie zauważył momentu, w którym jego siostra — wyjątkowo nie miał na myśli Miłostki — zmieniła ścieżkę nauk. Musiał przyznać, że do spokojnej natury Kruszynki pasowało siedzenie pośród sterty ziół.
Postanowił zajrzeć do środka. I tak nie miał nic lepszego do roboty, a przy okazji wyjdzie na troskliwego brata, zainteresowanego losem rodzeństwa. Z pewnością lepiej późno niż wcale, bo nigdy nie byli sobie blisko. Kruszynka zawsze przemykała gdzieś u boku matki, podczas gdy on całe dnie spędzał z Miłostką — ganiając się i podgryzając nawzajem ogony. Kruszynka, jak niemalże wskazywało jej imię, wydawała się zbyt delikatna na takie przepychanki. Zarówno fizyczne, jak i słowne.
Nie dostrzegł Świergot, ani samej siostry, więc wszedł głębiej do środka, z zaciekawieniem rozglądając się po wnętrzu. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tu był, ale z całą pewnością nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na wystrój. Gdy dopadała go choroba, myślał tylko o bólu i możliwej śmierci, a nie o tym, czy leżący wówczas pod jego nosem liść był tu od zawsze.
Jego spojrzenie spoczęło na jednym z kwiatów — drobnym, jasnym, o przyjemnej woni. Pochylił łeb i wciągnął zapach głęboko nozdrzami. Kusił niczym miód, taką słodką, łagodną esencją, która obiecywała ukojenie. Skoro pachniał tak dobrze, musiał też być korzystny dla zdrowia… prawda?
Rozejrzał się ukradkiem. Przecież nic się nie stanie, jeśli sam się obsłuży. Medycy mieli tego sporo, a on tylko spróbuje. Zadowolony, wziął roślinę do pyska. Przeżuwał ją ostrożnie, ale już przy drugim gryzie wzdrygnął się. Nagły odruch wymiotny cofnął go niemal na drugi koniec legowiska — z niesmakiem wypluł resztki pod nos. Wystawił język, usiłując zębami zetrzeć z niego gorzki smak. Skrzywił się, z uszami przyciśniętymi do czaszki i oczami zmrużonymi tak, jakby właśnie wypił coś dużo gorszego od brudnej wody z kałuży.
I wtedy usłyszał poruszenie.
Zamarł.
Z przeciwległego kąta legowiska patrzyła na niego Kruszynka. Jej spojrzenie, pełne pytania i niepokoju, utkwiło w nim jak cierń. To drugie odczucie było u niej normą, ale co do pierwszego — nie miał pojęcia, jak się odnieść.
— Ah — chrząknął, jakby coś mu utknęło w gardle. — No to… co tam u ciebie? — zagadnął niewinnie, jednocześnie próbując ukryć łapą resztki, które wypluł.
— C-co tam masz, Sekreciku? — zapytała niepewnie, nie odrywając wzroku od dokładnie tego miejsca, które chciał zasłonić.
— A nic. Długo tu jesteś? — rzucił szybko, z wymuszoną swobodą.
— Byłam tu odkąd wszedłeś…
W duchu przeklął. Oczywiście, że była. Musiała być. Pewnie siedziała tu cicho jak cień, czekając, aż znowu zrobi z siebie durnia.
— To czemu nic nie mówiłaś? W sumie... przyszedłem cię odwiedzić, no wiesz, sprawdzić, jak sobie radzisz na nowej ścieżce... i takie tam — wymamrotał niechętnie, jednocześnie poklepując językiem podniebienie, jakby to miało pomóc pozbyć się obrzydliwego smaku.
— Nie powinieneś tego jeść — powiedziała spokojnie, ale z lekkim wyrzutem.
Westchnął ciężko, krzywiąc pysk. Oczywiście, że nie powinien. I oczywiście, że nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, że ona tu siedzi. Co go w ogóle podkusiło? Ciekawość? Nadzieja, że trafi na coś, co go wzmocni? Sam nie był pewien.
— Tak, tak... W ogóle nie powinienem niczego tu ruszać bez konsultacji z medykami — mruknął. — Wiem. Ale pachniało ładnie, to spróbowałem. Co to było? — zapytał, próbując sprawnie zmienić temat.
— Podbiał pospolity — odpowiedziała cicho.
— Ach... — przeciągnął, jakby się zastanawiał. Ta nazwa nic a nic mu nie mówiła. — Nie brzmi groźnie. Nie zginę od tego, prawda? — rzucił z wymuszonym uśmiechem, jakby sam chciał się pocieszyć po tym całym akcie bezmyślności.
<Kruszynko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz