— Oj, już Ty się tak nie zapędzaj. — Kocur pacnął go delikatnie w nos. — Chcesz zrazić inne koty, jak zraziłeś Postrzępiony Mróz?
— Co?! — Świergotek gwałtownie złapał powietrze, próbując się usprawiedliwić.
— No już, już, żartowałem — zaśmiał się. — Siorka mówiła o Tobie same dobre rzeczy, nie martw się. Teraz jednak naprawdę muszę już lecieć, ale obiecuję, że jutro się Tobą zajmę. Trzymaj się, młody. — Rzucił, zaraz wyłapując kogoś wzrokiem i udając się z nim na patrol.
* * *
Poranna zmiana patroli powiodła jego łapy do głównej sali, gdzie zaczął on poszukiwania niebieskiego kocura oraz obiecanego przez niego treningu. Zapach kotów wciąż mieszał mu się w nozdrzach, przez co kierowanie się wyłącznie nim było niewykonalne. Zamiast tego wodził wzrokiem po pomniejszych grupkach, aż nie dotarł do Gąsienicowego Ogryzka, rozmawiającego z kilkoma innymi kotami.
— Tak ostatnio myślałem… — odezwał się jeden z nieznanych Świergotkowi pysków. — Myślicie, że Przyczajona Kania powróci? Gdzie on mógł pójść? Przecież żaden inny klan go nie przyjmie.
— Klifiacy pewnie też go nie przyjmą — odparł ktoś inny. — A Ty co myślisz, Jerzykowa Werwo? Gdzie jest teraz Przyczajona Kania?
Jerzykowa Werwa odwrócił wzrok. Pytanie wydawało się dla niego kłopotliwe, idące w parze z pewnym uczuciem niezręczności i – ledwo wyczuwalnego – żalu.
— Pewnie już dawno umarł — westchnął. — Przyczajona Kania... wiedział, co robi. Możecie mówić, co chcecie, ale jeśli odszedł, miał powód. To najmądrzejszy kot, jakiego znam. Ktoś... ktoś odwiedził go w jego legowisku, w dniu, gdy Srokoszowa Gwiazda umarł. Nie wiem, o czym rozmawiali. Być może po prostu wymieniali się raportami. Wtedy nie myślałem o tym długo, nawet nie zwróciłem na to uwagi. Pewnie pomyślałem, że ktoś przyszedł złożyć mu kondolencje. Teraz zastanawiam się, czy tamto spotkanie nie było czymś więcej i czy to nie ono popchnęło Przyczajoną Kanię do ucie-odejścia z klanu. – Złość, być może na samego siebie, wystąpiła na pysku Jerzykowej Werwy. — Kto mógł przestra-przekonać Kanię do takiej decyzji? Przecież nie przestraszyłby się zwyczajnych gróźb.
Świergotek nie do końca rozumiał, o czym rozmawiają, stąd też jedynie nerwowo przebierał łapkami, oczekując na swoją kolej. Słowa przepływały koło niego, pełne obcych imion i zdarzeń, ale w nich wszystkich czuć było żal, smutek i irytację. Atmosfera gęstniała, koty zdawały się wyraźnie podirytowane, inne zaś niepewne, a wiele z nich zaczęło szukać pretekstu, aby odejść stąd jak najdalej.
— Świergocząca Łapo! — zawołał do niego Ogryzek, odnajdując swój pretekst i szybko oddalając się od całego zamieszania. — Czyżbyś na mnie czekał? — uśmiechnął się.
— Aha! — odparł dumnie kocur. — Obiecałeś mi dzisiaj trening!
— Psiakrew — wymsknęło się starszemu. — Przed chwilą wróciłem z patrolu, młody, daj się, chociaż chwilę zdrzemnąć. Dwie, trzy godzinki i jestem cały Twój, dobrze? Ty mógłbyś w międzyczasie zająć się czymś pożytecznym.
* * *
Jakiś czas później
Niebieska kupa futra poruszyła się niemrawo, mrucząc coś pod nosem. Powieki uchyliły się ostrożnie, wypuszczając na światłe dzienne zielone ślepia, w których kryła się nuta zirytowania. Nawet jeśli Ogryzek darzył swojego ucznia sympatią, tak jeszcze większą sympatią darzył nieprzerwany sen i spokój po długim patrolu. Nawet teraz zastanawiał się on nad przegonieniem nadaktywnego kocura lub powierzeniem mu innych, najlepiej szczególnie długotrwałych zadań, ale zaciekawione i lekko rozbawione spojrzenia innych wojowników trzymały go w ryzach. Zamiast tego wstał, przeciągnął się i przywołał na swój pyszczek uśmiech.
— Nie pozbędę się Ciebie, prawda? — spytał, a co uważniejszy kot mógłby doszukać się w tym nuty złośliwości.
Świergotek nie był uważny.
— Przecież obiecałeś… — mruknął kociak, tracąc trochę swojego animuszu.
— Tak, tak, obiecałem — przerwał mu mentor. — I jak obiecałem, tak zrobimy. Wezmę tylko coś na ząb i widzimy się przed wejściem.
* * *
Ogon niemal szurał po ziemi, jego łapy cofnęły się bez udziału jego woli, a on sam niemal podskoczył, gdy wpadł na swojego mentora. Zielone oczy spoglądały na niego uważnie, choć rudzielec miał wrażenie, że kryje się w nich ocena. Resztki krwi na nieskazitelnie białym pysku mentora sprawiały upiorne wrażenie. Wyglądał tak dorośle. Był taki wysoki. Co, jeśli tylko on stchórzył? Co, jeśli wszyscy z jego rodzeństwa przeszli przez nie bez wahania? Co, jeśli wszystkie kociaki przechodziły przez nie bez wahania?
— Trochę straszne, co nie? — spytał Ogryzek, oblizując dokładnie swój pysk. — Nie bój nic, nie gryzie — dodał, przeskakując z gracją na drugą stronę.
Zniknął. Młody czuł się, jakby został zupełnie sam. Wszystkie pozostałe koty wydawały się być tak daleko, zajęte swoimi sprawami, niewzruszone na jego trudności. Pozostał tylko on i obijające się o jego gardło serce. Płuca, w których nagle zabrakło powietrza. I ten waleczny duch, nawet jeśli na moment przygasł, tak wciąż był gotów podjąć się wyzwania. To właśnie on pokierował jego łapy, spiął mięśnie i przerzucił go na drugą stronę, ku światłości.
— Pierwsze koty za płoty, jak to mawiają. — Ogryzek stał i spoglądał ciekawie na ucznia, doskonale pamiętając swoją pierwszą przeprawę.
Dzień, w którym dane mu było zobaczyć świat po raz pierwszy. Ten żywy, głośny i niesamowicie kolory twór, pełen wszelakiego stworzenia. Pełen poruszających się na wietrze drzew, spadających pyłków, mknących chmur czy przelatujących ptaków. Z każdej strony docierały do Ciebie inne bodźce, dotychczas ograniczone przez półmrok jaskiń oraz ograniczoną ilość czworonożnych, która żyła swoim własnym, z góry ustalonym rytmem. Na zewnątrz nie istniał jednak rytm. Nie w takim sensie. Każde zwierzę żyło swoim własnym torem, ale w perspektywie absolutu - żaden dzień nigdy nie wyglądał tak samo.
* * *
Piasek pod ich łapami lekko parzył, ale według Świergotka nie był to dostatecznie dobry argument, żeby wskakiwać w ciemny i zimny tunel. Zapachem przypominał on wilgotne tereny dookoła obozu, pełne przemoczonej ziemi.
— No już, hop, hop. Nie mamy całego dnia. — Mentor spojrzał na niego ponaglająco.
Świergotek przełknął narastającą w gardle gulę i gwałtownie pokręcił głową. Miał już dzisiaj chwilę słabości i nie zamierzał do niej wracać. Nie zamierzał wychodzić przez Gąsienicowym Ogryzkiem na tchórza, ani też nie zamierzał się takowym stawać. Jego ogon powędrował dumnie do góry, a on wszedł do środka, pozwalając, żeby ciemność go pochłonęła.
— Już się nie cykamy? Ja to się akurat cykałem, gdy pierwszy raz tędy szliśmy. — Głos mentora zdawał się go prowokować, ale ten dalej szedł przed siebie.
— W obozie też jest ciemno. A mi się udało nawet kiedyś wykraść do legowiska wojowników po zmroku! — Zarzucił dumnie Świergotek.
— Oho, z pewnością. Teraz się jednak zatrzymaj, jeśli nie chcesz wyrżnąć w ścianę. Ja nas poprowadzę.
Kociak stanął natychmiast, a łagodny śmiech mentora sprawił, że zrobiło mu się ciepło w środku. Chciał dobrze wypaść, a czuł, jakby znowu wyszedł na durnia, gdy poczuł futro Ogryzka, ocierające się o jego bok w miarę jak go mijał.
— No dobrze, czy możesz mi powiedzieć, po co tu jesteśmy?
— Mówiłeś, że tunele to bardzo dobry sposób ewakuacji, czyli ucieczki, z różnych miejsc. Można się też w nich ukryć albo spotkać z kimś. — Wyliczył dumnie Świergotek, starając się nie zgubić swojego przewodnika.
Głos w tunelu wydawał się przytłumiony, nie odbijał się tak dobrze, jak od ścian ich obozu. Dźwięki zanikały, głoski się gubiły, a młody kocur za żadne skarby nie chciał dołączyć do grona zaginionych, więc przebierał swoimi łapkami tak szybko jak mógł, chcąc dorównać tempa Gąsienicowego Ogryzkowi.
— Właśnie, żeby się spotkać — zaśmiał się — Wiesz, że niektóre koty wykorzystują je nawet do sekretnych spotkań z kotami z innych klanów?
— Ale po co… Nie mogliby się spotkać na granicy?
Odpowiedzią był jedynie radosny śmiech kocura, który nie chciał zagłębiać Świergotka w tajniki przyrody oraz sposobu przychodzenia na świat nowych istnień. Zamiast tego po kilku minutach, poświęconych na usilne nasłuchiwanie kroków mentora w tunelu, powrócił do poprzedniego tematu.
— No dobrze. Teraz połączymy trochę wiedzy praktycznej z teoretyczną — powiedział, stając przed kociakiem tak, że ten zaraz na niego wpadł. — Po pierwsze, w tunelach nigdy nie przestajesz nasłuchiwać. Póki nie nauczysz się rozkładu korytarzy, Twój przewodnik jest Twoim jedynym ratunkiem. Jeśli skręcisz w zły tunel, to uwierz mi, możesz się już nie odnaleźć.
Świergotek przełknął głośno ślinę. Zrozumiał też, dlaczego mentor od czasu do czasu zaczepiał go ogonem. Najprawdopodobniej chciał sprawdzić, czy wciąż tam jest.
— Po drugie, Ty sam chcesz pozostać niesłyszalny. Tunelami chodzi wiele różnych kotów i póki nie jesteś pewien ich pochodzenia, lepiej się nie wychylać. Jasne? — Rudzielec skinął krótko głową, ale po przedłużającej się ciszy, poprawił się.
— Jasne.
Mentor, widząc opadający entuzjazm swojego ucznia, obrócił się w jego kierunku.
— Ile mamy zmysłów, młody?
— Pięć? — odpowiedział niepewnie, spodziewając się podstępu.
— Pięć, jak pięć palców w przedniej łapie. A z ilu nie możemy korzystać w tunelu?
— Z jednego, ze wzroku.
— Zgadza się. Dlatego też powinniśmy polegać na wszystkich pozostałych — zawahał się. — No może poza smakiem. Słuch pomaga nam śledzić innych i znajdować innych. Dotyk pozwala zidentyfikować tunele. W niektórych z nich znajdują się znaki, wskazujące dalszą drogę, a w innych to wilgoć mówi Ci, jak daleko jesteś od wejścia. Co będziemy mogli wyczuć?
— Wilgoć?
— Albo… brak wilgoci. — Świergotek przechylił głowę w bok, nie rozumiejąc, do czego zmierza mentor. — Im bliżej wyjścia jesteśmy, tym więcej świeżego powietrza jesteś w stanie wyczuć. I tym właśnie powinieneś się kierować. To co, czas na praktykę?
Adrenalina znów uderzyła kociaka. Krew płynęła szybciej, mięśnie drżały, gotowe do działania. Tym razem jednak nie zamierzał się poddawać, zamierzał z nich skorzystać.
— Mów, co mam robić! — zawołał dziarsko, a w oczach widać było gotowość.
— Zadanie podzielimy na dwie części. Odliczysz do dziesięciu i zaczniesz iść za głosem moich kroków. Zastanów się jednak dobrze, bo z każdym złym zakrętem będzie mnie słychać coraz gorzej. No i żeby nie było, gdy teraz szliśmy, to ja starałem się iść głośno, naprawdę. Teraz nie będzie tak łatwo. — Świergotkowi wydawało się, że w ciemności widzi nikły blask jego wyszczerzonych kłów. — Gdy przestaniesz słyszeć kroki, zastanów się, czy nie powinieneś użyć swojego nosa. Ostatnie zakręty powinieneś pokonać sam, kierując się w stronę lekkiej morskiej bryzy, tak ładnie rzecz ujmując. — Uśmiechnął się lekko, a jego głos złagodniał. — Gotowy?
— Gotowy! — Świergotek poczuł, jak ogon mentora po raz ostatni smyra go po pysku, a potem został sam.
W głowie odliczał cicho. Dziesięć, dziewięć, osiem… Jaskinie wydały się nagle małe, klaustrofobiczne, przeraźliwie wręcz ciche. Chociaż wytężał uszy, to słyszał jedynie powolne kapanie odległej wody oraz bicie własne serca. Siedem, sześć, pięć… Jego ucho drgnęło lekko, ale kocur nie był nawet pewny, co takiego usłyszał. Cztery, trzy, dwa, jeden… Nadszedł czas.
Młody kocur otworzył oczy, które odruchowo zamknął na czas odliczania. Stanął pewnie na swoich czterech, wciąż niewyrośniętych łapach. Niczym słońce po burzy, ciemność wydawała się minimalnie przed nim rozjaśniać, nawet jeśli wciąż nie odkryła przed nim tajemnicy tuneli, ani ich układu.
Jego ucho drgnęło, skręcając lekko w prawo. Coś przed nim było, coś słyszał. Czy były to odgłosy łap? Musiał w to wierzyć. Jego łapy wykonały pierwszy krok, potem zaś kolejny i kolejny, z każdym z nich nabierając wiary we własne siły.
Znowu to usłyszał. Cichy szmer na granicy jego słuchu, jakby jakaś łapa zgarniała ziemię, może nawet ogon. Tym razem dużo pewniej podążył w stronę dźwięku, niemal nie wpadając na prawą stronę tunelu. W ostatniej chwili poczuł jednak coś w rodzaju ciepła, jakby wilgotne ściany odbijały ciepło jego własnego futra, dając mu tym samym znak o kończącej się zaraz ścieżce.
Młody szedł jednak żwawo i pewnie, polegając na słyszalnych od czasu do czasu hałasach. Raz było to szurnięcie łapy, innym razem coś, jakby ktoś ślizgał się po mokrej nawierzchni, a potem znów przypominało to niemal ciche nucenie. Sądząc po tym, jak rzadko było słychać te głosy - jego mentor doskonale znał technikę skradania i wszystkie sygnały robił specjalnie, właśnie dla niego.
Świergotek nie zamierzał więc opuścić żadnego sygnału, nie zamierzał zawieść Ogryzka. Przed każdym zakrętem zatrzymywał się, nasłuchując kolejnych dźwięków i szło mu to dobrze, póki się nie rozproszył. Jego łapa osunęła się w pomniejszą dziurę, sprawiając, że ten niemal wylądował na własnym pysku. Sygnał przepadł. Kocur patrzył bezmyślnie na czekający go wybór i nie wiedział, w którą stronę powinien się udać. W pewnym momencie starał się nawet wrócić wspomnieniami do swojej pierwszej wyprawy, ale bez skutku. Ogryzek był bystrym wojownikiem i dobrze wykonał swoją robotę. Ich rozmowa w tunelach nie służyła bowiem tylko do uspokojenia młodego kocura, ale miała również inne zadanie - dystrakcję.
W tym momencie nie było mowy o żadnej dystrakcji. Świergocząca Łapa stał samotnie w środku tuneli, słysząc jedynie własny oddech, który przyspieszył nieznacznie. Czuł krew płynącą mu w żyłach, tętniącą w jego własnej głowie. Wszystko wydawało się nagle przeraźliwie głośne, zagłuszające. Jego stojące na baczność uszy były gotowe się poddać. Czy dobrze mu się wydawało? Czy z lewej strony słyszał jakiś dźwięk?
Jego łapy poniosły go powoli, niepewnie, kierując się w stronę rzekomego szurnięcia. Miał tylko nadzieję, że był to dobry strzał i nie skończy tutaj sam, odcięty od świeżego powietrza…
Zaraz.
Rude ciało odprężyło się, uszy pochyliły się do tyłu, pozwalając sobie na odpoczynek. Zamiast tego w ruch poszły wąsy oraz wątły nos kocura, szukający tego jednego, wymarzonego powiewu morskiej toni. Delikatnego wiatru, łaskoczącego jego futro i obiecującego przyjemny odgłos fal. Świergotek zaciągnął się po raz kolejny i wtedy go wyczuł. Nie było go jednak w lewej odnodze, a w prawej, którą nieopatrznie ominął. Szybko porzucił on swoją poprzednią trasę, kierując się już tylko i wyłącznie zapachem, który z każdym krokiem stawał się coraz wyraźniejszy. Przed samym wyjściem wydawało mu się też, że wyczuł Ogryzka, stojącego dumnie na piachu.
— Czyli jednak nie mam Ciebie z głowy? — spytał, choć w jego głosie i oczach skrzyła się duma z nowego ucznia.
* * *
— Widzimy się jutro, młody? — spytał na odchodne, ziewając i nawet nie wsłuchując się w radosne potakiwanie Świergotka, który wkrótce sam udał się do ich nowego legowiska.
Nawet jeśli wciąż rozpierała go energia oraz chęć rzucenia się przed siebie i biegania, aż nie padnie na pysk, tak emocje z całego dnia dawały o sobie znać, a powieki ciążyły mu coraz bardziej. Nigdzie nie widział rodzeństwa. Najwyraźniej oni też wybrali się na trening lub wykonywali nowe obowiązki. Może nawet mijał ich po drodze, ale z radości nawet nie zwrócił na nich uwagi? Z tą myślą powoli zwinął się w kłębek, zarzucając swój puszysty ogon niemal na pysk. Senny świat wzywał go do siebie, a on już miał dać porwać się w jego objęcia, gdy jego uszy drgnęły lekko, wyjątkowo wyczulone na dźwięki po dzisiejszej wyprawie.
— Świergotek! — Usłyszał głos swojej siostry, jeszcze zanim jego oczy w pełni przyzwyczaiły się do światła.
Jej obecność pozbyła się ostatnich resztek snu, jakie w nim pozostały, a on skoczył na cztery łapy, jakby coś się paliło. Szybkim wzrokiem omiótł drugiego rudzielca, niemal natychmiast dostrzegając na nim plamy kurzu, powstałe zapewne wskutek treningu.
— Jesteś brudna! — zawołał, rzucając się na ratunek.
Mimo protestów siostry zaczął on sukcesywnie wylizywać całe jej futro i badawczym wzrokiem upewniać się, że niczego sobie nie zrobiła. Wciąż pamiętał, jak bardzo przerażona była ona na ceremonii mianowania, co dopiero na treningu. Zbyt przejęty własnymi sprawami, nawet nie pomyślał o tym, żeby z nią porozmawiać. Stąd z radością w sercu słuchał, jak opowiadała mu o swoim dniu.
— A ty? Co dziś robiłeś? — Spytała, po podsumowaniu swojego dnia.
— Byliśmy z Gąsienicowym Ogryzkiem w tunelach! Musimy tam kiedyś pójść, jak tylko się ich nauczę! Granie w chowanego będzie absolutnie kozak. — Z pyszczka Świergotka wydobył się cichy pisk. — Wiesz, że Ogryzek zostawił mnie samego? Kazał mi liczyć do dziesięciu, a potem szukać wyjścia przez słuchanie jego kroków. Tylko że on potrafi chodzić cicho jak mysz! No i prawie się zgubiłem. — Rzucił, wypinając dumnie pierś, jakby było to jakieś osiągnięcie. — Ale się znalazłem!
Przez jego mały słowotok zapomniał o lizaniu siostry, więc teraz wytrwale powrócił do poprzedniego zajęcia. Oj, zdecydowanie była brudna.
— No i byliśmy też na samej plaży, piasek jest taki przyjemny. To jakbyś była w wodzie, ale nie była w wodzie. Zupełnie nie jak ziemia. — Rozmarzył się. — Jak myślisz, pozwolą nam teraz samym wyjść? Może będziesz mogła mi pokazać, jak się wspinać? Albo… — Zniżył głos do szeptu. — Ja pokażę Ci, jak chodzić po tunelach!
<Płomienna Łapo?>
[2953 słów + nawigacja w tunelach]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz