Zgromadzenie
Zwinnym krokiem wkroczył na wyspę zgromadzeń za Liściastą Gwiazdą. Minę miał poważną, ale wyglądał na nieco zdezorientowanego. W końcu to jedno z jego pierwszych zgromadzeń jako wojownik, a do tego… nie miał z kim rozmawiać. Czuł się obco, jakby wcale tu nie pasował. Koty z innych klanów zbiły się w grupki, rozmawiały między sobą ściszonymi głosami, wymieniały spojrzenia, śmiały się, a czasem nawet kłóciły o jakieś drobnostki. A on? On tylko błądził wzrokiem jak dziecko we mgle. Zazwyczaj uwielbiał interakcje z innymi, ale dziś nie miał na to siły. Wiedział też, że nie ma nawet co próbować zagadać do bliższych mu kotów, to znaczy… do Trójokiego Zająca. Odkąd zostali wojownikami, ich więź stała się słabsza, jakby wyrósł pomiędzy nimi mur z cieni, którego żaden z nich nie potrafił przeskoczyć. Westchnął więc cicho i rozsiadł się gdzieś na uboczu, z dala od tłumu. Siedział tak chwilę, pozwalając, aby jego myśli dryfowały bez celu, aż nagle kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę. Kiedy uniósł wzrok, jego serce na moment zabiło szybciej. Przed nim stała płomiennoruda kotka. Jej futro błyszczało lekko w świetle księżyca, wyglądała o wiele lepiej, niż poprzednio. Królicza Ułuda postawił uszy, nie kryjąc zaskoczenia. Naprawdę się nie spodziewał, że podejdzie akurat do niego.
— Hej! To ty, prawda? — mruknęła, siadając naprzeciw niego. Jej ton był wesoły, pozbawiony paniki, którą widział u niej poprzednim razem. Teraz wydawała się spokojniejsza, silniejsza, może nawet dojrzalsza. Trudno było w niej rozpoznać tamtą roztrzęsioną kotkę, która zalana łzami siedziała na granicy i wykrzykiwała słowa o śmierci brata. Królicza Ułuda aż lekko się speszył. Jak ona mogła tak po prostu do niego podejść…? On na jej miejscu najchętniej zapadłby się pod ziemię! — Chyba ci się nie przedstawiłam, prawda? Nazywam się Dyniowa Skórka, a ty? — kontynuowała, siadając bliżej i spoglądając mu prosto w oczy. Wojownik pociągnął mocniej nosem, a do jego nozdrzy dotarł dziwny, ziołowy zapach. W jego głowie zrodziła się myśl, ale szybko uciekła, gdy znowu dostrzegł pyszczek płomiennorudej kotki. Wzdrygnął się, a potem lekko podrapał się łapą za uchem.
— Eee… nazywam się Królicza Ułuda! Właściwie to od niedawna, bo dopiero kilka dni temu zostałem mianowany na wojownika — wyjaśnił, uśmiechając się subtelnie, choć jego ogon mimowolnie poruszał się nerwowo, jakby kocur nie był do końca pewny, czy powinien ufać wojowniczce. Na chwilę zapadła cisza, a Dyniowa Skórka drgnęła końcówką ogona i rozszerzyła oczy, jakby dopiero teraz dotarły do niej słowa Króliczej Ułudy.
— Ooo… gratulacje! — miauknęła, nieco głośniej niż zwykle. — Czyli jesteś już prawdziwym, pełnoprawnym wojownikiem! Musisz być z siebie dumny, co? — zapytała, pochylając głowę do przodu. Kremowy odsunął od niej pyszczek, uśmiechając się nieco nerwowo. Zazwyczaj wydawał się duszą towarzystwa, ale ta kotka wpędzała go w zakłopotanie. Wzruszył ramionami i spuścił wzrok na swoje łapy.
— T-tak! — odparł szczerze. — Tyle czekałem, aby nim zostać… z każdym treningiem czułem, że jestem już coraz bliżej swojego celu i wreszcie… stało się! — dodał, prawie na jednym wdechu. Dynia wróciła do poprzedniej, normalnej pozycji.
— No widzisz! — mruknęła krótko, a potem urwała. Po chwili jej wzrok stał się nieobecny. Uśmiech pozostał na jej pysku, ale spojrzenie gdzieś uciekło. Gapiła się w dal, jakby nagle zobaczyła coś, co tylko ona mogła dostrzec. Może po prostu sobie o czymś przypomniała, a może zapomniała, że ma rozmówcę obok siebie? Królicza Ułuda poruszył uszami z lekkim zaniepokojeniem. Jej zachowanie było… dziwne, ale znał ją od niedawna. Może zachowywała się tak na co dzień? Może taki był jej urok… wahał się, ale zanim zdążył zapytać, kotka nagle wróciła do rzeczywistości, jakby nic się nie stało. — A oprócz tego… co się u was dzieje w Klanie Burzy? — zapytała nagle.
— Klanie Klifu… — poprawił ją łagodnie, przyzwyczajony do tego, że kotka miała tendencję do mówienia tego, co ślina przyniesie jej na język bez większego zastanowienia. Odchrząknął. — Wiesz, nic szczególnego. To znaczy, zależy dla kogo! Ostatnio dosyć, hm, sporo kotów zmarło, ale to w końcu naturalne, prawda? — spytał, ale Dynia w międzyczasie zajęła się przeglądaniem swoich łap. W ogóle nie wyglądała na zmartwioną. — Em… no, wcześniej też dołączyła do nas czw- to znaczy… mamy trójkę nowych uczniów! Także można się cieszyć, że nasze szeregi się poszerzają, a u was? — kontynuował, próbując nie stracić wątku, chociaż jej zachowanie nadal nieco go rozpraszało.
— Och! U nas też wszystko dobrze! — odpowiedziała, drgając wąsami. — Brukselkowa Zadra zaadoptowała czwórkę nowych kociąt! Horyzont, Sen, Gwia… Gwiazdę i… — zawiesiła się, ucichając. — No… tak — mruknęła pod nosem, jakby właśnie walczyła z własną głową.
— Gwiazdę? — zdziwił się Królicza Ułuda, unosząc łeb. Dyniowa Skórka spojrzała na niego zmrużonymi oczami, mierząc go takim spojrzeniem, jakby to on powiedział coś dziwnego.
— No? Co w tym złego? Znasz ją?
— Nie, nie… Po prostu zdziwiło mnie, że ma tak na imię. Czy człon Gwiazda nie jest zarezerwowany dla… przywódców? — zapytał ostrożnie, nie chcąc jej urazić.
— A bo ja wiem! — fuknęła. — Nie interesuje mnie to. Skoro ma tak na imię, to tak ma! — rzuciła, wzruszając ramionami. Po kilku uderzeniach serca bezcelowego siedzenia, wojowniczka nagle znieruchomiała. Znów wpatrywała się w pustą przestrzeń, niby uśmiechnięta, ale jej oczy znów wydawały się dziwnie obce. Bursztynowooki zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. Może to dla niej typowe, a może jednak chodzi o coś głębszego? Przez krótką chwilę zrobiło mu się jej żal.
— Ej… wszystko w porządku? — zapytał cicho, nie chcąc brzmieć zbyt natarczywie. — Bo czasem wyglądasz, jakby cię tu wcale nie było…
Płomiennoruda kotka poruszyła uchem, ale nie odpowiedziała od razu. Dopiero po kilku dłużących się sekundach mruknęła:
— Co? Nie, nie… po prostu odpoczywam! Tak, odpoczywam. Bo lubię tak sobie siedzieć, wiesz? Wszystko wtedy… wydaje się takie lekkie. Głowa nie boli, serce nie bije zbyt mocno… — urwała, po czym odchrząknęła i na moment odwróciła wzrok. — Zresztą, nieważne. — Królik uniósł delikatnie brew, zaniepokojony jej dziwnym tonem. Miała coś jeszcze do powiedzenia, to było pewne – ale przecież nie chciał naciskać. Przypomniał sobie, jak bardzo przeżywała śmierć brata. Na pewno coś się w niej zmieniło tamtego dnia.
— To przez… śmierć Szczypiorka? — zapytał w końcu, delikatnie, ledwo słyszalnie, jak gdyby rozmawiali o czymś zakazanym. Dyniowa Skórka aż się wzdrygnęła, a jej oczy rozszerzyły się na moment, ale zaraz potem na jej licu pojawił się ten sam, głupkowaty uśmieszek.
— Nie… — zaśmiała się krótko, sucho. — To było dawno. Już nic nie czuję, ogólnie jest świetnie! — odpowiedziała z przesadzonym entuzjazmem, który zupełnie nie pasował do tonu rozmowy. Wojownik nie był głupi. Wiedział, że coś tu nie siedzi, ale jeszcze nie do końca wiedział co – a może jednak wiedział? Ten zapach, zachowanie…
— Dobrze… — odparł, wcale nieprzekonany jej słowami. Wahał się, czy powinien, ale nie mógł dłużej trzymać tych wątpliwości dla siebie. Zapytał:
— Dynio… dlaczego pachniesz ziołami? — wyrwało się z jego pyszczka. Zaraz potem kocur ugryzł się w język. Spodziewał się, że po tych słowach kotka nieco się opamięta, że wyzna mu całą prawdę, a on będzie mógł pocieszyć ją, jakby był jej zbawicielem, ale ona… uśmiechnęła się znowu, a potem podniosła z miejsca i otrzepała futerko z wilgoci. Niedługo potem puściła mu oczko i… zniknęła w tłumie innych kotów. Kremowy chciał ją zatrzymać, ale był zbyt bardzo zakłopotany jej zachowanie. Zanim zareagował, po kotce nie było już śladu… jedynie zwietrzała woń kilku roślin, których nie potrafił zidentyfikować. Na Klan Gwiazdy! Gdyby tylko był medykiem, wszystko byłoby łatwiejsze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz