⋄∙―◃⊹⋆꙳◬❂⌑꙳⊹▹―∙⋄
Wszystko nie tak poszło jak chcieli, za wcześnie świat zawirował, zbyt wcześnie ich aniołka zabrał. Stali więc teraz na granicy, patrząc wzrokiem pustym na potargane, czarne ciało, które tak wiernie im służyło. Bez zbędnych pytań, bez zbędnego jęczenia, bez negowania prawdy, którą mu przedstawiali. Oh, słodkie, niewinne dziecię. Przez tak czas długi, tak daleko od domu być musiałeś, od łap naszych, od szeptów ciepłych... A jednak los się od stwórcy odwrócił. Nie posłał trójokiej wrony, by zawiadomiła o niebezpieczeństwie, nie posłał znaku, szeptu jakiego. Odwrócił się, zdradził... ale czy na pewno? Może to właśnie był ten znak. Znak dla Marionetki, że to już pora. Że wraz z jej ulubionym aktorem i na nich czas przyszedł, by wracać do płynnej wieczności w gwiazdach, by porzucić tą starą, zużytą, śmiertelną powłokę. I teraz jedynie pustka została, po małym żołnierzyku. Wpatrywali się jeszcze przez chwilę w zwłoki bez konkretnego wyrazu. Już zjedzone, pozostawione bez pochówku. Zawleczone z dala od miejsca śmierci, pewnie przez jakie zwierzę. O, co za strata... ale przecież nie aż tak ważna. Bo czy dla nich liczyli się śmiertelnicy? Czy kiedykolwiek troszczyli się o te podrzędne byty? Przecież to tylko aktor, więc bez nerwów, nie przesadzajmy. Zawsze możemy znaleźć zastępstwo.
A jednak coś się w piersi rwało. O irytująca tęsknoto, zgubę mi jedynie przyniesiesz, mroczna przyjaciółko. Zaciągasz i targasz mym wnętrzem, gdy to patrzę na stracone życie, które już nie zdoła nam pomóc. Jedynie teraz liczyć może na to, że po porzuceniu starego naczynia, gdy wreszcie pełnię mocy odzyska, uda się im znaleźć duszę żołnierzyka, by wcielić go, połączyć się z jego jestestwem, by stał się częścią wielkiego istnienia. Jedynie swoim cząstkom teraz mogli powierzyć resztę spraw. Jedynie oni zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Coś szarpnęło w głębi, karząc unieść łeb w górę, na wielki księżyc, powoli zapełniający się srebrzystym blaskiem. Z pyska uciekł jakiś gwizd, długi, przeciągły, zamieniający się powoli w przeraźliwy jęk. Ustał na moment, gdy zrobili kroków kilka, zostawiając za sobą poszarpane, czarne ciało, znów zaczerpując powietrza, by wrzask z pyska wydać.
,,Zabili, zabili żołnierzyka" jęczała dzika zjawa ,,Poszarpali, zniszczyli, zgnietli, spaprali... naszego aktora... przeklęci" słowa zagłuszane zaraz zostawały przez jęk kolejny, wrzask cierpiący. Oto stracili swoje oparcie, ulubioną laleczkę, zabaweczkę. A wszystko przez poboczne postacie, które znaczenia wcale nie miały. Żal, żal!... ,,Zjawy, stwory pomylone... okaleczyli, zbili naszego paladyna. Aaah! Krew jego słodka szaty splamiła, skazę zostawiła." Sunęli do przodu na łapach swych giętkich, trawy uginając, ciszę za sobą zostawiając. Zjawa to błądzi przy lasach, o porze już dżdżystej, opłakując stratę której serce doznało. I ptaki nie śmiały się przy niej odezwać, piosnki ledwo wzbudzone ustały, kiedy to twarz trupio-blada, cierpieniem oblana, pochód swój ku końcowi kierowała.
Już czas ich nadchodził wielkimi krokami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz