Wiele księżyców temu, kiedy Miodek był jeszcze uczniem, a jego latorośle dopiero zaczęły trening.
Najpierw zmarszczył brwi, ale szybko uśmiechnął się lisio. Och... Jakże ta opiekuńczość i zatroskanie wyglądała przezabawnie na jasnej mordeczce Sekrecika. Zwłaszcza kiedy obiektem jego obaw był los Miłostki. Nie wątpił w to, że gdzieś w serduszku ma on wiele pozytywnych emocji skierowanych w osobę siostry, ale... Sam miał rodzeństwo; wiedział, że to, co odczuwamy, kiedy myślimy o ich pyszczkach, jest... O wiele bardziej skomplikowane i złożone, często godne pożałowania, chociaż w głębi czyste i naturalne. W jego wieku taka forma relacji, taka wyboista przyjaźń i przywiązanie, jest czymś zupełnie normalnym, zupełnie spodziewanym. Sam kocur uważał, że gdyby pałali do siebie ogromną sympatią, to wszystko mogłoby szybko wyparować, a ich drogi rozeszłyby się. Wspólne poniżanie, wspólne konkurowanie ze sobą jest wspaniałą żywicą życia między siostrą i bratem! Sam też nie zachowywał się zawsze przykładnie, kiedy dochodziło do czegoś między nim, a jego rodzeństwem. Zawsze jednak wiedział, że mogli na siebie liczyć. Teraz też był tego pewien. Nie wychował złych kotów.
— To szlachetne, że kierujesz się taką niesamowitą troską, ale coś mi ćwierka do uszka, że... Że to nie jest do końca taka niewinna i czysta intencja — powiedział, wpatrując się w syna.
— A czemu? Nie moge się martwić? — wzburzył się nieznacznie młodszy uczeń.
— Och, oczywiście, że możesz, toż to piękna rzecz! — oznajmił, kładąc łapę na piersi. — Ale ważne jest, żeby umieć odróżnić od siebie dwie rzeczy. Czy umiesz domyślić się, odgadnąć chociaż, co to za rzeczy?
— Znając ciebie, możesz mieć na myśli dosłownie wszystko, nawet najbardziej pokręcone i nierealne... — odparł płowy, odwracając wzrok, jakby wyglądał kogoś; zapewne siostry.
— Och! No wysil ten swój łebek! Powinien być pełen pomysłów, pełen niekonwencjonalnych możliwości... — Spojrzał na syna wyczekująco. Morskie ślepia skierowały się w końcu na te ojcowskie, ale nie było w nich zbyt wiele... Chęci do wytężania kreatywności. — Mhm... No dobrze, więc posłuchaj mnie uważnie, mój drogi. Próbujesz mi wmówić, że kieruję cię czysta dobroć serca, intencje tak błękitne, tak niezmącone, jak kałuża, w której odbija się nieboskłon... Ale ja wiem, że we wnętrzu masz pewien dylemat. Bo to widać, Sekreciku, widać na pierwszy rzut oka. Oczywiście, nie sądzę, żebyś był kotem bez kręgosłupa moralnego, który nie martwi się o rodzinę, ale... Och kochany, jak ty przesadzasz...
— Przesadzam?! Widziałeś, jak on się na nią patrzy, jakie on ma... Lisie oczy! — warknął.
— Sekreciku... Czy ty kiedykolwiek natknąłeś się na lisa? — zapytał rozbawiony.
— N-nie, ale... One są jak Len! Czuje to od niego... — burknął, a następnie znowu odwrócił wzrok. Nie podobała mu się ta rozmowa.
— No dobrze, ale wracając... Powiem to prosto... Jesteś zazdrosny.
— Kłamstwo! — zaprzeczył. — Że ja?! Zazdrosny o tego delikwenta?!
— Owszem. Już za kociaka byłeś, ale teraz Miłostka się z nim szwenda i spędza dużo czasu, nie ma czasu dla ciebie, bo jeśli ma wybierać między wami dwoma, to wybierze starszego, bardziej doświadczonego ucznia, a nie swojego młodszego brata.
— Jest starsza o parę uderzeń serca! Bez przesady...
— To wciąż wiele, na pewno dla niej. — Podniósł się z chropowatej powierzchni i rozciągnął powoli. Dodał, jeszcze zanim zeskoczył na dół, aby udać się za potrzebą: — Twój gniewny charakter tylko ją podpuszcza. Spróbuj inaczej; zaprzyjaźnij się z nimi. Daj jej powód, aby czasami wybierała ciebie.
— To szlachetne, że kierujesz się taką niesamowitą troską, ale coś mi ćwierka do uszka, że... Że to nie jest do końca taka niewinna i czysta intencja — powiedział, wpatrując się w syna.
— A czemu? Nie moge się martwić? — wzburzył się nieznacznie młodszy uczeń.
— Och, oczywiście, że możesz, toż to piękna rzecz! — oznajmił, kładąc łapę na piersi. — Ale ważne jest, żeby umieć odróżnić od siebie dwie rzeczy. Czy umiesz domyślić się, odgadnąć chociaż, co to za rzeczy?
— Znając ciebie, możesz mieć na myśli dosłownie wszystko, nawet najbardziej pokręcone i nierealne... — odparł płowy, odwracając wzrok, jakby wyglądał kogoś; zapewne siostry.
— Och! No wysil ten swój łebek! Powinien być pełen pomysłów, pełen niekonwencjonalnych możliwości... — Spojrzał na syna wyczekująco. Morskie ślepia skierowały się w końcu na te ojcowskie, ale nie było w nich zbyt wiele... Chęci do wytężania kreatywności. — Mhm... No dobrze, więc posłuchaj mnie uważnie, mój drogi. Próbujesz mi wmówić, że kieruję cię czysta dobroć serca, intencje tak błękitne, tak niezmącone, jak kałuża, w której odbija się nieboskłon... Ale ja wiem, że we wnętrzu masz pewien dylemat. Bo to widać, Sekreciku, widać na pierwszy rzut oka. Oczywiście, nie sądzę, żebyś był kotem bez kręgosłupa moralnego, który nie martwi się o rodzinę, ale... Och kochany, jak ty przesadzasz...
— Przesadzam?! Widziałeś, jak on się na nią patrzy, jakie on ma... Lisie oczy! — warknął.
— Sekreciku... Czy ty kiedykolwiek natknąłeś się na lisa? — zapytał rozbawiony.
— N-nie, ale... One są jak Len! Czuje to od niego... — burknął, a następnie znowu odwrócił wzrok. Nie podobała mu się ta rozmowa.
— No dobrze, ale wracając... Powiem to prosto... Jesteś zazdrosny.
— Kłamstwo! — zaprzeczył. — Że ja?! Zazdrosny o tego delikwenta?!
— Owszem. Już za kociaka byłeś, ale teraz Miłostka się z nim szwenda i spędza dużo czasu, nie ma czasu dla ciebie, bo jeśli ma wybierać między wami dwoma, to wybierze starszego, bardziej doświadczonego ucznia, a nie swojego młodszego brata.
— Jest starsza o parę uderzeń serca! Bez przesady...
— To wciąż wiele, na pewno dla niej. — Podniósł się z chropowatej powierzchni i rozciągnął powoli. Dodał, jeszcze zanim zeskoczył na dół, aby udać się za potrzebą: — Twój gniewny charakter tylko ją podpuszcza. Spróbuj inaczej; zaprzyjaźnij się z nimi. Daj jej powód, aby czasami wybierała ciebie.
* * *
Kilka księżyców później, ale kiedy jeszcze dzieciaki były uczniami.
Pora Nagich Drzew szybko odeszła w zapomnienie, a promienie słońca raźnie przebijały się przez chmury na niebie. Wiatr targał kocim futrem, a myszy biegały licznie między wystającymi gałęziami, licząc na przeżycie kolejnego, pięknego dnia. Patrole wracały rozbudzone, pełne życia, jakby drzewa, po których skakały, oddawały im cząstkę witalnej siły, a wojownicy mieli pyski wypełnione zwierzyną wszelkiego rodzaju. Wszystko było znakomite.
Miodek budził się wypoczęty, spokojny; zwłaszcza kiedy wciąż czuł ciężar głowy Migotki spoczywający na jego przednich łapach. Lizał ją zawsze czule między uszami, aby zachęcić ją do otworzenia ślepiów, aby razem z nim rozpoczęła swój dzień, aby zjedli wspólnie pierwszy posiłek, aby zajęli się nawzajem swoją higieną. Potem dopiero rozdzielali się, aby zająć się swoimi obowiązkami, ale przez cały dzień nie opuszczała ich tęsknota pełna nadziei. Tym razem też tak było. Po leniwym śniadaniu, które czekoladowy próbował przeciągnąć, jak tylko mógł, zostali pogonieni przez Gruszkę. Zastępczyni zabrała ze sobą Migotkę, aby w towarzystwie jeszcze Żmii i Fruczak wybrali się na patrol. Miodek sam musiał coś sobie wymyślić. Od kiedy jego Kruszynka została uczennicą Świergot, jego pomoc w lecznicy nie była taka potrzebna, a więc kara, którą oberwał po zgromadzeniu, w żadnym stopnie mu nie doskwierała; nie żeby wcześniej tak było. Lubił zabawy z ziołami, zawsze miło było dowiedzieć się czegoś, co może być przydatne, nawet jeśli nie jest się medykiem. Wielokrotnie już okazało się to warte zachodu, pomocne w niespodziewanych sytuacjach. Nagle ujrzał Malinkę, który wygrzebywał z legowiska uczniów Sekrecika. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego, więc Miodek chciał wziąć to w swoje własne łapy. Pomachał im ogonem.
— Dzień dobry! Piękna pogoda dzisiaj, prawda? — zawołał, a szylkret odwzajemnił uśmiech.
— Piękna, piękna! Idealna na trening, szkoda tylko, że niektórzy tego nie doceniają. — Pokiwał głową i spojrzał na dąsającego się terminatora. — Mogłaby i wyjść najcudowniejsza tęcza, a jegomość i tak byłby kwaśny.
— Oh! A co to za nastawienie, syneczku? Wolałbyś, aby lało lub szarpało wichrem? Podziękuj za taki cud natury. — Spojrzał na pointa, który nie wydawał się zadowolony z obecności taty i jego słów.
Miodek budził się wypoczęty, spokojny; zwłaszcza kiedy wciąż czuł ciężar głowy Migotki spoczywający na jego przednich łapach. Lizał ją zawsze czule między uszami, aby zachęcić ją do otworzenia ślepiów, aby razem z nim rozpoczęła swój dzień, aby zjedli wspólnie pierwszy posiłek, aby zajęli się nawzajem swoją higieną. Potem dopiero rozdzielali się, aby zająć się swoimi obowiązkami, ale przez cały dzień nie opuszczała ich tęsknota pełna nadziei. Tym razem też tak było. Po leniwym śniadaniu, które czekoladowy próbował przeciągnąć, jak tylko mógł, zostali pogonieni przez Gruszkę. Zastępczyni zabrała ze sobą Migotkę, aby w towarzystwie jeszcze Żmii i Fruczak wybrali się na patrol. Miodek sam musiał coś sobie wymyślić. Od kiedy jego Kruszynka została uczennicą Świergot, jego pomoc w lecznicy nie była taka potrzebna, a więc kara, którą oberwał po zgromadzeniu, w żadnym stopnie mu nie doskwierała; nie żeby wcześniej tak było. Lubił zabawy z ziołami, zawsze miło było dowiedzieć się czegoś, co może być przydatne, nawet jeśli nie jest się medykiem. Wielokrotnie już okazało się to warte zachodu, pomocne w niespodziewanych sytuacjach. Nagle ujrzał Malinkę, który wygrzebywał z legowiska uczniów Sekrecika. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego, więc Miodek chciał wziąć to w swoje własne łapy. Pomachał im ogonem.
— Dzień dobry! Piękna pogoda dzisiaj, prawda? — zawołał, a szylkret odwzajemnił uśmiech.
— Piękna, piękna! Idealna na trening, szkoda tylko, że niektórzy tego nie doceniają. — Pokiwał głową i spojrzał na dąsającego się terminatora. — Mogłaby i wyjść najcudowniejsza tęcza, a jegomość i tak byłby kwaśny.
— Oh! A co to za nastawienie, syneczku? Wolałbyś, aby lało lub szarpało wichrem? Podziękuj za taki cud natury. — Spojrzał na pointa, który nie wydawał się zadowolony z obecności taty i jego słów.
— To nie ostatni ładny dzień w moim życiu — miauknął, siadając na ziemi Sekrecik.
— A tego nigdy nie wiesz — zauważył Malinka, ganiąc go wzrokiem. — Jakie masz dzisiaj plany Miodku? Wybierasz się na polowanie?
— Myślałem, aby pójść poszukać ziół. Nie chciałbym, żeby Staruszka Świergot naskarżyła na mnie, że nie jestem wystarczająco pomocny. Jeszcze bym się musiał tłumaczyć przed własną córą — zaśmiał się wojownik. — A wy co dzisiaj będziecie robić?
— Jeszcze nie wiem... Mało mam już rzeczy, które mógłbym przekazać Sekrecikowi — rzucił mentor i zachichotał krótko.
— Może wybierzemy się razem? Dwa wschody słońca temu nieźle popadało, więc wszystko będzie takie rześkie i zielone — zaproponował i skierował się bezpośrednio do syna — Co ty na to? Staruszek może powiedzieć ci co nieco o roślinach.
— A tego nigdy nie wiesz — zauważył Malinka, ganiąc go wzrokiem. — Jakie masz dzisiaj plany Miodku? Wybierasz się na polowanie?
— Myślałem, aby pójść poszukać ziół. Nie chciałbym, żeby Staruszka Świergot naskarżyła na mnie, że nie jestem wystarczająco pomocny. Jeszcze bym się musiał tłumaczyć przed własną córą — zaśmiał się wojownik. — A wy co dzisiaj będziecie robić?
— Jeszcze nie wiem... Mało mam już rzeczy, które mógłbym przekazać Sekrecikowi — rzucił mentor i zachichotał krótko.
— Może wybierzemy się razem? Dwa wschody słońca temu nieźle popadało, więc wszystko będzie takie rześkie i zielone — zaproponował i skierował się bezpośrednio do syna — Co ty na to? Staruszek może powiedzieć ci co nieco o roślinach.
<Sekrecik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz