Różyczka leżała w swoim ukochanym miejscu w rogu obozu i obserwowała codzienne życie klanu. Wojownicy wychodzili z uczniami na patrole, inni wracali z polowań, a rozmowy toczyły się jak zwykle. Słyszała, jak kilku wojowników rozmawiało o kotach spoza klanu, nazywając ich „ohydnymi piecuchami”.
Jedna z wojowniczek powiedziała do towarzyszki:
— Nie wyobrażam sobie życia z dwunożnymi, poza obozem. One całe przesiąknięte są ich zapachem… okropność.
Obie właśnie składały na stos upolowaną zdobycz: małego wróbla z czerwonymi nóżkami, krępego, o krótkim, brązowo-szarym upierzeniu. Musiał być młody ,przynajmniej tak wydawało się Różyczce. Kładły również grubą wiewiórkę o wyjątkowo intensywnie pomarańczowym futrze.
Mała kotka patrzyła, jak wojowniczki znów wychodzą poza obóz, by kontynuować polowanie, i zaczęła się zastanawiać: Jakie to życie samotnika bez klanu ? Czy oni też muszą polować na jedzenie jak my? Czy mają gdzie spać w nocy? No i… kim są ci cali dwunożni i czym są „piecuchy”, o których mówiły kotki?
Różyczka lekko się wzdrygnęła. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez swojej mamy, siostry i klanu — bez tej codziennej rutyny, którą tak kochała obserwować: wyjścia na patrole, powroty z polowań, życie i śmierć w służbie klanu.
Przeciągnęła się, po czym spojrzała w stronę wyjścia z obozu, zastanawiając się, ile jeszcze przygód czeka na nią, kiedy zostanie uczennicą, a potem wojowniczką. Postanowiła, że da z siebie wszystko, by jej mama i tata mogli być z niej dumni.
Jak tylko pomyślała o ojcu, wojownik wyszedł z jaskini wojowników. Już wcześniej dowiedziała się, że niektórzy wojownicy zostają w obozie, by go pilnować i chronić innych.
Podeszła leniwie do dużego, umięśnionego kocura o burym futrze.
— Hej, Dryfująca Bulwo! — zawołała z uśmiechem.
— Witaj, Różyczko! Widzę, że znowu uciekłaś mamie z żłobka — miauknął rozbawiony.
— Nie uciekłam. Sama wyszłam! — odburknęła, marszcząc pyszczek.
— No dobrze, dobrze. Tylko staraj się nie pakować w kłopoty. I nie wchodź wojownikom pod łapy — mruknął spokojnie Dryfująca Bulwa, po czym wtulił pysk w futerko swojej córki. Różyczka odpowiedziała tym samym.
Pachniał… inaczej niż mama. Może to dlatego, że mało kiedy miała okazje się do niego przytulić. Pachniał lasem i szyszkami. I ciepłem.
— Dobrze, muszę iść, Różyczko. Niestety, nie mogę stać i gadać — powiedział trochę smutnym tonem. Najwyraźniej sam też chciałby spędzić z córką więcej czasu ale nie mógł przez zadania które musiał wykonać . Po tych słowach odszedł w stronę jaskini starszyzny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz