Kiedyś
***
Był wczesny ranek, a powietrze zdawało się jeszcze rześkie, pełne wilgoci, a przede wszystkim przesiąknięte delikatnym zapachem ziół. Gąbczasta Łapa siedziała leniwie przed wejściem do lecznicy, z łapami wsuniętymi pod siebie i przymkniętymi powiekami. Pozwalała, by delikatne promienie słoneczne muskały jej grzbiet, ciesząc się tym rzadkim momentem spokoju. Cisza była niemal święta – przerywana tylko melodyjnym ćwierkaniem ptaków i szmerem porannych rozmów w obozie. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Przez większość Pory Zielonych Liści nikt poważnie nie chorował. Nie było skaleczeń, biegunek, natrętnych kleszczy, ani wrzasku przerażonych matek, które przychodziły ze swoimi kociętami do medyka, gdy te miały tylko niewielkie zadrapanie.
Ach… tak, życie było idealne, ale niestety ta sielanka nie mogła trwać wiecznie.
— Gąbko, to ty, prawda? — rozległ się nagle znajomy, nieco zachrypnięty głos. Dymna kotka otworzyła niechętnie ślepia, jakby każda sekunda odpoczynku była zbyt cenna, by go przerywać. Spojrzała w stronę, z której dochodził do niej głos i natychmiast poznała nadchodzącą sylwetkę. Starszy, pręgowany wojownik, Kolcolistne Kwiecie. Poruszał się wolno, a jego oczy były półprzymknięte i zaczerwienione. — Tak strasznie bolą mnie oczy! Szczypią, czasem łzawią… — wyjaśnił, krzywiąc się i unosząc łapę, którą niemal teatralnie przycisnął do pyska. Uczennica westchnęła cicho, nie kryjąc niechęci. Podniosła się z miejsca, strzepując z futra trochę ziarenek piachu.
— Wchodź do środka, nie będziesz tu stał, bidulku — rzuciła z nutą troski w głosie, choć jej ton był również odrobinę prześmiewczy. Odwróciła się szybko i zniknęła w cieniu lecznicy, gdzie panował półmrok, a także chłód. W powietrzu unosił się zapach kurzu, a także świeżych i nieświeżych ziół. Gdzieś w rogu leżała skulona Różana Woń, ledwo dostrzegalna w słabym świetle. Spała głęboko, oddychając spokojnie – zapewne zmęczona po całym dniu zbierania roślin. Gąbczasta Łapa podeszła do składziku, sięgając po zioła, a w głowie już szykowała diagnozę. — Raczej na pewno masz infekcję. Nie wiem, co robiłeś, że ją dostałeś, ale wiem, co ci na nią podać. — Uśmiechnęła się lekko, rzucając kocurowi figlarne spojrzenie, a zaraz potem zanurkowała w pęki ziół. Wyciągnęła z nich glistnik jaskółcze ziele. Pamiętała przestrogę mentorki o jego nadmiarze, ale… no, wyglądało na to, że nie przesadziła z jego ilością. Chyba.
Przeżuwając przygotowaną porcję, spojrzała na wojownika.
— Zamknij oczy — poleciła, a zanim zdążył się poruszyć, sama uniosła łapę i delikatnie przymknęła mu powieki. — Schyl się — dodała, po czym nałożyła papkę na jego oczy i zabezpieczyła okład pajęczyną, tak, jak uczyła ją Różana Woń. — Może lepiej zostań przez jakiś czas w lecznicy, co? — mruknęła, unosząc brew. — Zanim okład zacznie działać. W końcu nie chcemy, abyś powpadał na jakieś biedne koty w obozie!
Kolcolistne Kwiecie burknął coś pod nosem, ale nie protestował. Dzielnie dał się zaprowadzić na jedno z posłań i ułożył się ostrożnie, próbując nie zrzucić swojego świeżego opatrunku z twarzy. Gdy Gąbka już odchodziła, rozległ się jego głos:
— Och, a tak w ogóle rozmawiałem wczoraj z Siwą Czaplą… taki z niego pocieszny chłopak! A jaki on sympatyczny… ale niestety narzekał mi na popękane poduszki. Czy był tu już? — Uczennica spojrzała na niego przez ramię, a jej uszy drgnęły lekko.
— Nie. Nie widziałam go tu, a wczoraj cały dzień przesiedziałam w lecznicy! — odparła z wyraźnym zdziwieniem. — Mogę do niego zagadać, jeśli to uczyni cię spokojniejszym — dodała z lekkim westchnieniem. Gdy kocur skinął głową, natychmiast, niemal podskakując, wybiegła z legowiska.
Nawet nie musiała długo szukać! Siwa Czapla wylegiwał się beztrosko przed legowiskiem wojowników, rozciągając się przeciągle w promieniach słońca. Wyglądał tak spokojnie, jakby cały świat był tylko miękkim kłębkiem mchu, a problemy zdrowotne istniały jedynie w bajkach opowiadanych młodym kociętom. Ugh. Dlaczego sam nie przyszedł? Gąbczasta Łapa przyspieszyła, stawiając łapy z nieco większą siłą, niż było trzeba. Zbliżyła się do niego energicznie, a jej ogon szarpnął powietrze.
— Jak tam twoje poduszki?
Siwa Czapla aż podskoczył, zaskoczony nagłym, chłodnym tonem uczennicy. Jego uszy poruszyły się nerwowo, a on sam zaskoczony obrócił głowę, jakby próbując przypomnieć sobie, co zrobił źle.
— Przecież wiem, że wczoraj na nie narzekałeś! — uparła się Gąbczasta Łapa, nadymając policzki. Jej ton był mieszanką rozdrażnienia, zniecierpliwienia i tej typowej, medycznej stanowczości, która najwyraźniej wykiełkowała w niej przez Różaną Woń. Siwa Czapla opuścił głowę, a jego uszy przywarły do głowy.
— To prawda…! Ale nie musisz być zła tylko na mnie! — zaczął. — Bursztynowy Brzask cały czas skarży się na bóle stawów! Próbowaliśmy zabrać go do medyka, ale on jest uparty! Zawsze chodzi taki… szorstki, chłodny. Ja się go boję! — zawył, teatralnie odchylając się do tyłu. Uczennica zmarszczyła brwi i spojrzała na niego z góry (na tyle, o ile pozwalał jej wzrost).
— Zawołaj go tu! Nie ma wyboru, idzie z nami — rozkazała, prostując się na swoich niezbyt długich łapkach. A tak miała nadzieję, że Klan Nocy nagle magicznie przestał chorować! Ale nie, wszyscy najwyraźniej postanowili skryć swoje dolegliwości przed światłem dziennym!
Siwa Czapla z wyraźnym brakiem entuzjazmu zanurkował do legowiska. Słychać było tylko kilka cichych protestów, zanim wyciągnął stamtąd nieco zdezorientowanego kremowego kocura.
— Bolą cię stawy, mam rację? Na Klan Gwiazdy! Jeśli nie nauczycie się przychodzić do medyków, to pozdychacie jak muchy! Co za tragedia! Czy ja wyglądam, jakbym gryzła?
— Trochę — odparł Siwa Czapla bez większego namysłu. Dymna uczennica tylko zmierzyła go lodowatym spojrzeniem i mruknęła:
— Sio, do legowiska! Różana Woń powinna już nie spać, ona się wami zajmie. Nie mam już na was siły… — burknęła. Siwa Czapla i Bursztynowy Brzask spojrzeli się po sobie, a potem posłusznie zaczęli człapać w stronę lecznicy – i gdy już wreszcie Gąbka myślała, że czeka ją wolne, nagle zjawiła się ona. Srebrna uczennica. Śnieżna Łapa. Dymna aż drgnęła. Niemożliwe… czy to… kolejny chory?
— Gąbczasta Łapo! Chyba się przegrzałam! Zasnęłam wczoraj na słońcu, a taki skwar był! Kręci mi się w głowie, chyba mam gorączkę… — westchnęła smutno, patrząc na uczennicę wielkimi oczami. Gąbka westchnęła i szybko wzięła do pyszczka mech, który wplątał się w jej futro.
— Chodź. Musisz pić dużo wody, ponadto zrobię ci chłodny okład, dobrze? — oznajmiła, na co Śnieżna Łapa kiwnęła głową. Obie skierowały się do wyjścia z obozu, by dotrzeć nad brzeg rzeki.
***
Niedawno odbyła się ceremonia Krewetki… a właściwie już Krewetkowej Łapy. Dymna uczennica medyka, Gąbczasta Łapa, obserwowała ją z oddali, przypominając sobie tamtą krzyczącą smarkulę, która niegdyś wpadła w histerię tylko dlatego, że nie mogła wygrać w berka. Od ich ostatniego starcia nie zamieniły ze sobą ani słowa – i szczerze mówiąc, Gąbka nie czuła potrzeby tego zmieniać. A jednak, gdy dostrzegła szylkretkę stojącą samotnie na środku obozu, z nieco zdezorientowanym spojrzeniem, jakby jeszcze nie wiedziała, co zrobić ze swoim nowym statusem uczennicy… coś podpowiedziało jej, aby do niej zagadać.
— Hej, Krewetko, Krewetkunio! — zawołała, unosząc ogon w przyjaznym geście i podchodząc do niej sprężystym krokiem. Jej pysk rozciągnął się w uśmiechu, choć w oczach można było dostrzec ten sam figlarny błysk, który wtedy tak ją zirytował. Krewetkowa Łapa zmarszczyła lekko brwi i zadarła głowę, widocznie niepewna, jak powinna zareagować. — Dawno nie rozmawiałyśmy, prawda? — ciągnęła Gąbka z pozorną lekkością w głosie. — Nasze ostatnie spotkanie było… zaskakujące! Nieprawdaż?
<Krewetkowa Łapo?>
Wyleczeni: Bursztynowy Brzask, Siwa Czapla, Śnieżna Łapa, Kolcolistne Kwiecie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz