TW wzmianki o przemocy domowej
Jej ciało przeszedł dreszcz. Chłodu czy przerażenia? Nie było to w tym momencie ważne. Wiciokrzew jej najstarszy syn stał tam. Z jedną łapą ubrudzoną czerwienią. Lecz nie była to krew. Widziała, jak wygląda szkarłatna ciecz wielokrotnie po kłótniach z matką. Tego nie dało się pomylić. Powiodła wzrokiem za jedną czerwoną jagodą, która potoczyła się trochę dalej od ucznia. Nienawidziła medycyny i zielarstwa najbardziej z jakiejkolwiek dziedziny szkolenia, ale wiedziała, co to jest. Trucizna.
— Skąd ty to masz? — warknęła cicho. Ktokolwiek dał to jej synowi, nie mógł wyjść z tego cało. Nieważne czy wyrzucą ją za to z Owocowego Lasu. Jej podejrzenia od razu skierowały się na Świergot. Nie ufała ciotce, od kiedy Gęgawa odszedł. Jednak, zamiast wypowiedzieć jedno imię, liliowemu zaszkliły się oczy. Podkulił ogon pod siebie i zaczął się trząść niczym jego młodszy brat.
— Ja… to… ja… prze… prze… przepraszam — wyjąkał, starając się nie zacząć płakać, żeby nie wyjść na tchórza. Zacisnął mocno powieki i spuścił głowę. Cierń wiedziała, co teraz czuje jej syn. Przygotowywał się na ból. Na cios. Znała to. Wspomnienia wróciły. Kuliła się jako kociak, krzycząc "Przepraszam", kiedy Łuska rozdzierała jej delikatną skórę. Ten ból, to poczucie zawodu samą sobą, ta samotność, widok Murmur stojącej tam tylko bezczynnie…
"Życie zadaje ci ból, dopóki nie jesteś na tyle silna, by oddać go innym" — pomyślała. Tego została nauczona. Ciągłym wyśmiewaniem, krzywdzeniem, poniżaniem, bólem… Nie. Nie mogła tego zrobić. Nie w takim momencie. Wiedziała, jak to jest. Też czuła się tak po śmierci ojca. Ale miała dla kogo żyć. Miała Wiciokrzew. Kogoś, kto jej potrzebował. Teraz miała Żmiję i jeszcze dwójkę dzieci. Miała rodzinę. Ale Wiciokrzew teraz nie miał nikogo. Nie miał przyjaciół, rodzeństwa, ojca. A ona nigdy nie była dla niego szczególnie życzliwa. Chciała być wymagającą matką, żeby coś osiągnął. Ale najwyraźniej to była kolejna z jej porażek. Podeszła do syna. On się nie ruszył. Nadal był przerażony. Polizała go po głowie jak matka myjąca swoje dziecko.
— No już, spokojnie — wyszeptała. — Wszystko będzie dobrze.
— Skąd ty to masz? — warknęła cicho. Ktokolwiek dał to jej synowi, nie mógł wyjść z tego cało. Nieważne czy wyrzucą ją za to z Owocowego Lasu. Jej podejrzenia od razu skierowały się na Świergot. Nie ufała ciotce, od kiedy Gęgawa odszedł. Jednak, zamiast wypowiedzieć jedno imię, liliowemu zaszkliły się oczy. Podkulił ogon pod siebie i zaczął się trząść niczym jego młodszy brat.
— Ja… to… ja… prze… prze… przepraszam — wyjąkał, starając się nie zacząć płakać, żeby nie wyjść na tchórza. Zacisnął mocno powieki i spuścił głowę. Cierń wiedziała, co teraz czuje jej syn. Przygotowywał się na ból. Na cios. Znała to. Wspomnienia wróciły. Kuliła się jako kociak, krzycząc "Przepraszam", kiedy Łuska rozdzierała jej delikatną skórę. Ten ból, to poczucie zawodu samą sobą, ta samotność, widok Murmur stojącej tam tylko bezczynnie…
"Życie zadaje ci ból, dopóki nie jesteś na tyle silna, by oddać go innym" — pomyślała. Tego została nauczona. Ciągłym wyśmiewaniem, krzywdzeniem, poniżaniem, bólem… Nie. Nie mogła tego zrobić. Nie w takim momencie. Wiedziała, jak to jest. Też czuła się tak po śmierci ojca. Ale miała dla kogo żyć. Miała Wiciokrzew. Kogoś, kto jej potrzebował. Teraz miała Żmiję i jeszcze dwójkę dzieci. Miała rodzinę. Ale Wiciokrzew teraz nie miał nikogo. Nie miał przyjaciół, rodzeństwa, ojca. A ona nigdy nie była dla niego szczególnie życzliwa. Chciała być wymagającą matką, żeby coś osiągnął. Ale najwyraźniej to była kolejna z jej porażek. Podeszła do syna. On się nie ruszył. Nadal był przerażony. Polizała go po głowie jak matka myjąca swoje dziecko.
— No już, spokojnie — wyszeptała. — Wszystko będzie dobrze.
<Wiciokrzew? To nasz wholesome moment! (o ile na takim tle może być wholesome)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz