Przeszłość
W końcu nastał ten dzień. Pietruszka czuła, jak ciężar oczekiwania przygniata ją coraz mocniej. Wiedziała, że musi w końcu zapytać Jagienkę o wszystko, co od dawna nie dawało jej spokoju. Jagienka na pewno nie kłamałaby… prawda? Przecież ufała jej. A jednak, coś nie dawało spokoju. Planowała zabrać ją daleko – za rzekę, aż na granicę z terytorium Klanu Burzy. Tam, gdzie nikt nie będzie podsłuchiwał. Gdzie nie będzie samotniczek ani kotów z Klanu Klifu. Tylko one, szmer wody i wiatr tańczący po wysokich trawach. Pietruszka podejrzewała, że Jagienka boi się mówić prawdę. Może nie z własnej woli, ale przez swoją partnerkę i jej koleżanki? Tego nie była pewna. Ale musiała się dowiedzieć. Gdy tylko wróciła z patrolu, odłożyła zdobycze na stos i niemal natychmiast wyślizgnęła się z jaskini. Ruszyła kłusem przez las, starając się uporządkować myśli. Zastanawiała się, jak zadać pytanie, by Jagienka się nie wystraszyła. Żeby nie pomyślała, że to oskarżenie. Las był gęsty, liście szeleściły pod łapami, a powietrze pachniało świeżą wilgocią. Słońce przedzierało się przez korony drzew, rzucając złociste plamy na ściółkę. Z każdym krokiem Pietruszka czuła coraz większe napięcie – jakby ktoś ciągnął ją za kark niewidzialnym sznurem niepokoju. Bała się. Bała się, że Jagienka uzna, iż ich przyjaźń była tylko środkiem do celu. A przecież to nieprawda! Może z początku rzeczywiście chciała zyskać coś dla siebie… Ale teraz? Teraz naprawdę polubiła rudą kotkę. Jej śmiech, jej spojrzenie, sposób, w jaki zawsze przekrzywiała głowę, gdy czegoś nie rozumiała. Ale pytania nie mogły dłużej czekać. Jeśli nie usłyszy odpowiedzi od niej, to już od żadnej z samotniczek. Gdy stanęła wśród krzewów na skraju polany, wzięła głęboki wdech. A potem drugi. I trzeci. Pola przed nią były puste, porośnięte miękką trawą i pachnące latem. Na ich końcu stała szopa – drewniana, nieco przechylona. Słońce oświetlało ją pod kątem, rzucając długie cienie. Pietruszka uśmiechnęła się lekko. Ciepło, jak zawsze. Nie ukrywała się – wyszła na otwartą przestrzeń pewnym krokiem. Przed szopą siedziały Sola i Natta. Rozmawiały cicho, ale gdy tylko dostrzegły wojowniczkę, ich uszy poruszyły się w jej stronę.
— Witajcie. Przyszłam do Jagienki — oznajmiła spokojnym, choć stanowczym tonem.
Tym razem nie musiała długo czekać. Z cienia wysunęła się Jagienka. Jej futerko lśniło w słońcu – dopiero co wylizane, zapewne przez jej ukochaną. Szła wolno, ale z godnością.
— Dzień dobry, Pietruszko — przywitała się, stając naprzeciw niej.
— Jagienko, miło cię widzieć! To co, idziemy? — mruknęła Pietruszka z uśmiechem. — Pokażę ci dzisiaj kilka ziół. Rośną daleko, ale są bardzo przydatne. I opowiem ci trochę o Klanie Burzy.
Ruda kotka spojrzała na Solę i Nattę, po czym pomachała im ogonem na pożegnanie i przyspieszyła kroku, zrównując się z wojowniczką.
— Więc ten Klan Burzy… — zaczęła niepewnie Jagienka. — Skąd coś o nim wiesz, skoro do niego nie należysz?
— Mam tam przyjaciół — odparła Pietruszka. — Poza tym wiem to, co sami opowiadają. Ich sekretów, niestety, nie znam. Wiem jednak, że ich obóz mieści się przy wielkim drzewie, które wygląda, jakby było zrobione ze skał. Widać je z daleka. Są łatwym celem… a mimo to, nie poddają się losowi. Polują głównie na króliki, a w tunelach radzą sobie lepiej niż ktokolwiek inny.
Patrzyła przed siebie, mówiąc spokojnie, z pewnym szacunkiem w głosie. W końcu zatrzymała się nad rzeką. Woda szemrała cicho, odbijając promienie słońca niczym płynne srebro. Pietruszka wskoczyła do wody bez wahania. Odwróciła się do Jagienki z lekko zaczepnym błyskiem w oku.
— No chodź! Jak spadniesz, to cię złapię — zachęciła, mrużąc oczy.
Jagienka zawahała się, ale po chwili ostrożnie postawiła jedną łapę, potem drugą. Przesuwała się powoli, z małymi zachwianiami, ale w końcu dotarła na drugi brzeg.
Pietruszka wylądowała obok niej i otrzepała się z wody.
— Przepraszam, że musiałaś się zmoczyć z mojego powodu — mruknęła Jagienka, lekko pochylając głowę.
— Nie martw się. Lubię wodę — odpowiedziała Pietruszka z ciepłym uśmiechem. Musnęła jej bark ogonem i ruszyła naprzód, przez wysoką trawę, która szeleściła delikatnie pod ich łapami.
Kotki minęły Sowiego Strażnika, nie zwracając na niego większej uwagi. Rozmawiały – raz o błahostkach, a innym razem o rzeczach naprawdę ważnych. Śmiech mieszał się z powagą, jakby próbowały odnaleźć równowagę między codziennością a tym, co leżało głębiej. Wspominały pogodę – ciepłą, ale z niepokojącym, burzowym tchnieniem w powietrzu. Narzekały na latające robactwo, które uporczywie krążyło im wokół pysków, szczególnie nad wilgotnymi zaroślami. Równocześnie wymieniały się wiedzą o ziołach – skromną, lecz zaskakująco użyteczną. Choć żadna z nich nie była mistrzynią uzdrawiania, rozmowa o tym, co znały, była dla obu otwierająca. Często zdarzało się, że jedna znała coś, o czym druga nie miała pojęcia – i właśnie w tych drobnych odkryciach kryła się prawdziwa nauka.
— Mówię ci, byłabyś świetną wojowniczką! Dobrym pomocnikiem. — Pietruszka spojrzała na Jagienkę z iskrą entuzjazmu w oczach. — Jesteś mała, mogłabyś się chować i wypłaszać zwierzynę w stronę innych kotów. Uwierz mi, twój wzrost nie robi różnicy przy straszeniu. Jak wyskoczysz na królika, to i tak czmychnie, gdzie popadnie! A do łapania mniejszych gryzoni wcale nie potrzebujesz pazurów!
Starała się przekonać samotniczkę, że choć zna się na ziołach, to w polowaniu też byłaby bardzo dobra. W jej głosie słychać było szczerość i podziw.
— Dziękuję, Pietruszko — mruknęła cicho Jagienka, zatrzymując się nagle. — Ale chyba jednak rola Uzdrowicielki bardziej do mnie pasuje.
Otoczenie zmieniło się niemal niezauważalnie. Miękka trawa przeszła w bardziej chropowaty grunt. Były już u granicy. Silny, obcy zapach uderzył Jagienkę prosto w nos – zapach innego klanu, surowy i intensywny, jakby ostrzegający. Sierść na karku rudej kotki lekko się zjeżyła.
— Nie martw się — powiedziała spokojnie Pietruszka, siadając w wysokiej trawie, która delikatnie falowała na wietrze. — Klan Burzy przestrzega kodeksu. Nie przekroczą granicy, póki my tego nie zrobimy.
Zapanowała chwila ciszy, przerywana jedynie śpiewem ptaków i szelestem traw. Pietruszka powoli odwróciła się na grzbiet, wystawiając brzuch do słońca. Jej gest był celowy – miał uspokoić Jagienkę, pokazać jej, że nie ma czego się obawiać. Że nie zamierza jej zaatakować ani przytłaczać.
— Wiesz… mam pytanie — odezwała się nagle, patrząc w niebo.
— Jasne… — Jagienka niemal wyszeptała, a jej ciało spięło się w oczekiwaniu.
— Naprawdę potrzebuję odpowiedzi na to, co zaraz padnie — zaczęła Pietruszka z powagą, ale łagodnie. — Nie oskarżam ciebie, ani twoich towarzyszek. Próbuję po prostu dojść do prawdy. Do czegoś, co może być ważne… dla mojego klanu.
Wzięła głęboki wdech, a potem spojrzała Jagience prosto w oczy.
— Czy zanim powstał sojusz… widziałaś – albo któraś z twoich koleżanek – przy rzece jakiegoś kota? Może kogoś zdenerwowanego? Albo… aż nienaturalnie szczęśliwego? Może był we krwi?
Głos Pietruszki nie był oskarżycielski – raczej błagalny. W jej oczach czaiła się nadzieja i strach zarazem.
— Proszę… — szepnęła. — To naprawdę ważne.
Widocznie zmieszana kotka odrzekła po krótkim namyśle:
— J-ja nie zapuszczam się tak daleko... A moje towarzyszki... Mam wrażenie, że często ukrywają przede mną niebezpieczne wydarzenia ze swoich patroli, polowań... Nie chcą mnie martwić lub... Wręcz przeciwnie opowiadają historie wyssane z pazura, abym się bała wychodzić…
Pietruszka od razu przybrała zawiedzioną minę. Jej uszy lekko opadły, a ogon poruszył się z irytacją. Naprawdę liczyła, że Jagienka powie jej coś istotnego, że wreszcie dowie się czegokolwiek! Ale nie... Znowu trafiła na mur. Ani jednej informacji, żadnego tropu, żadnej iskry nadziei. Westchnęła cicho, po czym lekko machnęła ogonem i, mimo rozczarowania, spróbowała się uśmiechnąć. Ciepło, jakby chciała dać do zrozumienia, że wszystko jest w porządku – nawet jeśli nie było.
— Rozumiem, to nic — mruknęła cicho i podniosła się z leśnej ściółki.
Jej czekoladowe futro oprószone było drobinkami igliwia. Otrzepała się szybko, nieco zbyt energicznie jak na kogoś, kto niczego się nie spodziewał. Potem machnęła łapą, gestem zachęcając Jagienkę do dalszego spaceru. Drzewa szumiały cicho, jakby próbowały podpowiedzieć, co powiedzieć dalej – ale żadna z nich nie znalazła odpowiednich słów. Między kotkami zapadła niezręczna cisza. Każda z nich zdawała się nagle zbyt skupiona na otoczeniu – na szumie liści, trzasku gałązki pod łapą, świergocie ptaków wysoko nad głową. Choć próbowały potem jeszcze porozmawiać, rozmowa nie kleiła się zupełnie. Zamiast tego w powietrzu zawisła ciężka, niewypowiedziana myśl.
— Witajcie. Przyszłam do Jagienki — oznajmiła spokojnym, choć stanowczym tonem.
Tym razem nie musiała długo czekać. Z cienia wysunęła się Jagienka. Jej futerko lśniło w słońcu – dopiero co wylizane, zapewne przez jej ukochaną. Szła wolno, ale z godnością.
— Dzień dobry, Pietruszko — przywitała się, stając naprzeciw niej.
— Jagienko, miło cię widzieć! To co, idziemy? — mruknęła Pietruszka z uśmiechem. — Pokażę ci dzisiaj kilka ziół. Rośną daleko, ale są bardzo przydatne. I opowiem ci trochę o Klanie Burzy.
Ruda kotka spojrzała na Solę i Nattę, po czym pomachała im ogonem na pożegnanie i przyspieszyła kroku, zrównując się z wojowniczką.
— Więc ten Klan Burzy… — zaczęła niepewnie Jagienka. — Skąd coś o nim wiesz, skoro do niego nie należysz?
— Mam tam przyjaciół — odparła Pietruszka. — Poza tym wiem to, co sami opowiadają. Ich sekretów, niestety, nie znam. Wiem jednak, że ich obóz mieści się przy wielkim drzewie, które wygląda, jakby było zrobione ze skał. Widać je z daleka. Są łatwym celem… a mimo to, nie poddają się losowi. Polują głównie na króliki, a w tunelach radzą sobie lepiej niż ktokolwiek inny.
Patrzyła przed siebie, mówiąc spokojnie, z pewnym szacunkiem w głosie. W końcu zatrzymała się nad rzeką. Woda szemrała cicho, odbijając promienie słońca niczym płynne srebro. Pietruszka wskoczyła do wody bez wahania. Odwróciła się do Jagienki z lekko zaczepnym błyskiem w oku.
— No chodź! Jak spadniesz, to cię złapię — zachęciła, mrużąc oczy.
Jagienka zawahała się, ale po chwili ostrożnie postawiła jedną łapę, potem drugą. Przesuwała się powoli, z małymi zachwianiami, ale w końcu dotarła na drugi brzeg.
Pietruszka wylądowała obok niej i otrzepała się z wody.
— Przepraszam, że musiałaś się zmoczyć z mojego powodu — mruknęła Jagienka, lekko pochylając głowę.
— Nie martw się. Lubię wodę — odpowiedziała Pietruszka z ciepłym uśmiechem. Musnęła jej bark ogonem i ruszyła naprzód, przez wysoką trawę, która szeleściła delikatnie pod ich łapami.
Kotki minęły Sowiego Strażnika, nie zwracając na niego większej uwagi. Rozmawiały – raz o błahostkach, a innym razem o rzeczach naprawdę ważnych. Śmiech mieszał się z powagą, jakby próbowały odnaleźć równowagę między codziennością a tym, co leżało głębiej. Wspominały pogodę – ciepłą, ale z niepokojącym, burzowym tchnieniem w powietrzu. Narzekały na latające robactwo, które uporczywie krążyło im wokół pysków, szczególnie nad wilgotnymi zaroślami. Równocześnie wymieniały się wiedzą o ziołach – skromną, lecz zaskakująco użyteczną. Choć żadna z nich nie była mistrzynią uzdrawiania, rozmowa o tym, co znały, była dla obu otwierająca. Często zdarzało się, że jedna znała coś, o czym druga nie miała pojęcia – i właśnie w tych drobnych odkryciach kryła się prawdziwa nauka.
— Mówię ci, byłabyś świetną wojowniczką! Dobrym pomocnikiem. — Pietruszka spojrzała na Jagienkę z iskrą entuzjazmu w oczach. — Jesteś mała, mogłabyś się chować i wypłaszać zwierzynę w stronę innych kotów. Uwierz mi, twój wzrost nie robi różnicy przy straszeniu. Jak wyskoczysz na królika, to i tak czmychnie, gdzie popadnie! A do łapania mniejszych gryzoni wcale nie potrzebujesz pazurów!
Starała się przekonać samotniczkę, że choć zna się na ziołach, to w polowaniu też byłaby bardzo dobra. W jej głosie słychać było szczerość i podziw.
— Dziękuję, Pietruszko — mruknęła cicho Jagienka, zatrzymując się nagle. — Ale chyba jednak rola Uzdrowicielki bardziej do mnie pasuje.
Otoczenie zmieniło się niemal niezauważalnie. Miękka trawa przeszła w bardziej chropowaty grunt. Były już u granicy. Silny, obcy zapach uderzył Jagienkę prosto w nos – zapach innego klanu, surowy i intensywny, jakby ostrzegający. Sierść na karku rudej kotki lekko się zjeżyła.
— Nie martw się — powiedziała spokojnie Pietruszka, siadając w wysokiej trawie, która delikatnie falowała na wietrze. — Klan Burzy przestrzega kodeksu. Nie przekroczą granicy, póki my tego nie zrobimy.
Zapanowała chwila ciszy, przerywana jedynie śpiewem ptaków i szelestem traw. Pietruszka powoli odwróciła się na grzbiet, wystawiając brzuch do słońca. Jej gest był celowy – miał uspokoić Jagienkę, pokazać jej, że nie ma czego się obawiać. Że nie zamierza jej zaatakować ani przytłaczać.
— Wiesz… mam pytanie — odezwała się nagle, patrząc w niebo.
— Jasne… — Jagienka niemal wyszeptała, a jej ciało spięło się w oczekiwaniu.
— Naprawdę potrzebuję odpowiedzi na to, co zaraz padnie — zaczęła Pietruszka z powagą, ale łagodnie. — Nie oskarżam ciebie, ani twoich towarzyszek. Próbuję po prostu dojść do prawdy. Do czegoś, co może być ważne… dla mojego klanu.
Wzięła głęboki wdech, a potem spojrzała Jagience prosto w oczy.
— Czy zanim powstał sojusz… widziałaś – albo któraś z twoich koleżanek – przy rzece jakiegoś kota? Może kogoś zdenerwowanego? Albo… aż nienaturalnie szczęśliwego? Może był we krwi?
Głos Pietruszki nie był oskarżycielski – raczej błagalny. W jej oczach czaiła się nadzieja i strach zarazem.
— Proszę… — szepnęła. — To naprawdę ważne.
Widocznie zmieszana kotka odrzekła po krótkim namyśle:
— J-ja nie zapuszczam się tak daleko... A moje towarzyszki... Mam wrażenie, że często ukrywają przede mną niebezpieczne wydarzenia ze swoich patroli, polowań... Nie chcą mnie martwić lub... Wręcz przeciwnie opowiadają historie wyssane z pazura, abym się bała wychodzić…
Pietruszka od razu przybrała zawiedzioną minę. Jej uszy lekko opadły, a ogon poruszył się z irytacją. Naprawdę liczyła, że Jagienka powie jej coś istotnego, że wreszcie dowie się czegokolwiek! Ale nie... Znowu trafiła na mur. Ani jednej informacji, żadnego tropu, żadnej iskry nadziei. Westchnęła cicho, po czym lekko machnęła ogonem i, mimo rozczarowania, spróbowała się uśmiechnąć. Ciepło, jakby chciała dać do zrozumienia, że wszystko jest w porządku – nawet jeśli nie było.
— Rozumiem, to nic — mruknęła cicho i podniosła się z leśnej ściółki.
Jej czekoladowe futro oprószone było drobinkami igliwia. Otrzepała się szybko, nieco zbyt energicznie jak na kogoś, kto niczego się nie spodziewał. Potem machnęła łapą, gestem zachęcając Jagienkę do dalszego spaceru. Drzewa szumiały cicho, jakby próbowały podpowiedzieć, co powiedzieć dalej – ale żadna z nich nie znalazła odpowiednich słów. Między kotkami zapadła niezręczna cisza. Każda z nich zdawała się nagle zbyt skupiona na otoczeniu – na szumie liści, trzasku gałązki pod łapą, świergocie ptaków wysoko nad głową. Choć próbowały potem jeszcze porozmawiać, rozmowa nie kleiła się zupełnie. Zamiast tego w powietrzu zawisła ciężka, niewypowiedziana myśl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz