Ciąg dalszy poprzedniego opowiadania
Nagle ciemna figura zniknęła. A może tylko się schowała, by zaczaić się na nią i uderzyć? Rozległ się cichy trzask. Jej futro zjeżyło się, a ona cofnęła się dalej, w głąb swojego pokoiku. Nagle ściana ze srebrnej nici zniknęła. Ostrożnie wyszła z jamu. Znalazła się na miękkim, dużym olbrzymie. Nie wiedziała, czy podoba jej się to, czy nie. Nie było to podobne do niczego, co znała. Ale było komfortowe. A raczej byłoby, gdyby para dwunożnych nie gapiła się na nią teraz. Samica miała w rękach małe, srebrne pnącze z materiału podobnego do srebrzystej sieci w jej pokoiku. Z pnącza zwisały niewielkie, błyszczące, ciemno niebieskie kamienie. Nim zdążyła się zorientować, pnącze zawisło na jej szyi. Dwunożni odeszli, więc mogła przyjrzeć się temu bliżej. Było ładne, aczkolwiek nie pasowało do jej futra ani trochę. Kiedy tak koncentrowała się na świecidełku, usłyszała cichy sus. Podniosła szybko głowę, zaalarmowana. Przed nią stał bardzo duży, prawie całkowicie czarny kocur. Jego uszy zakończone były dwoma kępkami futra, tak, jak to widziała między innymi u Płomiennego Ryku. Jego oczy były mroźno-błękitne. Jedynym miejscem, gdzie jego sierść nie była całkowicie czarna, była biała, przednia, prawa łapa. Nigdzie wśród klanów nie widziała tak wielkich kotów. Zazwyczaj ona była jedną z największych. Kocur zlustrował ją wzrokiem. Ona nadal patrzyła na niego podejrzliwie. Nie ufała obcym, szczególnie, gdy była na obcym terenie. Czarny uśmiechnął się lekko i wyciągnął do niej swoją białą łapę.
- Nazywam się Maximus, ty musisz być tą nową kotką, która miała tu przyjechać, tak?
- Tak… - odpowiedziała niepewnie, rozglądając się dookoła i ostrożnie wyciągając do niego łapę. Maximus wypuścił powietrze nosem z rozbawieniem.
- Jak się nazywasz?
- Pożar - odpowiedziała krótko.
- Pożar? To nie pasuje do rasowego kota… To może Ambrozja? - zaproponował. Ją jednak zajęły myśli.
“Jaki znowu rasowy kot? Co to w ogóle znaczy?”
Wtedy zorientowała się, że chyba wypadałoby coś odpowiedzieć.
- Szczerze? Myślę, że... - Nie dokończyła, bo poczuła czarną kitę na swoim pysku.
- Co za nieuprzejmość. Przepraszam, chyba rzeczywiście wypadałoby, żebym oprowadził cię tutaj po moim i teraz również twoim domu.
- Chciała zaprotestować, więc otworzyła pysk, ale Maximus już zeskoczył z wielkiego, miękkiego czegoś i zaczął iść w inną stronę. Strzepnęła więc tylko ogonem z irytacją i poszła za nim.
***
Wycieczka trwała dość długo, ale była już do takich rzeczy przyzwyczajona. Przecież była kotem z Klanu Burzy. Przystosowała się do treningów wytrzymałościowych. Gniazdo dwunożnych miało dwa piętra, na każdym dużo pokoi i jeszcze więcej dziwnych ustrojstw dwunożnych, których nazw nawet nie zapamiętała z monologu nowego współlokatora. Jedyne co zapamiętała to to, że nie wolno im było gryźć roślin stojących na półkach przy przezroczystych kwadratach. Podobno były trucizną. W takim razie po co dwunożni je trzymali? Niestety, przez to jej plany znalezienia sobie nowych kwiatów do włożenia w futro również legły w gruzach.
- Czas na obiad - poinformował ją Maximus i zaczęli iść w stronę kawałka pomieszczenia, które było oddzielone od innych kamiennym żywopłotem, czy czymkolwiek to było. Nie wiedziała, co to ten cały obiad, ale na tym obszarze podłogi pachniało mięsem. Podłoga była zimna. Jak kamień. Zupełnie jak w pokoju z piaskowym pudełkiem, które wcześniej zobaczyła. Na ziemi stały cztery miski. To było zdecydowanie lepsze, niż przepychanie się z wieloma kotami w podziemiach dwunożnych. Czarny kocur przysiadł przy miskach po lewej, a ona po prawej. Zaczęła pić wodę, która była w jednej z misek. Nagle dwunożny nałożył do pustych misek mięsne coś. Było… dość dobre. Nie lepsze od zwierzyny z wrzosowisk, ale wolała to od króliczych bobków. Skończyła posiłek wcześniej, żeby móc ukryć się przed niebieskookim. Chciała mieć chwilę prywatności. Co prawda współlokator nie był okropny. Był miły, trochę za miły. Czasem ją wkurzał, przerywał jej zdanie i nadal nazywał ją “Ambrozją”, czymkolwiek to nie było. Odeszła od misek i wskoczyła na jedną z dziwnych wież. Weszła do drewnianej budki i zwinęła się w kłębek. Tutaj, nawet gdyby chciał, nie mógłby jej przeszkadzać. Nie zmieściłby się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz