– No.. wiesz, obydwoje możemy być mokrzy! W grupie chyba raźniej, co nie? Możemy iść też razem! – Zaśmiał się lekko pod nosem. Miał ochotę na jakąś soczystą mysz albo wiewiórkę! Na chwilę zapadła cisza, ale nie była niezręczna. Obaj po prostu wsłuchiwali się w jednostajny dźwięk deszczu bębniącego o dach legowiska. Wilcza Łapa odruchowo przeciągnął łapą po futrze na szyi, usiłując rozprostować zlepione kosmyki.
– Nigdy nie sądziłem, że ktoś w ogóle będzie ze mną tak normalnie gadał w legowisku. Tylko czasami próbowałem zagadywać do innych, ale raczej... wiesz... nie wychodziło – powiedział cicho, ale bez smutku. Raczej z jakimś takim cichym zaskoczeniem. Pustułkowa Łapa spojrzał na niego kątem oka.
– Serio? Ale czemu? Myślałem, że jesteś po prostu… cichy. Nie, że samotnik.
– Bo jestem, kurcze. A przynajmniej… byłem – odpowiedział Wilcza Łapa, wzruszając ramionami. – Ciągle miałem wrażenie, że nie pasuję. Wiesz, inne pochodzenie, inne zachowania. A potem jakoś tak… przestałem się starać.
– No to może czas znowu zacząć? – zaproponował Pustułkowa Łapa bez owijania w mech. – Nie mówię, że masz od razu biegać po obozie i się każdemu rzucać na szyję. Ale pogadać… czasem. Nie jesteś aż tak dziwny, serio.
– Dzięki – mruknął Wilczek, uśmiechając się lekko. – Ty też nie jesteś aż tak przemądrzały, jak się wydajesz.
– Aż tak? No dzięki, naprawdę podniosłeś mnie na duchu. – Pustułkowa Łapa przewrócił oczami teatralnie, ale też się uśmiechnął. – Dobra, to co? Jeszcze chwilę posiedzimy i idziemy na wyprawę po zdobycz? Zanim deszcz zdąży wszystko przemoczyć?
– Brzmi jak plan. Tylko najpierw muszę się upewnić, że nie mam więcej patyków w futrze. Bo jeśli Brukselkowa Zadra mnie zobaczy, to urządzi mi kąpiel w kałuży.
– Ej, w sumie… – Pustułkowa Łapa przekrzywił głowę z szelmowskim uśmieszkiem. – Jakbyś wpadł do największej, to miałbyś to z głowy raz na zawsze.
Wilcza Łapa spojrzał na niego poważnie.
– Jeżeli spróbujesz mnie do niej wepchnąć, przysięgam na Klan Gwiazd, że znajdę ci świerszcza w lesie i przyniosę do legowiska. I to nie martwego.
– Okej, okej, już nic nie mówię! – Pustułkowa Łapa uniósł łapy w obronnym geście. – Pokój. I świerszcze trzymamy z dala od legowisk.
Obaj zamilkli ponownie, ale teraz była to cisza zupełnie inna — wygodna. Jakby między nimi coś kliknęło, jakby nagle ten dziwny, mokry, szarobury dzień nie był już tak przytłaczający.
– No dobra, przemoczony mysi móżdżku, chodźmy zanim rzeczywiście padniemy z głodu – miauknął Wilczek i poderwał się z miejsca. Trochę niechętnie opuścił ciepłe legowisko, ale Pustułkowa Łapa już wstał i przeciągnął się z głośnym ziewnięciem.
– A więc wyprawa! Dwaj uczniów przeciwko kałużom, błotu i potencjalnym resztkom zająca. Brzmi jak świetny plan.
– Dobrze, że nie powiedziałeś „szczur”, bo bym się zawrócił do legowiska bez słowa – mruknął Wilczek, przechodząc ostrożnie przez kałużę, która wyglądała bardziej jak miniaturowy staw.
Oczywiście Pustułka wszedł w nią prosto – z głośnym chlupnięciem, rozbryzgując wodę na boki, w tym także na Wilczka.
– Hej! – prychnął cętkowany kocur, otrzepując się teatralnie. – Robisz to specjalnie!
– Oczywiście. To jest rytuał przejścia. Tylko wybrani zostają ochlapani przeze mnie na pierwszej wspólnej misji. Czuj się zaszczycony!
Wilcza Łapa spojrzał na niego z powagą, po czym… chlup – specjalnie pacnął ogonem w kolejną kałużę, rozpryskując ją prosto na Pustułkę.
– O ty... Chcesz wojny?
– Wojna już trwa! - I się zaczęło. Dwa przemoknięte, śmiejące się koty ganiające się między legowiskami, pryskające na siebie wodą z każdej możliwej kałuży, czasem przypadkiem wpadające na mniejszych uczniów, którzy z piskiem próbowali uniknąć rozprysków. Pustułkowa Łapa raz niemal poślizgnął się i uderzył zadkiem w rozrzucony na posadzce mech, a Wilczka zaatakowała gałązka, którą przypadkiem przydepnął. Deszcz lał się dalej z nieba, ale teraz był tylko tłem dla rechotu i wrzasków dwóch kotów, które – przynajmniej na tę chwilę – miały gdzieś cały świat. W końcu, dysząc i ociekając wodą jeszcze bardziej, niż wcześniej, dotarli do stosu ze zwierzyną.
– Zimne. Mokre. Niezbyt apetyczne – mruknął Wilczek, patrząc na jedną z myszy. – Ale za to zdobyte z honorem. Po dzielnej bitwie błotnej – sapnął Pustułkowa Łapa i pacnął łapą jedną z nienaruszonych przepiórek. – Ta wygląda, jakby się jeszcze nie poddała. Weźmiemy ją?
– Dzielna przeciwniczka. Godna nas. Bierzemy.
Usiedli obok siebie pod pobliskim krzakiem, który dawał minimalną ochronę przed deszczem, i zaczęli dzielić zdobycz. Wilczek spojrzał na Pustułkę kątem oka, kąsając delikatnie mięso.
– Wiesz… To był chyba mój najlepszy dzień w Klanie Wilka.
Pustułkowa Łapa spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.
– To jeszcze ci pokażę, jak wygląda naprawdę dobry dzień. Ale najpierw… zjesz to wszystko, bo ja nie jem jedzenia, które pokonałem tylko w połowie.
– No to masz problem, bo ja też nie.
Obaj wybuchli śmiechem, mimo zmęczenia, mimo deszczu, mimo wszystkiego. W tej chwili byli po prostu dwójką kotów, którzy zaczęli dzień od ciszy… a skończyli go jak przyjaciele.
<Hej! Pustułkowa Łapo!>
[767 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz