Dzieje się bezpośrednio po ostatnim opku.
Przed zgromadzeniem z 13.07
Chociaż dzień był przyjemny; ciepły, opatulony przez delikatną bryza, tak noc nastąpiła niczym chłodna płachta. Nie było jej zimno, ale... zmiana temperatury, która nastąpiła była wręcz nienaturalna, niespotykana. A co najdziwniejsze... Przychodziła pewnym falami. Jakby czyiś wiotki, puchaty ogon wirował nad nią, tworząc podmuchy wiatru, przedzierające się przez jej grubą szatę. Tylko że to nie była zwyczajna bryza. Ćmi Księżyc była na tym świecie wystarczająco długo, aby wiedzieć, w jaki sposób zachowuję się pogoda, nawet tutaj – wysoko na klifach. A w dodatku to paraliżujące uczucie...
"Oszalałam? Czy to złe duchy czyhają na moje serce, duszę i wiarę? Miejsce, gdzie Brak Gwiazd..? Czy to moja ostatnia wyprawa poza obóz? Kara swoista nadeszła, ale za co?" — pomyślała, a dreszcze przebiegły jej po grzbiecie, niby skoczna wiewiórka, hacząca pazurkami o jej futerko. Przełknęła śline i "porozglądała się" niczym poniesiona obłędem. Wokół niej nie było ani iskierki życia, nie słyszała nic, co nie byłoby zwyczajnym odgłosem leśnego życia, a w oddali fale szumiały zawzięcie. Powinna czuć spokój. Zwłaszcza że nie było ani najmniejszego śladu po zapachu drapieżników czy samotniczek, o których wciąż wrzało, a zwłaszcza po śmierci Melodyjnego Trelu. Jedynie bezpieczna woń patrolu, który wyruszył jeszcze przed zmierzchaniem, docierała do jej wyczulonych nozdrzy.
"Czy to Klan Gwiazdy odwiedził mnie? Czemu nie zrobił tego we śnie... Czy sypiam zbyt mało, zbyt niespokojnie, aby dali radę mnie dosięgnąć podczas odpoczynku? Czy sprawiam znów kłopoty tym, którym powinnam służyć?" — Smutna myśl rozbrzmiała w głowie, ale nagle... Znów to nieznane uczucie. Nasiliło się ogromnie, a delikatna łuna pojawiła się w kącie oka. Złożona jakby z wielu iskierek życia, ale... Rozproszonych, zagubionych? Nagle... Wydało jej się, że coś dostrzegła, że kształt stawał się bardziej konkretny, znajomy i wręcz utęskniony. Smuga poruszyła się prędko, uciekła za medyczkę, ale już wtedy wiedziała ona, że to nie jest coś "zwyczajnego"
"Oszalałam? Czy to złe duchy czyhają na moje serce, duszę i wiarę? Miejsce, gdzie Brak Gwiazd..? Czy to moja ostatnia wyprawa poza obóz? Kara swoista nadeszła, ale za co?" — pomyślała, a dreszcze przebiegły jej po grzbiecie, niby skoczna wiewiórka, hacząca pazurkami o jej futerko. Przełknęła śline i "porozglądała się" niczym poniesiona obłędem. Wokół niej nie było ani iskierki życia, nie słyszała nic, co nie byłoby zwyczajnym odgłosem leśnego życia, a w oddali fale szumiały zawzięcie. Powinna czuć spokój. Zwłaszcza że nie było ani najmniejszego śladu po zapachu drapieżników czy samotniczek, o których wciąż wrzało, a zwłaszcza po śmierci Melodyjnego Trelu. Jedynie bezpieczna woń patrolu, który wyruszył jeszcze przed zmierzchaniem, docierała do jej wyczulonych nozdrzy.
"Czy to Klan Gwiazdy odwiedził mnie? Czemu nie zrobił tego we śnie... Czy sypiam zbyt mało, zbyt niespokojnie, aby dali radę mnie dosięgnąć podczas odpoczynku? Czy sprawiam znów kłopoty tym, którym powinnam służyć?" — Smutna myśl rozbrzmiała w głowie, ale nagle... Znów to nieznane uczucie. Nasiliło się ogromnie, a delikatna łuna pojawiła się w kącie oka. Złożona jakby z wielu iskierek życia, ale... Rozproszonych, zagubionych? Nagle... Wydało jej się, że coś dostrzegła, że kształt stawał się bardziej konkretny, znajomy i wręcz utęskniony. Smuga poruszyła się prędko, uciekła za medyczkę, ale już wtedy wiedziała ona, że to nie jest coś "zwyczajnego"
— C-co… — Kotka odwróciła się; była sama, wiedziała, że jest sama. Żadne dziwne uczucia nie mogły zmienić tego, że racjonalne myślenie próbowało ją przekonać, że tak jest… A jednak… — Kto, nie- Co tu jest? — Głos jej drgał, a sierść stanęła na szyi; po części ze strachu, a po części z faktu, że chłód zdawał się ja opatulać. — N-na Klan Gwiazdy odpowiedz…
Przez chwilę nie było odpowiedzi. Być może nie chciało się to coś ujawnić, a może zwyczajnie stało w osłupieniu, obracając głową to w jedną to w drugą, jakby szukało jakiegoś intruza. W końcu jednak podeszło, mrucząc coś pod nosem, chcąc łapą machnąć przed pyskiem kocicy. Kiedy ta poczuła na nosie powiew, przełknęła ślinę. Świat zaczął jej się mieszać. Czy utraciła węch, że nie umiała wychwycić czegoś, co skrywa przed nią świat doczesny, czy jednak wszystko działo się niewidoczne dla zwykłego kota?
"Lis by cię rozszarpał, jeleń przebił rogiem, dwunożny uprowadził, a jastrząb porwał w górę... Jesteś tutaj po coś... Tylko ty mogłaś tu teraz być" — Głos, który tak często słyszała w głowie, powrócił, aby dodać jej otuchy, odwagi. Pozwoliła się jej prowadzić; wyciągnęła do przodu pysk, chcąc natknąć się nosem na to. Cokolwiek to jest... lub było.
— J-jesteś przyjacielem... Czy... — wydukała, drżąc nie tylko słowami, a i całym ciałem.
— O-ooh... — Rozejrzał się znów — Czy ty... ty tak do mnie? Że ja? — Wskazał na siebie łapą mocno zmieszany. Zjeżyła się na szyi. Łuna wyostrzyła się jeszcze bardziej, zyskała... Kształt, który ciężko było pomylić z czymś innym, chociaż... Nie była do końca kocia. Nie wiedziała, czy to kwestia ślepoty, czy postać faktycznie była tam i w widzialnym świecie, ale... Pozbawiona zapachu, pozbawiona faktycznej formy, pozbawiona tej iskierki, którą dostrzegała za każdym razem, kiedy "wpatrywała się" w żywe koty.
Przez chwilę nie było odpowiedzi. Być może nie chciało się to coś ujawnić, a może zwyczajnie stało w osłupieniu, obracając głową to w jedną to w drugą, jakby szukało jakiegoś intruza. W końcu jednak podeszło, mrucząc coś pod nosem, chcąc łapą machnąć przed pyskiem kocicy. Kiedy ta poczuła na nosie powiew, przełknęła ślinę. Świat zaczął jej się mieszać. Czy utraciła węch, że nie umiała wychwycić czegoś, co skrywa przed nią świat doczesny, czy jednak wszystko działo się niewidoczne dla zwykłego kota?
"Lis by cię rozszarpał, jeleń przebił rogiem, dwunożny uprowadził, a jastrząb porwał w górę... Jesteś tutaj po coś... Tylko ty mogłaś tu teraz być" — Głos, który tak często słyszała w głowie, powrócił, aby dodać jej otuchy, odwagi. Pozwoliła się jej prowadzić; wyciągnęła do przodu pysk, chcąc natknąć się nosem na to. Cokolwiek to jest... lub było.
— J-jesteś przyjacielem... Czy... — wydukała, drżąc nie tylko słowami, a i całym ciałem.
— O-ooh... — Rozejrzał się znów — Czy ty... ty tak do mnie? Że ja? — Wskazał na siebie łapą mocno zmieszany. Zjeżyła się na szyi. Łuna wyostrzyła się jeszcze bardziej, zyskała... Kształt, który ciężko było pomylić z czymś innym, chociaż... Nie była do końca kocia. Nie wiedziała, czy to kwestia ślepoty, czy postać faktycznie była tam i w widzialnym świecie, ale... Pozbawiona zapachu, pozbawiona faktycznej formy, pozbawiona tej iskierki, którą dostrzegała za każdym razem, kiedy "wpatrywała się" w żywe koty.
— D-duszo? — zapytała niepewnie. — Czy-czyś przeklęta? Skąd się wzięłaś...
— Naprawdę mnie widzisz! — zawołała postać — Bo widzisz, prawda? A może słyszysz? Halo? Halo, halo? O rany, cześć! Nie masz pojęcia, jak dłuuugo próbowałem nawiązać jakiś kontakt! Ale się okazało, że nie za bardzo mogę innych dotykać, wiesz? Się wzdrygali tylko dziwnie. A może opętać? Nigdy nie wiedziałem jak, niestety. Niby fajnie jak się lubi spokój, ale na dłuższy czas wizja egzystencji w jakimś niebycie niezbyt do mnie przemawia... — nawijała, zdając się nie być zbyt przejętym pytaniem, jakie do niej skierowano.
— S-słucham? — Szok to nie wystarczające słowo, aby opisać to, co działo się w głowie Ćmiego Księżyca. Stała tylko, oczy miała otwarte bardziej niż zwykle, jakby to miało jakkolwiek pomóc. — A-ale jak? Ja-ja-jakim cudem?
— A, no... nie wiem — przyznała zjawa — Jakoś tak wyszło, też w szoku byłem, chociaż, szczerze powiedziawszy, spodziewałem się, że po śmierci gdzieś trafię, nie wiem... chociaż mało widziałem innych dusz, często się chowają, chyba są nieśmiałe. Może mnie nigdzie nie chcą, w sumie bym się nie zdziwił. Albo utknąłem, albo mnie wywaliło gdzieś, bardzo dużo możliwości. Ale śmiesznie... — nie było śmiesznie. Zamilkła na moment, chociaż ton głosu i szybkie wylewanie z siebie informacji zdradzało jakąś ulgę i ekscytację — Ale hej, czemu mnie widzisz? To w sumie ciekawe, kim jesteś?— Zapodziane dusze... — mruknęła sama do siebie. To wszystko było... Takie dziwne, takie niezrozumiałe, ale... Fakt, to było coś, czemu tylko ona mogła podołać. Może to test? — Jestem medyczką... Z Klanu Klifu. — Wolała nie podawać pełnego mienia; nie czuła się jeszcze tak pewnie. — J-ja oślepłam na rzeczy doczesne, ale... Widzę więcej...
Duch w końcu przyjął w pełni widoczną dla niej postać. Ćmi Księżyc zaniemówiła; ile to czasu minęło od kiedy widziała kota? Chociaż... To, co było przed nią, nie było zwyczajne. Postać była świetlista, jasna niczym stworzona z gwiazd, księżycowego blasku, a nawet piany morskiej; była piękna. Piękniejsza niż wszystko, co wcześniej widziała, piękniejsza od zachodów czy wschodów słońca, piękniejsza od kwiatów. Przypominała jej Morskie Oko, która czasami ją odwiedza, której obraz miała wypalony w swoim umyśle, ale to co, pokazało jej się tej nocy, było niczym ulotny pył.
Duch w końcu przyjął w pełni widoczną dla niej postać. Ćmi Księżyc zaniemówiła; ile to czasu minęło od kiedy widziała kota? Chociaż... To, co było przed nią, nie było zwyczajne. Postać była świetlista, jasna niczym stworzona z gwiazd, księżycowego blasku, a nawet piany morskiej; była piękna. Piękniejsza niż wszystko, co wcześniej widziała, piękniejsza od zachodów czy wschodów słońca, piękniejsza od kwiatów. Przypominała jej Morskie Oko, która czasami ją odwiedza, której obraz miała wypalony w swoim umyśle, ale to co, pokazało jej się tej nocy, było niczym ulotny pył.
— No, mnie na pewno — postać kiwnęła głową — Wszyscy w Klanie Klifu widzą zmarłych? Byłoby fajnie, głosy w mojej głowie po czasie robią się uciążliwe, wiesz, wyimaginowane konflikty nie są tak realne... nie, żebym potrzebował realnych. Ale skoro mnie widzisz to ten... słuchaj, jesteś medykiem prawda? Wiesz może, no, wiesz, jak sobie poradzić z "tą całą sytuacją"? — Tu usiadł, wskazując na siebie okrężnymi ruchami. I ton głosu się zmienił, na bardziej niepewny — Jak już wspomniałem, wieczna egzystencja nie brzmi dla mnie jak świetny pomysł na nieskończony odpoczynek. Już chyba lepiej by było zniknąć.
Westchnęła. Nie szkolili jej na takie... sytuacje. Umiała odbierać porody, umiała wyleczyć wiele rodzai chorób, nawet tych ciężkich, potrafiła poznać stosy roślin jedynie po zapachu i fakturze, ale nic nie wiedziała o radzeniu sobie z nie do końca umarłymi, a na pewno nie w takim sensie. Raczej ani Liściaste Futro, ani Czereśniowa Gałązka, ani nawet Morskie Oko, nie musiała przejmować się zbłąkanymi duszami.
— Nie jestem pewna... — miauknęła, a jej drżący głos rozbrzmiewał w uszach. — Wierzysz w... Coś? — Nie chciała robić z duszy wroga, nie wspominała o Przodkach, o Klanie Gwiazdy, nie bezpośrednio.
— Oh, tak! Jak każdy klanowicz, prawda? Co prawda w Owocowym Lesie wierzą we Wszechmatkę, ale jakoś do mnie ich wiara nigdy nie dotarła, wie pani. Może mają swoje własne zaświaty i zwyczajnie, ale może zmiana miejsca tak działa... nie wiem, już mówiłem, dusze nie są zbyt rozmowne. Ciekawe jak długo tu siedzą...
— I-ich nie czuję... Tylko ciebie — powiedziała, rozglądając się, ale... Pustka. Żadnej łuny, żadnego śladu obecności innych biednych zabłąkanych. — Musiałeś coś... Uczynić. Klan Gwiazdy cię nie przyjął..? — Oświadczenie zabrzmiało jednak bardziej jak pytanie. Brakowało jej pewności. Była kompletnie zagubiona, niemal tak, jak ta samotna dusza...— A, bo się chowają, przecież mówię. Lubią ciemne miejsca i drzewa... tak, bardzo lubią drzewa. Niekiedy jeszcze siedzą w wodzie czy w norach, ale te są mniej przyjemne. Znaczy, nie w obyciu, w obyciu są normalne, ale czasem widać ich pyski, jak się zerknie w taflę wody i można się wzdrygnąć, jak się nie jest przyzwyczajonym do bycia martwym. Czasem o tym zapominam. I nie mam pojęcia, nikogo nie spotkałem, a nic złego nie zrobiłem na pewno, tak myślę, nie wiem co Gwiezdni postrzegają jako,"zło". Tylko miejsce zamieszkania zmieniłem, z resztą na dobre mi to wyszło, a z tego co mi wiadomo, czasem się tak zdarza. No a jakby mnie Klan Gwiazdy nie przyjął, to bym chyba trafił do Mrocznej Puszczy, nie? Nie mam pojęcia... z resztą, mam tam na pewno przyjaciół, nie zostawiliby mnie tak, chyba. — Zmieszał się. Zdawało się, że naprawdę nie miał pojęcia jak to wszystko działa. Na sam widok emocji, jakie malują się na rozjaśnionym pysku, medyczka zesmutniała. Nie umiała sobie wyobrazić, że ją może spotkać taki los. Żyłaby tak długo w świecie doczesnym, mając nadzieję, że Przodkowie przyjmą ją z otwartymi sercami, aby biegać po nieboskłonie wspólnie, a tu... Wieczna tułaczka, samotność i lęk...
— Dziwne... — mruknęła, zamykając ślepia, jakby chciała się bardziej skupić. Nie było czasu na gdybanie. To nie ona jest tą biedną duszą, więc musi stać się przewodnikiem. Wypuściła głośno powietrze nosem. Nie wiedziała, co zrobić. Czy powinna spróbować skontaktować się z Klanem Gwiazdy? Czy odezwą się do niej? Przecież musiał być jakiś powód tego... wszystkiego. — Czy... masz jakiś pomysł? Coś... Cokolwiek?
— Może mógłbym zapytać Topika! Był medykiem, wiesz, na pewno trafił do Klanu Gwiazdy. Niestety nie umiem się przemieszczać zbyt daleko od miejsca śmierci, strasznie to uciążliwe, a niebo zdaje się być strasznie daleko... — Pokręciła głową. To nie zadziała... Gdyby Klan Gwiazdy chciał pomóc tej biednej duszy, nie zostawiłby jej w tej pustce. Musiał być inny powód.
— Mogę spróbować zapytać, ale... Nic pewnego — mruknęła. Co za chora sytuacja. — A-a! Może będę potrzebować twego miana za życia. — Dopiero zdała sobie sprawę, że nie miała najmniejszego pojęcia, z kim rozmawia już jakiś czas. Mogła przecież istnieć nawet szansa, że znała tego kota za życia. Była niewielka, niemal jak pyłek kwiatowy, ale była... Wtedy byłoby prościej.
— Jakiego mian
— No... Two-twojego? — zapytała lekko zirytowana. — Imienia, którego używaliście docześnie.
— Mogę spróbować zapytać, ale... Nic pewnego — mruknęła. Co za chora sytuacja. — A-a! Może będę potrzebować twego miana za życia. — Dopiero zdała sobie sprawę, że nie miała najmniejszego pojęcia, z kim rozmawia już jakiś czas. Mogła przecież istnieć nawet szansa, że znała tego kota za życia. Była niewielka, niemal jak pyłek kwiatowy, ale była... Wtedy byłoby prościej.
— Jakiego mian
— No... Two-twojego? — zapytała lekko zirytowana. — Imienia, którego używaliście docześnie.
— Aaa, tak, jasne. Piórolote-... Piórolotkowy Trzepot. — Tak, jak myślała. Do głowy nie przychodził jej żaden obraz, żadne wspomnienie z zgromadzenia czy spotkania medyków. Nie była pewna czy nawet kiedykolwiek słyszała owe imie, ale to nie było teraz ważne.
— Czy... Śpieszysz się? — Nie była pewna tej decyzji, ale nie mogła zostać tutaj na noc. Musiała wrócić; Zaćmienie, matki, wuj i babka będą się martwić, ba! Napewno już się martwią. — Mogę skontaktować się z Przodkami, ale... W obozie...
— Tak, wiesz, mam umówione spotkanie, takie posiedzenie zmarłych — rzucił bezbarwnie. Kotka położyła po sobie uszy, zmarszczyła nosek.
"To nie czas na żarty..." — pomyślała, zamykając ślepia i kręcąc głową. Nie powiedziała jednak nic na ten temat; ogólnie zamilkła. W końcu pysk otworzyła wspólnie z bladymi oczyma.
— Czy dasz radę dotrzeć do obozu? — zadała pytanie w inny sposób — Czy zostaniesz... Tu..?
— Oczywiście! — stwierdził — Znaczy, tak myślę — dodał po zastanowieniu — Ale i tak się miałem wybierać na zwiedzanie, zobaczymy, czy mnie zmyje!
— Za mną... — rzuciła jedynie, zamachnęła się ogonem i odwróciła dokładnie w przeciwnym kierunku. Nie zdążyła odejśc daleko, więc szybko zaczął docierać do niej odgłos wodospadu. Szum był głośny, ale przyjemny; rozlewał się niczy miód po jej uszach. Spojrzała w górę, a dusza zamrugała ślepiami. — W obozie nie rozmawiamy. — Skinęła głową. Ćmi Księżyc powoli wspięła się po kamieniach; tej nocy musiała zasnąć, nie ważne ile maku miałaby wziąć. Sprawa była nagła.
— Czy... Śpieszysz się? — Nie była pewna tej decyzji, ale nie mogła zostać tutaj na noc. Musiała wrócić; Zaćmienie, matki, wuj i babka będą się martwić, ba! Napewno już się martwią. — Mogę skontaktować się z Przodkami, ale... W obozie...
— Tak, wiesz, mam umówione spotkanie, takie posiedzenie zmarłych — rzucił bezbarwnie. Kotka położyła po sobie uszy, zmarszczyła nosek.
"To nie czas na żarty..." — pomyślała, zamykając ślepia i kręcąc głową. Nie powiedziała jednak nic na ten temat; ogólnie zamilkła. W końcu pysk otworzyła wspólnie z bladymi oczyma.
— Czy dasz radę dotrzeć do obozu? — zadała pytanie w inny sposób — Czy zostaniesz... Tu..?
— Oczywiście! — stwierdził — Znaczy, tak myślę — dodał po zastanowieniu — Ale i tak się miałem wybierać na zwiedzanie, zobaczymy, czy mnie zmyje!
— Za mną... — rzuciła jedynie, zamachnęła się ogonem i odwróciła dokładnie w przeciwnym kierunku. Nie zdążyła odejśc daleko, więc szybko zaczął docierać do niej odgłos wodospadu. Szum był głośny, ale przyjemny; rozlewał się niczy miód po jej uszach. Spojrzała w górę, a dusza zamrugała ślepiami. — W obozie nie rozmawiamy. — Skinęła głową. Ćmi Księżyc powoli wspięła się po kamieniach; tej nocy musiała zasnąć, nie ważne ile maku miałaby wziąć. Sprawa była nagła.
Przygody Ciemki i Lotka powrócą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz