Gdy usłyszał od mentora, że był gotów, sądził że podda go jakiemuś testowi. Całą noc nie mógł spać, gapiąc się bezsilnie przed siebie, w objęciach Miodunki. Czy już nie udowodnił mu, że był zdolny zabić i zjeść swoją ofiarę? Co takiego szykował? Wziął głębszy oddech, krzywiąc się, gdy sierść kotki wleciała mu do nosa. Nie cierpiał, gdy tak mocno go tuliła, jakby był jej poduszką z mchu. Próbował się wydostać, lecz kotka mocniej do niego przywarła, nie pozwalając mu uciec. Miał dosyć jej troski. Na początku myślał, że to była tylko zabawa, dlatego na to się godził. Zresztą i tak nie miał sił walczyć z wnuczką liderki. Teraz jednak to wszystko zaczęło za bardzo wymykać się spod kontroli. Nie chciał do końca życia leżeć jak kłoda z nią przy boku. Na dodatek ciągle go śliniła tym językiem i próbowała chodzić z nim poza obozem za ogon. Te jej randki, które wymyślała, zaczęły sprawiać, że przypominał sobie to co mówił mentor. Nie mógł mieć nikogo bliskiego. To osłabiało. Na dodatek przez te jej dziwne zapędy, nie sądził, by mógł ją pokochać.
Gdy nastał świt, wyrwał się szybko na wolność, gdy Miodunka tylko się ocknęła. Prawie zostałby ponownie uwięziony, bo ta próbowała go chwycić za ogon, miaucząc by jeszcze chwilę się poprzytulali. Na szczęście nie goniła go, co przyjął z ulgą, wpadając przy tym na czarnego wojownika.
— Jestem — miauknął na powitanie zamiast przeprosin do mentora.
Postanowił skończyć z głupim przepraszaniem za wszystko. Czas było udowodnić swoją wartość czynami, co bardziej pasowało do zadowolenia Krwawnika.
— To co będziemy dzisiaj robić? — zaczął jak co dzień.
— Już nic — powiadomił go.
Jak to nic? Strach ścisnął go w piersi. On chyba nie... nie... to niemożliwe. Spojrzał na Brzoskwinkę, która zwołała klan. Wzrokiem zaczęła wodzić po zebranych, szukając konkretnej osoby. Jego. Z otwartym pyskiem, podszedł bliżej liderki, wsłuchując się w jej słowa.
Mianowała go na wojownika.
A klan patrzył.
Słysząc jej pytanie, czy będzie wierny klanowi, przysiągł to z gorliwością w głosie. Właśnie spełniało się jego marzenie. Awansował na wojownika. Czy dostanie nowe imię? Udowodnił swoją wartość?
Jakie rozczarowanie go wypełniło, gdy kotka zakończyła to wszystko nie nadając mu imienia, a ci co powinni skandować je z radością, milczeli. Jedynie usłyszał gdzieś w tle głos Miodunki, która cieszyła się jego szczęściem, wołając głośno "Nikt". Chociaż to było bardziej gorzkie rozczarowanie. No tak. Czego się spodziewał? To były kłamstwa. Nigdy nie zasłuży na bycie nawet głupim "Porostem". Szybko zszedł wszystkim z oczu, siadając na uboczu obok dawnego mentora. Widział jak wnuczka liderki, szukała go w tłumie. Schował się bardziej za Krwawnika, czując jak łzy próbują wydostać się z jego oczu. Zacisnął pysk, nie dając im jednak ujrzeć światła dnia.
— Czego oczekiwałeś? — czarny posłał mu zdegustowane spojrzenie. — Nie zasługujesz na imię.
— N-nienawidzę jej — szepnął, wbijając pazury w śnieg. — Liderka... która nawet nie ma własnego zdania. T-to... T-to co teraz? Skoro nasze treningi dobiegły końca...?
— Treningi tak, ale nie mój eksperyment — odparł ze spokojem. — Nie mogę dać ci swobody, bo wiesz za dużo. Nie kręć się przy mnie, ale spodziewaj się, że gdy mrugnę do ciebie, to znak, że oczekuję cię tam, gdzie zawsze.
Eksperyment? O czym on mówił? Nie miał pojęcia, co miał przez to na myśli. Co takiego sprawdzał? Kiwnął jednak łbem. Chociaż żal mu było rozstawać się z ich wspólnymi, codziennymi treningami, to zamierzał uszanować jego wole. Pewnie i tak Miodunka porwie go na połowę dnia. A miejsce? Wiedział o jakie chodziło. Ich drzewo. Tam gdzie zaczął się jego trening.
Chociaż czy nie powinien się cieszyć z takiej wolności? Sam nie tak dawno pragnął, by Krwawnik go zostawił w spokoju. Teraz jednak, gdy miał na ogonie zakochaną w nim kotkę, wolał bardziej jego towarzystwo. Byle uciec od tej przylepy choćby na chwilę. O nie... to rodziło kolejne pytanie. Co będzie, gdy i ona zostanie mianowana? Zacznie go lizać bez skrupułów w legowisku wojowników, przed mentorem? Musiał wymyślić sposób, by ją od siebie odseparować.
— Dobrze. Tak będzie. — od razu wstał i odszedł od wojownika.
Musiał zatopić swoje smutki gdzie indziej. Gdzieś, gdzie nikt nie zobaczy jego goryczy i wściekłości na władzę Owocowego Lasu. Że on niby był gorszy? Mianowanie w wieku dziesięciu księżyców, było dowodem, że było go na coś stać. Miał silne łapy, dzięki masą treningów. Czuł ich siłę, gdy przesuwał kamienie. Różnica była wyczuwalna.
Wybył w las, dopadając do drzewa, gdzie pozostawił na nim szramy pazurami. Kora odpadała pod jego naporem, gdy drapał, gryzł i ogołacał drzewo z ochrony przed zimnem.
Miał po prostu tego dosyć.
Ta nadzieja, którą jeszcze miał, właśnie zniknęła całkowicie. Był dobrym wojownikiem, lepszym niż ten cały klan razem wzięty. A oni nadal mieli do niego problem! Dlaczego? Bo coś go łączyło z nocniakami? To po co pozwolili mu żyć? Po co, skoro mogli dać mu umrzeć. Na co ten ból i to wszystko? Zatrzymali go dla rozrywki? By się przed nim płaszczył, by czuli się lepsi niż naprawdę są? Nie ma mowy.
Koniec z tym.
Nie słowa, a czyny udowadniają czyjąś wartość. Chociaż gdyby nawet przyniósł sto piszczek na stos ze zwierzyną, nikt by go nie dostrzegł. Wszyscy gapiliby się na tego jednego owocniaka z marną wychudzoną myszą, lecz nie na niego.
Wrzasnął waląc łapą w drzewo. I jeszcze raz, jeszcze i jeszcze.
— Nienawidzę was! — krzyknął, kończąc maltretować drzewo i biorąc głębokie oddechy.
Zaczął wracać do obozu, trącając barkiem kolejną roślinę w złości, że ta napatoczyła się mu pod łapy. Śnieg spadł mu na głowę, a gdy zrobił kolejny krok, kolejna jego porcja się dołożyła, przygniatając go do ziemi. Westchnął cierpiętniczo, wysuwając się spod zaspy, kopiąc ją łapami.
To pomogło mu się ochłodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz