— Można tak powiedzieć — odparła z rozbawieniem, przypatrując się uważniej każdemu z nich po kolei, podziwiając te piękne futerka, tak zadbane i starannie przez nią wymyte. Tylko Jastrząbek miał dziwnie odstającą kępkę sierści na czubku głowy, ale jej nie była w stanie zwalczyć. Ilekroć próbowała przyklepać upierdliwy kosmyk językiem, ten i tak odskakiwał, nadając kocięciu wyglądu naburmuszonego, białego jeża. - Teraz zrobi się ciaśniej — mruknęła, niechętnie podnosząc wzrok na potomków Zakrzywionej Ości.
Nie przepadała za kotką i wolała, by jej ukochane i ułożone dzieciaki nie zadawały się z tymi podmiotami diabła. Jeśli jej intuicja mówiła jej, że tak będzie lepiej, to wolała sobie zaufać. Nie wiadomo, skąd ta pokraka tak naprawdę się przypałętała.
— Nim jej dzieci podrosną, twoje zdążą zostać mianowane na uczniów — rzuciła wesoło bura, dostrzegając najpewniej niezadowolenie na pysku tortie. Ta pokręciła głową, mamrocząc cicho pod nosem.
— Niby tak, chociaż... Nie wiem, jak będzie z nim — westchnęła, patrząc na białego. — Wiesz dobrze, że jest z nim coś nie tak i może nie dać sobie rady jako wojownik. Ani nawet jako medyk... — burknęła, wzdychając.
— Na pewno sobie w czymś poradzi! — zapewniła ją optymistycznie.
Motyl mimowolnie uśmiechnęła się. Miło było słyszeć takie pokłady radości w czyimś głosie, szczególnie w tych czasach, gdy wszystko wydawało się walić. Cały świat oszalał, a oni utknęli w jego centrum.
— Cieszę się, że masz z kim rozmawiać, ale praca na nas czeka. — Ośnieżona Łąka wysunęła się zza burego grzbietu, patrząc oczekujący na uczennice. Ta pokiwała energicznie głową, zwracając się po raz ostatni do szylkretki.
— Kiedyś cię jeszcze odwiedzę! — obiecała, a gdy wyszła, płowa na moment pochyliła się ku Motylej i musnęła nosem czubek jej głowy, na co wojowniczka zamruczała.
— Dobrze się trzymasz? — zapytała uzdrowicielka, spoglądając kątem oka na poczynania swej uczennicy.
Kotka skinęła łebkiem, uśmiechając się lekko w stronę przyjaciółki. Śnieżynka aż tak bardzo nie zmieniła się od czasów żłobka. Co najwyżej spoważniała, ale wciąż była tą miłą i uroczą koteczką. Tortie bez niej by oszalała, bo jej bracia byli upierdliwymi gnojami, więc dobrze było mieć normalną koleżankę.
— Ja? — spytała. — Zawsze.
Nie przepadała za kotką i wolała, by jej ukochane i ułożone dzieciaki nie zadawały się z tymi podmiotami diabła. Jeśli jej intuicja mówiła jej, że tak będzie lepiej, to wolała sobie zaufać. Nie wiadomo, skąd ta pokraka tak naprawdę się przypałętała.
— Nim jej dzieci podrosną, twoje zdążą zostać mianowane na uczniów — rzuciła wesoło bura, dostrzegając najpewniej niezadowolenie na pysku tortie. Ta pokręciła głową, mamrocząc cicho pod nosem.
— Niby tak, chociaż... Nie wiem, jak będzie z nim — westchnęła, patrząc na białego. — Wiesz dobrze, że jest z nim coś nie tak i może nie dać sobie rady jako wojownik. Ani nawet jako medyk... — burknęła, wzdychając.
— Na pewno sobie w czymś poradzi! — zapewniła ją optymistycznie.
Motyl mimowolnie uśmiechnęła się. Miło było słyszeć takie pokłady radości w czyimś głosie, szczególnie w tych czasach, gdy wszystko wydawało się walić. Cały świat oszalał, a oni utknęli w jego centrum.
— Cieszę się, że masz z kim rozmawiać, ale praca na nas czeka. — Ośnieżona Łąka wysunęła się zza burego grzbietu, patrząc oczekujący na uczennice. Ta pokiwała energicznie głową, zwracając się po raz ostatni do szylkretki.
— Kiedyś cię jeszcze odwiedzę! — obiecała, a gdy wyszła, płowa na moment pochyliła się ku Motylej i musnęła nosem czubek jej głowy, na co wojowniczka zamruczała.
— Dobrze się trzymasz? — zapytała uzdrowicielka, spoglądając kątem oka na poczynania swej uczennicy.
Kotka skinęła łebkiem, uśmiechając się lekko w stronę przyjaciółki. Śnieżynka aż tak bardzo nie zmieniła się od czasów żłobka. Co najwyżej spoważniała, ale wciąż była tą miłą i uroczą koteczką. Tortie bez niej by oszalała, bo jej bracia byli upierdliwymi gnojami, więc dobrze było mieć normalną koleżankę.
— Ja? — spytała. — Zawsze.
***
Nie czuła się dobrze. Małe, bezwładne białe ciałko zapadło w jej pamięci. Bezbronne i niewinne niczemu kocię padło wycieńczone przez jakąś nieznaną bądź niebezpieczną chorobę. Sama już nie pamiętała, co medycy mówili na ten temat. Była zbyt zajęta wylewaniem strumieni łez, by przejmować się dokładną przyczyną zgonu.
Ważne, że pozostałe pociechy był zdrowe i przeszły mianowanie. Nie mogła zaprzeczyć, że Jastrząbek był dziwny i agresywny. Mimo tego, że składał się z samych wad, przyjęła go jako swego syna i teraz życie wydawało się puste. Nawet nie wiedziała, co by się z nim stało, skoro nie słyszał, ale wierzyła, że jego egzystencja miała trwać długo i szczęśliwie.
Jak w tych głupich opowieściach. Zakończenia nigdy nie były realistyczne.
Teraz zostało mu siedzieć w Klanie Gwiazdy. Może patrzył na nią, wraz z jej ukochaną babcią, Jastrzębiem Podmuchem? To imię miało dla niej tak wiele znaczeń. Po części kojarzyło jej się z kochanym członkiem rodziny, a z drugiej strony przypominało o tamtym starym, burym gburze, który od dłuższego czasu wąchał kwiatki od spodu.
Do tego miała Gęsią Łapę. Podwędzonego Cisowej Kołysance, ale skoro i ją świat zabrał na drugą stronę, to najwyraźniej tak miało być. Motyl trochę żałowała, że ostatnimi czasy była taka niemiła dla byłej mentorki. Może i nie zasługiwała na to, ale szylkretka nie potrafiła zwalczyć zazdrości o możliwość zajścia w ciążę. Kiedy trafi do Klanu Gwiazdy, odnajdzie srebrną i może ją przeprosi.
Na władzę Mrocznej Gwiazdy machnęła łapą. Nie obchodziło jej już to. Może było lepiej, może gorzej, wszystko okaże się wraz z biegiem czasu. Wielu zostało ukaranych, ktoś przez to uciekł, a jeszcze inny został zamordowany na środku obozu.
Głowa bolała ją od natłoku myśli. Jeszcze ten śnieg, przez który nie dało się chodzić, a jej łapki marzły i co jakiś czas brudziły się w błocie. Skrzywiła się, zmierzając w stronę legowiska medyków.
Śnieżki nie widziała, ale bure futro Kuny przemknęło jej przed oczami.
— Ciebie szukałam — zaczęła, dosyć ochryple i groźnie, bo przez zimno lekko się przeziębiła, a do tego była zmęczona i nie miała na nic sił. — Mogę prosić cię o nasiona maku czy cokolwiek innego, co wyzbędzie się ze mnie bólu głowy? — westchnęła. — Tak mnie piecze w skroni, że mam ochotę roztrzaskać sobie łeb o kamienie — dodała niechętnie.
<Kuna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz