Westchnął, znudzony tymi ciągłymi zapewnieniami padającymi z pyska kociaka.
— A ty na pewno chcesz stać się najsilniejszy? — zapytał, mając nadzieję, że dłuższa chwila ciszy wystarczająco zestresowała arlekina. — Zdajesz sobie sprawę, że z tak wątłym ciałem możesz nie być w stanie podołać wszystkim wyzwaniom, które dla ciebie przygotowałem?
— Ja... Wiem to, jednak... jestem gotów na wszystko. Chcę z dumą wam służyć i nie przynosić wstydu Najsilniejszy. I zasłużyć przez to na imię, by stąpać wśród was bogów — miauknął.
— Świetnie. W takim razie nie możesz się od teraz wycofywać. Cokolwiek nie powiem, nie chcę słuchać żadnych jęków ani płaczu, że nie dasz radę. Jakbym znalazł najwyższe drzew w tym lesie i kazał ci na nie wejść, to robisz to, choćbyś nawet miał z niego spaść i zdechnąć — oświadczył. — Rozumiesz? Taka śmierć zarezerwowana jest dla kotów z honorem. To lepsze umrzeć w ten sposób, niż egzystować jako zwykły pasożyt.
— Ja... dobrze, Najpotężniejszy. Zrobię wszystko bez miauknięcia — zapewnił.
— Widzisz te kamyki? — Niebieskooki wskazał na kilka skałek leżących na trawie nieopodal nich. — Natura nie dba o porządek. Jest czystym chaosem, o który trzeba zadbać. Twoim zadaniem będzie przepchnięcie tego wszystkiego pod tamto drzewo. Używaj łap, zębów, czegokolwiek chcesz, po prostu zrób to, nim słońce zniknie za linią drzew. Jeśli nie zdążysz, czeka cię kara — zagroził.
Kocię pokiwało głową, jeżąc sierść na ostatnie jego słowo. Od razu podszedł do kamyków, zaczynając je przesuwać. Niektóre mieściły mu się w pysku, inne musiał pchać łapami, aż nie zasapał się cały. Mimo tego nadal było ich tam sporo, a obserwującego go wojownikowi dalej się nudziło. Nie było to niezwykle interesujące zajęcie, ale chciał, by kocurek się, chociaż zmęczył i obtarł sobie skórę, a potem co najwyżej wymyśli zabawniejszą karę, bo szczerze wątpił w jego możliwości ukończenia zadania.
— Pamiętaj, że czas jest tu twoim największym wrogiem — wymruczał, przyglądając się z satysfakcją stercie oczekujących na ułożenie kamieni. — Zawsze będzie. Księżyce lecą, a ty będziesz starzeć się coraz szybciej, aż pewnego dnia całkowicie nie opadniesz z sił — mruknął.
Krwawnik ponownie spojrzał w niebo. Słońce jak na złość wciąż było na widoku i nie raczyło się ani trochę przesunąć. Ze zobojętniałym wyrazem pyska zbliżył się do biegającego tam i z powrotem kocięcia i bez namysłu pacnął go łapą w pysk, aby ten poleciał idealnie głową na jeden z kamyków.
— Musiałem wprowadzić kilka utrudnień, bo za dobrze ci szło — rzekł, chcąc, by w jakiś sposób odebrał to jako pochwałę i nie przejął się tym małym okazem przemocy.
Młodszy spojrzał na niego, a słysząc jego aprobatę, aż się uśmiechnął szeroko. Podniósł się szybko na łapy i otrzepał.
— Będę uważał na trudności — miauknął do niego, obserwując uważnie kocura, ponownie zabierając się za swoje zadanie.
Starszego zaskoczył z lekka jego optymizm. Tak łatwo było nim zmanipulować? Niesamowite, albo ten dzieciak miał coś bardzo nie tak z głową, albo inni skrzywdzili go na tyle, że czyny Krwawnika były niczym. Co jakiś czas popychał młodego, albo przesuwał kamienie dalej, byleby spowolnić jego prace. — Staraj się, staraj, czas ci ucieka i śmierć ciebie czeka — wyszeptał mu wprost do ucha, nim nie uderzył go z większą siłą. Ten upadł, a następnie na drżących łapach, uniósł się i pognał do kamienia, który zaczął pchać z większą determinacją, aby zdążyć.
Krwawnik podszedł do zebranego przez niego stosu i zgarnął z niego łapą jeden z kamieni.
— Zakończmy to inaczej. Zabiorę ten kamyk i schowam go gdzieś dalej, a ty w międzyczasie zajmujesz się ustawianiem tych pozostałych. Potem pójdziesz poszukać swej ostatniej zguby — orzekł i bez słowa odszedł z tego miejsca. Nie poszedł daleko. Zadbał o to, by zniknąć z pola widzenia swej ofiary, ale kamyk ukrył pod widoczną stertą liści. Było to rozwiązanie banalne, ale czarny musiał przetestować, czy kocię nie ma ograniczonej wyobraźni. Nim wrócił do niego, zrobił sobie spory spacerek dookoła terenu, żeby przyjść z innej strony i go zmylić odnośnie miejsca kryjówki kamienia. Jego podpucha zadziałała idealnie, bo żółtooki widząc, skąd wyszedł kocur, od razu tam poleciał, zaczynając przeszukiwać teren. Po pewnym czasie jednak wrócił bez niczego.
— Nie znalazłeś? - zapytał Krwawnik, wręcz głosem przesyconym sztucznym żalem. — Jaka szkoda — stwierdził, a na jego pysku zakwitł uśmiech satysfakcji. — Wiesz, że teraz będę zmuszony cię ukarać? Bardzo mi przykro, zawiodłeś mnie ogromnie. Naprawdę sądziłem, że jesteś ponad resztą i zaprezentujesz sobą coś lepszego — kontynuował swój wywód.
Kocurek spuścił łeb.
— Przepraszam. Przyjmę karę bez miauknięcia Najwspanialszy. Zasłużyłem — Spuścił po sobie uszy. Bicolor ugryzł się lekko w język i wbił pazury w ziemię, ledwo co powstrzymując się od dokonania tego, co byłoby najlepsze. Mimo chęci nie zabiłby go. Nie wtedy, kiedy kocurek sprawiał mu tak wiele rozrywki, oddając wręcz w jego łapy swoje życie. Czcił go, jakby cały świat nie miał znaczenia i to on miał nad wszystkim władze. Podobał mu się ten stan, ale sama postawa kociaka była dosyć nudna. Nie miał charakteru, nie reprezentował sobą nic nadzwyczajnego.
— Ej ty, pamiętasz, jak mówiłeś, że nikt się o ciebie nie martwi? I że nikt nie zwraca na ciebie uwagi? Jesteś tego pewny? — dopytywał.
—Tak. Jestem pewny. Nie mam rodziców, przyjaciół... Jak będę większy, to jedynie będę miał siebie — mówił, potakując głową.
Krwawnik uśmiechnął się szeroko.
— Pozwól, że przeprowadzę mały eksperyment i upewnimy się, czy rzeczywiście jest tak, jak mówisz — rzekł, szarpiąc go zbyt gwałtownie za kark i podnosząc do góry. Był lekki. Mógł na spokojnie przenieść go tam, gdzie chciał się znaleźć. Nie było to miejsce specjalnie dalekie od obozu, ale nikt nie powinien go tam znaleźć. Ignorując ciche piski żoltookiego, doniósł go do pewnej, sporych rozmiarów dziury w ziemi. Dla niego nie była strasznie głęboka i spokojnie mógłby z niej wyskoczyć, ale malec nie poradzi sobie za żadne skarby świata. Wrzucił go tam, nie dbając o delikatność. Następnie łapą zagarnął pobliską kupę liści i zrzucił na niego.
— Siedź tam. Bądź cicho, a jeśli ktoś cię odnajdzie, to powiesz, że uciekłeś z obozu i sam tu wpadłeś, jasne? Jeśli dowiem się, że podałeś komukolwiek moje imię, znajdę cię i urwę łeb — pogroził.
— Tak, Najmądrzejszy — pisnął, spoglądając na niego od dołu.
Wojownik zamrugał, a lewa powieka drgnęło mu samowolnie z irytacji. Cóż za upierdliwe dziecię z tymi określeniami. Niektóre były godne podziwu, ale inne go doszczętnie skręcały mentalnie.
— W takim razie życzę koszmarnej nocy — rzekł, umykając w stronę obozu.
— A ty na pewno chcesz stać się najsilniejszy? — zapytał, mając nadzieję, że dłuższa chwila ciszy wystarczająco zestresowała arlekina. — Zdajesz sobie sprawę, że z tak wątłym ciałem możesz nie być w stanie podołać wszystkim wyzwaniom, które dla ciebie przygotowałem?
— Ja... Wiem to, jednak... jestem gotów na wszystko. Chcę z dumą wam służyć i nie przynosić wstydu Najsilniejszy. I zasłużyć przez to na imię, by stąpać wśród was bogów — miauknął.
— Świetnie. W takim razie nie możesz się od teraz wycofywać. Cokolwiek nie powiem, nie chcę słuchać żadnych jęków ani płaczu, że nie dasz radę. Jakbym znalazł najwyższe drzew w tym lesie i kazał ci na nie wejść, to robisz to, choćbyś nawet miał z niego spaść i zdechnąć — oświadczył. — Rozumiesz? Taka śmierć zarezerwowana jest dla kotów z honorem. To lepsze umrzeć w ten sposób, niż egzystować jako zwykły pasożyt.
— Ja... dobrze, Najpotężniejszy. Zrobię wszystko bez miauknięcia — zapewnił.
— Widzisz te kamyki? — Niebieskooki wskazał na kilka skałek leżących na trawie nieopodal nich. — Natura nie dba o porządek. Jest czystym chaosem, o który trzeba zadbać. Twoim zadaniem będzie przepchnięcie tego wszystkiego pod tamto drzewo. Używaj łap, zębów, czegokolwiek chcesz, po prostu zrób to, nim słońce zniknie za linią drzew. Jeśli nie zdążysz, czeka cię kara — zagroził.
Kocię pokiwało głową, jeżąc sierść na ostatnie jego słowo. Od razu podszedł do kamyków, zaczynając je przesuwać. Niektóre mieściły mu się w pysku, inne musiał pchać łapami, aż nie zasapał się cały. Mimo tego nadal było ich tam sporo, a obserwującego go wojownikowi dalej się nudziło. Nie było to niezwykle interesujące zajęcie, ale chciał, by kocurek się, chociaż zmęczył i obtarł sobie skórę, a potem co najwyżej wymyśli zabawniejszą karę, bo szczerze wątpił w jego możliwości ukończenia zadania.
— Pamiętaj, że czas jest tu twoim największym wrogiem — wymruczał, przyglądając się z satysfakcją stercie oczekujących na ułożenie kamieni. — Zawsze będzie. Księżyce lecą, a ty będziesz starzeć się coraz szybciej, aż pewnego dnia całkowicie nie opadniesz z sił — mruknął.
Krwawnik ponownie spojrzał w niebo. Słońce jak na złość wciąż było na widoku i nie raczyło się ani trochę przesunąć. Ze zobojętniałym wyrazem pyska zbliżył się do biegającego tam i z powrotem kocięcia i bez namysłu pacnął go łapą w pysk, aby ten poleciał idealnie głową na jeden z kamyków.
— Musiałem wprowadzić kilka utrudnień, bo za dobrze ci szło — rzekł, chcąc, by w jakiś sposób odebrał to jako pochwałę i nie przejął się tym małym okazem przemocy.
Młodszy spojrzał na niego, a słysząc jego aprobatę, aż się uśmiechnął szeroko. Podniósł się szybko na łapy i otrzepał.
— Będę uważał na trudności — miauknął do niego, obserwując uważnie kocura, ponownie zabierając się za swoje zadanie.
Starszego zaskoczył z lekka jego optymizm. Tak łatwo było nim zmanipulować? Niesamowite, albo ten dzieciak miał coś bardzo nie tak z głową, albo inni skrzywdzili go na tyle, że czyny Krwawnika były niczym. Co jakiś czas popychał młodego, albo przesuwał kamienie dalej, byleby spowolnić jego prace. — Staraj się, staraj, czas ci ucieka i śmierć ciebie czeka — wyszeptał mu wprost do ucha, nim nie uderzył go z większą siłą. Ten upadł, a następnie na drżących łapach, uniósł się i pognał do kamienia, który zaczął pchać z większą determinacją, aby zdążyć.
Krwawnik podszedł do zebranego przez niego stosu i zgarnął z niego łapą jeden z kamieni.
— Zakończmy to inaczej. Zabiorę ten kamyk i schowam go gdzieś dalej, a ty w międzyczasie zajmujesz się ustawianiem tych pozostałych. Potem pójdziesz poszukać swej ostatniej zguby — orzekł i bez słowa odszedł z tego miejsca. Nie poszedł daleko. Zadbał o to, by zniknąć z pola widzenia swej ofiary, ale kamyk ukrył pod widoczną stertą liści. Było to rozwiązanie banalne, ale czarny musiał przetestować, czy kocię nie ma ograniczonej wyobraźni. Nim wrócił do niego, zrobił sobie spory spacerek dookoła terenu, żeby przyjść z innej strony i go zmylić odnośnie miejsca kryjówki kamienia. Jego podpucha zadziałała idealnie, bo żółtooki widząc, skąd wyszedł kocur, od razu tam poleciał, zaczynając przeszukiwać teren. Po pewnym czasie jednak wrócił bez niczego.
— Nie znalazłeś? - zapytał Krwawnik, wręcz głosem przesyconym sztucznym żalem. — Jaka szkoda — stwierdził, a na jego pysku zakwitł uśmiech satysfakcji. — Wiesz, że teraz będę zmuszony cię ukarać? Bardzo mi przykro, zawiodłeś mnie ogromnie. Naprawdę sądziłem, że jesteś ponad resztą i zaprezentujesz sobą coś lepszego — kontynuował swój wywód.
Kocurek spuścił łeb.
— Przepraszam. Przyjmę karę bez miauknięcia Najwspanialszy. Zasłużyłem — Spuścił po sobie uszy. Bicolor ugryzł się lekko w język i wbił pazury w ziemię, ledwo co powstrzymując się od dokonania tego, co byłoby najlepsze. Mimo chęci nie zabiłby go. Nie wtedy, kiedy kocurek sprawiał mu tak wiele rozrywki, oddając wręcz w jego łapy swoje życie. Czcił go, jakby cały świat nie miał znaczenia i to on miał nad wszystkim władze. Podobał mu się ten stan, ale sama postawa kociaka była dosyć nudna. Nie miał charakteru, nie reprezentował sobą nic nadzwyczajnego.
— Ej ty, pamiętasz, jak mówiłeś, że nikt się o ciebie nie martwi? I że nikt nie zwraca na ciebie uwagi? Jesteś tego pewny? — dopytywał.
—Tak. Jestem pewny. Nie mam rodziców, przyjaciół... Jak będę większy, to jedynie będę miał siebie — mówił, potakując głową.
Krwawnik uśmiechnął się szeroko.
— Pozwól, że przeprowadzę mały eksperyment i upewnimy się, czy rzeczywiście jest tak, jak mówisz — rzekł, szarpiąc go zbyt gwałtownie za kark i podnosząc do góry. Był lekki. Mógł na spokojnie przenieść go tam, gdzie chciał się znaleźć. Nie było to miejsce specjalnie dalekie od obozu, ale nikt nie powinien go tam znaleźć. Ignorując ciche piski żoltookiego, doniósł go do pewnej, sporych rozmiarów dziury w ziemi. Dla niego nie była strasznie głęboka i spokojnie mógłby z niej wyskoczyć, ale malec nie poradzi sobie za żadne skarby świata. Wrzucił go tam, nie dbając o delikatność. Następnie łapą zagarnął pobliską kupę liści i zrzucił na niego.
— Siedź tam. Bądź cicho, a jeśli ktoś cię odnajdzie, to powiesz, że uciekłeś z obozu i sam tu wpadłeś, jasne? Jeśli dowiem się, że podałeś komukolwiek moje imię, znajdę cię i urwę łeb — pogroził.
— Tak, Najmądrzejszy — pisnął, spoglądając na niego od dołu.
Wojownik zamrugał, a lewa powieka drgnęło mu samowolnie z irytacji. Cóż za upierdliwe dziecię z tymi określeniami. Niektóre były godne podziwu, ale inne go doszczętnie skręcały mentalnie.
— W takim razie życzę koszmarnej nocy — rzekł, umykając w stronę obozu.
***
Wraz z początkiem nowa dnia zapomniał o kociaku w dziurze. Nie wiedział, czy ktokolwiek się nim przejął, ale gdy tylko jakiś gówniarz napatoczył mu się pod łapę, pamięć mu wróciła. Nie spieszył się jednak na ratunek. Możliwe, że nie będzie tam już niczego, co najwyżej świeże zwłoki.
Zajrzał do środka, starając się łapą z góry rozrzucić kupkę liści na bok.
— Ej ty, żyjesz? — palnął, dostrzegając tkwiącą w bezruchu kulkę białek sierści.
<Nikt?>
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz