Odwrócił się, gdy usłyszał odpowiedź kocura. Zaczął powoli iść w kierunku wyjścia z obozu.
— Jesteś niewyspany? — miauknął.
— Miałem... koszmary. — odpowiedział uczeń. — Jeszcze do końca się nie rozbudziłem... — rudy wbił wzrok w jego łapy. Obserwował jak pracują, by zrobić krok za krokiem, nim skulił uszy.
— Były związane z Klanem Klifu? — spytał Omen, marszcząc brwi. — Mówiłem ci. Musisz o tym zapomnieć i skupić się na tym, co jest teraz.
— Właśnie skupiam się na tym co jest tu i teraz... — powiedział lakonicznie.
Czarny van czuł na sobie uważne spojrzenie ucznia. Zastanawiał się, o cholerę mu chodziło i próbował wyczytać to z jego niebieskich oczu. Zastanowienie? Strach? Wyobrażenia? Ciężko stwierdzić.
— To dobrze. — odparł tylko. Przyspieszył kroku, gdy dotarli już w miejsce, gdzie chciał rozpocząć trening. Widział zamyślony wyraz pyska Chłodnej Łapy. Zastanawiał się, co go tak rozpraszało. Nie chciało mu się wierzyć, że wciąż myślał o tym całym swoim kochanku z Klanu Klifu. — Musisz się skupić.
—Spróbuje... Spróbuje teraz się przyłożyć do nauki — obiecał młodszy.
Skinął głową.
— Pokażę ci jeden z przydatnych ruchów bitewnych. — miauknął. Przytwierdził lepiej łapy do ziemi i wysuwając pazury wyskoczył, obracając się w powietrzu. Jego łapy przecięły je, jakby był to wojownik wrogiego klanu. Gdy już wylądował na ziemi, przeturlał się przez kilka uderzeń serca, dopiero wtedy wstając na nogi. — Spróbuj to powtórzyć.
— Ałć...
Czarnobiały pokręcił wolno głową.
— Musisz to zrobić szybko i zręcznie. Jeszcze raz. Spójrz powoli na moje ruchy — miauknął i powtórzył czynność, po czym spojrzał znowu na kocura. — Spróbuj teraz.
Kocurek podniósł się na łapy obserwując własnego ojca.
Wybił się z łap, obracając, co w jego wydaniu wyglądało na obrót dookoła własnej osi, nim spadł na łapy. Otrzepał się, bo zakręciło mu się w głowie.
— Od razu po obróceniu się spójrz w dół i spróbuj wycelować, gdzie spadniesz. Przy tym staraj się utrzymać równowagę. Obrót w powietrzu nie może być tak długi, bo wywalisz się na pysk i na prawdziwej bitwie polegniesz szybciej niż dotrzesz do miejsca walki.
Uczeń spróbował jeszcze raz, patrząc w dół, a nie gdzieś w niebo. Chybił jednak o kilka mysich kroków.
— To trudne — miauknął.
— Ale tym razem się nie przewróciłeś. To jakiś postęp. — miauknął. — Spróbuj jeszcze jeden raz, wtedy możemy przejść do otwartej walki.
Rudy spróbował, jeszcze raz i jeszcze raz, kręcąc się i kręcąc, aż w końcu raz udało mu się tego dokonać.
— Ufff... — zasapał się.
Mrok skinął głową po namyśle.
— Widzisz? Dobrze ci idzie. Teraz stań na przeciw mnie. Ty zaatakujesz mnie pierwszy. Możesz wykorzystać dowolną technikę.
Kocur posłusznie stanął naprzeciw kocura.
Zaatakował. Starał się szybko, zmylając go gdzie zamierzał uderzyć. Wycelował w prawy bok, jednak zmienił cel, przesuwając łapę na jego pysk.
Czarny van przygotował się na atak z prawej strony, jednak uczeń w mgnieniu oka zmienił swój cel. Skrzywił się, gdy jego łapa zetknęła się z jego pyskiem. Wyskoczył w górę, by zwalić go z nóg. Ten przeturlał się jednak szybko, by uniknąć przygwożdżenia do ziemi, po czym zaatakował jego ogon, ciągnąc go w bok, tak by go osłaniał, by w razie ataku, starszy pokaleczył sam siebie.
Gdy Omen poczuł, że coś łapie jego ogon. Odwrócił się, wysuwając łapy ku górze, jednak powstrzymał się, zauważając, że kocur się nim osłania. Wyrwał mu swój czarny ogon z pyska i dopiero wtedy ponownie zaatakował, wymierzając ku niemu swoje łapy. Rudy wypluł czarne kłaki i odskoczył w bok, o włos ratując się przed łapami starszego. Pochylił się i szybko wbił się kocurowi w pierś, by go przewrócić. Wojownik zachwiał się, przyciskany przez ucznia i stwierdził, że nie będzie się opierać. Przeturlał się, zanim wyskoczył na równe łapy i rozpoczął szarżę na młodszego. Podpora w postaci miękkiego futerka zniknęła, przez co Chłód się zachwiał. Spróbował odskoczyć od szarży, ale potknął się o łapy i upadł, spleciony ze starszym kocurem. Kopnął go w brzuch, zębami próbując chwycić go za gardło. Mroczny Omen syknął z bólu, gdy łapy młodszego wżynały się w jego brzuch. Odsunął pysk, gdy jego zęby zalśniły tuż pod jego gardłem. Jedną łapą przybił mu pysk do ziemi, jednak w końcu musiał ustąpić, czując jak jego łapa trafiła go w czułe miejsce. Odskoczył.
Uczeń wstal szybko, łapiąc oddech i nie dając przeciwnikowi szansy na wytchnienie ponownie zaatakował, wybijając się od ziemi w górę i wskakując kocurowi na grzbiet, wgryzając się w jego skórę na karku. Czarny podskoczył i przeturlał się po ziemi, próbując go zrzucić. Sięgnął zębami po jego ogon.
Chłodna Łapa puścił się, zgnieciony przez cielsko ojca, a następnie pisnął, gdy poczuł na ogonie jego zęby. Zasyczał, uderzając go tylną łapą w pysk.
Dawny uczeń Jastrzębiej Gwiazdy odwrócił się i syknął z bólu, gdy jego tylna łapa wylądowała na jego pysku. Jej siła sprawiła, że stracił równowagę. Upadł na plecy, co jednak mu się podobało, ponieważ zaczął zaciekle kopać tylnymi łapami, by nie pozwolić mu się zbliżyć.
Syn ominął jego tylne łapy, atakując od boku, skacząc mu na brzuch, by wydusić całe siły.
Wojownik zakaszlał, czując ciężar przyciskający jego brzuch. Otworzył pysk z szeregiem ostrych zębów, próbując chwycić go od dołu, też za brzuch, ponieważ przez jego pozycję złapanie go za gardło równało się z niemożliwym. Na obu jego łapach wysunęły się pazury, gdy próbował walczyć z ciężarem młodszego od siebie, ale wciąż ciężkiego kota.
Widząc jego zęby, młodszy kopnął go tylną łapą w pysk, dociskając bardziej przednie łapy do jego brzucha, by sprawić mu nieświadomie ból.
Z jego gardła wydobył się sfrustrowany charkot. Nie mógł z nim przegrać! Furia przejęła władzę nad jego sposobem walki, rzucając strategię w cień. Zaczął kłapać szczękami na wszystkie strony, próbując dorwać się do czułych miejsc, aż złapał go za jedną z tylnych nóg, nawet nie uważając, czy zrobi mu tym krzywdę. Wciąż jednak był na przegranej pozycji, przyciśnięty mocno do ziemi.
Uczeń krzyknął, gdy ostre zęby zatopiły się w jego łapie. Wbił pazury w jego brzuch.
Wojownik puścił go, jednak nie przestał się szarpać. Syknął gdy pazury syna wbiły się w jego brzuch. Wysunął łapy i zaczął nimi szamotać na oślep, byleby zmusić go do zejścia z niego.
Czując uderzenie łap na swoim ciele, Chłód zmuszony był zmienić strategie. Nadal siedząc na jego brzuchu, odwrócił się do niego przodem, dając mu po pysku, mimo bólu, który zaczął dawać mu się we znaki.
— Nie przegram — wyharczał do niego z uśmiechem.
Omen odwrócił pysk w prawą stronę, gdy dostał po nim łapą. Błysk wściekłości i frustracji zalśnił w niebieskich oczach wojownika.
— Jesteś dość cyniczny, jak na fakt, że walczysz ze swoim ojcem — warknął, jednak podobało mu się, że syn się tak zachowywał. Gdyby tylko zachowywał się tak w stosunku do innych kotów podczas mordowania, a nie do niego. Wciąż jednak treningi były odzwierciedleniem jego umiejętności i zacięcia podczas walki.
Wysunął swoje łapy znowu do przodu i wykorzystując całe resztki sił, jakie zostały mu w tylnych łapach, próbował podnieść się. Jego pysk na chwilę zetknął się z pyskiem syna. Wtedy właśnie uderzył go łapą w pysk, mimo że bez pazurów, tak mocno, jak tylko mógł. Nawet jeśli nie uda mu się uwolnić się z jego uścisku, chciał sprawić mu ból.
Kiedy jego pysk zetknął się z pyskiem syna, ten wytrącił się z równowagi, co poskutkowało na solidnym policzku. Głowa odskoczyła mu w bok, a łapy puściły kocura, przez co upadł na ziemię. Zakaszlał krwią, przypadkowo przegryzając sobie język.
Triumf obmył całe jego ciało. Wojownik usiadł, wylizując swoje łapy i strzepując brud z grzbietu.
— Dobrze walczyłeś. Podoba mi się twój zapał. Będziesz dobry w walce jako wojownik. — miauknął zadyszany, ignorując fakt, że jeszcze przed chwilą chciał go skrzywdzić, wcale nie w ramach treningu.
Młodszy próbował wstać, ale łapy odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł w piach z głuchym westchnięciem. Adrenalina powoli go opuszczała, dopiero teraz orientując się, że wojownik poranił go pazurami, gdy próbował go skopać.
— Ała... nie czuję się jakbym dobrze walczył. Skopałeś mnie — miauknął jego syn z wyrzutem, czując ból nadal w połowie szczęki.
— Ty mnie też — zauważył. — ale walczyłeś dobrze i byłeś blisko wygranej. Gratuluję. Możemy tu chwilę odpocząć, a potem zapolujemy. — miauknął.
Młodziak pokiwał głową. Przyczołgał się do niego, kładąc się obok i przytulając do jego sierści.
— Twój mentor cię uczył walczyć czy kult? — zapytał.
— Mój mentor. — miauknął, mrużąc oczy i spoglądając w niebo. Nienawidził faktu, że Jastrząb umarł. Gdyby tylko żył, Mała nie przejęłaby władzy. — Nie walczyliśmy w kulcie. W sekcie głównym zajęciem było podróżowanie i czczenie bogów. Poznawanie tego, co pozostawili po sobie na tym świecie, czyli praktycznie wszystkiego. Objawiają się we wszystkim co nas otacza. Nie byłem długo w kulcie. Miałem z trzy księżyce, gdy zaatakowały nas borsuki. Walki uczył mnie Jastrzębia Gwiazda. Był dobrym mentorem. Silnym i pełnym umiejętności.
— Ta religia jest dziwna... Jak niby bogowie są... wszędzie? Skoro ich nie widać? — dopytywał uczeń. — Też dawał ci tak w kość, że nie mogłeś wstać? — miauknął, wcale nie przyznając się do tego, że właśnie sam nie był w stanie tego zrobić, stąd przylepił się do kocura, by zregenerować siły.
— Stworzyli wszystko co nas otacza. Więc patrzysz na to, co należy do nich. Są w naturze, w tym w czym żyjemy i nawet w tym, czego nigdy nie widzieliśmy. — odparł. — Właśnie dlatego podróżowaliśmy. Żeby poznać każde z ich cudów. Szelest liści, pływające tafle wody, nawet deszcz czy pożary - to są oni. Objawiają się w takich małych zjawiskach, które dawno uznaliśmy za normalne. — wyjaśnił. — Wiara zakorzeniła się we mnie głęboko, mimo że jedyne, co zostało mi po sekcie, to niedobitki, które są tu razem ze mną, ta blizna i moje dawne imię. I tak, czasami treningi były naprawdę ciężkie, ale to nauczyło mnie siły i teraz mogę uczyć jej ciebie.
— Lubisz swoje imię? — spytał kocur. — A czemu nazwałeś mnie Chłód?
— Lubię. Zarówno te klanowe, jak i te, które nadano mi w kulcie. — miauknął wojownik. — A dlaczego cię tak nazwałem? Cóż, sądziłem, że będziesz miał zimną krew. I odwagę, by nie okazywać litości, gdy sytuacja tego wymaga. — powiedział. Nie była to do końca cała prawda, jednak nie chciał by Chłód zraził się do swojego imienia.
— Mam zimną krew. To akurat się zgadza — miauknął syn. — Kto normalny by kozaczył do takiego taty? — uśmiechnął się, na wspomnienie jego żarcików.
Van przewrócił oczami, a na jego pysk wstąpił zimny uśmiech, nie zmieniający się od tak dawna.
— Nie mogę ci tego odmówić, synu. Nieźle dałeś mi w kość. To pokazuje, że masz jaja. Nie każdy może się tym szczycić — powiedział.
Rudy uśmiechnął się zadowolony z tych słów, ocierając się głową o jego futerko.
— Czyli mogę dalej się z tobą tak droczyć? — w jego oczach zalśnił błysk.
— Spróbuj tylko. — miauknął, trącając go zaczepnie pyskiem. — Chyba że znowu chcesz sprzątać swoje odchody? — dodał.
Młodszy wykrzywił nos.
— Nie chcę. To było obrzydliwe. Nie powtórzę tego. No chyba, że mnie czymś złościsz. Ale wtedy nie dam ci się — zapewnił. — Widzisz jaki jestem silny? Jeszcze trochę i pokonam cię na pewno
— Mam nadzieję, że jeszcze bardziej przyłożysz się do nauki, to będzie ci jeszcze lepiej szło. Jestem zaskoczony twoją siłą. Obym mógł być z ciebie dumny w przyszłości.
— Tak... bo... wziąłem tą walke na poważnie. Pomyślałem, że jak cię pokonam to będziesz dobry, a zło cię opuści. Więc to zasługa determinacji... — zdradził mu.
Omen zmarszczył brwi.
— Tak? Uważasz mnie za złego? — wymruczał.
— Tak... Bo zamordowałeś wiele kotów... I... urwałeś mi ucho. Oraz czcisz Mroczną Puszczę — wyliczał jego zbrodnie. — I opowiadałeś mi dziwne rzeczy o kotach wczoraj... To było niepokojące.
—...I masz rację. — stwierdził, drapiąc się tylną łapą po prawym boku.
<Synu?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz