Znaczna część klanu siedziała w legowiskach pod berberysem. Poranne patrole jeszcze nie wróciły, a stos wczorajszej zwierzyny szybko się rozchodził.
– Przynieś mi mysz! – zawołała Daliowy Potok do Orzechowego Serca, który zdecydował się na podbiegnięcie i zabranie jednych z ostatnich ofiar.
Kminkowa Łapa siedziała w swoim kącie i zawzięcie myła grzbiet. Musiała wyjść i podrzucić Bezchmurnemu Niebu i Goździkowemu posiłek, a na zewnątrz padało od dłuższego czasu. Cała zmokła i nie mogła nawet się otrzepać, bo wszyscy byli ściśnięci. Gdy przemykała, by dostać się jak najszybciej na swoje miejsce, otrzymywała krzywe spojrzenia, bo krople z jej sierści uciekały na innych. Za każdym razem machała przepraszająco ogonem i umykała dalej. Obok był już Sarnia Łapa, który musiał dostarczyć jedzenie do żłobka i też ociekał, głośno wyrażając swoje niezadowolenie. Gdyby nie obecność innych, pewnie by się na niego otrzepała.
Gdy kończyła, do środka wpadł patrol graniczny. Kilka kotów podniosło na nich zaalarmowane spojrzenia, ale widząc, że tamci przechodzą do mycia się, wrócili do wcześniejszych zajęć; czyli spania. Też była zmęczona, dałaby wszystko, by jej organizm dał w końcu radę wyłączyć się na kilka godzin. Lub wieczność, tym też by nie pogardziła.
– Cholerny Klan Burzy. – warknął ktoś z innego końca, na co odpowiedziały mu zgodne pomruki.
– Przez nich musimy się tu gnieździć!
– Zabrali nam tereny!
– Gdyby nie oni, Kijankowe Mokradła i wszyscy inni by żyli – syknął Trzcinowa Sadzawka.
– Musimy odzyskać tereny!
Kminkowa Łapa poruszyła zaniepokojona uszami. Rozumiała ich irytację, bo wiedziała, jak to jest stracić rodzinę i dom. Ale musieliby być głupi, by rzucać się teraz na inny klan. Mieli dużo kociąt, mogli czekać, aż te będą uczniami. Wojowników było mało, tylko by sobie teraz zaszkodzili. Może to jej było łatwo tak myśleć, bo nikt z jej rodziny nie poniósł najwyższej ofiary, by przegrać.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz