*skip do powrotu Bylicy do lasu*
Przemierzał okolice terenów Wilczaków, rozglądając się wokół, strosząc furo i wysuwając lekko kły. Zostawił za sobą Stokrotkę, która poszła zająć się polowaniem, a on ruszył we własną stronę. Ciężkie, białe łapy sunęły żwawo po trawie, szukając kolejnych dziwnych śladów od kogoś, kto skrzywdził jego syna. Zamiast tego, znalazł jednak przebłysk błękitnego futra, które niemal od razu rozpoznał. Zawęszył w powietrzu, nim na jego pysk wkroczył ten jego typowy szorstki uśmieszek.
— Kogo my tu mamy... Bylica? — miauknął w stronę samotniczki. — Dalej ci życie niemiłe, że się tu włóczysz?
— A jak najbardziej — miauknęła, uśmiechając się, na dźwięk głosu kocura. Odwróciła się do czarnego z uśmiechem na pysku i zmrużonymi oczami. — Co tam u ciebie? — spytała.
Prychnął pod nosem.
— Nie nazwałbym tego najlepiej. — mruknął. — Dalej się bezcelowo włóczysz? Nie sądziłem, że cię tutaj znowu spotkam.
— Tak. Fajnie jest się włóczyć — miauknęła kotka. — gdyby nie było, to siedziałabym na dupie, jak prawilna staruszka i niańczyła nowe kocięta. — mruknęła.
Wojownik strzepnął ogonem, przekrzywiając łeb i unosząc jedną z brwi.
— Cóż, muszę przyznać, Bylico, że jak na staruszkę dużo sił masz w tych łapach — miauknął, ziewając. — Co z twoimi dzieciakami? Zostawiłaś je?
— Nie. Są dalej ze mną. Ale dalej często się włóczę, odchodząc od domu — miauknęła. — i dziękuję. Niedawno zabiłam kolejnych samotników — wyznała.
Zamruczał gardłowo, siadając i oplatając długi, czarny ogon wokół łap.
— No proszę, nie wyszłaś z wprawy — mruknął. — Także miałem okazję niedawno kogoś zabić. — dodał bez żadnych szczegółów. Satysfakcja z zabicia zastępcy Klanu Klifu i rozłupania mu durnej czaszki była wielka, ale pilnował się, by nie zdradzić za dużo. Kto wie co ktoś taki jak ona mógłby to zrobić. Była interesująca, ale też nieobliczalna.
— Gratuluję — wymruczała, siadając.
— Ja tobie również — odparł, śmiejąc się pod nosem. — Dużo energii masz w łapach na podróżowanie i zabijanie. Ile ty masz księżyców, staruszko? — spytał zaciekawiony. Kotka musiała trenować, lub przynajmniej dużo chodzić, żeby wytrenować mięśnie.
— Właśnie stuknęło mi dziewięćdziesiąt... jak ten czas szybko leci... a pamiętam jeszcze, jak byłam takim malutkim kotkiem bijącym się z bratem — wymruczała, pokazując wielkość dwuksiężycowego kociaka łapą.
— Już od najmłodszego miałaś zapędy? — mruknął, przypatrując się jej. — Cóż, nie pomyślałbym, że chodzisz już po granicy życia i śmierci. Wierzysz w Klan Gwiazdy? — spytał. Wiedział, że kotka nie lubiła kodeksów, zresztą podobnie jak on, ale nie znał faktycznie jej wierzeń.
— Powiem szczerze, nie jestem w stanie stwierdzić, czy miałam już wtedy zapędy, czy nie. Ale brat definitywnie działał mi na nerwy — miauknęła. — No cóż, tak to z życiem bywa. Starzejesz się, nie wiesz nawet, kiedy to minęło. Ale może jeszcze trochę pożyję, nie chcę się jeszcze żegnać z tym światem, chociaż potrafi ostro dać w kość. A co do Klanu Gwiazdy... sądzę, iż on, podobnie jak i Mroczna Puszcza, istnieją. Nie da się ich obecności przegapić. Pamiętam, kiedyś byłam niedaleko polany zgromadzeń. Nagle rozległ się huk, ziemia zadrżała, z nieba zaczął spadać krwisty deszcz i martwe ptaki...albo jeszcze innym razem, w jedną uczennicę trafił piorun, przez co stała się skwarkiem. — mruknęła.
Zaśmiał się gardłowo.
— No, Gwiezdni też potrafią korzystać z atutów bycia zdechłym. Szkoda tylko, że zamiast siedzieć na dupie ingerują w nasze życie i ustalili jakieś głupie nic nieznaczące reguły. Nikt nie będzie mną rozkazywać.
— Dokładnie, też tak sądzę. Jakby chcieli dla kotów dobrze, to nie ustalali by tych durnych reguł, ani nie walili w nas piorunami, jak im się coś nie spodoba. Większość z nich chce tylko władzy.
Uśmiechnął się.
— W końcu ktoś, kto rozumie — miauknął, zaczynając lizać jedną z łap. — Widzisz, bycie zdechłym chyba zbyt bardzo uderzyło tym tchórzom do głowy. Sami nic nie zrobili, nic nie osiągnęli, ale uważają się za lepszych, bo są martwi. Wiem, że trafię po śmierci do Mrocznej Puszczy i co najmniej się cieszę. Przynajmniej tam nie ma idiotów takich jak u Gwiezdnych.
— Ja...w sumie nie zastanawiałam się, gdzie trafię. Ale wysoce prawdopodobne, iż też tam — mruknęła samotniczka, właśnie zdając sobie z tego sprawę.
— Mhm... To czysta przyjemność siedzieć tam razem z tobą, Bylico — zamruczał. — Nie spodziewałbym się, że na świecie istnieją jeszcze koty z zimną krwią. W zasadzie niewiele takich znałem.
— Pewnie umrę przed tobą...zaklepię ci jakiś fajny kącik — zaśmiała się, uśmiechając.
— Oh, to miło z twojej strony, moja droga — zmrużył oczy, wdychając zimne powietrze. — Mam nadzieję, że pewnego dnia pokażę tym umarlakom, gdzie ich miejsce. Nie mam zamiaru się im podporządkowywać.
— Ja też. Lecz...jeśli możesz, oszczędź dla mnie kilkoro, których znałam — miauknęła. — zależy mi na kilkorgu — dodała.
— Masz w Klanie Gwiazdy znajomych? — prychnął.
Słysząc ton jego głosu, skrzywiła się.
— Mogli tam trafić, mogli też nie. Nie kontaktowali się ze mną - mruknęła. — i to nie są znajomi. To rodzina. A rodzina...to skarb.
— Ta. — mruknął nieprzekonany. — Ja nie miałem rodziny. Nigdy.
— Szkoda. Posiadanie rodziny jest...przyjemne. Koty które się troszczą... — miauknęła.
— Nie potrzebuję troski, sam potrafię o siebie zadbać — prychnął i strzepnął ogonem. — Za to ja troszczę się o swoje dzieciaki, to jedyne co mogę nazwać rodziną. Może jeszcze mentor. Był dla mnie jak ojciec.
— A więc troszczył się o ciebie. Na tym polega rola rodzica. — wytłumaczyła.
Jastrząb nigdy nie musiał się o niego troszczyć. Wiedział, że nie zawiedzie. Ale odszedł przez tą głupią Burzaczkę, której nawet nie znał.
— Nie musiał się o mnie troszczyć — odparł po chwili van. — Byłem jego prawą ręką, powierzał mi ważne zadania, a po jego śmierci dbam o kult, który stworzył — wyznał zimno i strzepnął ogonem. — Poza tym... Bylico, skądś cię kojarzę. Czy to ty nie byłaś tą samotniczką, która wywołała burzę na zgromadzeniu? Nocniaki porwali ci kocięta?
Był pewien, że widział bądź słyszał kotkę wcześniej. Na tym samym zgromadzeniu, na którym zmanipulował Burzacką idiotkę do wejścia na skałę i poznał kocicę z niemałym potencjałem.
Słysząc to, Bylica spoważniała. Spojrzała na niego chłodniej, niż wcześniej, z jej pyska znikł uśmiech, zastąpiony kamienną maską.
— Możliwe. — odparła.
Z jego klatki piersiowej wyrwał się szorstki chichot, widząc jej reakcję.
— Spokojnie, nie zmienię swojego nastawienia do ciebie, moja droga. Mnie także porwano kocięta — miauknął, wysuwając pazury i wbijając je w ziemię, powstrzymując gniew. — Zasrane Klifiaki. Odzyskałem tylko część z nich.
Słysząc to, kotka ponownie się rozluźniła.
— Ja dokładnie tak samo. Jedna z moich córek tam została, choć mogła wrócić, miała okazję i sposobność, ale z tego nie skorzystała...na — tu ucięła. — Na dodatek chyba wyprali jej mózg, sprawili, iż nie jest podobno taka, jak dawniej — mruknęła.
Prychnął. wysunął pazury i zamachnął się na jakiś kamyk, pozwalając by upadł tuż koło błękitnej.
— Skąd ja to znam — mruknął. — Moim dzieciakom pewnie też już dawno wypruli mózgi. Wiesz, jak to bywa, dzieci wychowują się bez rodziców, klan nastawi ich przeciwko nim i robią z nich idiotów — rzucił podirytowany.
— Dokładnie. Przeklęte klany. Do tego próbowali moim dzieciom wmówić, że o nich nie dbałam. To nie była prawda! Była ich piątka, trudne warunki, a ja odmawiałam sobie jedzenia, żeby ich nakarmić, a potem ci takie bzdury im gadali!
Parsknął zimnym śmiechem.
— Dziwisz się? Skończeni kretyni. Przywłaszczają sobie czyjeś dzieci. — warknął. — Nie ma mowy, że zostawię z tymi idiotami dwójkę pozostałych, o ile wciąż żyją — mruknął, żądny zemsty i znów spojrzał na Bylicę. — Jak wygląda twoja zaginiona córka? — spytał. — Możliwe, że mogłem ją widzieć.
Oczywiście myślał bardziej o tym, że mógłby porwać takiego kota i dołączyć go do kultu. Mieli w końcu doświadczenie z okaleczaniem i zabijaniem. Potencjał. Nie mógł się zmarnować.
— Cóż... — zamyśliła się. — jest liliowa w tygrysie pręgi, ma też odrobinę bieli. Jej oczy są brązowe i nie ma ogona, z tego co mówiła mi reszta moich potomków, w żłobku rybojadów rozpętała się między nimi bójka... i ktoś go oderwał — mruknęła.
Dziwił się, że starsza powiedziała mu to z taką łatwością. Córka kotki takiej jak Bylica mogła nadawać się do kultu, a przecież potrzebowali więcej kotów, zwłaszcza kotek, które mogą urodzić im dzieci.
Chyba, że... Kolejny pomysł zawitał w jego głowie.
Uśmiechnął się zimno.
— Zatem proponuję współpracę, Bylico. Oboje jak widać jesteśmy w dość podobnej sytuacji... — miauknął. — Mogę spróbować odnaleźć twoją córkę i przyprowadzić ją do ciebie, czy też przekabacić na twoją stronę — zaczął. — A mam w tym wprawę, uwierz mi. Mój syn, wierny Klifiakom, powoli staje się wierny mi, dzięki mojej inicjatywie. — wyjaśnił. — Zatem to jest moja oferta, jeśli ty znajdziesz dla mnie inną kotkę, której szukam. Jeśli się zgodzisz, opiszę ci jej wygląd.
— Hm...mów dalej, zaciekawiłeś mnie. — mruknęła. — jeśli uda mi się znaleźć tego, kogo szukasz, to chętnie ci go przyprowadzę, w zamian, za moją córkę — miauknęła, z uśmiechem — przyznam, rzadko mam okazję ubijać tak dobrego targu.
Szerszy uśmiech, który zdawał się być wręcz przerażający, gdy wiesz, kim był Mroczny Omen, wstąpił na jego pysk.
— Widzisz, to szczęście, że siebie poznaliśmy, nie sądzisz? — mruknął. — Kotka, o której mówię, ma jasnoniebieskie oczy. Bliznę na prawym oku, podobną do mojej. Jej futro jest w większości białe, pokryte kremowymi srebrnymi łatami. Ma orientalny pysk — wyliczał cechy Rysiej Pogoni, z nadzieją, że Bylica go nie zawiedzie i dostarczy mu kotkę. Żywą. — Jest w podobnym wieku co ja.
Na pysk samotniczki wstąpiło zaskoczenie, jakby nad czymś myślała. Po chwili namysłu, uśmiechnęła się.
— Tak się składa... — mruknęła — iż całkiem niedawno, w siedlisku dwunożnych, spotkałam tą, o której mówisz. Ryś. Jak na jednym z ostatnich naszych spotkań mówiłam, znam ją. Ona mnie chyba nie pamiętała, nie poznała mnie. Dalej posługuje się swoim imieniem, tylko bez drugiego członu. Łatwo będzie ją wytropić. Zdradzę ci, iż tam, koty są bardzo agresywne. Mogła zginąć. Ale jeśli dalej żyje...to nie trudno będzie ją wytropić. Znam tam...parę kotów, które mogą mnie do niej doprowadzić.
Uśmiechnął się, a czarna kita zafalowała na powietrzu. Więc Ryś, jak ostatni tchórz, postanowiła uciec do Dwunogów? Żałosne. Tak jak ona sama.
— No proszę, kto by się spodziewał, że moja Rysiczka postanowi spieprzyć na drugi kraniec terytorii — wycedził. — Liczę na ciebie, Bylico. Jeśli dasz radę ją złapać, nie zawiodę cię w kwestii twojej córki. Dotrzymuję swoich obietnic.
Aż psychopatyczny uśmiech cisnął mu się na mordę. Był gotów zrobić wszystko, żeby dorwać zasraną Rysią Pogoń. Rozszarpać na kawałki. Albo najlepiej przetrzymywać i sprawiać ból tak długo, aż sama nie wyparuje z tego świata. Chciał, żeby czuła jego zemstę. Jego gniew. Pożałowała swojej ucieczki i oddania dzieciaków w ręce Klifiaków.
— Dobrze. Postaram się. Mam nadzieję, iż tobie również się powiedzie — miauknęła, uśmiechając się, tym razem jednak mniej przyjaźnie, a bardziej przebiegle, już z dreszczykiem emocji na ich plan.
Jego kąciki ust uniosły się w górę.
— To czysta przyjemność współpracować z tobą, Bylico.
<Bylica?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz