— Ale to co dadzą, odbierają z nawiązką. Nie kontaktuj się z nimi... proszę. Skoro ten Jastrzębia Gwiazda ci o nich opowiedział to musiał. Teraz jednak nie żyje. Pewnie to ich sprawka. Są fałszywi. Zgrywają dobrych i pomocnych. Nigdy jeszcze nikt nie mówił w historii klanów, by to się zmieniło.
Nie mógł uwierzyć w to, że ojciec czcił te potwory. No dobra... mógł się tego spodziewać. Sam był zły i mordował, więc to jasne, że na pewno już tam trafi. Nie chciał jednak tego. Nawet dla kogoś takiego jak on. Nie chciał go stracić. Złe duchy mogły w końcu przedwcześnie go zabrać, by odebrać dług. A wtedy... zostanie sam.
— Mój los i tak jest przesądzony. Dołączę do nich po śmierci, więc nic mi nie zrobią. — miauknął obojętny. — Przynajmniej będę mógł spotkać twoją matkę i się na niej zemścić.
— Chcesz ją skrzywdzić? Dlaczego? — zapytał, nadal z trudem przyswajając jego słowa. Czuł się tak, jakby kocur miał zaraz zniknąć pod ziemią na zawsze.
— Bo pozbyła się was. — warknął. — stchórzyła i uciekła jak bezbronna mysz. Chcę widzieć jej wyraz pyska, gdy dosięga ją sprawiedliwość.
Też nie przepadał za kotką. Zwłaszcza po tym jak porzuciła ich w Klanie Klifu, gdzie byli tak nienawidzeni, że aż grożono im śmiercią. Nadal martwił się o Mroźną Łapę. Miał nadzieję, że u brata wszystko w porządku i wcale nie wącha kwiatków od spodu. O sytuacji znad strumienia nie chciał pamiętać, lecz gdy tylko o tym pomyślał, znów tam był i cierpiał podwójnie.
— Może musiało tak się stać? Kto wie kim bylibyśmy, gdybyśmy tu zostali... Chociaż... Mimo wiedzy kim jesteś... Nie boję się. Będę mógł zwalczyć swoje wady i udowodnić, że dzieci morderców nie zostaną mordercami... Chociaż nie wiem co z Łasicą i Krukiem... Oni są dziwni i głupi. Mogłoby im coś strzelić do łba. — miauknął z nową nadzieją.
On nie stanie się taki jak wszyscy mówią. Zwalczy swoje niedoskonałości i będzie dobrym kotem. Teraz, gdy był ich świadomy, miał szansę tego dokonać.
— Dlaczego? Nie musisz niczego udowadniać. Zabijanie kota jest jak zabijanie zwierzyny. To naturalne. — powiedział wojownik, a po jego grzbiecie przebiegł dreszcz.
Nie poruszali jeszcze TYCH tematów, ale najwidoczniej miało to dzisiaj się zmienić. Zdawał sobie sprawę jak niebezpiecznym kotem jest jego ojciec, ale słuchać czegoś takiego z jego pyska... było bardzo trudno.
— Co? Nie. Nie jest. Kot to... tak jak zabicie kogoś z rodziny. Każdy ma swoich bliskich, rodzinę, marzenia. Okrutne jest to im odbierać. — Najwyraźniej musiał zmienić stosunek do kocura i mu wytłumaczyć, czemu to jest złe. Skoro go uczył, to czy on nie mógł i jego czegoś nauczyć? Żył w tym paskudnym kulcie bez rodziców... Widział straszne rzeczy. On raczej nie wytrzymałby tego jako kocię, a czarnemu to się udało. Był pełen podziwu do ojca, ale też zaczął rozumieć, dlaczego stał się taki jaki jest teraz.
— Kot to tylko kot. Kto powiedział, że zwierzyna nie ma własnego życia? One też mają swoje rodziny. A każdego dnia zabijasz je, nawet się tym nie przejmując. Nie przejmując się, że być może zabiłeś matkę kilkorga dzieci czy czyjegoś przyjaciela. Śmierć to rzecz, która spotyka każdego i której nie da się uniknąć. To naturalne. A jaką sprawia przyjemność. U nas w sekcie urywano kotom ogony i pozostawiano blizny. Jesteśmy tylko pionkami zaświatów, więc co to za różnica oszczędzić kogoś czy zabić?
Wiedział, że będzie to trudne i się nawet czegoś takiego spodziewał. Miał odmienne od niego zdanie i wierzył w jedno; że to było złe. Na dodatek był starszy i pewnie mówił z sensem, bo widział wiele złych rzeczy, mimo to jednak zadecydował się wpłynąć na jego spaczoną moralność, uświadamiając mu, że mordowanie kotów jest złe.
— Co? Jak to urywali ogony? — zadrżał. — Tato... to złe. Okaleczanie innych dla jakiejś religii. I fakt... może i stworzenia, na które polujemy mają rodziny, ale one nie myślą. Nie mają świadomości. Inaczej by nie dawały się nam zabijać. — wytłumaczył mu. — A koty jednak są nam bliższe, bo jesteśmy z tego samego gatunku.
— A borsuki, które na nas polują? My też dajemy im się zabijać. — miauknął. — Każdy z nas jest istotą. Wśród kotów też są drapieżnicy i ofiary. Jedni zabijają, inni uciekają.
— Ale nikt nie poluje na koty. To nienormalne, by się je jadło jak piszczki. Dlatego też zabijanie innych jest złe — dalej próbował mu to wyjaśnić.
— Życie opiera się na przetrwaniu. Jak nie umiesz przetrwać - umierasz. Słabi idą na pierwszy ogień. nie próbowałeś nigdy nikogo zabijać. Patrzenie w kota, świadomego, że umrze jest... Satysfakcjonujące. Jak patrzenie w oczy przerażonej trusi.
Pokręcił głową. Nie mógł uwierzyć, że mu to sprawiało frajdę. Mówił o tym jak o dobrej zabawie. To było... okropne.
— Nie tato. To jest przerażające. I chore... Mogą cię wygnać z klanu... Ilu... ilu zbiłeś? — przełknął ślinę, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
— Nie dowiedzą się. — miauknął. — Dbam o to. Zabiłem tyle żyć, że sam już nie pamiętam... Regularnie mordowałem samotników dla mojego mentora. Zamordowałem też Łasicę i jednego z współklanowiczy. Tak jak mówiłem, mój los jest przesądzony. I tak trafię do Mrocznej Puszczy i bynajmniej mi to nie przeszkadza. — prychnął.
Zrobiło mu się słabo, gdy to usłyszał. Jego ojciec był... potworem. I to z krwi i kości. Dziwił się jednak, że robił to i nikt jeszcze tego nie zauważył. A teraz on o tym wiedział. I musiał siedzieć cicho, bo ten potwór był jedyną jego rodziną jaką miał. Spuścił łeb, przejęty bardzo jego słowami. Go już nic nie uratuje, został zniszczony. Teraz to spotkanie na granicy, gdy go zaatakował... nabrało nowego znaczenia.
— To... niedobrze — miauknął tylko.
Widać było po nim, że wywarło to na nim złe wrażenie
— Nie wydaje mi się, by było niedobrze. — mruknął w odpowiedzi. — Nie jesteśmy tu, żeby gadać o mnie. — powiedział już głośniej. — Odpocznij po treningu, jutro też wcześnie wstajesz.
Pokiwał głową po czym udał się do legowiska. Po głowie chodziło mu to co powiedział ojciec. Zapomniał o Lśniącym. Teraz miał nowy problem. Świadomość, że był synem seryjnego mordercy, który go szkolił. Nic więc dziwnego, że w nocy miał nieprzyjemne sny.
***
Obawiał się dzisiejszego treningu walki. Wspomnienia z wczorajszego dnia były nadal w nim żywe. Czuł... niepokój, gdy widział ojca. Dostrzegał niewidoczną krew na jego pysku i łapach. Wolał już chyba siedzieć cały dzień w obozie niż z nim wychodzić gdzieś w las...
Ten jednak przyszedł do jego legowiska z samego rana.
— Chłodna Łapo, wstawaj. Czas na trening.
Podniósł się słysząc jego głos. Czuł niepokój. Teraz do niego dotarła cała gorzka prawda. Spoglądał na kocura z niepokojem. Jego zęby i pazury, splamione były krwią niewinnych kotów. A mimo to... po tych słowach, które mu powiedział, gdy wylewał morze łez, poczuł że nie byłby w stanie go opuścić. To było absurdalne, ale im dłużej był w Klanie Wilka i miał ojca; takiego prawdziwego z krwi i kości, czuł się... komuś potrzebny, kochany i nie samotny. Nie rozumiał swoich odczuć w tamtym momencie. Gubił się w nich. A mimo to... dał mu szansę, seryjnemu mordercy, który zaciągnął go do tego klanu siłą
— Idę — miauknął dość słabotliwie.
<Tato ;-;>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz