BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka z maściami została wzbogacona o kolejną już aktualizację! | Zmiana pory roku już 18 maja, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 lipca 2022

Od Nikogo cd Krwawnika

 - A-ale to... to było wczoraj... w-w-ieczorem - miauknął. - To z t-tobą, Najwspanialszy.
Jak miał go wtedy powiadomić? Pewnie szykował się do snu albo robił coś innego, za co pewnie dostałby po głowie.
- To należało przybiec do mnie od razu. Każda sekunda zwlekania to tylko ryzyko na to, że stanie się coś złego - stwierdził oschle, myśląc coraz to intensywniej, jak poradzić sobie z tą dwójką. - Niektórzy wpychają nos nie tam, gdzie trzeba.
Teraz będzie o tym pamiętał. Nie chciał, by mentorowi stała się jakaś krzywda. Jeżeli ktoś przeciwko niemu spiskował, to nie był dobrym kotem.
- C-chcesz panie wrócić już do obozu, by ich ukarać? - miauknął niepewnie, widząc jego reakcję.
- Nie mogę ich ukarać, gdy mają przewagę - syknął, zirytowany jego głupotą. - Ale muszę wyjaśnić kilka spraw, skoro tak chcą się bawić - rzekł, wysuwając pazury.
Och... No tak. Ich była dwójka, a kocur był jeden. Nie pomógłby mu, bo sam nie potrafił walczyć. Jeszcze nie poznał tej drogi wojownika.
- To na dziś koniec? - miauknął do niego niepewnie. Chciał trochę odpocząć, bo łapki nadal go bolały od wiszenia.
Czarny głęboko syknął, jakby powstrzymywał się, przed zrobieniem mu krzywdy. Nie brzmiało to zbyt dobrze, więc spiął się cały, czekając na to co powie.
- Przebiegnij się jeszcze z kilka razy stąd, do tamtego dużego kamienia i tak, możemy wrócić. Nie myśl sobie jednak, że w obozie czeka cię odpoczynek. Masz nie spuszczać wzroku z tamtej dwójki i słuchać, co mówią, jasne? - spytał.
Ufff... tylko tyle? Chyba był w stanie jeszcze się do tego zmusić.
- Oczywiście! - miauknął gorliwie, ruszając biegiem w stronę skały. Przebiegł się od niej do mentora, czując jak oddech ponownie mu przyspiesza. Było to ciężkie, bo łapki miał jak z waty, przez co kilka razy zaliczył potknięcia, jednak spełnił dzisiejszy cel. Mogli wrócić już do obozu.
Krwawnik od czasu pochwycenia nowych informacji nie zwracał na niego uwagi. Ciągnął za sobą łapy smętnie, kierując się w stronę obozu. Bardzo go to zaskoczyło. Też zmęczył się treningiem? Cóż... ciągle się denerwował, więc mógł opaść z sił.
Dojrzawszy już z daleka Krzemienia ze swoją kochanką, mentor pacnął go w bok.
- Leć, mój mały szpiegu, wsłuchaj się w każde jego słowo i przekaż mi wszystko - polecił, po czym sam oddalił się w przeciwnym kierunku, by nie wzbudzać podejrzeń.
Ruszył w stronę wojowników, za poleceniem czarnego, kryjąc się w krzakach. Był mały, więc nie powinni zwrócić na niego uwagi. Zresztą, mało kto zwracał. No chyba, że chcieli go podręczyć. Nadstawił uszy i podsłuchiwał starszych. Nie rozmawiali o niczym ciekawym, jednak trwał na stanowisku, ignorując ssanie żołądka.

***

Gdy pierwsze promienie słońca wpadły do legowiska uczniów, obudził się i od razu podbiegł do mentora, gdy tylko zauważył, że ten się do niego zbliża. Czas było zacząć kolejny trening. Nie mógł się go doczekać. Spełnił swoją rolę szpiega idealnie! Miał nadzieję, że wojownik był z niego dumny, nawet jeśli te informację nie były zbyt ciekawe.
Czarny od razu westchnął, widząc jego zainteresowane spojrzenie, wędrujące między nim, a wyjściem z obozu.
- Najpierw chcę, byś mi coś powiedział - mruknął. - Wymień imiona tych, którzy cię prześladowali, bądź wskaż mi ich dyskretnie - szepnął, chyląc ku niemu pysk, gdy tylko usiadł obok niego. - Dyskretnie, rozumiesz? - powtórzył ostrzej, ale i ciszej.
Zdziwiony uchylił pysk, rozglądając się dyskretnie. Obóz tętnił życiem i nikt nie zwracał na nich uwagi. Nie dojrzał nikogo ciekawego do czasu, aż jakaś znana sylwetka wojownika, nie skierowała kroków do stosu ze zwierzyną.
- O-on - szepnął. - Ten czarny w białe łatki, co idzie coś zjeść. Kazał bić mi siostrę i sam mnie bił - wyjaśnił mentorowi.
Nadal to pamiętał. Ten ból... Nie chciał krzywdzić swojej siostry, ale ten był nieugięty. Zmusił go do tego, bawiąc się nimi jak zabawkami, ignorując ich uczucia.
Krwawnik powlókł wzrokiem w stronę wspomnianego kocura.
- To, że kazał bić ci siostrę, to akurat dobrze - mruknął cicho. - Ale siebie nie powinieneś dawać bić. Tylko ja mam prawo podnieść na ciebie łapę.
Te słowa niezbyt mu się podobały. Jego siostra nie zasługiwała na żadną formę przemocy. Nie wytknął jednak tego kocurowi, nadal pamiętając o "pozbyciu się" kotki, jeżeli ta byłaby dla niego kimś ważnym.
- T-tak, panie. Unikam go... to nie udało mu się mnie znów zaczepić - wyjaśnił. - Jeszcze... dręczy mnie... Miodunka, Lukrecja, Miód i Szpak - dodał, bo w końcu kazał mu wymienić wszystkich. - Komarowi też raz się zdarzyło...
Wielki Bóg skrzywił się.
- Komara rozumiem. Ale reszta? Żebym ja wiedział jeszcze, kim oni są. Gdyby byli ważni, słyszałbym ich imiona już dawno. Czy ty naprawdę dajesz się poniżać grupie bezwartościowych śmieci? - parsknął, przewracając oczami. - Dobrze, w takim razie czas zmienić strony - stwierdził, przyglądając się w skupieniu Księżycowi.
- Zmienić strony? - powtórzył za nim niepewnie. - Jak, panie? Staram się im przeciwstawiać. Czasem wychodzi. Lukrecja boi się i mi odpuszcza, jak go straszę, że komuś o tym powiem. - zdradził, czując pewna nutkę dumy, że potrafił wystraszyć starszego ucznia.
- Żałosne. Kończ z byciem ofiarą, od teraz to ty masz być oprawcą - warknął, rozglądając się po obozie. - Poczekaj, aż Księżyc zostanie sam. Sprowokuj go, albo po prostu każ mu iść za sobą . Masz być jego władcą, nie pozwalaj, by żaden marny robak był ponad tobą. Skieruj się w tamtą stronę. Idź tak długo, aż miniesz nasze ulubione drzewo. Nie zatrzymuj się tam, tylko udaj się bliżej granicy. Będę czekał, zobaczysz mnie - oświadczył. - Nie chcę cię jednak widzieć samego. Pojaw się z nim - orzekł i bez dalszych wyjaśnień odszedł w kierunku wspomnianego miejsca.
Nie miał pojęcia o co chodziło mentorowi. Jak to miał stać się oprawcą? Zamierzał jednak zrobić tak jak kazał. Obiecał mu w końcu, że będzie mu posłuszny. Wziął głęboki oddech i podszedł do Księżyca, gdy nikt przy nim nie był. Ten zmierzył go spojrzeniem pełnym wyższości. Skulił się pod jego naporem, ale dotarł aż pod jego łapy.
- Ja... Chciałbym byś zrobił mi coś złego... - miauknął cicho, by nikt ich nie usłyszał.
Zainteresowało to kocura, który zabrał go na ubocze. Dojrzał, że nikt się tym nie zainteresował, więc nie powinno być problemu, gdy oboje znikną.
- Aż tak ci się ostatnio podobało? - zakpił czarny.
- T-tak... Chciałbym... tego więcej, ale... ale nie tu... Pójdziesz ze mną? - zaproponował, czując mdłości na samą myśl, jak teraz się upokarzał. Dobrze, że Krwawnik wyszedł i tego nie słyszał! Pewnie liczył z jego strony na coś lepszego.
- Czemu miałbym? - prychnął starszy.
No tak... Był wolnym kotem i nie musiał go wcale słuchać. Po co miał gdzieś z nim iść? To było jednak głupie!
- Bo... bo jak nie, to powiem Brzoskwince, że się nade mną znęcasz... - zagroził mając nadzieję, że to na niego zadziała jak na Lukrecję.
Kocur zaśmiał się, kręcąc głową.
- Myślisz, że obchodzi ją twój los, robaku?
No nic... to musiał wdrożyć w życie plan B. Użarł go w łapę, po czym odbiegł. Zadziałało. Wściekły wojownik od razu ruszył za nim w pogoń. Miał nadzieję, że da radę dobiec w wyznaczone miejsce, nim ten go dopadnie. Zawiódłby mentora, który zmartwiłby się tym, że nie dotarł i odnalazł jego zwłoki leżące niedaleko obozu. Czuł presję i strach, które go motywowały. Wybiegł z obozu, czując na karku jego wściekły oddech. Czuł rządzę krwi wojownika, jednak na szczęście jeszcze dzielił ich spory dystans. Dotarł do znajomego drzewa, lecz minął je i biegł dalej. Dyszał i czuł powoli, że zaczyna się męczyć, ale adrenalina pchała jego łapy do przodu.
- Chodź tu smrodzie! - zakrzyknął. - Nie uciekniesz mi! Już po tobie! - groził wojownik.
I wtedy, gdy sądził, że kocur go dopadnie, dostrzegł mentora. Szybko zanurkował mu pod łapy, kryjąc się w jego sierści przed wściekłym Księżycem.
Czarny zatrzymał się, dostrzegając drugiego osobnika. Zmrużył oczy, a jego pysk zadrżał, jakby wahał się nad tym, co chce powiedzieć.
- Co tu się dzieje? - mruknął podejrzliwie, przeskakując wzrokiem to z jednego, to na drugiego.
- To pytanie chciałbym ci zadać osobiście - odparł Krwawnik, uśmiechając się lekko. - Chciałeś skrzywdzić to małe, niewinne życie? - spytał ze smutkiem w głosie.
- Nie jest wcale taki niewinny, to tylko pozory - odburknął, machając na boki ogonem z niezadowolenia. - Użarł mnie gnój w łapę i zaczął uciekać, należy mu się odpowiednia kara za przemoc wobec starszych - rzekł.
- To ja tu jestem od ustalania kar dla mego ucznia. I tylko ja mam prawo skrzywdzić go, jeśli uznam to za konieczne - wyjaśnił, powoli wysuwając pazury i wbijając je w grunt. - A z tego co doszło do mych uszu, raczyłeś już wcześniej podnieść na niego swoją obrzydliwą łapę. A to kocie przecież dopiero co się rozwija, źle zadany cios może spowodować dożywotni uszczerbek na jego zdrowiu - wymruczał z udawaną troską. - Pomyślałeś o tym, gdy rzucałeś się na niego? A może w głowie ci były o wiele bardziej odrażające myśli? To tylko młody kocurek, więc cóż samotny staruch miałby od niego chcieć? - Gdybał. - Parszywy zboczeniec i pedofil - warknął ostrzej.
Słowa mentora brzmiały pięknie. To jak troszczył się o jego dobro, aż go samego zaskakiwał. Przysłuchiwał się tej wymianie zdań, uspokajając oddech.
- Nic z tych rzeczy! - syknął starszy, na swoją obronę, strosząc futro. - Dostał to, na co zasłużył. Już go tak nie broń! Dziś jakiś wyjątkowo wygadany jesteś, zważając na twoje ciągle ryki po kątach obozu - rzucił z wyższością.
- Rodzina mi umarła, ma mnie to cieszyć? - prychnął, powoli odpychając swojego ucznia na bok. - W sumie masz rację. Jak o tym słyszę, to aż uśmiech sam wchodzi na pysk! - dodał.
Wielki Bóg cierpiał po stracie rodziny? Nawet o tym nie wiedział! Zawsze uważał go za silnego i kogoś kto nie byłby zdolny do uronienia łez. Zrobiło mu się go od razu żal. Przecież dokładał mu teraz kolejnych zmartwień! Na dodatek nie wyróżniał się na tle innych, był słaby, a on chciał mieć silnego ucznia... Naprawdę nie zasługiwał na takiego mentora jakim był.
Księżyc skrzywił się, robiąc krok w tył.
- Co? - Niemrawo przekrzywiła głowę. - Poziomka była dla mnie ważna! Nigdy nie powiedziała wam, że to ja...
- Oh zamknij mordę plugawy podmiocie - prychnął młodszy wojownik, rzucając się w jego stronę z wysuniętymi pazurami.

*Uwaga! Gore, krew, trup, kanibalizm. Nie tykaj kijem, jeżeli nie jesteś na to gotowy*

Nieświadomość ofiary pozwoliła mu z łatwością powalić go na ziemię. Nim starszy zdążył się obronić, wydobył się z niego przeraźliwy pisk. Krwawnik zacisnął zębiska na jego gardle, a pazury wbił wprost pod serce i przeciągnął łapą w dół, pozostawiając krwisty ślad wzdłuż brzucha.
Odsunął się, patrząc na ledwo co drgające ciało.
Arlekin widząc jak dochodzi do ataku, skulił się i pozostał na miejscu. Obserwował to z szokiem. Nie spodziewał się, że kocur to zrobi. Sądził, że z nim pogada czy coś, a on... zabił... go?!
- Podejdź tu. - Skierował te słowa do ucznia. - Podejdź tu i dokończ to, co ja zacząłem.
Zatkało go, dopiero głos wojownika sprawił, że powoli podszedł do ciała swojego oprawcy... Tego samego co dręczył go i Nic. Teraz znikało z niego życie. Wzrok i pysk sugerował prawdziwe zaskoczenie i przerażenie, tym co się stało. On też czuł się źle. Ostatnie słowa mentora sprawiły, że zadarł na niego łeb. Jak to miał dokończyć? Miał go... dobić?! Zbladł pod futrem, czując drżenie łap.
- Ja... ja nie chcę - pisnął przerażony. - Jak... jak można... coś takiego zrobić? Cze-emu go... go tak zra-aniłeś? Mu-usi iść do Plusk! U-umrze tu!
Krwawnik spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Głupi niewdzięczniku - syknął, uderzając go z całych sił w tył głowy. - O to chodzi! Ma tu zdechnąć! Wyręczyłem cię, przyprowadziłem na gotowe, a ty jeszcze kręcisz nosem? - syknął, ignorując jęki Księżyca. - Jeśli zniknie na zawsze, będziesz miał o jednego dręczyciela mniej.
Pisnął czując ból po uderzeniu. Skulił się, patrząc na rannego. Miał... miał go zabić?! Tak na serio, serio?! Przecież miał dopiero sześć księżyców! Pokręcił głową, czując łzy w oczach. Nie potrafił. Nie był do tego zdolny!
- Tak... ale... ale zabić? Nie wiem jak... N-nie chcę. Panie... to... to okrutne!
- Nie ma w tym nic okrutnego - odparł, uśmiechając się, gdy jego pazur zawisł tuż nad okiem konającego. - Tu jest tylko czysta zabawa.
- N-nie wierzę... - wtrącił Księżyc, krztusząc się własną krwią - ż-że m-mój własny s-syn... To t-taki p-potwór - wycharczał.
Krwawnik zastrzegł uszami, ale na jego pysku nie wystąpiła żadna reakcje.
- Podejdź do niego. Wbij mu pazury w szyję, albo rozgryź gardło. Inaczej będzie się długo wykrwawił i więcej cierpiał. Zrobisz mu przysługę, jeśli pozbawisz go życia już teraz - westchnął, chyląc się i szepcząc mu do ucha. - Albo możesz się pobawić. Wydrap mu oczy, wyrwij wibrysy, odgryź ucho... - sugerował, zerkając ukradkiem na Księżyca.
Wbił zdumiony wzrok w konającego i przeniósł go na mentora. To był jego ojciec?! Mordował własnego ojca, ponieważ ten go dręczył?! To było nie do pomyślenia! Wziął gwałtowny wdech. To jego wina?! Przez niego Wielki Bóg, zmuszony był zabić członka swojej rodziny?! Dziwnie jednak o tym mówił. Nie kochał go? Nie zależało mu na kocurze? I jak to zabawa? Nie chciał się nim bawić, tak jak on to robił z nim! Nawet jeśli to było sprawiedliwe za krzywdy jakie ten mu wyrządził, zabicie go to była spora przesada! Drgnął, nie mając pojęcia co robić. Rzeczywiście Księżyc cierpiał. Mentor nie pośle po pomoc, wojownik miał tu skonać. Musiał... musiał go zabić, by skrócić jego cierpienie. Jeżeli tego nie zrobi, kto wie co i mu zrobi kocur. Zmusi go siłą? A może skrzywdzi? Zbliżył się niepewnie na dążących łapach do swojego oprawcy, jeżąc ze strachu sierść. Zaczął łkać, a łzy zaczęły moczyć zakrwawionego kota pod nim.
- Prze-epraszam... - miauknął do niego, po czym wgryzł mu się w szyję. Jego futro jednak obroniło ciało, bo połknął tylko kępki sierści. Wypluł je natychmiast, kaszląc. - Nie umiem... Nie dam rady tego zrobić, panie. - rozryczał się bardziej.
To było za trudne. Był przecież dzieckiem. Czemu on wymagał od niego czegoś tak strasznego?!
- Czyli wybierasz drogę okrężną? - spytał z żalem. - No cóż, wielką szkoda, biedaczek już mógł wąchać kwiatki od spodu, a jednak musi przed tym zadowolić się smrodem własnej krwi - drążył temat. - No dobrze, w takim razie wyrwij mu coś. Może być ucho, może być wibrys, może być pazur - wymieniał, z głosem radosnym, jakby śpiewał wyliczankę. - Złap w zęby i szarpnij z całych sił. Jakby to był twój jedyny posiłek po księżycach głodówki.
Nie podobały mu się jego słowa. Przecież Księżyc bardziej na tym ucierpi, a przecież żył! Widział jak go obserwował, łapiąc oddech. Ten wzrok zostanie z nim na zawszę.
- Mu-musze? - pisnął, niepewnie zerkając na rannego, który przysłuchiwał się tej rozmowie. Była jego ostatnią... Jakie to musiało być potworne, słyszeć coś takiego z pyska własnego dziecka. Sam ledwo dawał radę nie zejść tam na zawał. Jego serce tak waliło, jakby miało ochotę uciec mu z piersi, by nie oglądać tej sceny zbrodni.
- Jeśli tego nie zrobisz, wmówię wszystkim, że widziałem, jak zabiłeś Księżyca we współpracy z kotami z Klanu Nocy. Wiesz, że ta banda debili by w to uwierzyła? - prychnął. - Zresztą, nie chciałeś być silny? Te wszystkie treningi, moje poświęcenia... To ma iść na marne, bo tobie się coś teraz odwidziało? Nic dziwnego, że nie masz imienia. Nie zasługujesz na nie.
Zadrżał bardziej, wylewając z siebie łzy. Jeżeli spełni swoje groźby, to przecież go zabiją! Uznają za zdrajcę! Już i tak go nienawidzą, a co będzie, gdy mentor go w to wkopie? Czy przez niego i Nic się dostanie?
- N-nie! - pisnął, po czym czując przypływ determinacji, złapał w pysk ucho wojownika i mocno pociągnął, tak jak kazał. Jakby to było tylko mięso z piszczki, a nie kot. Rozległ się dziwny odgłos odrywanego ciała oraz wrzask konającego. Przez ten cały czas zaciskał oczy, a teraz je otworzył. Ucho. Miał w pysku jego ucho. Wypluł je, drżąc coraz bardziej. Z głowy Księżyca lała się strumieniem krew.
- J-już... ju-uż.
- Pięknie - miauknął, wpatrując się w zakrwawioną część z zadowoleniem . - Teraz drugie - nakazał beztrosko.
Kolejny gwałtowny oddech wydobył się z jego piersi. Czuł, że się zaraz udusi. Złapał za kolejne ucho i zaciskając ponownie oczy, pociągnął powodując kolejny, potworny wrzask Księżyca. Czuł się okropnie. Uchylił powieki i patrzył na to z przerażeniem. On mu to zrobił. On. On teraz go krzywdził. I to w tak bestialski sposób... Był... był potworem.
- J-już nie ch-chcę... pa-anie - załkał. - Wo-ole za-abić go - zadecydował. Byle nie słyszeć tych wrzasków i nie widzieć jego bólu. Miał już dość. Te jęki, skomlenia, płacz. Sam również je wydawał, nie mogąc znieść tego okrucieństwa, do którego zmuszał go mentor.
- Za karę powinienem kazać robić ci więcej - zaczął z powagą w głosie, obchodząc ciało Księżyca. - Podoba mi się jednak, jak wygląda teraz. Dobrze, że zrozumiałeś swój błąd. Pozwalam ci go w takim razie dobić.
Wziął kilka głębokich oddechów. Panika rosła w nim, a musiał złamać swoją moralność, by ulitować się nad rannym. Nachylił się nad nim i znów wgryzł się w jego gardło. Tym razem włożył w to całą swoją siłę, by oszczędzić mu już cierpienia. Chciał by odszedł. By nie krzyczał. Nie płakał. Czuł metaliczny posmak krwi na języku, który rósł i rósł, gdy przerwał tętnice. Słyszał jak ten zrzęzi coraz bardziej i bardziej, aż w końcu wydaje swój ostatni dech. Puścił go i ze strachem obserwował jak jego oczy gasną, a ciało zastyga w bezruchu. Zabił. Zamordował go. Poczuł jak metaliczna ciecz gromadząca się w jego pysku, spływała mu po szyi, mocząc łapy. Był potworem... Spojrzał na mentora z błagającym, załzawionym wzrokiem. Zrobił to. Niech teraz da mu spokój. Niech wrócą już do obozu.
- N-n-nie ż-ż-żyje - wyjąkał, pociągając nosem.
- To dobrze - odparł. - Jednego pasożyta mniej na świecie. Nie cieszy cię to? - spytał. - Zrobiłeś w końcu coś dobrego. Pamiętaj jednak, że w tym temacie musisz milczeć. Zero rozmów z innymi o tym, co widziałeś. A ciało trzeba schować, bo szkoda, gdyby w klanie rozrosła się panika, nieprawda? Oszczędźmy tym idiotom zmartwień.
Pokiwał głową, drżąc coraz bardziej. Gdyby Owocniaki się dowiedzieli, to jak nic byliby skończeni. Zostaliby ukarani tak jak Plusk. Wyrwaliby im coś albo gorzej. Czując panikę, że w każdej chwili mógł tu zjawić się patrol, zwabiony krzykami ofiary, złapał Księżyc za ogon, próbując go zaciągnąć do jakiejś kryjówki. Krwawnik pomógł mu. Odciągnęli go dalej, a tam, gdzie pozostały plamy krwi, przekopali ziemię, żeby nic nie było widać. Potem wrócili do ciała, które wsunęli pod krzaki, nieopodal granicy z Klanem Nocy.
- A teraz jedz - rzucił jakby nic Krwawnik, siadając. - Smacznego.
CO.
Spojrzał na mentora jakby ten doszczętnie już zwariował. Jak to miał... miał go zjeść?! O czym on mówił?! Zabił go, ale... ale to nie był pokarm! Zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Nie zrobi tego. Nie ma mowy! Nie spojrzałby na mięso już tak samo!
- P-panie, a-ale to... to trup... kot... To nie piszczka! - uniósł głos. - To złe! Beszczeszczenie zwłok! On niedawno żył! Miał rodzinę, ciebie i przyjaciół... - zapowietrzył się, kręcąc głową. - Nie - postawił się mu pierwszy raz w życiu. Najwidoczniej kocur wyczerpał jego cierpliwość. Nie zamierzał spełniać tej jego woli. To było nienormalne! Zaczął coraz bardziej bać się czarnego, który umazany krwią, wyglądał jak potwór z koszmarów.
- Nawet nie wiedziałem, że jestem z nim spokrewniony - parsknął. - To znaczy, miałem takowe podejrzenia, bo dużo się kręcił przy mojej starej. Nie wiem, czy mam rację, ale kogo to obchodzi? - westchnął, kręcąc głową. - Oh dzieciaku. A kto niedawno powiedział, że na koty można polować? - przypomniał.
- N-n-nie byłem pewny... - Skulił się, bo miał rację. Wtedy był mały i palnął pierwsze lepsze, by nie wisieć na tym drzewie przez wieczność. - J-ja... nawet je-eśli. T-to, t-t-o zmieniam zda-anie i... i nie-nie zjem go. P-proszę... panie. N-n-nie chcę go je-eść - Otarł łapkami łzy.
- Ciii, nie marudź, tylko wcinaj póki ciepłe - oświadczył, uśmiechając się tak serdecznie, że w życiu nie można byłoby go osadzić o morderstwo. - Ojej, żebra ci wystają, jesteś strasznie chudy, zjedz trochę. Pewnie od dawna cię nie karmili, co nie, biedaku? - mruczał. - Musisz być bardzo głodny, a ten tu... O rany, ile dobrego, świeżego mięska. Żryj! - zachęcał go dalej.
Poczuł ścisk w żołądku na te słowa. Rzeczywiście nie karmili go dobrze i był wychudzony. Burczenie w brzuchu tylko potwierdziło słowa mentora. Znów załkał. Jak on mógł mówić o tym kocię jak o czymś, co dało się zjeść? Wcale z tą krwią na pysku, nie wyglądał jak psychopatyczny morderca. To on zabił tamte koty? W co on się wpakował! Jeżeli to prawda, to właśnie uświadomił sobie, że mógł sam zginąć. Z jakiegoś jednak powodu ten go postanowił szkolić. Właśnie... Właśnie po to?! By mógł czerpać satysfakcję z mordowania wraz z nim?! Zrobił z niego mordercę, a teraz przekonywał do kanibalizmu?! Chory... był chory.
Położył po sobie uszy, kręcąc ponownie głową.
- Nie - powtórzył jakby się zaciął. - Nie chcę - Po czym zerwał się do biegu.
Musiał od niego uciec. Dalej, daleko. Wkopał się w to głęboko, nie zauważając, że kocur był aż tak zły. Krwawnik zawahał się na moment, ale zaraz po tym rzucił się za uczniem, szarpiąc go za kark. Wyrwał się z jego gardła krzyk bólu, bo ten ugryzł go za mocno. Jak nic był pewien, że kocur poczuł posmak krwi w pysku, lecz nie przejął się tym.
Wrócił do trupa, gniewnie machając ogonem. Rzucił arlekinem tuż przy ciele, a następnie wgryzł się w zwłoki, odrywając sporą część mięsa. Zmusił kocie do otwarcia pyska, wpychając mu tam łapę z wysuniętym pazurem. Następnie, to co miał w mordce, wrzucił wprost do jego.
- Przegryź i połknij. Już - syknął, mrużąc oczy. W jego głosie nie było już ani krzty rozbawienia. - Robię dla ciebie wszystko. Znoszę wszelkie upokorzenie, staram się zrobić z ciebie kogoś choć trochę wartościowego, a ty? - prychnął. - Ty skończony idioto, nie doceniasz tego. Chcesz zostać gównem do końca życia? - warknął.
Załkał bardziej, widząc i słysząc, że przelewki się skończyły. Mięso miało dziwny posmak. Krwisty lecz inny. Różniło się znacznie od myszy czy wiewiórek. Zacisnął oczy, przeżuwając je i połykając, by tylko nie skończyć jak Księżyc.
Żołądek się ucieszył, a on? Nie. Przeżywał piekło. Skulił się bardziej, tuląc do jego łapy z przerażeniem.
- Ju-u‐ż zja-adłem. Do-ość.
- Nie. Masz tyle mięsa, tylko dla siebie i jeszcze nim gardzisz? No dawaj, teraz sam. Tylko kawałeczek, za mentora, który dla ciebie żyły sobie wypruwa. - Popchnął go łapą, aż do martwego pyska Księżyca.
Spojrzał na trupa i aż go zemdliło. Czując na sobie wzrok czarnego, oderwał mięso z jego szyi, wypluwając skórę z sierścią i ze strachem to przełykając.
To było... straszne. Potworne. Nienormalne. Okrutne.
- J-już... ju-ż najadłem się - pisnął, lecz brzuch odezwał się jak zdrajca, burcząc i domagając się jeszcze.
- A co ja tam słyszę? Twój organizm domaga się pożywienia. A ty masz przed nosem tyle dobroci, żal nie skorzystać - westchnął, stając nad nim. - Dalej. Twój dzisiejszy posiłek się jeszcze nie skończył.
Zadrżał, czując jak nad nim wisi. Jak sęp, który nadzorował proces pozbywania się ciała. Płacząc oderwał kolejny kawałek mięsa, zjadając. I kolejny, póki nie dojrzał kręgosłupa i nie zrobiło mu się słabo.
- On... ma patyk w szyi - miauknął, czując jak zaraz tam zemdleje. Przewrócił się aż na bok, pod łapy mentora, łapiąc panicznie oddech.
Jadł kota. Był... potworem. Jeszcze brzuch się cieszył z tego. To... to nie powinno być normalne!
- To kość - odparł, patrząc z narastającą satysfakcją na kolejne elementy w ciele Księżyca. - Wstawaj, zaraz będzie zimne i straci na wartościach.
Rzeczywiście. Mięso było ciepłe. Teraz dopiero to zauważył, gdy mentor o tym powiedział. Za bardzo był przerażony by nad tym myśleć. Teraz, kiedy to do niego dotarło, poczuł się tylko gorzej. Czuł się tak, jakby konsumował żywego.
Płacząc jak bóbr, uniósł się ciężko na łapach, zaczynając obierać z mięsa jego łapę. Czarny pilnował, by jadł wszystko. Nie mógł więc udawać. Jadł kota. Jadł go. Jadł.
- Dobrze, tego na razie nie dojadaj. Zjedz coś z brzucha - nakazał, popychając go w stronę wspomnianego miejsca. - Mmm, ale aromatyczne zapachy, nie sądzisz? Jedz.
Jakie aromatyczne?! Przełknął krew w pysku, by móc sprawniej się hiperwentylować.
- Cz-czemu ty nie jesz, a ja... ja muszę? - załkał, próbując opanować chęć zwymiotowania na trupa.
- Bo ja jestem silny i dobrze się odżywiam w obozie. Ciebie tam nie karmią, więc jako dobry mentor dbam o twoje siły - mruknął, wzdychając, bo to przecież było oczywiste. - To tylko dla twojego dobra. Nabierzesz sił, będziesz miał więcej energii, same zalety.
Mówił to tak, jakby mówił o czymś dobrym i normalnym. Jego słowa jednak wskazywały na to, że nigdy nie skanibalizował kota. Ale za to zmuszał go do tego okropnego czynu... Robił to dla zabawy? Satysfakcji? Zaczął żałować, że obiecał mu służyć. Kto wie, na co jeszcze popapranego wpadnie i do czego go zmusi. Każe mu zjeść innych dręczycieli? A może siostrę, gdy dowie się, że znaczy dla niego wiele?
Pokręcił głową.
- A-ale... mogłem upo-olować mysz i ją zje-eść, a nie... ko-ota.
- Nie stawiaj go na równi z sobą. To był nic niewarty robak, a nie kot. Zasłużył na śmierć, a ty okazujesz mu swoją ławkę, zjadając jego ciało. Pozwalasz mu zagościć w swoim ciele, stać się jednością. To bardzo... miłe z twojej strony - przyznał.
Miłe?! Nie chciał być z nim jednością! To było chore! Ta świadomość, że w jego żołądku trawiony był Księżyc, który jeszcze chwilę temu do nich mówił. Chciał wrócić do obozu i nie wychodzić z niego do końca życia!
- N-nie... nie czuje się z tego powo-odu szczęśliwy. Nie chcę go-o jeść...
Miał dość. Ledwo co tam siedział, patrząc na ciało, które zaczęło powoli pozbywać się swojej okrywy i to za jego sprawką.
- Albo zjesz go grzecznie sam, albo siłą ci to wepcham do pyska, aż sam się nim nie zadusisz. Może jak umrzesz, to chociaż twoja siostra się tobą naje? - zasugerował, chcąc uderzyć w jego czuły punkt.
Zadrżał. Nie chciał by Nic przeżywała to co on. I to by jeszcze go pożerała... Zdawał sobie sprawę, że kocur był w stanie spełnić swoje słowa. W co on się wpakował?!
Wziął oddech, próbując uspokoić swoje ciało. Nachylił się nad trupem, po czym wgryzł się w brzuch. Oderwał skórę, otwierając dostęp do wnętrzności. To co tam zobaczył aż go zaskoczyło. Też takie coś w sobie miał?! Ta sama myśl wystarczyła, by zrobiło mu się ciemno przed oczami. Złapał za coś dziwnego i pociągnął. Oderwało się z łatwością. Zjadł to coś z obrzydzeniem wymalowanym na pysku. Jednak... było soczyste, co musiał przyznać.
NIE! STOP! Wcale mu nie smakowało! Skarcił się za tą myśl. Krwawnik czekał cierpliwie, aż ten skończy jeść. Patrzył, jak krew rozbryzguje się na boki. Widok był okropny, dla niego pewnie był niesamowity i napawał jego serce radością.
- Dobrze, na dzisiaj dosyć. Chodź, skryjemy to lepiej. Wykopiemy lekki dołek w tamtych krzakach i przysypiemy liśćmi. Jutro wrócimy, byś znowu trochę zjadł. Trzeba ci więcej sił - oświadczył.
Przestał z ulgą. Czuł się pełny i to było złe. Bardzo złe. Nie chciał wracać tu jutro i jeść go dalej. Czuł, że tego nie wytrzyma. Już i tak był bardzo spięty i zdenerwowany. A on? On się tym nie przejmował. Tak jakby to nie był kot, nie jego ojciec.
Poszedł we wskazanym przez mentora kierunku, kopiąc dołek. Nawet nie myślał, że to robi. Po prostu łapy same działały, by jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Zauważył, że cały był oblepiony przez krew swojego posiłku. Znów zrobiło mu się słabo. Zjadł kota. Swojego oprawcę. Czuł się z tym okropnie.
Gdy wsadzili ciało i zakryli je przed ciekawskim wzrokiem, spojrzał na mentora.
- Krew... - Wskazał na siebie i na niego. Musieli to zmyć. Nikt nie mógł dowiedzieć się o tym co tu się stało. Trzeba było oczyścić ciało z dowodów. Teraz... teraz czuł się jak przegrany. Krwawnik widział jak zabił i jak zjadł ciało. Mógł go szantażować, gdyby chciał od niego uciec. Samotna łza spłynęła mu po policzku. Czyli tak będzie teraz wyglądać jego życie? Treningi z psychopatą, który karmi go zwłokami swojego ojca?
- Wiem. Dobrze, że sam zwracasz uwagę na tak oczywiste rzeczy. Chodź za mną - mruknął, kazać mu podążać w stronę płynącej rzeki.
Szli w milczeniu, chociaż Krwawnik nie spuszczał oczu z młodszego. Gdy znaleźli się nad brzegiem, czarny wszedł po brzuch i spojrzał wyczekująco na kocie.
- Chodź. Zobaczymy, ile w tobie jest rzeczywiście z Nocniaka - mruknął.
Spiął się, widząc wodę. Czemu... czemu znów mówili, że chcą sprawdzić ile w nim Nocniaka? Nie rozumiał tego. Miał powoli podejrzenia, że mógł nim być. Nie rozumiał jednak, czemu mieliby porywać im kocięta. To się nie łączyło w racjonalną całość.
Powoli wszedł do wody, jednak tak by nie stracić gruntu. Ostatnia kąpiel była dla niego traumatyczna, by zdecydował się wchodzić głębiej. Zaczął się myć, obserwując jak woda zmienia barwę na czerwoną. Zadrżał. Chciał do mamy, chociaż nigdy jej nie miał. Potrzebował kogoś przytulić i wypłakać mu się na ramieniu.
Krwawnik poczekał, aż spłynie z niego krew, po czym wyszedł na ląd, otrzepując się.
- Trzeba będzie się wytarzać w błocie, to jeszcze zapachu się pozbędziemy. Jeśli chcesz, będziesz potem mógł znowu się umyć, ale jak wrócimy upaprani trochę w błocie, to nie stanie się nic złego - orzekł.
Pokiwał głową idąc do pierwszej lepszej kałuży, wycierając się w nią bardzo dokładnie. Nie chciał czuć krwi. Nadal jej posmak wyczuwał na języku. Ten inny, niecodzienny smak mięsa. Nadal nie mógł pozbyć się szoku.
Gdy cały był już usyfiony, że zmienił kolor na czekoladę, podszedł do mentora, tuląc się do jego łapy.
- Ja n-nie chcę ju-utro. Pro-oszę. - pisnął błagalnie.
- Co ty tam jojczysz? - syknął, znudzony jego naruszeniem. - Czego znowu nie chcesz? Jeść? Przestań, nie wygłupiaj się. Księżyc nie może się zmarnować.
- N-nie chcę go jeść. O-on powinien... zakopany... nie jedzony. I... i... to złe. Straszne... B-boje się - skomlał.
Chciał by zrozumiał, że to co mu zrobił było okrutniejsze niż bicie Księżyca. Nie chciał tego powtarzać. Wracać tam i... i znów niszczyć swoją psychikę. Już teraz jego ciało drżało, jakby wpadło w konwulsje, a oczy łzawiły coraz mocniej.
- Nie powinien być zakopany. Prawdziwi wojownicy zasługują na grób, ale parszywców jego pokroju nie należy chować. Chociaż przydają się do innych rzeczy - stwierdził.
- D-do... do je-e-edzenia? - Przełknął gule w gardle. - Ale... to b-był t-twój t-tata - miauknął przerażony. - Zja-a-adłem ci ta-ate.
- Nie był. Nie wychowywał mnie. Kręcił się przy mojej starej i tyle, nawet jeśli, dla mnie ojcem nigdy nie był - stwierdził niewzruszony. - Mam nadzieję, że ci smakował.
Rozryczał się na ostatnie słowa. Smakował?! Właśnie przeżywał najgorsze chwile swojego życia! Był sześcio księżycowym kanibalem! Z jego winy!
- N-niezbyt. Chy-yba umre... pa-anie. Nie mo-ge się. U-uspokoić.
- Nie becz, bo jak wrócimy do obozu, to zaczną węszyć za bardzo i doprowadzisz nas obu do zguby - syknął. - Zjedzą mnie, zjedzą ciebie i tyle.
Wiedział, że miał rację. Powinien się uspokoić, ale nie mógł. Wpadł w jakiś atak paniki, który był poza jego kontrolą.
- Al-le nie mo-oge prze-estać - Zadrżał.
- Nie obchodzi mnie to. Jak cię zdzielę zaraz w łeb, to się od razu uspokoisz  - warknął na niego.
- T-to chy-yba nie-e za-adziała pa-anie... - Skulił się.
- Dlaczego w sumie ryczysz? - syknął zniecierpliwiony tym, że się nie uspokaja. - Pozbyłeś się dręczyciela, więc świetnie, szczęśliwe zakończenie, ciesz się - westchnął.
- N-n-nie cieszę się b-b-bo go zab-biłem i zja-adłem. T-to ok-krutne po-ozbycie się ko-ogoś. Ja-a nie-e mo-oge prze-estać o tym my-yśleć.
Krwawnik spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Naprawdę, uspokój się, bo nie ręczę za siebie. Jak wytłumaczę w obozie, że ryczysz? - burknął. - Powiesz, że miałeś ulubionego ślimaka i go zdeptałeś, dobrze?
- A... a do-o-stanę od Plusk co-oś na u-u-uspokojenie? - miauknął z nadzieją. - Pro-oszę.
Chciał zasnąć. Nie pamiętać tego. Myśli jednak nie chciały go opuścić. Wspomnienia zjadania Księżyca, były nadal w nim świeże.
- Jak jej powiesz, że przeżywasz śmierć swojego przyjaciela, to pewnie tak - syknął, chcąc już tylko wrócić do domu. - Tylko ani słowa o Księżycu. Nie wiesz, co się z nim stało, jasne? - mruknął.
Pokiwał głową
- Ja-a-asne - miauknął słabotliwie, wracając z nim do obozu i Księżycem w swoim ciele.

<Zły mentorze?>

[przyznano 5%]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz