*na początku pory nowych liści*
- Mamo! Ja nie chcę… - mruczał Laguna.
W tamtej chwili przygotowywaliśmy się do wyjścia, żeby się spotkać z nie byle kim! Z ciocią! Zimorodkowe Życzenie, bo tak ma na imię. Mandarynkowe Pióro, razem z piastunką Kotewkowym Powiewem, szykowały nas do wyjścia. Kotewkowy Powiew zaczęła wylizywać mnie, układać mi futerko i takie tam inne… Nie podobało mi się to, wolałam to zrobić sama.
- Ja nie chcę! - piszczałam. Oczywiście spotkanie z nowym kotem jest super, ale przygotowywanie się jako rodzina królewska? Niedoczekanie!
- Musisz! - syknęła cicho piastunka. Najwidoczniej nie podobało jej się usługiwanie nam. Ja na jej miejscu też nie byłabym zadowolona. To strasznie męczące! Kiedy Kotewkowy Powiew mnie puściła, odetchnęłam. Rozciągnęłam się i ziewnęłam.
- Ja nie chcę! - piszczałam. Oczywiście spotkanie z nowym kotem jest super, ale przygotowywanie się jako rodzina królewska? Niedoczekanie!
- Musisz! - syknęła cicho piastunka. Najwidoczniej nie podobało jej się usługiwanie nam. Ja na jej miejscu też nie byłabym zadowolona. To strasznie męczące! Kiedy Kotewkowy Powiew mnie puściła, odetchnęłam. Rozciągnęłam się i ziewnęłam.
"Nic ciekawego się tu nie dzieje" - pomyślałam. Znudzona położyłam się w legowisku.
- Piórko! Wstań, pobrudzisz się jeszcze! - krzyknęła na mnie Mandarynkowe Piórko. Posłała mi karcące spojrzenie, po tym wróciła do wyczesywania Łuski. Na moim pyszczku pojawił się grymas i niezadowolenie. Owszem, rozumiałam! Nic nie można tu robić… Na rozkaz matki wyszłam z posłania, a wraz z mijającym czasem zaczęłam za nim tęsknić. Za milutkim łożem, z mechem i przyjemnościami. Uwielbiałam je!
- Dobrze dzieci, wychodzimy! - zawołała Mandarynkowe Pióro.
- Piórko! Wstań, pobrudzisz się jeszcze! - krzyknęła na mnie Mandarynkowe Piórko. Posłała mi karcące spojrzenie, po tym wróciła do wyczesywania Łuski. Na moim pyszczku pojawił się grymas i niezadowolenie. Owszem, rozumiałam! Nic nie można tu robić… Na rozkaz matki wyszłam z posłania, a wraz z mijającym czasem zaczęłam za nim tęsknić. Za milutkim łożem, z mechem i przyjemnościami. Uwielbiałam je!
- Dobrze dzieci, wychodzimy! - zawołała Mandarynkowe Pióro.
Posłusznie ustawiłam się przed mamą. Szałwik przez chwilę krzątał się gdzieś na tyłach żłobka. Murena i Łuska grzecznie ustawili się koło mamy. Laguna zaraz za nimi, a Szałwik pojawił się ostatni. Kiedy mama stawiała pierwsze kroki do wyjścia, starałam się iść tak jak ona. Z gracją, by wypaść jak najlepiej.
Za żłobkiem było tak pięknie! Biały puch, czyli śnieg. Otulał trawę, a drzewa powracały do życia. Kiedy mama przyśpieszyła, ja starałam się iść takim samym tempem. Szałwik, który też chciał być blisko mamy, wbiegł przede mnie. Nie przeszkadzało mi to, wręcz polepszyło nastrój. Ale nie lubię iść z tyłu… Po chwili chodzenia Szałwik zatrzymał się, a ja i moje rodzeństwo upadliśmy na ziemię. Laguna spojrzał srogo na Szałwika, a ten nie zdawał sobie sprawy z tego, co zrobił. Mandarynkowe Pióro, słysząc nasze piski, odwróciła głowę.
- Szałwiku… Przeproś ich! A wy się jeszcze ubrudzicie… No już, wstajemy! - poganiała nas.
- Szałwiku… Przeproś ich! A wy się jeszcze ubrudzicie… No już, wstajemy! - poganiała nas.
Czy ona chce być taka punktualna? Nie podobało mi się to. Kiedy weszliśmy do legowiska medyka, zobaczyłam tam liliową kotkę. Również miała krwisty znak lotosu, to pewnie ciocia!
<Zimo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz