BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Rozpoczęła się kolejna edycja eventu Secret Santa! | Zmiana pory roku już 5 stycznia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 grudnia 2024

Od Mirabelki cd. Mrozu

Z uniesionymi brwiami obserwowała, jak jej uczeń z determinacją pnie się w górę drzewa.
Zlecając mu to zadanie, nie podejrzewała nawet, że Mrozowi rzeczywiście uda się wspiąć na wyznaczone miejsce. Miała jedynie na celu udowodnienie wcześniej postawionej tezy o ważności treningów teoretycznych, poprzez pokazanie mu, że się myli. A mu mimo tego wszystkiego… się udało.
Musiała przyznać, że była pod wrażeniem. Naprawdę był w tym dobry! Mimo początkowych trudności, jego predyspozycje były zauważalne. Utrzymywał w miarę prawidłową pozycję, nie odchylał się od drzewa na tyle, żeby z niego spaść, ale także nie przywierał do niego za mocno, by nie móc poruszyć się dalej.
Wystarczy tylko wykrzesać z młodzika ten potencjał i nauczyć go większego zaufania do niej, a już zaraz będzie śmigał po drzewach jak pełnoprawny zwiadowca.
— Mentorko? Bo ja chyba utknąłem — powiadomił, podczas podjęcia się próby zejścia.
Uniosła podbródek.
— No i widzisz, właśnie dlatego potrzebna jest nam także wiedza teoretyczna — odpowiedziała, mimo dumy, nie marnując okazji, żeby mu to wytknąć. — Gdybyś tylko pozwolił mi ją przekazać wcześniej, to teraz doskonale wiedziałbyś, co masz robić.
— Ble, ble, ble. — Przewrócił oczami. — Zamiast gadać, pomóż mi zejść!
Mirabelka prychnęła cicho. Kiedyś będzie trzeba naprostować tego gagatka.
Dokonała szybkiej analizy sytuacji.
Uczniowi widocznie drżały łapy z wysiłku, co sprawiało, że dalsze praktyka mogła okazać się dla niego niebezpieczna. Miał oczywiście szansę sobie poradzić, ale nie warto było ryzykować upadkiem.
Wspięła się więc odrobinę wyżej i złapała go za kark, eliminując taką możliwość. Mimo niezadowolonych pisków arlekina sprawnie zeszła z drzewa, po czym posadziła go na ziemi.
— Proszę, resztę wskazówek mogę ci przekazać słownie.
— No dobra... — burknął pod nosem, otrzepując się z kurzu. — To mów jak musisz.
Uśmiechnęła się z satysfakcją. No, nareszcie.
— Więc, co do drzew, to z samym wspięciem się na górę raczej nie ma większych problemów. Ważne, żebyś ostrożnie stawiał łapy i zawsze wbijał pazury głęboko w korę. Im bliżej przylgniesz drzewa, tym samym nie blokując sobie możliwości poruszania się, tym lepiej. Zbytnie odchylanie się, czy nawet mała nieuwaga mogą skutkować upadkiem, który w skrajnych okolicznościach może skończyć się poważnymi uszkodzeniami ciała — wyjaśniła, cały czas upewniając się, że ją słucha. — Masz co do tego jakieś pytania?
— Nie. Przecież widziałaś, że wspiąłem się na górę. A upadek mi nie grozi, bo czuwa nade mną Wszechmatka. — Kocurek zadarł dumnie łeb.
Tortie skrzywiła się wewnętrznie. Rozumiała, że Świergot tak twierdziła o swoich potomkach, ale to nie mogło działać w taki sposób, prawda? Przecież świat duchowy nie ingerował w świat materialny w miarę możliwości, a na pewno nie w aż takim stopniu. Tylko jak miała wytłumaczyć to młodszemu w zrozumiały sposób? Oraz taki, aby specjalnie nie zaczął ryzykować, byleby coś jej udowodnić...
— No rozumiem, ale Wszechmatka musi obserwować wiele kotów naraz, wieloma sprawami się zajmować — wytłumaczyła ostrożnie. — Więc to dobrze, że nad tobą czuwa, ale lepiej specjalnie się nie nadstawiać. Nie ma sensu niepotrzebnie dodawać jej nowe obowiązki, lepiej być ostrożnym.
— No... w sumie ma pani rację. Ale ja jestem dla niej i tak najważniejszy, bo jestem jej wybrańcem! — odrzekł mimo wszystko.
Kotka zastrzygła uchem, myśląc, jak do tego podejść.
— No dobrze, ale uważaj na siebie, tak? — Spojrzała na niego, oczekując potwierdzenia. Nie mogła odpuścić tak kluczowej kwestii.
— Dobrze. Nie musisz się tak o mnie martwić. Jestem już duży.
Wąsy zadrgały jej z rozbawienia.
— Okej, to teraz przejdziemy do teorii schodzenia z drzew — postanowiła. — Więc mimo tego, że intuicyjnie masz ochotę zejść przodem do ziemi... najbezpieczniej jest schodzić z drzewa tyłem, tak jak ja to zrobiłam. Należy po prostu rozważnie i precyzyjnie stawiać łapy w odpowiednich miejscach. Twoje pole widzenia jest ograniczone, dlatego musisz zaufać reszcie swoich zmysłów.
— Aha... tyłem... no dobra... mogę spróbować? — zapytał, już podchodząc do drzewa, gotowy na kolejne wyzwanie.
— No nie wiem, do szóstego księżyca nie powinieneś wykonywać ćwiczeń fizycznych, bo twoje łapki jeszcze nie są na tak silne… — Spojrzała mu prosto w oczy. Żółte ślepia pokazały jej natomiast tylko jedno: nie będzie chciał odpuścić. Westchnęła zirytowana. — Oj, no dobra! Ale potem słuchasz mnie uważnie, gdy będę ci musiała jeszcze kilka lekcji teoretycznych poprowadzić! — Podeszła do drzewa, przygotowując się na asekurację. Miała zamiar i tak ściągnąć go z wysokości, jeśli uzna, że coś mu zagraża.
— Nic mi nie będzie — miauknął, a następnie wskoczył na korę, stękając i wspinając się ponownie. — Jak nie zasnę, to zgoda — wysapał, na co mentorka miała ochotę tylko popukać mu w ten buntowniczy łebek.
Po pomyślnym wdrapaniu się na górę obserwowała, jak niebieski schodzi z lekkim podziwem. Nie spodziewała się, że w tak młodym wieku można było sobie na tyle dobrze poradzić z tym zadaniem. Cóż, najwidoczniej pozostało jej wciąż wiele do odkrycia. A coś miała przeczucie, że ten łobuziak w szczególności jeszcze nie raz ją zaskoczy.

***

Wracała ze zgromadzenia, bijąc ogonem na boki. Pierwsze spotkanie od ucieczki z Gracją, zamiast dać zwiadowczyni ulgę, przyniosło jej tylko więcej frustracji. Za kogo ona się w końcu uważała, żeby po tym wszystkim, co sama odwaliła, to swoją siostrę od razu oskarżać o najgorsze? To zwyczajnie było przykre. Całe obserwowanie jak się jej w głowie poprzewracało. Zresztą, od kiedy w ogóle ona zrobiła się taka rodzinna? Nimi jakoś nigdy się nie przejęła, a tu nagle na taką obrończynię pozorowała. Cóż, najwidoczniej należało się po prostu pogodzić z tym, że oni stanowili ten gorszy sort krewnych. Sort, który nie powinien dłużej istnieć, bo przez to Gracja czuła się niekomfortowo, więc nie należała im się choćby garstka empatii.
Ech. Przynajmniej jej siostrzeniec wydawał się naprawdę fajny. Przyjazny, kontaktowy, żywo zainteresowany poznaniem swoich korzeni i rodziny z Owocowego Lasu. Mirabelka miała nadzieję, że uda się jej jeszcze z nim porozmawiać, a w szczególności przedstawić mu babcię oraz resztę wujostwa. Wystarczyło jedynie, żeby jego matka ze strachu nie próbowała zamknąć go w obozie, więc istniała jakaś szansa. Nie za wielka, ale zawsze lepsza niż żadna.
Jej wzrok samowolnie wędrował po powrotnej grupie kotów, dopóki nie zatrzymał się na… Mrozie. A, no właśnie. Pierwszą osobą, która przysporzyła zwiadowczyni nerwów tego wieczoru, był nie kto inny, a on!
Podeszła do swojego ucznia, nie ukrywając bijącego od niej niezadowolenia.
Musiała go jeszcze raz upomnieć za to, co dzisiaj wyprawiał, bo miała wrażenie, że wcześniejszym razem coś do niego nie dotarło. I wszystko to na jego pierwszym zgromadzeniu!
— Co to miało być? — syknęła cicho, wbijając w niego wymowne spojrzenie.
— Ale co? — odpowiedział natychmiast, strosząc się w defensywie. — Ona sama zaczęła! Chciała się ze mną bić, a ja zaatakowałem ją pierwszy! Zrobiłem to dla Owocowego Lasu!
Mentorka strzepnęła uchem, już przekonana, że współpraca z nim w tym temacie będzie ciężka.
— Doceniam intencje, ale nie możesz tak łatwo wplątywać się w konflikty z innymi! — Zmarszczyła brwi. — Owocowy Las też nie wypada dobrze, jeśli tak łatwo ulegasz czyimś zaczepkom.
Uczeń wyglądał, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się od prychnięcia.
— To miałem pozwolić na to, aby nas ośmieszono?
— W jaki sposób ośmieszono?
— Jakbym się nie zgodził, to zaczęliby nas wyzywać od tchórzy! Ucierpiałby honor całego Owocowego Lasu!
Szylkretka przewróciła oczami. Skąd on wziął takie przekonania w pierwszej kolejności? Bo na pewno nie od Świergot. 
— A teraz nas mają za agresorów! To oni by ucierpieli wizerunkowo, gdybyśmy odeszli niewzruszeni, a tamci darli się na nie wiadomo co — stwierdziła z przekonaniem, nim nie zerknęła w bok. — Poza tym… to dziecko mojej siostry było.
Niebieski zamrugał zaskoczony.
— Tej siostry? A skąd miałem to wiedzieć? Rzucała się na mnie!
Jeju, czy on zawsze musiał się tak łatwo denerwować? Przez niego i ona sama robiła się jeszcze bardziej spięta.
— Nie tknęła nawet ciebie, widziałam przecież! — fuknęła, mając już dość tych bzdur. Zauważając jednak, że ich małe nieporozumienie przykuwa coraz więcej spojrzeń współklanowiczów, wzięła głębszy oddech i wygładziła swoje futro. Musiała zachować spokój oraz profesjonalizm. — No trudno, stało się, co się stało, ale spróbuj następnym razem bardziej kontrolować nerwy. I zgłoś to wtedy do mnie, to znajdziemy sprytniejszy sposób, by komuś dać nauczkę. — Uniosła podbródek, chcąc sprawiać wrażenie kompetentnej. — I tak, tej siostry, ból zadka to miała straszny...
— Jakbym do ciebie pobiegł to by się ze mnie śmiali, że nie umiem sobie sam poradzić, a wołam na pomoc mentorkę! Jesteś stara i nie znasz się na takich uczniowskich sprawach — westchnął, od razu otrzymując piorunujący wzrok mentorki. — A tym sposobem ocaliłem nasz honor, a ona dwa razy zastanowi się, nim spróbuje nam podskoczyć!
Momentalnie się napuszyła.
— Co?! Wcale nie jestem stara! — oburzyła się, machając ogonem. — Nieprawda, są lepsze sposoby na wyjście z tej sytuacji!
— Niby jakie?
Bura prychnęła niegłośno. Energia tego dzieciaka była niedościgniona.
— Na przykład rozeznanie sytuacji, czy na pewno chcieli się z tobą bić, zamiast reagować pochopnie — mruknęła bez satysfakcji. — A jeśli tak, to po prostu oznacza, że łamią swój własny kodeks i powinni za to ponieść konsekwencje. A prawdziwą konsekwencją nie jest to, że nakrzyczy na ciebie ktoś obcy, na którym i tak ci nie zależy, tylko utrata wizerunku we własnej społeczności — przedstawiła swój punkt widzenia. — Więc po prostu zgłaszasz to komuś na wyższym stanowisku i lider powinien wtedy ukarać takiego kogucika. Nie ma lepszego upokorzenia niż reprymenda od własnego przywódcy. O takich rzeczach się nie zapomina.
I właśnie wtedy stało się coś niezwykłego. Mróz naburmuszony zamilknął i odwrócił głowę od zwiadowczyni. No proszę. Czyżby wreszcie coś dotarło?
— Halo? — zapytała po chwili, ledwo powstrzymując chęć, by pomachać mu łapą przed nosem. — Jest tam kto?
— Jestem, jestem i rozumiem nooo... Zluzuj sierść.
— No, czyli się rozumiemy — skwitowała kategorycznym tonem głosu. — Będę mieć na ciebie oko.

***

Przeżuwała chudą mysz po powrocie z popołudniowego patrolu, podczas którego zgodnie z prośbą Świergot dyskretnie rozglądała się za śladami dzisiaj zaginionych. Niestety w okolicy, którą przeszukiwali, nie udało się jej znaleźć żadnej poszlaki. Najbardziej dołujący dla zwiadowczyni był jednak widok złamanej szamanki oraz przede wszystkim… świadomość tego, co to wszystko oznaczało dla jej ucznia. Strata całego rodzeństwa w jednej chwili… nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Postanowiła więc zabrać Mroza na trening nieco później, dając mu czas na przynajmniej częściowe przeprocesowanie tej tragedii. Nie chciała jednocześnie zwlekać zbyt długo, gdyż może to właśnie szkolenie mogłoby stać się dla niego upragnioną odskocznią od rzeczywistości. Każdy jednak przeżywał żałobę inaczej, więc tego wschodu słońca zamierzała wyczuć, co byłoby najlepsze dla jej podopiecznego i od tego uzależnić ewentualne decyzje dostosowujące.
Z zastanowienia wyrwał ją widok czterech sylwetek, które ułożyły się na trawie kilka długości lisa przed nią. Szylkretka zmrużyła oczy, trochę zaskoczona składem grupy. Leszczyna i Rokitnik mimo pokrewieństwa raczej nie pałali do siebie sympatią, a tym bardziej niespodziewaną parę stanowił Bryza wraz z Żagnicą, których chyba pierwszy raz w życiu widziała w swoim towarzystwie. Starała się skupić na swoim posiłku, ale to zadanie stawało się coraz trudniejsze ze względu na głośność ich rozmowy.
— Ja tam nie dziwię się Murmur — mruknął czarny jednolity. — Widzieliście ten wzrok, który posyłała jej Daglezjowa Igła, gdy Sadzawka… no. — Odwrócił wzrok. — Ja też bym się wystraszył!
Leszczyna przewróciła oczami.
— Nawet jeśli, to trzeba było się postawić, zamiast odprawiać takie akcje — prychnęła z pogardą. — W ten sposób, zamiast zwyczajnie ją zestrofować, to nas skazała na cierpienie! Dawno nie słyszałam czegoś bardziej samolubnego. — Uniosła podbródek, rzucając przelotne spojrzenie partnerowi. — I wiecie co? Uważam, że to właśnie przez takich nieudaczników ta stara raszpla trzyma się jeszcze przy władzy. Bo każdy trzęsie się na jej widok, podczas kiedy należy jędzy splunąć w pysk.
Bryza rozglądnął się nerwowo, po czym przełknął ślinę.
— Mam nadzieję, że nas nie słyszała — wyszeptał.
— Chwila, ale ty jesteś siostrą Rokitnika, więc… córką jej najlepszej przyjaciółki, nie? — zapytał Żagnica, marszcząc brwi w zdziwieniu. — Albo nieważne — szybko jednak zrezygnował ciągnięcia z tematu, kiedy Leszczyna spiorunowała go wzrokiem.
— Taka Murmur to mnie nie dziwi akurat, od dawna była żałosną jednostką — wtrącił się bury, brzmiąc na lekko znużonego. — Te święte bachory są znacznie bardziej interesujące. Świergot przecież tak o nich ćwierkała, że cud, a tu upsi. Okazuje się, że są jeszcze bardziej godne politowania niż większość tej społeczności, co jest już sporym osiągnięciem.
Bryza poruszył się niespokojnie, spojrzeniem zaczynając błądzić po ziemi. Z każdym momentem tej konwersacji wydawał się czuć bardziej niekomfortowo.
— Mnie to jakoś nie zadziwia. Przecież to wyrzutki, zatem nie widzę żadnych nieprawidłowości w ich zachowaniu — odpowiedział nonszalancko arlekin, jednocześnie na uderzenie serca przenosząc wzrok na Rokitnika. — Tak to jest, kiedy do klanu są przyjmowane takie osoby — tym razem nie udało mu się ukryć złości w głosie.
— Ej, ale przecież Mróz został — zauważyła czarna, marszcząc nos. Mirabelka nadstawiła uszu. — Coś mi tutaj śmierdzi…
Rokitnik parsknął pod nosem.
— Ja się założę, że nawet oni mieli go dość i nie zaprosili na rodzinną wycieczkę. — Wyszczerzył pysk w kpiącym uśmiechu. — Przecież ten dzieciak ciągle się wymądrza we wszystkim, ego ma sięgające najwyższych dębów i uważa się za najważniejszego posłańca swojej bogini. — Pokręcił głową. — Czemu mieliby brać ze sobą takiego wariata?
Tortie wbiła pazury w ziemię, natychmiast tracąc jakiekolwiek chęci kontynuowania jedzenia. Gwałtownie podniosła się z ziemi i skierowała się w stronę roześmianej pary „kolegów”, nie chowając swoich wyciągniętych ostrzy. Stanęła na wprost Rokitnika, mierząc go intensywnym spojrzeniem. 
— Radziłabym nie drzeć gardła na cały obóz, kiedy nie masz żadnego pojęcia na temat, o którym mówisz — syknęła. — Jeszcze ktoś to usłyszy i przestraszy się poziomu idiotyzmu, jaki dopadł co poniektórych członków Owocowego Lasu. 
Żagnica zjeżył swoje futro. 
— I kto to mówi? — warknął, stając w obronie kocura obok. — Uciekinierka, która zwiała z klanu na wypoczynkowe wakacje, po czym wróciła sobie jak gdyby nigdy nic? Mimo całego chaosu, jaki wywołała? 
Zwiadowczyni położyła po sobie uszy, czując wzrastają w niej wściekłość. Nie miał prawa wspominać o tym, co się wtedy wydarzyło. Lisie łajno wiedział w tej sprawie. 
— A kto pyta? — splunęła, nie ukrywając jadu w swoim głosie. — Udawany patriota, którego największym „osiągnięciem” jest uprzykrzanie życia członkom własnej społeczności? Omijany szerokim łukiem przez większość tutejszych kotów? — Wymownie uniosła brwi. — Może warto się zastanowić nad swoimi słowami i przestać wygadywać brednie. 
Poczuła przyjemny przypływ satysfakcji, kiedy niebieski zamrugał na nią oszołomiony. Mimo to pozostawała w gotowości na odwet, kątem oka widząc, jak rozzłoszczony Rokitnik otwiera swój pysk. 
Nikt się jednak nie spodziewał, że do słownej potyczki, dołączy jeszcze jedna osoba. 
— Zgadzam się — wtrąciła Leszczyna, jak gdyby nigdy nic dzieląc się z nimi swoją opinią. 
Wszyscy przenieśli na nią spojrzenia, na uderzenie serca milknąc z szoku. 
— Co?! — wrzasnęła jednocześnie para gnębicieli. 
Mirabelka posłała wojownicze subtelny uśmiech i odwróciła się na pięcie od grupy. Słuchanie właśnie wybuchłej kłótni, nie należało już do obszaru jej zainteresowań. Co zarazem nie oznaczało, że odeszła niezadowolona z przebiegu tej rozmowy. Wręcz przeciwnie! Rokitnik wraz z Żagnicą zachowywali się irytująco, odkąd pamiętała i dobrze było nareszcie im to powiedzieć bez owijania w pierze. 
Wspięła się na kasztanowca, ostudzając przy tym swoje poczucie zwycięstwa. Teraz najważniejszy był stan Mroza. Miała ogromną nadzieję, że z tego miejsca nie słyszał tych bałwanów. 
Po ujrzeniu mentorki, uczeń bez słowa podniósł się z posłania i stanął przy jej boku. Zwiadowczyni poprowadziła ich w stronę wyjścia z obozu, myślami wracając do dramatu tego wschodu słońca. 
Rokitnik i Żagnica mogli mówić, co tylko ślina im przyniosła na język, ale ona nie sądziła, że to była ucieczka. A przynajmniej niemotywowana w ten sposób. Sama zresztą miała doświadczenie w takich sprawach i wyraźnie zapamiętała, że często sprawy mają się inaczej, niż na to wyglądają. Murmur może i nie należała do najodważniejszych osób, ale szylkretce nie chciało się wierzyć, że ta uciekła ze strachu przed przywódczynią. Mimo wycofania kotki wyraźnie zależało jej na swoich współbratymcach, dlatego nie naraziłaby ich na brutalny los funkcjonowania bez medyka. A przynajmniej bura miała taką nadzieję. Tym bardziej do tej teorii nie pasowała jej trójka przybranych dzieci Świergot i Gruszki, które naprawdę wydawały się z nimi zżyte. No może oprócz Poranka, ale on nie stanowił większości w tej grupie. Czemu mieliby więc opuszczać Owocowy Las bez swoich mam? To nie miało najmniejszego sensu. Nie chciała jednak myśleć, co taki sens by miało, gdyż skutkowało to jedynie dobrowolnym przyprawieniem się o ciarki. 
Kiedy wyszli na zewnątrz, uznała to za dobry moment, aby rozpocząć rozmowę. 
— Mrozie… — zaczęła przyciszonym głosem, nie za bardzo wiedząc, jakie słowa dodałyby mu otuchy. — Tak mi przykro z powodu tego, co się stało. Chciałbyś może o tym porozmawiać…?
— A o czym tu rozmawiać? — odpowiedział. — Zostawili mnie... jak... jak prawdziwa mama... Są siebie warci.
Natychmiast opuściła uszy, czując bolesne ukłucie w żołądku. To było okropne, myślenie w ten sposób. Musiała jakoś temu zaradzić, żeby nie popadł w załamanie.
— Wiesz, może to wcale tak nie wyglądało… — zaproponowała ostrożnie. — Może musieli uciekać z jakiegoś powodu, może jeszcze wrócą? Nie zakładaj od razu najgorszego.
— Ja myślę, że właśnie tak to wyglądało. Są tchórzami. Nie umieją stanąć naprzeciw wroga. Podkulają ogon i uciekają, bo nie umieją walczyć o swoje.
Zmarszczyła brwi, kręcąc głową w niezrozumieniu.
— Wroga? Jakiego wroga? — zapytała zdezorientowana. Miała wrażenie, jakby coś pominęła w tej konwersacji. — Co masz na myśli? 
— No a czemu uciekli? Boją się liderki!
— Czekaj, czekaj, stop — zatrzymała go, gdyż zaczęło się robić coraz dziwniej. — Czemu od razu zakładasz, że uciekli z powodu strachu przed liderką? Rozumiem, że niektórzy rozpowiadają takie plotki, ale to jeszcze definitywnie o niczym nie świadczy. 
— Bo uciekli — odparł krótko i gorzko. — Chcieli, abym uciekł z nimi, ale się nie zgodziłem. Nie chciałem zostawić mamy.
— Jak to uciekli?! — zdziwiła się mimo wszystko. Oczywiście brała taką opcję pod uwagę, lecz nie potrafiła rzeczywiście w nią uwierzyć. Przynajmniej aż do teraz. — Reszta o tym wie? Namawiali cię do czegoś takiego?!
— Wie tylko mama. No i teraz ty. I tak, chcieli mnie zabrać, ale ja się nie dałem! To przez to, że bali się liderki, że ich skrzywdzi czy coś. — Skrzywił swój nosek. — Nie wierzę, że to zrobili. Podli zdrajcy!
Z szoku aż zaniemówiła. Bo niby co miała powiedzieć? Cała czwórka kotów faktycznie uciekła ze… strachu przed Daglezjową Igłą, porzucając przy tym własnego brata? To brzmiało niedorzecznie. Przywódczyni może i nie wyglądała najlepiej, ale przecież tak o nie skrzywdziłaby członka swojego klanu, a szczególnie medyka! To nie miałoby żadnego sensu.
Zresztą, nawet jeśli, to tym bardziej nie powinni zostawiać Mroza samego! To tylko oznaczałoby, że… zawczasu pogodzili się z krzywdą swojego brata. A to wszystko na rzecz ratowania własnych zadków.
— Ja… — zaczęła, ale nie potrafiła kontynuować. Jak na zawołanie obudziło się w niej coś palącego. Płomień kryjący się pod dwukolorowym futrem, codziennie posuwający się do przodu. Zmieniający na popiół każde miłe wspomnienie z niegdysiejszych czasów. — Okropnie mi przykro, że też musisz to przeżywać — syknęła rozemocjonowana. — Mi naprawdę nie musisz tłumaczyć tego uczucia. To po prostu… nie do pomyślenia. Pod żadnym pozorem nie powinni tak zrobić.
Mróz spuścił główkę. 
— Wiem... Ale i tak poszli. Mama nie mogła ich powstrzymać, nikt nie mógł. Nie wiem, czy wrócą... — burknął smutno pod nosem. — Może to był ostatni raz, kiedy ich widziałem.
Chciałaby zaprzeczyć, ale po prostu nie potrafiła. Taka wersja wydarzeń miała wysokie prawdopodobieństwo i właśnie to w tym wszystkim było najbardziej przerażające. Medyczka z trójką młodych uczniów, uciekający w zaspach śniegu? Jeśli wcześniej nie zamarzną – głód szybko da im o sobie znać.
Stanęła w miejscu, oczekując, aż uczeń zrobi to samo. Zbliżyła się do niego i objęła delikatnie. Nie wiedziała, czy cenił kontakt fizyczny jako formę pocieszenia, ale chciała przynajmniej mu pokazać, że mógł znaleźć w niej oparcie.
— Dobrze zrobiłeś. Dobrze, że zostałeś.
Niebieski przytulił się do niej, chowając pyszczek w jej futerku, a ona łagodnie pogładziła go po plecach. Pragnęła dodać mu otuchy. 
— A ty nie zamierzasz uciekać? Odpowiada ci to wszystko, co dzieje się w Owocowym Lesie?
— Nie zamierzam — odparła stanowczo, obiecując to zarówno jemu, jak i sobie samej. — To czy mi coś odpowiada, czy nie, nie ma znaczenia. Owocowy Las jest moim domem oraz osób, które są i były dla mnie ważne.
Każdy z nich włożył swoje serce w ten zakątek, łącznie ze mną. To ma swoją wartość. — Wyprostowała się, marszcząc z determinacją brwi. — I jeśli nastąpi taka potrzeba, to wierz mi, że będę walczyć, aby Owocowy Las wrócił na właściwą ścieżkę. Nie ucieknę z podkulonym ogonem na drugi koniec świata, tylko dlatego, że coś wymaga poprawy. Tak jak przyjaciół nie zostawia się w potrzebie, tak i ja nie zostawię tego miejsca.
Uczeń zaskomlał niemal niesłyszalnie. 
— Moje rodzeństwo tego nie rozumie... byli gotowi zostawić mnie i mamę... — Wziął głębszy oddech. — Gdyby ona też poszła... wtedy musiałbym iść z nimi... Zostałem, bo... bo nie mogłem jej zostawić. Ocaliła mi życie. Oni... oni chyba tego nie doceniają... chyba jej nie kochają...
Mirabelce jedynie mocniej łamało się serce z każdym kolejnym wypowiedzianym przez niego słowem. Współczucie, jakie biło z jej oczu, było bezgraniczne. 
— Dobrze postąpiłeś. Myślę, że Świergot jest nader wdzięczna Wszechmatce, iż ciebie ma. W przeciwnym razie ona by chyba… — urwała, nie będąc w stanie dokończyć. Ze smutkiem wbiła wzrok w ziemię. — To niezmiernie przykro słyszeć, widząc ile starań i miłości włożyła w wasze wychowanie. Ale… czasem niestety tak jest. Robisz wszystko w swojej mocy, by wspomóc drugą osobę, a ona po prostu… i tak na końcu nie chce mieć z tobą nic wspólnego — westchnęła ciężko, czując coraz intensywniejszą gorycz ns języku. — Niektórzy chyba po prostu nie rozumieją takich koncepcji jak lojalność, czy przynajmniej jakakolwiek empatia wobec kogoś. Mówię z własnego doświadczenia, hah.
Mróz zerknął na nią z sympatią. 
— Ty jesteś bardzo lojalna i empatyczna. Cieszę się, że jesteś moją mentorką. I dziękuję za to, że mnie nie zostawisz... Staram się pocieszać mamę, aby nie było jej smutno. Ale... ale widzę, że się martwi.
— Dziękuję. — Delikatnie się rozpromieniła. — Robisz wszystko, co w twojej mocy i to się liczy. Wszystkich zmartwień mamy nigdy nie rozwiejesz, ale dzięki tobie nie czuje się w tym samotna i ma siłę, aby się nie poddawać. To już ogrom. 
Poczuła, jak młodszy rozluźnia się w jej ramionach, a ona zamruczała kojąco. 
Przetrwają to.
Razem.

***

Zaczynało się robić coraz bardziej niepokojąco. Kradzież ciała nie była przecież czymś normalnym… a wręcz wyglądało na to, że jeszcze nigdy wcześniej niespotykanym. Owszem, nieliczne okrutne jednostki dopuszczały się okaleczeń, morderstw, tortur, znęcania psychicznego czy jakiejkolwiek innej formy przemocy. Nigdy jednak nie słyszała o przypadku przywłaszczenia sobie czyiś zwłok… Miała ochotę jedynie zwymiotować, myśląc o tym. Kto w końcu dopuszczał się takich rzeczy? 
Daglezjowa Igła wyznaczyła patrole, mające na celu znaleźć sprawcę całego zamieszania i z tego co obiło się jej o uszy, robili oni jakieś małe postępy w śledztwie. Sama jednak nie zgłosiła się do udziału, gdyż czuła potrzebę skupienia się na swoim uczniu oraz… swoich problemach prywatnych. Problemach, które wydawały się tylko nawarstwiać w ostatnim czasie. 
A już mówiąc o nich i alarmujących zdarzeniach… tego wschodu słońca po raz kolejny wybuchła panika. Mleczyk nie wróciła z popołudniowego patrolu, a reszta jego składu nie potrafiła w ogóle określić, co się stało z wojowniczką. Czyżby trafiła w łapy tej samej osoby, co porwała zwłoki Przebiśniega? 
— Wiedziałam, że coś jest nie tak; wiedziałam od dawna. — Krucha pokręciła głową. — To moja wina, to moja wina. Ale ona nie chciała mnie słuchać, nie chciała mi nic mówić — powtarzała do siebie gorączkowo, robiąc na trawie nerwowe kółka. — Ale to moja wina. Nie powinnam jej opuszczać, nie powinnam. W przeciwnym razie nadal by tu była. 
— Mamo, o czym ty mówisz? — miauknęła córka z przejęciem. Kremowa aktualnie była dogłębnie wstrząśnięta, więc nie wiedziała, jak bardzo mogła ufać jej słowom. — To nie jest twoja wina, nie mogłaś przecież chodzić za nią wszędzie. Szczególnie że znając ją, nawet wtedy próbowałaby się oddalić od ciebie, by zachować większy dystans. To po prostu nie byłoby fizycznie wykonalne — starała się przekazać mamie, iż nie powinna brać za to odpowiedzialności. A tak było prawie zawsze i Mirabelka tego nienawidziła. — Może zwyczajnie zasiedziała się za długo w dalszym zakątku i niedługo wróci? Jak Przepiórka? Nie minęło jeszcze tak wiele czasu. 
— Ona by tak po prostu nie znikła, wiem o tym — upierała się, wyglądając na coraz mocniej oderwaną od rzeczywistości. — Muszę jej poszukać, oby jeszcze nie było za późno. 
W tym momencie Krucha wystrzeliła w stronę wyjścia z obozu, nie oglądając się za siebie. 
— Mamo, poczekaj! — zawołała za nią szylkretka, lecz bezskutecznie. 
Westchnęła ciężko. Nie mogła zatrzymywać Kruchej wbrew jej woli, ale martwiła się o jej stan. A wszystkie niewyjaśnione sytuacje sprawiały tylko, iż była jeszcze bardziej niespokojna i dręczyło ją więcej obaw. 
Pamiętała, że Mleczyk miała kiedyś bliższą relację romantyczną z jej mamą, lecz jakoś nigdy nie potrafiła tego zrozumieć. Calico była zawsze zdystansowana, zimna i opryskliwa dla innych oraz dziwnie spoglądała na Malinka. Co takiego Krucha mogła w niej widzieć? Czemu zadawała się z kimś tak nieprzyjemnym oraz jej nieszanującym? 
Jej żołądek boleśnie się ściskał, kiedy obserwowała, jak mama cierpi. To wszystko było jednak zbyt dziwne, żeby mogła to pojąć. 

***
TW: gore, poważne okaleczenie ciała

— Bardzo dobrze! — pochwaliła Mroza. — Opanowałeś rozpoznawanie tropów lisów do perfekcji!
Jej uczeń wypiął się zadowolony.
— Ha, to wcale nie było takie trudne! 
Mirabelka krótko poczochrała go po głowie. 
— Poprowadź mnie jeszcze według śladu tego starszego osobnika, aż do końca naszych terenów — poleciła, chcąc uzyskać ostateczne potwierdzenie swoich słów. — I wtedy zaliczę ci całość. 
— Łatwizna, robi się! — odpowiedział jej entuzjastycznie i już zaraz niemal nie przylegał nosem do ziemi. 
Szylkretka uśmiechnęła się delikatnie, podążając w głąb Dębowej Ostoi za swoim podopiecznym. Konsekwentnie obierał właściwą ścieżkę, co całkowicie rozwiało wszelkie wątpliwości, jakie pozostały w jej podświadomości. Była z niego taka dumna! Nadal parę kwestii wymagało dopracowania, ale Mróz w jej oczach zaczął stawać się zawiadowcą, jakiego potrzebował Owocowy Las. 
Zahamowała gwałtownie, kiedy niebieski niespodziewanie się zatrzymał. Odwrócił głowę w stronę mentorki, a jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły w niedowierzaniu. O co chodziło? Tortie zaczerpnęła oddechu, żeby zadać to pytanie, lecz właśnie w tej jednej chwili zrozumiała wszystko. 
Krew. 
Metaliczny odór krwi unosił się w powietrzu. 
Pomieszany z mocną wonią strachu i bólu, zaczynał najpierw wypełniać ich nozdrza, końcowo dostając się aż do płuc. Zwiadowczyni natychmiast zjeżyła sierść na karku i po chwili milczenia, wysunęła się na prowadzenie. Mróz podążył za nią, machając nerwowo ogonem. Żadne z nich nie chciało się przekonać o źródle tego zapachu, jednak innego wyjścia po prostu nie było. 
Dreszcze wstrząsnęły jej całym ciałem, kiedy do uszu kotki dotarł dźwięk cichego skomlenia, urywkowo przerywany nierównym zaczerpnięciem oddechu. I w tym momencie coś w niej pękło. Rzuciła się do przodu, nie wytrzymując napięcia. Wbrew wszelkim niebezpieczeństwom, które mogły tam na nią czyhać, po prostu nie mogła dłużej czekać. Musiała w tej chwili wiedzieć, co się stało. Musiała mieć pewność, że ofiarą nie padła żadna bliska jej osoba. 
I właśnie wtedy zamarła. 
Pod jednym z drzew na skraju ostoi leżał nie kto inny jak… Krucha. Oczy kremowej były mocno zaciśnięte, a wokół głowy rozchodziła się gęsta kałuża krwi. Jej ciało pozostawało nieruchome. 
— Mamo! — Mirabelka podbiegła do niej, w panice szukając w niej jakichkolwiek oznak życia. — M-mamo…? 
Starsza otworzyła jedno, załzawione oko, ku uldze córki. Dzięki Wszechmatce, że żyła! Nie trwała ona jednak zbyt długo, gdyż Krucha zaraz kaszlnęła ciężko, uwalniając strumień szkarłatnej cieczy z pyska. Szylkretka wzdrygnęła się na to przeraźliwe zdarzenie, mogąc się jedynie domyślać, przez jakie cierpienie musiała teraz przechodzić jej mama. 
— Co… co się stało? 
Krucha próbowała coś powiedzieć, jednak z jej warg wydobył się jedynie niezrozumiały bulgot. Przełknęła więc substancję, wypełniającą jej gardło i z wysiłkiem otworzyła buzię, wskazując na nią łapą. 
Mirabelka schyliła głowę, aby móc ujrzeć odpowiedź z bijącym sercem. Czyżby jej mama zjadła zwierzynę, w której było coś ostrego? Może nie zauważyła cierni, na roślinie, jaką chciała zebrać? A przede wszystkim jak bardzo poważne były jej obrażenia? Mimo ilości krwi tortie błagała w duchu, żeby rzeczywistość nie okazała się tak makabryczna, na jaką wyglądała. Aby to wszystko nie skończyło się tak, jak w przypadku Skrzypu. 
Wytężyła swój wzrok i… krzyknęła nagle, odskakując do tyłu. Spodziewała się wszystkiego. Wszystkiego poza widokiem, który właśnie ujrzała. 
Posoka, która wylewała się z warg rodzicielki, wcale nie pochodziła z jej poranionych dziąseł, podniebienia czy wnętrza policzków. Tryskała natomiast z centralnego punktu w zakrwawionym krajobrazie. A raczej jedynie tego, co po nim pozostało, gdyż język starszej był w połowie odcięty. Brutalnie wyrwany, niczym w ramach bezlitosnego odwetu na najgorszym wrogu sprawcy. 
Kotka w panice rozglądnęła się dookoła, chcąc jak najszybciej zasłonić oczy Mroza swoją łapą. Po wyrazie pyska jego zauważyła jednak, że na to było już za późno. I tak samo jak ona, młodszy już nigdy nie wymaże tego obrazu z pamięci. 
Nigdy, przenigdy. 

<Mrozie?>
[4603 słowa, wspinaczka na drzewa, rozpoznawanie tropów lisów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz