Narrator w końcu wytłumaczył, gdzie się podziewa. Przestał owijać w bawełnę, gdy po raz kolejny, obrażona, nie odzywała się do niego przez całe dnie. Peonia miała innych dwunożnych, i pewnie przez cały czas się o nią martwili... Biedni. Biedna mama. Odłączyła się od właścicieli specjalnie dla nich! Na pewno musiało ją to boleć; sama nie była wielce przywiązana do dwunogich istot w domostwie, ale przytulasy i drapanie za uszkiem zawsze były mile widziane.
Tata powiedział także, że bardzo wyrosła. Stała się pełnoprawną królewną, czy coś w deseń tych słów. Sama nie widziała wielkiej różnicy, gdy spoglądała w kałużę na posadzce przed domem - ale skoro ojczulek tak mówił, to była to prawda, w końcu jego słowo jest słowem świętym. Ale za to u rodzeństwa zauważyła zmiany.
Towarzystwo zaczęło nad nią górować, pomimo tego, że wcześniej wszyscy nawet nie byli wyżsi od jednej z dużych doniczek w salonie. Nie jest to jednak pokaźna różnica... Może pomijając Leto, który nie wiadomo w którym momencie wystrzelił w górę, teraz uśmiechając się do niej z wysokości. Jeszcze jedna rzecz w jego przypadku była warta wspomnienia - kocurek zyskał sobie różową, świeżo zagojoną szramę na zadku, która była skutkiem nieprzemyślanego zaczepiania Amfitryty. Nie znała szczegółów. I nie wiedziała, dlaczego siostrzyczka była taka agresywna...
Ale skoro mówimy o siostrze, to ona też wyrosła. Na pozór równała się z Wisterią, jednak jej sylwetka była bardziej zgrabna, a czarne futerko jeszcze bardziej zadbane niż wcześniej. Na mordce nadal widniał jednak grymas, a brązowe oczy wpatrywały w nią z pogardą. Gdy skupiła się na nich przez dłuższy moment, mogła zauważyć, jak jedna z powiek kotki opada, jakby tylko połowa jej ducha była zmęczona i pragnęła odpocząć. Na początku trochę ją to przestraszyło; myślała, że coś się stało, bądź jest chora.
Narrator wytłumaczył jej, że taka się urodziła, taki jest jej dar i nie zmienia to faktu, że jest jego małą gwiazdeczką. Że wszyscy są jego gwiazdeczkami, oczkami w głowie, widokiem radującym serce.
Rudemu nie kończył się zasób epitetów, którymi określał wyjątkowość swoich dzieci. Czasem, gdy w domostwie zapadła cisza, dało się usłyszeć cichy głos Leta, który powtarzał te wszystkie piękne określenia, próbując doszukać się w nich sensu. Albo, gdy akurat wybrała się do ogródka z braciszkiem, ten opisywał jej wszystko dookoła kwiecistym językiem. Bardzo lubiła go słuchać; był jej najbliższym kompanem, podtrzymując na duchu, gdy ojczulek zajął się czymś innym. Kochała go nad życie, podobnie jak resztę rodzeństwa. Ale to z nim spędzała większość czasu, to on opowiadał jej historie podsłyszane u innych i asystował w porannej toalecie, gdy nie mogła dosięgnąć skołtunionych kędziorków na grzebiecie. Nie tak jak Celestyn, który nie rozumiał jej problemów z futerkiem czy kwiatkami, czując się dobrze tylko w otoczeniu własnej sztuki. O Amfitrycie w takich sytuacjach nawet nie myślała - ku bólu jej serduszka, nie wiedziała, dlaczego siostrzyczka tak ich nie lubi. Wolała wierzyć, że to po prostu jest jej sposób okazywania uczuć. Poprzez zęby i pazury. Może kiedyś sie to jej odmieni, i da się przytulić.
— Wisterio? — podniosła głowę na głos ojca — Chciałabyś ze mną wybrać się do ogrodu?
Zamrugała parę razy, przypominając sobie, gdzie siedziała. Przedmioty dwunogów nagromadzone na parapecie powoli zaczynały wbijać się w jej boki, na co skrzywiła mordkę w dyskomforcie. Może rzeczywiście wyrosła, jej ulubione miejsce chyba przestało mieścić jej łaciatą sylwetkę.
— Z chęcią — uśmiechnęła się do rudego — Za momencik przyjdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz