Dzień mianowania
To było coś...
Siedział obok Delikatnej Bryzy; czy kotka czuła się tak samo, kiedy to jego mianowanie miało miejsce? Nie umiał sobie przypomnieć, jaki wyraz pyska wtedy przybrała. Sam nawet nie wiedział, jaki powinien przybrać teraz. Uczucie, które w nim narastało, było czymś nowym. Oczywiście, przepełniała go duma; przecież to dzięki niemu i jego staraniom, wielogodzinnym treningom, wyrzeczeniom, Promyczek stoi teraz na środku obozu, z głową wysoko wzniesioną ku Srokoszowej Gwieździe, i zostaje mianowany na prawowitego wojownika Klanu Klifu. Z drugiej strony nie umiał sobie wyobrazić, że znów ma powrócić do tego zwykłego, nudnego i przewidywalnego życia, które skupiało się tylko i wyłącznie na polowaniu i chodzeniu na patrole... To była prawdziwa, iście koszmarna, tragedia...
Kocur, mimo panującej dookoła atmosferze radości i entuzjazmu, westchnął ponuro. Przyjaciółka posłała mu pytające spojrzenie.
— Co tak sapiesz? Już tęsknisz za wczesnym wstawaniem, za dzieciakiem jęczącym ci nad głową, za powtarzaniem w kółko i w kółko, ciągle tego samego? — Kocica podniosła jedną brew, przylizując wierzch swojej łapki, a następnie przeczesując niej futro za uchem. Niedźwiedź z tęsknotą zerknął na kremowego młodzieńca, który już nigdy nie skoczy mu o poranku na brzuch, doprowadzając go do mikrozawału.— Toż to niesamowicie smutne... Co ja teraz ze sobą zrobię? Z nudów umrę, wyzionę ducha... — zawył żałośnie, kładąc po sobie uszy. Szylkretka zaśmiała się. — Bawi cię to! Jak zwykle czerpiesz ogrom satysfakcji i radości z mojego nieszczęścia!
— Och przepraszam! No tak... Możliwość spania do południa, spokojnego polowania, wracania na posiłek, gdy tylko zacznie ssać cię w brzuchu... Brzmi jak prawdziwie okropna sprawa... — Pokiwała głową, udając zrozumienie. — Strasznie mi ciebie żal, mój Miodku... Albo wiesz co... Nie. Ja tak żyje i w życiu, z własnej woli, nie chciałabym mieć kolejnego ucznia; co moje, to juz potrenowałam. Niech młodzi szkolą tę latorośl.
— Nie tęsknisz za naszymi wspólnymi treningami?
— I tak trzymasz się mnie dalej, jak rzep kociego tyłka, więc co za różnica? Teraz przynajmniej nie musisz mnie pytać o zgodę, żeby iść się odlać za wodospad.
— Może masz racje... — mruknął. Wojowniczka wstała, przeciągnęła się i musnęła go ogonem na pożegnanie. Rozmawiali wcześniej o tym, że bardzo nie chce iść na patrol w okolice Złotych Kłosów, ale niestety, przez wzmożoną aktywność dwunożnych, musieli być niezwykle ostrożni. Jako że to Niedźwiedź i Bryzka, wraz z Ćmim Księżycem, po raz pierwszy natknęli się na potwory i ich właścicieli, a jakiś czas później pomarańczowooka była świadkiem próby ataku psiej bandy na Pietruszkową Łapę, Przyczajona Kania zrobił z niej głównego dowodzącego w pilnowaniu całej sprawy. Na ogromne nieszczęście głównej zainteresowanej... Za każdym razem, gdy wyruszała, kocur bardzo się o nią martwił...
Tym razem jednak powrócił wzrokiem na Promieniste Słońce. Nie mógł uwierzyć, że jeszcze kilka księżyców temu, ten sam kot, był tą jaśniutką kuleczką, która budziła go dzień w dzień, ranek w ranek, wraz z pierwszymi ptasimi trelami, aby rozpocząć trening. Teraz stał, pięknie wyprostowany, z piersią wypięta niczym lew, gotowy, aby przynieść chwałę swojej rodzinie, swojemu klanowi.
Niedźwiedzi Miód pokiwał głową i niemrawo podreptał do legowiska.
* * *
Po zgromadzeniu
Nie oszukiwał się; był niezwykle niezadowolony, zszokowany i nawet przerażony, tym wszystkim, co miało aktualnie miejsce w Klanie Klifu.
O ile samo zgromadzenie minęło mu arcymiło; za sprawą wspaniałego towarzystwa wspaniałej Migotki z Owocowego Lasu, tak to, co miało miejsce już w obozie, było jak z przerażających opowieści o złych władcach. Był szczery sam ze sobą i nie ukrywał, że średnio rozumiał konflikt na płaszczyźnie Judaszowcowy Pocałunek i Srokoszowa Gwiazda. Wiedział, że jego łysawy przyjaciel nie pała zbytnią sympatią do ich lidera, ale szanował to, ba! Nawet chętnie słuchał jego wypowiedzi, dając sobie lekko namieszać w głowie, stworzyć dość pejoratywny obrać niebieskiego staruszka. Nie spodziewał się jednak, że ta dwójka jest w stanie się tak ostentacyjnie obrzucać łajnem i innymi nieprzyjemnymi rzeczami, podczas zgromadzenia, gdzie przygląda się im niezliczona para oczu z całego lasu. Jasne było, że stał po stronie Judasza; kumple trzymają się razem, jednak nie miał ochoty, ani odwagi stawać w jawnej opozycji do przywódcy i jego zastępcy. Nie chciał dostać po nosie, zwłaszcza że nie mógłby zagrzać w Klanie Klifu miejsca, gdyby nie decyzja Srokoszowej Gwiazdy sprzed wielu księżyców.
No ale właśnie... Coraz częściej poddawał tę decyzję wątpliwościom...
Cenił ten etap swojego życia za komfort i bezpieczeństwo, które dawała społeczność klifiaków; teraz niestety te dwa aspekty zaczynały się kruszyć.
Jak mógł czuć się komfortowo, gdy jego drogi przyjaciel żyje jako więzień o marnych ochłapach najgorszego mięsa? Nie czuł tej samej swobody, co jeszcze kilka wschodów słońca temu. Przyczajona Kania, jak i sam lider, za każdym razem, gdy napotykali na sobie wzrok innego kota, posyłali mrożące krew w żyłach spojrzenie... We wszystkich widzieli wroga. Czuł się wiecznie obserwowany, wiecznie oceniany i podejrzewany o najgorsze występki.
O bezpieczeństwie również nie było mowy. Nie dość, że hałasy i obecność dwunożnych przy Złotych Kłosach tylko się wzmagały, to doszły do tego jakieś inne, przedziwne smrody. Nie podobało mu się to, bardzo... No i oczywiście niezwykle, przeokropnie bał się otwartego konfliktu z Klanem Burzy. Nie wątpił w swoje zdolności walki i zasadzki, ale jeśli nie musi się bić, to nie ma zamiaru. Skręcało go wręcz na myśl, że mógłby na polu bitwy napotkać Barszczową Łodygę... Nie czuł względem Klanu Klifu takiego patriotyzmu, aby niszczyć dla niego przyjaźń, zwłaszcza tak mu drogą.
Wszystko, co było zaletami życia jako Klifiak, powoli przygasało, a fakt, że miał teraz znacznie więcej czasu, nie pomagał. Zaczynał myśleć o zmianach... Ssące uczucie w sercu, które domagało się bliskości Wybranki, nie pomagało w trzeźwym, racjonalnym podejmowaniu decyzji.
Kocur musiał coś ze sobą zrobić. Leżenie i rozmyślanie było w tym momencie jego największym wrogiem.
Wojownik zsunął się z gładkiego kamienia, na którym zdążył przeleżeć większość poranka. Przednie łapy zatopiły mu się w białym, puszystym śniegu, który delikatnie chrupnął pod naciskiem. Naprężył tylne nogi i rozciągnął je, ziewając. Zerknął do środka obozu. Musiał kogoś wyciągnąć; musiał, bo inaczej oszaleje.
Kremowy ogon mignął między skałami. Żółte oko zaiskrzyło, a z cienia jaskini wynurzył się Promieniste Słońce; idealny kandydat na towarzysza. Był sam, więc nie mógł powołać się na inne towarzystwo i odmówić.
— Promyczku! — zawołał radośnie Niedźwiedź, uśmiechając się szeroko do dawnego podopiecznego, który delikatnie podskoczył, nie spodziewając się obecności czekoladowego. — Mój drogi, czy będziesz tak dobry i dołączysz do staruszka na spacerze? Może nawet uda nam się coś razem upolować. — zaproponował, a na widok lekko zmieszanej mordki, dodał — No nie daj się prosić, chyba mogę rościć sobie prawo do twojego towarzystwa, po tych wszystkich księżycach, co?
— Promyczku! — zawołał radośnie Niedźwiedź, uśmiechając się szeroko do dawnego podopiecznego, który delikatnie podskoczył, nie spodziewając się obecności czekoladowego. — Mój drogi, czy będziesz tak dobry i dołączysz do staruszka na spacerze? Może nawet uda nam się coś razem upolować. — zaproponował, a na widok lekko zmieszanej mordki, dodał — No nie daj się prosić, chyba mogę rościć sobie prawo do twojego towarzystwa, po tych wszystkich księżycach, co?
— Ah! Nie, nie! Oczywiście, Niedźwiedzi Miodzie, bardzo chętnie pójdę z tobą — zapewnił. Chociaż Miodek nie mógł pozbyć się wrażenia, że dawny terminator nie cieszył się specjalnie z takiego obrotu spraw. Było to wrażenie dość ogólne; dawny mentor bardzo ubolewał nad tym, że nie udało mu się zbudować silnej więzi, opartej nie tylko na szacunku, ale i czystej sympatii i przyjaźni, z siostrzeńcem Judaszowca, ale wierzył, że nie wszystko stracone.
— No to ruszamy! — ogłosił i skierować się w okolice klifów; nie chciał spacerować przy terenach Klanu Burzy; przecież ta mała, szalona uczennica dalej może być głodna krwi. Dreptali w ciszy. Było dosyć niezręcznie, a jedyne co przerywało całkowity bezruch natury, to pojedynczy szum gałęzi. W końcu Niedźwiedzi Miód osiągnął swój limit. — H-hej... Nieźle się podziało na zgromadzeniu, co? — zapytał, próbując nadać słowom żartobliwy, lekki ton. Nie wiedział, jak młody radzi sobie z oskarżeniami, które spłynęły na jego wuja. Nie umiał go rozczytać, a sama sytuacja nieźle go ciekawiła. — Słuchaj, strasznie mi szkoda z powodu Judaszowca, mam nadzieje, że u ciebie wszystko w porządku... Nie chce niszczyć tej naszej przemiłej atmosfery, ale myślę, że czasami dobrze porozmawiać, wygadać się, na dany temat. Wiem, że moje przywiązanie do Klanu Klifu nigdy nie dorówna twojemu, ani innym kotom, które się w nim urodziły, ale w razie czego, wiesz, że można ze mną pogadać... — podsunął przyjaźnie.
<Promieniste Słońce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz