Kociak chichotał pod nosem, uciekając ile sił w jego małych, kluskowatych łapkach. Z natury był szybki, a wolny start Czereśni sprawił, że ta znajdowała się daleko w tyle. To tylko wywołało jeszcze szerszy uśmiech na jego pyszczku. "Nigdy mnie nie dogoni, nigdy przenigdy!" — przechwalał się w myślach.
Tak wesoło zwiewając, Szałwik nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w kącie żłobka. Chcąc pobiec w drugą stronę zdał sobie sprawę, że otaczała go roślinna ściana, z drugiej strony podobna, a jedyną możliwą drogę ucieczki odcinała mu... stojąca w przejściu Czereśnia.
Ups!
Kotka uśmiechała się z satysfakcją, powoli podchodząc do złapanego w sidła malca bliżej. O nie! Musiał coś szybko wymyślić! Rozglądając się wokół zdawało mu się, że jedyną drogą ucieczki była ta, którą utoruje sobie sam... Niewiele myśląc, Szałwik odwrócił się na pięcie i zatopił pysk w krzewie, starając się przez niego uciec na zewnątrz. Nie przewidział jednak, że splątane trzciny i sumaki stanowiły o wiele gęstszą barierę, niż mu się początkowo zdawało... Jedyne, co wywołał jego ruch, to chwilowe zadziwienie Czereśni, która prędko dobiła do księcia, by ceremonialnie dotknąć go łapą na znak swojej wygranej. Szałwik z dozą rozczarowania opadł na ziemię, wyciągając nos z liści. Nie taki był jego plan...
Leżał tak przez parę dłuższych uderzeń serca na ziemi, stawiając pytanie o kontynuację ich zabawy. W końcu jednak maluch zerwał się na równe łapki. A kiedy już to zrobił, popędził przed siebie z prędkością prawdziwego zająca!
— I tak cię złapię! — miauczał radośnie, rzucając się w pogoń za nową przyjaciółką.
***
Zbliżał się wyjątkowo ważny dzień – ceremonia! Być może nie była to jego własna, lecz wciąż na tyle istotna, by się nią przejmował. Tego dnia uczennicami miały zostać Czereśnia i Kuna! Z jednej strony smuciło Szałwika, że żłobek wkrótce odchudzi się o dwa kociaki, lecz z drugiej ekscytowała go myśl o rozpoczęciu prawdziwego, wojowniczego treningu przez dwie jego koleżanki. Jakże on im zazdrościł! Chciałby móc w końcu zobaczyć na własne oczy tereny Klanu Nocy, a także wszystkie zwierzątka, rośliny i miejsca, o których wielokrotnie słyszał, lecz mógł je sobie tylko wyobrażać. Miał nadzieję, że bycie uczniem nie sprawi, że kotki (a w szczególności Czereśnia) stracą czas i ochotę na rozmowy z kociakami. Był taki ciekaw, jak wyglądał świat poza obozem i potrzebował wszystkich możliwych informacji!
Oczywiście, nie mógł stawić się pod wielkim sumakiem i obliczem swojej prababci, wyglądając tak roztrzepanie! Próbował doprowadzić swoje futerko do porządku sam, pozbywając się z niego wszystkich drobin kurzu, piachu i innego pyłu... lecz było to za duże wyzwanie. Po kilku intensywnych próbach dokładnego wymycia się, w końcu Szałwik się poddał i poprosił o pomoc swoją mamę, która też prędko spełniła jego prośbę. Wyglądał pięknie i schludnie! Z pewnością odpowiednio, by pokazać się reszcie klanu na ceremonii.
Wyszedł z resztą swojego rodzeństwa (i trzymającą na nich oko Mandarynkowym Piórem), by zabrać swoje miejsce, gdy tylko rozbrzmiał głos Sroczej Gwiazdy. Przez całe zebranie Szałwik obserwował i słuchał uważnie słów przywódczyni. Na szczęście widoku nie przysłaniał mu żaden wojownik, więc widział wszystko wręcz doskonale. Wojownika, któremu przyszło szkolić Kunią Łapę, znał z widzenia, co bardzo go zadowoliło. Siwa Czapla wyglądał na kota lubiącego dobrą zabawę! Ta, która jednak została mentorką Czereśniowej Łapy... Cóż, niezbyt ją kojarzył. Wydawała się starsza od poprzednika, bardziej doświadczona i (niestety!) o wiele poważniejsza. Och, biedna Czeresieńka! Szałwik miał nadzieję, że wyraz pyska Biedronkowego Pola nie odzwierciedlał jej charakteru...
Kiedy tylko ceremonia zakończyła się, Szałwik ruszył z miejsca, by porozmawiać z koleżankami. Zdziwił się, gdy mama złapała go wtedy za kark i przysunęła bliżej. Nie miał czasu na jakieś głupotki! Czereśnia i Kuna już wyszły z obozu w towarzystwie ich nowych nauczycieli i nie było mowy, by je teraz dogonił...
— Chciałem z nimi pogadać! — bulwersował się kociak.
— Idą teraz zobaczyć tereny, poznać granice — tłumaczyła mu Mandarynkowe Pióro łagodnym głosem. — Nie mają teraz czasu na pogaduchy.
Pyszczek Szałwika skrzywił się ze smutkiem.
— A kiedy wrócą?
— Zobaczymy. Musisz ich wypatrywać — mruknęła półżartem, zbierając swoje pociechy z powrotem do żłobka na wzór reszty wojowników i uczniów, którzy znikali w progach legowisk.
Malec wziął to sobie jednak do serca. Co parę chwil wyglądał, czy może świeżo upieczone uczennice już nie wróciły do obozowiska i za każdym razem, gdy wejście okazywało się puste, jego niezadowolenie było takie samo. Ileż on mógł czekać! Czy terytorium nocniaków było tak duże, by jego obejście zajmowało calusieńki wschód słońca? Czy w ogóle Kuna i Czereśnia miały zamiar wrócić tego dnia? Miał wielką nadzieję, że tak! Inaczej by chyba wykitował ze zniecierpliwienia!
W końcu, po długim czekaniu, jego ślepka przyciągnął widok dwóch szylkretek na drodze do obozu. Szałwik wypadł z kociarni jak burza, by wyjść na spotkanie swojej koleżance, zanim ta jeszcze na dobre postawiła łapę w obozie. Czekał na nią z błyskiem w oczach i szerokim uśmiechem.
— Czeleśnio- znaczy się, Czeleśniowa Łapo! Jak było na terenach? Widziałaś wszystko? Spotkałaś się z jakimś dzikim zwierzem? Może lisem albo, o, o! Borsukiem? Upolowałaś coś? Uczyłaś się walczyć? — zasypał ją gromem pytań, nie mogąc się zdecydować na tylko jedno. — Proszę, musisz mi wszystko opowiedzieć! — miauknął głośniej, unosząc wysoko do góry puszysty ogon. Nie mógł się już doczekać, aż usłyszy od Czereśni, jak było na jej pierwszym treningu!
<Czereśniowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz