*jeszcze w zimę*
Dzień rozpoczęła zwyczajnie. Zbudziła się wcześnie, gdy niebo nie zdążyło jeszcze wystarczająco się rozjaśnić. Jej sen tym razem nie został zmącony przez żadną marę, żadnego ducha ani żaden koszmar. Mroczna Gwiazda najwidoczniej nie miał jej teraz nic do powiedzenia. Lodowy Omen mogła tylko zgadywać, kiedy znów się odezwie, a zrobi to najpewniej wówczas, gdy nie będzie miała na to ochoty. Tak zwykle bywało.
— Wilczacy! — zawołała Jadowita Żmija. Zirytowana kotka obmierzała spojrzeniem wojowników, którzy zebrali się wokół niej ślamazarnie, czekając na pierwsze rozkazy. — Czy wyście sobie poprzedniej nocy łapy z tyłków powyrywali, że tak się ociągacie?
Lodowy Omen spojrzała tylko po zebranych, którzy zastępczynię omiotli niewzruszonymi spojrzeniami. Może i się ociągali, ale większość z nich była już, jak przystało na Wilczaków, gotowa do pracy. A ci wciąż rozespani dostawali kuksańce od swoich kolegów.
— Poranny patrol poprowadzi Kukułcze Gniazdo. Z nią wyruszy Pokrzywowy Wąs, Trzcinniczkowa Dziupla i Zabielone Spojrzenie. Przed wzejściem słońca macie trochę czasu, ale nie zwlekajcie z wyjściem.
Lód wyszukała w tłumie Pokrzywowy Wąs. Kocur wymienił spojrzenie z Kukułką i innymi członkami patrolu, którzy wkrótce rozeszli się, by załatwić ostatnie sprawy przed wyruszeniem. On sam również też się gdzieś udał. Lodowy Omen nie byłaby sobą, gdyby ją to nie zainteresowało. Podniosła uszy z zaciekawieniem i ruszyła za nim, zachowując bezpieczną odległość.
W rzeczywistości kocur zniknął między krzewami tworzącymi żłobek. Słodka woń mleka unosiła się w powietrzu nawet stąd, gdzie mistrzyni stała. Musiała przyznać, że nie spodziewała się po Pokrzywie takiej... ojcowskiej miłości. Miała ochotę prychnąć. Cóż za rozczulający widok.
Zajrzała delikatnie do środka, choć miała w sobie tyle taktu, by nie wchodzić wewnątrz. Nie chciała przerywać rodzinnych rytuałów. Brak poszanowania nie był w jej stylu. Nie należał do jej cech.
Dopiero, gdy kocur nie wychodził przez jakiś czas, przysunęła się do wejścia, przysłaniając słabe promienie światła. Biały śnieg chłodził jej zmarznięte już i tak poduszki.
— Czy mogę przeszkodzić swojemu uczniowi? — spytała.
Pokrzywowy Wąs, który rozprawiał nad czymś z białą Kalafior, podczas gdy trzy małe szkraby spały spokojnie u boku swojej matki, z trudem oderwał wzrok od partnerki, by skierować go na mentorkę. Skłonił lekko głowę, ale pysk mimowolnie ułożył mu się w grymas niezadowolenia. Raz tylko obrócił się jeszcze w stronę kotki.
— Pozwolisz?... — ledwo zdążył spytać, a Kalafior pokiwała głową.
— Idź — powiedziała, układając się lepiej w miękkim mchowym legowisku i owijając kocięta swoim ogonem. Uwadze Lód nie umknął fakt, że królowa omiotła ją spojrzeniem, zanim to zrobiła; zupełnie, jak gdyby był to w jakiś sposób ruch obronny. Jakby chciała odgrodzić od niej swoje dzieci.
Pokrzywa przyłożył czule swój nos do czoła kotki, a potem chyląc głowę przed krzewiastymi gałęziami, razem z Lód wyszedł na zewnątrz.
— No proszę... Nie wiedziałam, że ojcowanie stało się twoją nową pasją — zamruczała, mierząc go chłodnym wzrokiem błękitnych oczu. Lekki uśmiech wpadł na jej pysk. Drwiła sobie z tego, że postanowił założyć sobie rodzinę. Drwiła z jego uczuciowej strony, to oczywiste. Ale jej złośliwość nie wynikała z zawiści. Chciała dla swojego ucznia dobrze. Wiedziała, że mógł wiele osiągnąć.
Nie minęło wiele czasu od ich ostatniej rozmowy o rodzicielstwie. Lód wiedziała, że Pokrzywa nie mógł tak szybko zapomnieć jej słów. Nie był też na tyle głupi, by ich nie zrozumieć.
— Tak. To świetna pasja, choć wyczerpująca — odparł, utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
— Nie myśl, że nie zauważyłam, jak się dziś zachowywałeś. Rozkojarzony, zakłopotany, podekscytowany... — wymieniała to, co zdążyła spostrzec. — Wykonywanie swoich wojowniczych obowiązków cię tak nie raduje.
— Moje kocięta zostaną dziś mianowane — wyznał bez żadnych ogródek Pokrzywowy Wąs. Wojownik stąpał z łapy na łapę. — Tak myślę. Są w odpowiednim wieku. Sosnowa Gwiazda mówiła nam już, że wkrótce zostaną uczniami. Kolejny etap ich życia... A ja wciąż nie wiem, jak być ojcem.
Lód milczała, cały czas bacznie go obserwując. Analizowała jego pysk, jego oczy, jego uszy i całą postawę jego ciała, starając się wyczytać z nich prawdę. Robiła tak zawsze.
— No tak... Jest pora nagich drzew, na barkach wojowników spoczywa odpowiedzialność za dalsze losy klanu, ale cóż to wszystko znaczy przy trudach rodzicielstwa Pokrzywowego Wąsa?
Pokrzywa zaraz prychnął.
— Jesteś ostatnią osobą, której powinienem to mówić.
— Skoro wiesz, co odpowiem, to czemu mi się zwierzasz? — dociekała.
— Nie wiem. Bo byłaś ze mną od dzieciaka? — wzruszył ramionami. — Z reguły nie ma zbyt wielu pysków, które by się do mnie otwierały.
Lodowy Omen jedynie odwróciła wzrok od ucznia, spoglądając w niebo. Słońce już całkowicie wyszło za horyzont. Padające wcześniej słabe promienie światła teraz lekko się nasiliły, ale niebo zaszyte chmurami skutecznie pomagało utrzymywać śnieg i mróz. Nawet, jeśli wyjątkowo łagodny.
— Znalazłeś sobie ciekawą partnerkę — powiedziała, wiedząc, że to być może ostatnia jej szansa tego ranka, by podjąć ten temat. Pokrzywowy Wąs niedługo wyruszał na patrol. Będzie mogła z nim porozmawiać dopiero wieczorem, gdy sama skończy trenować wojowników. Była ciekawa samotniczki, która dołączyła do ich klanu. Zwłaszcza jej spojrzenia, które nie tak dawno temu wymierzyła w Lód.
— Będziesz teraz analizować całe moje życie prywatne?
— Być może.
— Kalafior jest dobra — rzekł kocur. Rozluźnił się na dźwięk imienia swojej partnerki. — Dużo przeżyła. Jest silna, mądra... Potrafi postawić na swoim. To, że jest cicha, nie czyni z niej słabej. Wielu Wilczaków mogłoby się przy niej powstydzić.
— Nie mam powodów, by ci nie wierzyć — odparła spokojnie Lód. — To z pewnością... interesująca kocica. Pasujecie do siebie.
— Wybacz mi, Lód. Muszę już iść.
— Szerokiej drogi — powiedziała, a gdy kocur już się odwrócił, na moment zamarł w bezruchu, gdy znów się odezwała. — Pamiętaj, co tobie mówiłam. Miłość więdnie jak kwiat. Uczucia są nietrwałe. Są imaginacją, nie rzeczywistością. Będziesz cierpiał, gdy wybudzisz się z tego snu.
Jej dawny uczeń odwrócił gwałtownie pysk. Nie widziała wyrazu jego twarzy, ale wiedziała, że nie spodobały mu się jej słowa. Nie chciał ich słuchać. Był rozgoryczony faktem, że nie podzielała jego szczęścia. Być może chciałby innego mentora. Mentora, który cieszy się wraz z nim i pociesza go w trudnych chwilach. Ale Lód nie potrafiła.
Patrząc na niego, czuła dziwne, nieznane jej uczucie. Choć temu zaprzeczała, choć nie dopuszczała do siebie tej myśli, darzyła Pokrzywę uczuciami. I to było straszne.
— Zawsze uważałem cię za swoją przyjaciółkę, Lód — odezwał się cicho Pokrzywa. Głos mu drżał. Był na nią zły.
— Więc jesteś głupi — ucięła i odwróciła się.
Nie patrzyła, jak odchodzi, by dołączyć do reszty patrolu.
Kiedyś zrozumie.
Beznamiętnym wzrokiem otoczyła żłobek. Żłobek zapełniony przez jego rodzinę. Zawahała się przez moment, nim weszła do środka.
Kalafior podniosła na nią wzrok. Kocięta wciąż spały, zwinięte w małe kłębki koło jej brzucha. Kotka otoczyła je ciaśniej ogonem.
— Nie martw się. Nie zamierzam ich skrzywdzić — powiedziała zimno. Usiadła na ziemi i oplotła swoje łapy ogonem, rzucając karmicielce długie spojrzenie. Specjalnie nie dodała, że jej też nie zamierza skrzywdzić. Lód wierzyła, że dawna samotniczka byłaby w stanie obronić siebie samą i chciała, żeby biała była świadoma, że mistrzyni dostrzega jej siłę kryjącą się w niepozornym ciele.
— Nie pozwoliłabym ci — odparła sucho Kalafior.
Dwie kotki patrzyły na siebie w milczeniu. Obie z dużym dystansem. Spojrzenie Kalafior było nieufne, ale oczy Lód na białą patrzyły z zaciekawieniem.
— Gratuluję kociąt. Mają silnych rodziców — powiedziała Lód bez grama emocji w głosie.
Karmicielka tylko skinęła głową. Nie powiedziała nic.
— Jesteś bardzo interesującym kotem, Kalafior — kontynuowała Lód. — Ciekawi mnie, jakie masz zamiary. Czemu dołączyłaś do Klanu Wilka. Ciekawi mnie twoja przeszłość, choć nie zamierzam o nią pytać.
"Zapełniasz przestrzeń mojego ucznia".
Tego już nie powiedziała. Nie powiedziała także, że jej obecność przeszkadzała Lód w wykreowaniu z Pokrzywowego Wąsa kogoś, kto przyniesie klanowi chlubę. Kogoś, kto nie dąży do szczęścia i miłości, a do chwały. Chciała rozwinąć jego rozum. A rozum nie lubił się z uczuciowością.
— Dlaczego więc przyszłaś?
Lód wzruszyła ramionami.
— Pokrzywa niewiele kotów darzy sympatią. Zawsze był samotnikiem — odpowiedziała. To, co zamierzała jej powiedzieć, nie było do końca kłamstwem. Jedynie półprawdą i niedopowiedzeniem. — Zaciekawiło mnie, co w tobie zdołało tak perfidnie rozczulić jego stwardniałe serce. Ale chyba to widzę.
— Dużo mi o tobie mówił — wyznała niechętnie Kalafior. — Jesteś przebiegła. Jak żmija.
— Nie będę zaprzeczać. Szanuję cię na tyle, by powiedzieć ci, że ze mną nie buduje się relacji w oparciu o uczucia czy zaufanie. Ale zbieżne cele i cechy charakteru pomagają znaleźć we mnie dobrą mentorkę, uczennicę czy sojuszniczkę — zauważyła. Zerknęła na śpiące maluchy. — Jest w tobie dużo potencjału. Nie trać go na zbędne sentymenty.
Chociaż obecność Kalafior była bardziej przeszkodą, niżeli pomocą, Lód szanowała kotkę. Przyjaciele jej przyjaciół byli jej przyjaciółmi.
Zanim królowa zdążyła coś odpowiedzieć, Lód wstała i opuściła kociarnię, zostawiając w środku Kalafior razem z Brukselką, Brokułem i Koperkiem. Pod dobrą łapą mogliby wyrosnąć na świetnych wojowników.
Od razu, gdy wyszła na zewnątrz, wojowniczka spojrzała w szarobłękitne niebo. Słońce już szczytowało, a to oznaczało, że trzeba było poprowadzić kolejny już rutynowy trening wojowników.
— Lodowy Omenie! — zawołał ją Topielcowy Lament. Mistrz jak zwykle na pysku miał posępny wyraz. Wyglądał, jak gdyby był duchem zaklętym w kocie ciało, którego ktoś przymusił do życia. Lód słyszała, że mieli się na boku z Cisowym Tchnieniem. Plotki o nowych związkach, miłostkach i zdradach jej nie obchodziły, ale żyjąc w klanie i słysząc takie informacje mimo swej woli je zapamiętywała. Cis była dobrą kotką. Czasem poddawała się zbytnim emocjom i zdarzało się, że brakowało jej zdrowego rozsądku, ale Lód wspominała lekcje, które jej dawała, raczej pozytywnie. Miała nadzieję, że cokolwiek z nich wyniosła.
Podeszła do Topielca, który już wraz z resztą mistrzów zbliżał się do wyjścia. Wojownicy ruszyli za nimi i tak przeszli kawałek lasu, zatrzymując się dopiero przy Potwornej Przełęczy. Jako że Makowy Nów skinęła jej głową, Lód pierwsza zaczęła mówić.
— Walcząc powinniśmy kierować się kilkoma najważniejszymi rzeczami — zaczęła. — Na sile powinniśmy polegać najmniej. Dlaczego? Bo jest najbardziej zawodna. Można ją wykorzystać w niewielu sytuacjach. Może się zdarzyć, że będziemy walczyć z kimś dużo silniejszym, albo że po bitwie będziemy zbyt osłabieni. Wtedy przychodzi nam umiejętność obserwowania i przewidywania. Czego mogę użyć? Co działa na moją korzyść? Co jest w zasięgu łapy mojego przeciwnika?
Chwilę błądziła wzrokiem po tłumie, gdy odnalazła w nim młodego Trzcinniczkową Dziuplę.
— Podejdź.
Wybór nie był przypadkowy. Wiedziała, że Trzcinniczek miał duże ambicje, choć wciąż głupio pokładał wiarę w Klanie Gwiazdy. Kukułka wielokrotnie narzekała, że mimo jej nauk wciąż pozostawał głuchy na jej słowa. Lód chciała jedynie uwolnić w nim trochę goryczy.
Gdy Trzcinniczek wystąpił do przodu, Lód bezceremonialnie rzuciła się w jego stronę. Przez chwilę toczyli się w splocie, nim prędkość oderwała ich od siebie. Kocur podniósł się i zaczął krążyć, próbując zajść ją od drugiej strony. Od strony, z której wiał wiatr. Chciał, żeby ten wiał jej prosto w oczy, utrudniając jej walkę. Dlatego kotka wstała i nim zdążył zrobić kolejny krok, skoczyła na niego. Oboje przeturlali się w szarpaninie między skały, na której osadzona była żelazna część latającego Potwora. Tutaj wiatr był słabszy, przysłonięty przez duże obiekty.
Gdy kocur podniósł się, wydając z siebie cichy jęk, starał się podjąć innej strategii. Nim Lód zdążyła podnieść się na łapy, ten zaczął biec prosto w jej stronę. Szybko przewróciła się na brzuch, by chronić przed nim najsłabszy punkt. Wojownik zdążył zadrapać ją w łapę. Gdy przygniótł ją do ziemi, kotka zrobiła to samo; ugryzła go w łapę i szarpnęła, a gdy zachwiał się, tracąc na moment równowagę, udało jej się podnieść. Mogłaby wykorzystać tę chwilę, by wygrać, ale zamiast tego dała mu szansę, chcąc zobaczyć, co zrobi. Chwilę koty krążyły między sobą, czując spojrzenia pozostałych zebranych, którzy śledzili każdy ich najmniejszy ruch.
Lód miała za sobą chłodną kamienną ścianę. Trzcinniczek z każdym krokiem zwężał odstęp między nimi, jakby nie chciał, by się od niej oddaliła. To pomogło Lód zrozumieć kolejną z jego strategii.
Gdy wyskoczył do przodu jak atakująca żmija, mistrzyni przesunęła gwałtownie łapą po ziemi, by sypki śnieg wpadł mu do oczu. Szybko uskoczyła w bok, a oślepiony kocur trafił prosto w skalną ścianę, w którą to ona pierwotnie miała trafić.
Musiało mu się zakręcić w głowie, bo minęła dłuższa chwila, nim wstał. Niektórzy nawet zastanawiali się, czy przypadkiem nie umarł - ale siła nacisku nie była na tyle duża, żeby doznał większych obrażeń.
Gdy tylko powieki wojownika lekko się otworzyły, Lód ustała koło niego.
— Mógłbyś być silnym wojownikiem — szepnęła do niego. — Mógłbyś. Ale wybrałeś ścieżkę głupstwa i naiwności.
Popatrzył na nią nieodgadnionym spojrzeniem. Nie był w stanie odpowiedzieć.
— Jeśli chcesz coś osiągnąć, bądź po stronie wygrywających.
Odsunęła się od niego, patrząc, jak ten otrzepuje się ze śniegu i kurzu i chwiejnym krokiem wraca za nią do reszty zebranych wojowników. Wyglądał na niepocieszonego. Paru wojowników zaśmiało się z niego, gdy do nich dołączył.
Prawda była taka, że Trzcinniczek mógł wyrosnąć na dobrego wojownika. Ale tak długo, jak wyznawał Klan Gwiazdy, był zagrożeniem. Marnował swój potencjał. Mógłby pokonać Lód w pojedynku. Wymagałby tylko trochę wkładu, pracy i szkolenia. Ale świadomie zdecydował o swoim losie. W tym klanie wyznawca Gwiezdnych nie mógł osiągnąć wielkości.
Przez resztę czasu pozostali mistrzowie dzielili się swoją wiedzą, walczyli, prowadzili trening. Każdy z nich miał do powiedzenia coś równie istotnego. Topielec, Makowy Nów, Mroczna Wizja - choć Lód nie czuła potrzeby odzywać się przez resztę treningu, z chęcią słuchała tego, co mieli do powiedzenia. Swoje szkolenie skończyła już dawno, a jednak wciąż mogła się wiele nauczyć.
Gdy zakończyli szkolenie wojowników, słońce zbliżało się już ku dołowi. Niebo przybrało odcień żarzącego się węgla. Ciemniało, choć słońce wciąż oświetlało je pomarańczowo-czerwonym blaskiem. Pierwsze gwiazdy pojawiły się na niebie, gdy Lód wraz z pozostałymi wrócili do obozu. Treningi zwykle trwały krócej, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowo intensywny. Mogli sobie na to pozwolić, bo stos ze zwierzyną wciąż pozostawał zapełniony.
Los uraczył ich wyjątkowo łagodną zimą.
Gdy Lód spoczęła pod młodą sosną, kryjąc się w jej skąpym jeszcze cieniu, dostrzegła z oddali Pokrzywowy Wąs, który mówił coś do swoich dzieci. Wydawały się podekscytowane; jedno z nich pomiędzy ekscytacją wyrażało też coś w rodzaju niepewności, zawahania. Kocięta miały pecha spędzać swoją noc poza obozem w najsurowszym z sezonów. Ale jeśli były dość sprytne, przeżyją.
Sosnowa Gwiazda wskoczyła na swój pień i zwołała zebranie klanu. Wszyscy wojownicy i uczniowie stłoczyli się wokół niej. Lód dołączyła do nich. Pozwoliła sobie jednak zachować odpowiedni dystans.
Sosnowa Gwiazda przywołała do siebie kocięta. Wkrótce zaczęła coś mówić, ale poszczególne słowa jej przemówienia nie dotarły do uszu Lodowego Omenu, która skupiona była na młodych adeptach.
Gdy Sosna skończyła mówić, większość wojowników rozproszyła się po obozie, dając bliskim przestrzeń, by porozmawiać z tymi, których mogli już nigdy nie zobaczyć. Prawdzie mówiąc jednak rzadko zdarzało się, by kocię ginęło podczas próby. Silni i sprytni byli w stanie przeżyć, a wszyscy pozostali wracali do obozu przed porannym patrolem - żywi. Choć pohańbieni.
Śmierć byłaby możliwa, gdyby kot słaby i niezdolny mimo wszystko zdecydował się brnąć w próbę. Nie każdy miał w sobie tyle odwagi.
Nie przerywała Pokrzywowemu Wąsowi, gdy rozmawiał ze swoimi dziećmi, pocieszając je i motywując do zawalczenia o własne życie i honor. Rzeczywistość była brutalna, ale konieczna.
Gdy Kalafior i Pokrzywa skończyli się z nimi żegnać, kocięta pomaszerowały w kierunku wyjścia. Zostały odprowadzone przez powracający do obozu wieczorny patrol. Niektórzy życzliwsi wojownicy życzyli im powodzenia. Inni tylko skinęli głowami. W każdym razie, sylwetki młodziaków szybko zniknęły w przytłaczającej ciemności.
— Mówiłaś im coś? — spytał nagle Pokrzywowy Wąs z wyrzutem w głosie. Kark najeżył mu się jak psu.
Lodowy Omen popatrzyła na niego spokojnie.
— Co miałabym im powiedzieć?
— Jeśli tylko się dowiem, że wbiłaś im do głowy jakieś głupstwa... — zaczął, a głos miał napięty jak struna. — Zostaw je w spokoju. Są za młode, żeby słuchać tych twoich "nauk".
Wbijał w nią ostre spojrzenie, ale Lód wytrzymała je ze spokojem i opanowaniem. Świdrowała go badawczym wzrokiem błękitnych oczu, jakby chciała wwiercić się w jego duszę.
— Moje życie nie kręci się wokół ciebie, Pokrzywowy Wąsie — odparła. — Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż doglądanie twoich pociech.
Jej zainteresowanie kocurem spadło odkąd stał się dorosły i został mianowany na wojownika. Jej cel jako mentorki został zrealizowany, ale nie zakończony. Wciąż chciała dla niego dobrze, ale nie wtrącała się w jego życie. To, co planował zrobić, było jego decyzją - nie zamierzała myśleć za niego. Dawała mu jednak rady, z których mógł skorzystać lub je odrzucić.
Wyminęła go, zostawiając go z jego własnymi myślami. Zrobi to, co uważał za słuszne. Oby tylko wyciągnął wnioski ze swoich wyborów.
Ruszyła do legowiska wojowników. Po treningu była zmęczona i musiała odpocząć, by zregenerować ciało. Zapomniała nawet o jedzeniu - po prostu położyła się na posłaniu i natychmiast zapadła w sen.
* * *
Obudziła się wcześnie. Nic nie przerwało snu. Nie została z niego wyrwana w odmęty Bezgwiezdnej Ziemi. Była więc wypoczęta i gotowa na kolejny dzień. Słyszała już pierwsze śpiewy ptaków koczujących gdzieś na szczytach wysokich świerkowych drzew.
Wstała i wyprostowała się, ziewając głęboko. Rozejrzała się po legowisku wojowników; większość z nich wciąż spała, choć część legowisk pozostawała pusta. Rzuciła spojrzenie Kukułczemu Gniazdu, która właśnie otworzyła oczy.
— Tak szybko na nogach? — mruknęła bura półgłosem.
Wciąż było dość ciemno. Słońce nie zdążyło wzejść. Jego promienie nie miały jak rozświetlić nieba. Gwiazdy powoli blakły, a gdy Lód opuściła swoje legowisko, spostrzegła, że poranny patrol przygotowywał się już do wyruszenia.
Widziała, jak Pokrzywowy Wąs chodził tam i z powrotem, machając ogonem poddenerwowany. Wojownicy z patrolu patrzyli na niego kątem oka. Choć nikt nic nie mówił, wyraźnie irytowało ich jego towarzystwo.
Za każdym razem, gdy Kalafior próbowała wyjść z kociarni, Pokrzywa robił wszystko, by pozostała w środku i odpoczywała. Oboje byli niespokojni.
Ale Lód nie przykładała do tego większej wagi. Odwróciła wzrok od młodych rodziców i zajęła się sobą.
Usiadła na boku, wcześniej biorąc ze stosu piszczkę. Nie jadła wczoraj, a więc to, co jej się należało za jej pracę, odebrała tego świtu. Ugryzła kawałek chudej myszy i delektowała się smakiem świeżego mięsa. Nawet nie wiedziała, jak bardzo była głodna, dopóki nie zaczęła jeść.
Wtedy jakiś cień przyćmił jej widok. Zmrużyła oczy i spojrzała w górę.
Nie spodziewała się ujrzeć przy sobie Bladego Lica. Kocur dosiadł się do niej, nie pytając jej o zgodę. Właściwie nie powiedział nic.
Nie przerwała jedzenia. Popatrzyła na niego jedynie pytającym spojrzeniem. Dopiero wtedy wielki, biały wojownik zdecydował się odezwać.
— Nie układa nam się ostatnio.
— Tak już bywa z relacjami — odparła. — Niczym nie zawiniłeś. To ja byłam naiwna.
Milczał. Nie wiedział najwyraźniej, w jaki sposób powinien zareagować na tą informację. Rozumiała. Ona też nie przepadała za tymi formalnościami. Chciała skupić się na tym, co szło jej najlepiej.
— Sosnowa Gwiazda jest strasznie... Porywcza — zaczął, subtelnie dobierając słowa. — Zwyzywała mnie, gdy koło niej przeszedłem. Bo nie pochyliłem przed nią głowy.
Lód pokręciła głową z niedowierzaniem. Z rządów kota nieumiejętnego przeszli do rządów kota niezrównoważonego psychicznie. Nie miało znaczenia, że tak jak ona byli kultystami. Ona nie kierowała się sentymentem. Ważna dla niej była praktyka.
— Z jakiegoś powodu nie jestem zaskoczona.
I po tych słowach zapadła cisza, a oni kolejną chwilę spędzili ze sobą w całkowitym milczeniu. To była miła odskocznia od typowych rozmów. Nie potrzebowali słów, by się rozumieć.
Brakowało jej takich chwil z Bladym Licem. Gdy mogli po prostu być - i nic więcej. Siedzieli razem na uboczu i doskonale rozumieli się poprzez spojrzenia, wyraz pyska, ruchy ogonów.
W ostatnim czasie ich stosunki były dość... Napięte. Teraz jednak starała się o tym zapomnieć. Po prostu wymieniła się spojrzeniem z kocurem, gdy przypatrywali się w ciszy otaczającej ich klanowej rzeczywistości. Wiedziała, że też mu się nie podobała.
Wtedy spokojne towarzystwo przerwał im dźwięk czyichś kroków. Lodowy Omen w zbliżającym się wojowniku wkrótce rozpoznała Nikły Brzask. Kocur machał ogonem zdenerwowany, a uszy miał położone płasko.
— Twój uczeń nie może usiedzieć na tyłku — splunął. — Może tobie uda się go uspokoić.
Lodowy Omen obdarzyła go tylko pytającym spojrzeniem, a gdy wstała i pożegnała się z Bladym Licem skinięciem głowy, wojownik poprowadził ją do Pokrzywowego Wąsa, życzył jej prześmiewczo powodzenia, a potem oddalił się. Lód z oddali widziała Kalafior, która mówiła coś do dwójki dzieci, które musiały już powrócić do obozu.
Jednego z kociąt poranny patrol nie zastał.
Lód, zrozumiawszy jak wygląda sytuacja, westchnęła głęboko. Przed tym go właśnie ostrzegała.
Pokrzywowy Wąs chodził tam i z powrotem z każdą chwilą bardziej zdenerwowany. Wypatrywał powracającego porannego patrolu. Gdy tylko słyszał kroki, prędko rzucał wzrok w stronę tunelu, który pozostawał pusty przez kolejne uderzenia serca. Najwyraźniej chciał, by Kalafior zajęła się dziećmi, gdy on weźmie na siebie czuwanie, aż przybędzie ostatnie kocię - Brokuł.
— Przestań się pętać obok tunelu, mysi móżdżku — warknęła zirytowana Sosnowa Gwiazda, gdy koło niego przechodziła. — I zajmij się swoją robotą.
Pokrzyw tylko łypnął na nią wrogo, ale nic jej nie odpowiedział, odprowadzając ją niezadowolonym spojrzeniem.
— Niech zgadnę. Twój syn nie przychodzi?
Pokrzywowy Wąs obrócił się gwałtownie w jej stronę.
— Nic nie mów.
— Nie zamierzam — odparła.
— Poczekam aż wróci patrol. A wtedy Brokuł wróci z nim — mówił, bardziej do siebie samego, niż do niej.
Wreszcie rozległ się szelest. Lód nigdy nie widziała, by Pokrzywa kiedykolwiek wyrwał się do przodu tak szybko - nawet na swoich własnych treningach. Trzymając się na dystans, podniosła wzrok.
Patrol wrócił, choć śladu po kocięciu nie widziała. Nie przybyło razem z nimi.
— Co z Brokułem? — spytał twardo Pokrzyw. — Widzieliście go?
— A widzisz, żeby tu z nami był? — prychnął któryś z wojowników. — Idziemy zdać raport Jadowitej Żmii.
— Powiedz! — syknął Pokrzywa, zagradzając mu drogę.
Lód z zainteresowaniem obserwowała, jak na pysku wojownika pojawia się grymas.
— Przy granicy z terenami niczyimi znaleźliśmy świeże ślady krwi na śniegu i sowie pióro. Na miejscu nie było ciała.
Pokrzywowy Wąs wstrzymał oddech, cofając się o krok. Wojownicy chcieli przejść, ale ten, gdy tylko to zauważył, od razu ich powstrzymał.
— Na co czekacie? Wracajcie tam! — krzyknął desperacko. — Jeśli ciała nie było, musi wciąż żyć! Może się gdzieś ukrył!
— Idziemy do Jadowitej Żmii — warknął któryś z wojowników. — Odejdź, z łaski swojej, bo zaraz sami sobie wytorujemy drogę.
— Sosnowa Gwiazda zakaże dalszych poszukiwań! — wyparował Pokrzywowy Wąs. — Wracajcie tam!
— Jeśli chcesz znać moje zdanie — miauknął w końcu wojownik. — Skoro twój syn nie wrócił, to nawet jeśli żyje, nie potrzebujemy go w Klanie Wilka. Jeśli nie jest w stanie tu wrócić, to zdechłby przy pierwszej lepszej okazji.
I wyminął zrozpaczonego ojca, którego oczy - choć bardzo się od tego wzbraniał - zwilgotniały od łez. Niektórzy członkowie patrolu tylko rzucili wojownikowi spojrzenia pełne litości, a inni nawet nie pokusili się, by popatrzeć na niebieskiego kocura. Po prostu go zostawili. A ten, ze zwieszonym łbem, usiadł tam, gdzie siedział, nie bacząc na spojrzenia Wilczaków.
Kalafior, równie przejęta, próbowała do niego podejść, ale zdążyła zrobić ledwie krok, a kocur, słysząc dźwięk, wstał na łapy i wyparował z obozu. Lodowy Omen wymieniła się spojrzeniem z Kalafior, która chciała iść za nim. Powstrzymała ją. Kotka wyglądała na zmartwioną, ale skinęła jej głową.
Lód wyszła z obozu za Pokrzywowym Wąsem. Szedł tak szybko, że gdy przecisnęła się przez tunel, jego sylwetka już dawno zginęła gdzieś w głębi lasu. Jednak ślady, które pozostawił po sobie w śniegu i jego słaba woń pozwoliły jej zorientować się w kierunku, którym podążył.
A podążył na zachód od obozu. Lód mijała kolejne drzewa o cienkich, wysokich pniach, ignorując szczypiący w nozdrza mróz. Zapach łatwo i szybko się rozmywał; w całkowitej wilgoci utrzymywał się bardzo krótko. Na moment straciła trop, ale skrawki futra, które kocur po sobie pozostawił, gdy przeciskał się przez ostre iglaste krzewy, pozwoliła jej na nowo namierzyć ślad zapachowy.
Znalazła go niedaleko Ciernistego Drzewa. Grzebał w śniegu, chodził z nosem przy ziemi, jakby usiłował znaleźć jakikolwiek zapach, który wskazywałby na to, że jego syn gdzieś tutaj wciąż był. Sądząc jednak po postawie jego ciała, nie znalazł zbyt dużo.
Lód zbliżyła się do Pokrzywowego Wąsa, gdy ten zatrzymał się tam, gdzie pozostawała cierpka krew. Teraz zdążyła już uschnąć i ściemnieć. To, co zwróciło uwagę Lód, to sowie pióro.
Cóż za niesamowity zbieg okoliczności. Sowa, do której Lód miała tak wielki szacunek. Sowa, której atak sama przeżyła podczas swojej nocy poza obozem. Wszędzie w jej życiu były sowy i z każdym kolejnym dniem doceniała ich przebiegłe działanie coraz bardziej.
Teraz stały się utrapieniem jej ucznia.
Stawiała kroki tak delikatnie, że Pokrzywowy Wąs jej nie usłyszał. Nie odwrócił się, nie spojrzał na nią; była pewna, że nie zauważyłby jej nawet, gdyby hałasowała. Był pogrążony w zbyt wielkiej rozpaczy, by zważać na to, co działo się wokół niego. Z taką nieostrożnością był łatwym łupem dla pierwszego lepszego drapieżnika.
— Z taką nieuwagą na terenie, na którym grasuje sowa możesz bardzo szybko podzielić jego los — powiedziała za jego plecami. — To dość samolubne, zważając na to, że w klanie czeka na ciebie twoja partnerka i dzieci.
Nie odwrócił się. Wpatrzony był w to jedno sowie pióro jak w transie. Wiedziała jednak, że słyszał. Wysunął pazury. Był wściekły, rozgoryczony.
— Przyszłaś mnie dobijać?
Milczała.
— No dalej, możesz to powiedzieć — zaśmiał się głucho, przez łzy. W głosie pobrzmiewała mu grypa. — Powiedz to! Powiedz!
Lód na jego widok patrzyła beznamiętnie. Bez emocji. Nie znaczyło to jednak, że nie zdawała sobie sprawy z tego, przez co przechodził.
— A nie mówiłam? — wypowiedziała te słowa. Kocur zaczął łkać jeszcze głośniej, z jeszcze większą złością i żalem. Z nienawiścią do samego siebie, do niej i do świata.
Podeszła do niego powolnym krokiem i usiadła obok. Przejechała łapą po śladach krwi.
— On musi żyć! — ryknął Pokrzywa. — Musi! Nie ma ciała, nie ma dowodu, że zginął!
— Jeśli przeżył i kiedykolwiek spróbuje wrócić do obozu, zabiją go — odpowiedziała spokojnie Lód. — Nie przeżyje sam w lesie. Nie potrafi polować. Twój syn zginął, Pokrzywowy Wąsie.
Kocur uderzył własną głową w ziemię. Schował pysk w łapach, którymi gniótł we wściekłości ziemię.
— Moja matka mówiła, że Klan Gwiazdy wszystkich nas kocha — powiedział gorzko. — To jest ich miłość? Łgarstwa.
Lód słuchała wszystkich tych słów i nie drgnęła ani razu. Pozostawała niewzruszona na zewnątrz, choć jego słowa docierały do jej serca.
— Pokrzywo — zwróciła mu uwagę. — Jeśli dalej będziesz tak krzyczeć, zwrócisz na nas uwagę sowy. Ona wciąż może tu gdzieś krążyć. Wtedy twoja frustracja na nic się zda.
Jednak logiczne rozumowanie nie szło w parze z pokładami emocji, jakie posiadał w sobie Pokrzywa. Mimo to, kocur postarał się jej posłuchać. Powstrzymał zawodzenie, choć oddech wciąż mu drżał. Nie mógł się uspokoić. Nie mógł wyjść z transu.
Jednak za późno było już na ostrzeżenia. Rozległo się pohukiwanie sowy, która wybudziła się ze snu zaalarmowana wrzaskami. Ptak przeleciał im nad głowami, a trzepot jego potężnych skrzydeł słyszalny był nawet z ziemi. Cień na moment przyćmił blask słońca.
— Głupie ptaszysko! — ryknął Pokrzywowy Wąs.
Lodowy Omen nie czekała. Od razu pobiegła w stronę Ciernistego Drzewa, aby jak najszybciej wydostać się z otwartej, nieosłoniętej przestrzeni. Obróciła się tylko raz.
— Jeśli nie chcesz stracić tu życia, radzę ci iść za mną! — zawołała.
Nie patrzyła, czy pobiegł za nią, ale tupot łap i skrzypienie śniegu za jej plecami wystarczył, żeby doszła do wniosku, że kocur dotrzymywał jej kroku. W czasie ucieczki Lód spostrzegła, że podłużny cień po raz kolejny roztoczył się nad ich głowami.
— Chyl głowę! — krzyknęła do niego.
Oboje zrobili to w jednym momencie; akurat wówczas, gdy sowa zapikowała i wyciągnęła ku nim swoje szpony. Nie drasnęły ich nawet o kawałek, ale nieostrożny kot mógłby zostać przeorany na wskroś.
Nim dotarli do Ciernistego Drzewa, ptak zanurkował jeszcze kilka razy, a oni zgodnie, gdy tylko widzieli nad sobą cienie, odliczali uderzenia serca do kolejnego ataku. W ten sposób udało im się dobiec do ciernistych krzewów.
Pokrzywowy Wąs wczołgał się pod ostre krzaczyska, sycząc z bólu, gdy jedno z rozgałęzień rozcięło mu skórę na barku.
Lodowy Omen już miała wejść za nim, gdy znów ujrzała za sobą cień. Serce zabiło jej szybciej. Wtedy dawny uczeń szarpnął ją gwałtownie za kark i razem wpadli pod przestrzeń gęsto zarośniętą cierniami. Mimowolnie stęknęła z bólu. Zacisnęła zęby, tłumiąc w sobie pieczenie, jakie rozlazło się po jej ciele.
Ptak, który gotów był już chwycić ofiarę, nie zdążył zwolnić lotu. Zwierzę wpadło prosto w potrzask z cierni i zawyło, gdy te wbiły się w skrzydła. Po paru napiętych uderzeniach serca walczenia bestii z krzewami i panicznego szamotania ptakowi udało się wydostać i odlecieć. Nie pozostawił po sobie żadnego śladu - żadnego, oprócz dwóch kotów, ściśniętych ciasno przy sobie pod setką gęstych ciernistych krzewów.
Rozejrzała się i dopiero wtedy, gdy uznała, że jest bezpiecznie, wyczołgała się spod krzewów. Zaczęła wyciągać sobie ciernie, które wbiły się w jej ciało. Nie było ich dużo, ale wystarczyły, by wprowadzić ją w dyskomfort.
Pomogła Pokrzywowemu Wąsowi wyjść z cierniowej plątaniny. Widziała, jak jego oddech powoli się uspokajał, gdy ten odetchnął z ulgą.
Chwilę siedzieli w bezruchu, starając się uspokoić bijące szybko serca i wrócić do rzeczywistości. A gdy przypływ adrenaliny wygasł, wojownik ponurym i pustym wzrokiem spojrzał w roztaczające się przed nimi ośnieżone pustkowia. Podniósł się i podszedł do pozostawionego na ziemi sowiego pióra opadłego tuż obok plam wyschniętej już krwi. Jedyne ślady, jakie pozostały po jego synu. Ślady odnalezione przez patrol.
Dołączyła do niego, stając u jego boku. Znów popatrzyła na pióro. Ciekawe, czy należało do tego samego ptaka, który ich zaatakował. Wszystko wskazywało na to, że była taka możliwość.
— Moja matka się myliła. Nie ma w nich miłości — powiedział głucho. — Byłem ślepy.
— Czy naprawdę zakładałeś, że ktokolwiek, kto doświadczył wieczności i wszechwiedzy będzie z natury kochający, litościwy i dobry? — zadała to pytanie, choć nie oczekiwała odpowiedzi. — Koty z Klanu Gwiazdy spędziły wieki tam, gdzie nie muszą dbać o głód i codzienne problemy. Już dawno zapomniały o trudach śmiertelnego życia. Dobrzy byli, gdy żyli. Teraz przepełnia ich duma i poczucie wyższości. Robią wiele dobrego, tak jak i wiele złego. To samo stanie się z każdym z nas. Nigdy nie pokładaj wiary w zmarłych, Pokrzywowy Wąsie.
Kocur zwiesił głowę. Lód wiedziała, że rozumiał ich słowa. Teraz, gdy doznał straty, musiał je rozumieć.
— Byłem głupi — przyznał. — Miałaś rację. Uczucia są niebezpieczne. A przodków nie obchodzi nasz los.
Milczała. Dała mu przestrzeń na przemyślenie tego, co musiał przemyśleć.
— Jesteś najgorszą przyjaciółką, jaką mógłbym mieć.
Lód wstała. Cień uśmiechu przebiegł przez jej pysk.
— Bo nie jestem przyjaciółką, Pokrzywowy Wąsie. Nie szukam przyjaciół. Szukam uczniów — powiedziała. — Takich, którzy słuchają. Takich, którzy wykazują się sprytem. Takich, których potencjał mogę odkryć i rozwinąć. Nie znajdziesz we mnie przyjaciółki. Ale mentorkę...?
Kocur milczał.
— Pomyśl o tej śmierci, gdy znów najdzie cię ochota na szukanie uczuć — powiedziała w końcu. Cicho i spokojnie. — A teraz wracaj do obozu. Wracaj do swojej partnerki i kociąt. Musisz się nimi zaopiekować.
Spojrzał na nią. Nawet jej ciężko było odczytać emocje z jego twarzy. Wydawały się być jedną wielką mieszanką frustracji, żalu, zrozumienia. Wciąż był na nią zły. Nie dziwiła mu się. Gdyby potrafiła czuć coś innego niż tylko wieczną obojętność, też byłaby na siebie zła. Ale wiedziała, że rozumiał już, co chciała mu powiedzieć. Widziała w jego oczach też ten rodzaj szacunku, jaki uczniowie obdarzali swoich mentorów. Nie nadawała się na przyjaciółkę, to fakt. Ale czy ktoś mógłby ją zastąpić jako nauczycielkę?
Pokrzywowy Wąs podniósł się z trudem i ostatni już raz spojrzał na pozostawione ślady.
— Pokrzywowy Wąsie — powiedziała tylko. Zatrzymał się, choć nie odwrócił się w jej stronę. — Byłam okrutnie szczera. Czasem kłamstwo jest bardziej honorowe niż prawda.
Pokrzywowy Wąs parsknął. Być może po to, by rozładować nadmiar negatywnej energii. Być może po to, by wypuścić na wiatr zbierające się w nim uczucia.
— Naprawdę nie umiesz przepraszać.
— Idź już — ponagliła go.
Gdy odszedł, znikając daleko za horyzontem, Lód jeszcze przez dłuższą chwilę stała przy śladach, które odnalazł jeden z patroli. Stała, wpatrywała się pusto w te właśnie ślady i zastanawiała się, choć sama nie wiedziała, nad czym.
Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, nim podniosła sowie pióro z ziemi i wplątała je sobie w futro.
Większość kotów nosi ozdoby ze względów estetycznych. Dla niej to był wyraz uczuć i przywiązania. Czegoś, czego nie okazywała słowami. Czegoś, czego nie okazywała niczym innym, co sobą prezentowała. To pióro, które teraz tak pięknie ozdabiało jej głowę, to były właśnie jej przeprosiny. To był właśnie jej sposób na powiedzenie, że ktoś był dla niej ważny. Nawet, jeśli przekonywała siebie, że tak nie było. Nawet, jeśli wzbraniała się przed uczuciem i sentymentem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz