przed mianowaniem na wojowniczkę
— Oj tam, nudy straszne — przyznała szczerze stara uczennica. No bo co innego miała powiedzieć? Taka prawda! Po paru pierwszych księżycach nic odnośnie do jej treningu nie było interesujące. Przecież to wszystko już słyszała, już ćwiczyła i umiała... Mniej lub bardziej, no ale nadal. Jakoś sobie na to miano wojowniczki w Klanie Nocy zapracowała, no nie? — Ciągle w kółko tłuczenie jednego i tego samego — narzekała po swojemu, co widocznie rozśmieszyło młodą zwiadowczynię.
— Taki już jest trening, co by tu rzec... — mruknęła, drżąc z rozbawienia wąsami. — Przynajmniej nuda nie boli. Gorzej, jakbyś trafiła na kogoś surowego. Taki Rokitnik na przykład... Oj, mógłby nieźle dać ci w kość!
— Nie wątpię! Na miłego gościa to on nie wygląda... — mruknęła, rozglądając się po obozie z lekką obawą, że wspomniany przez nie wojownik mógł kręcić się gdzieś w pobliżu. Na szczęście teren był czysty. Uff. Zamiast tego wzrok Kajzerki utknął na innym obiekcie, a mianowicie stosie ze zwierzyną. No tak, dawno już nic nie jadła! — Wiesz co? Te norniki wyglądają bardzo zachęcająco... — wskazała nosem kierunek stosu. — Dałabyś się skusić?
— No ba! — odparła Jeżyna, co było w tamtej jedyną poprawną odpowiedzią.
***
Rozbudziła się późnym rankiem, gdy legowisko wojowników było już praktycznie puste. Ziew... Kajzerka przeciągnęła się porządnie w swoim "gniazdku" i chwilę w nim poleżała, tak, by nabrać sił na ten dzień. Zapowiadał się na jeden z tych leniwych i bardzo przyjemnych.
Białe obłoki wolno płynęły po błękitnym niebie, a ciepłe promyczki przyjemnie przygrzewały jej futro, wpadając do legowiska poprzez rzadką koronę z młodych liści. Choć śnieg nie stopniał tak szybko po rozpoczęciu się Pory Nowych Liści, to teraz z trudem można było szukać białego puchu. Gdzieniegdzie przed słońcem udało się skryć tylko małym, na wpół błotnistym grudkom, które i tak szybkim tempem znikały kotom z oczu.
— Ładna pogoda — wymruczała do samej siebie, zwlekając się w końcu z łoża na dół, do obozu. Od razu jej wzrok przykuły dwa obiekty – mnóstwo świeżych, złapanych jeszcze tego ranka przez inne owocniaki piszczek oraz siedząca nieopodal stosu samotna, bardzo dobrze jej znana szylkretka. Choć pokusa była duża, Kajzerka ominęła pysznie pachnącą zwierzynę i podeszła do swojej córki.
— Już po treningu? — miauknęła w jej stronę, przez co po ciele Maślak przeszły dreszcze. Właśnie została wyrwana z głębokiego zamyślenia i uderzenie serca jej zajęło, by zrozumieć, że to była tylko jej matka.
— Tak, tak. Wróciliśmy wcześniej — miauknęła nieco zakłopotana, a to się Kajzerce nie podobało. Brzmiała, jakby próbowała coś ukryć...
Przybrała zmartwiony wyraz pyszczka.
— Coś się stało? — zapytała córkę z troską. Znała w końcu swoje kocię – wiedziała, kiedy coś było nie tak. Po paru dłuższych spojrzeniach Maślak w końcu głęboko westchnęła. Kajzerka chciała pochwalić siebie za spostrzegawczość, lecz nie był to najlepszy moment... Czekała, aż w końcu kotka sama jej wszystko powie.
— Dziś Malinka stwierdził, że spróbujemy ze wspinaczką i nie poszło mi za dobrze. Właściwie, poszło fatalnie — wyznała ze smutkiem w głosie. — Powiedział mi, że to nic, wojownicy nie potrzebują tej umiejętności, ale nadal... no nie wiem. Nie umiałam zrobić więcej, niż paru kroków do góry, a i one były jakieś koślawe — mruczała cicho, wpatrując się w ziemię.
"Biedactwo!" — pomyślała od razu Kajzerka, przytulając Maślak i owijając wokół niej puszysty ogon.
— Jeszcze zdążysz się nauczyć! Nie od razu klany założono — zapewniła kotkę, przejeżdżając kojąco końcówką ogona po jej futrze. — Malinek jeszcze ci wszystko pokaże. Jeszcze masz wiele księżyców na naukę.
— Racja... Ale boję się, że później będę uczniem bardzo długo. Jak Mróz na przykład. Znaczy, ja nie mam nic do niego, ale widzę, że inni posyłają mu już krzywe spojrzenia... — podzieliła się lękiem. — Albo Topola! Pysk Żagnicy z każdym wschodem słońca zdaje się tylko coraz bardziej krzywy. Nie chcę, by inni też myśleli o mnie w taki sposób — mruknęła, kuląc się w sobie.
— Ojjj, no ale będziesz to miała potem po mamusi! — miauknęła, próbując ją pocieszyć. — Przecież ja też zostałam niedawno mianowana. Będziemy w tym razem!
Maślak nie wyglądała na zadowoloną ze słów matki i wizji bycia starym uczniem. Wręcz przeciwnie, wyglądała na jeszcze bardziej zmartwioną. Ups...
— To znaczy... Tak, wiem, to duża satysfakcja zakończyć młodo trening... — Zastanawiała się, co powiedzieć, by nieco podnieść na duchu uczennicę. Myślała, myślała, myślała... Chwila moment! Nagle w jej głowie zapaliła się drobna żaróweczka! Miała pewien pomysł. — Właściwie, Maślanko... Wiesz, kto najlepiej wspina się na drzewa w całym Owocowym Lesie? — zapytała nagle, pozornie od czapy.
— Uch... Nie? — miauknęła Maślak, wyglądając na zdziwioną.
— No jak to nie! Taka duża grupa kotów...
— Zwiadowcy?
— Bingo! — Uśmiechnęła się szeroko. — A wiesz, ja się znam z paroma zwiadowcami. Z pewnością zgodziliby ci się pomóc! — zaproponowała, przez co pysk młodej kotki natychmiast się rozświetlił, lecz tylko na chwilę.
— No tylko... Czy oni by tego chcieli? — zapytała nieco niepewnie. — Na pewno mają wiele obowiązków. Nie chciałabym zabierać im czasu...
— Pfff, no co ty! Przyjaciele pomagają sobie w potrzebie, wiesz? Nawet kiedy są zajęci! — miauknęła od razu Kazarka i dodała po chwili, widząc, że to niespecjalnie przekonało jej córkę: — Ci, których znam, są bardzo skorzy do pomocy. To będzie dla nich istna przyjemność. Zapewniam cię!
Na pyszczku Maślak pojawiło się wyraźne wahanie. W końcu, ku uciesze wojowniczki, mordka kotki się rozpogodziła. Czyli postanowione!
— No dobrze. Jeśli tak mówisz — miauknęła, a wraz z tymi słowami Kajzerka odeszła w stronę legowiska zwiadowców. "Zaraz wrócę" — rzuciła jeszcze w stronę córki, zanim zniknęła między konarami drzew.
Ostatnio szczęście szczególnie jej dopisywało! Mirabelki wprawdzie nie zastała, ale zamiast tego od razu zauważyła dwie koleżanki, Pieczarkę i Jeżynę, które rozmawiały ze sobą z pogodnymi pyszczkami. Kiedy przedstawiła im swój pomysł, od razu się zgodziły. Kajzerka wiedziała, że miały one zbyt dobre serca, by jej odmówić!
W końcu grupa kotek doszła do Śliwowego Gaju – równie dobrze mogłyby pójść do bliższego Owocowego Lasku, lecz to było bardzo popularne miejsce do polowań czy zwykłego spędzania czasu. Kajzerka natomiast wiedziała, że Maślak wolałaby uchronić się od oceniających ją spojrzeń kotów z zewnątrz. Szanowała to. W końcu mało kto lubił być obserwowany w chwili, gdy coś mu nie wychodziło... Wojowniczka zaczęła przyglądać się paru drzewkom, szukając odpowiedniego na trening jej córki.
— Ładnie tutaj — zauważyła, oglądając okoliczne śliwy, które właśnie zaczynały kwitnąć. Pomiędzy zielonymi listkami można było dojrzeć wiele drobnych, różowych kwiatów. To miejsce, łącznie z Owocowym Laskiem, Porą Zielonych Liści zamieniało się w piękną krainę. Jakby żywcem wyciągniętą z jakiejś opowieści czy snu.
— To prawda. Właśnie zaczyna się ten najpiękniejszy okres, gdy pojawiają się kwiaty — miauknęła nieco rozmarzona Pieczarka. Dopiero wtedy, gdy zwróciła wzrok ku swojej rozmówczyni, Kajzerka zauważyła wplecione w jej długą sierść kwiaty. Przez ostatnie, zimne sezony zdążyła zapomnieć o tym nawyku zwiadowczyni.
— Ślicznie wyglądasz! — skomplementowała ją, co nieco onieśmieliło młodą kotkę. — Te fioletowe kwiaty naprawdę ładnie podbijają twoje zielone oczy.
— Dziękuję — odpowiedziała nieśmiało. — Zwykle szukam lawendy, lecz ona kwitnie dopiero na Porę Zielonych Liści... Właściwie, nawet nie wiem, co to za gatunek — wyznała, delikatnie się śmiejąc.
— Wygląda na jakiś fiołek — wtrąciła się Jeżyna. — Dobrze, ale chyba nie po to tu przyszłyśmy, co? — szturchnęła psotnie obie kotki i zwróciła wzrok ku dotąd milczącej Maślak. — Słyszałam, że masz problemy ze wspinaczką?
— Tak, racja — wymruczała niepewnie. Nie wyglądała, jakby do końca ufała zwiadowczyniom, lecz Kajzerka postanowiła dać jej czas. Musiała się po prostu ośmielić!
— Spoczko. Pieczarce udało się opanować tę umiejętność do perfekcji. Z nią nauczysz się raz-dwa! — gwarantowała Jeżyna i podeszła do jednej ze śliw, zachęcając ruchem ogona, by Maślak podeszła do niej. Po posłaniu mamie jednego spojrzenia na otuchy (na które Kajzerka odpowiedziałaby wyciągnięciem do góry kciuków, gdyby tylko je miała), kotka podążyła za jej nową nauczycielką. Przy pniu już stała czekająca Pieczarka.
Gdy bura do niej podeszła, natychmiast zaczęła mówić swoim spokojnym, kojącym głosem:
— Trzeba zacząć od tego, że nie masz czego się bać. My, jako koty, jesteśmy stworzone do wspinaczki. A jeśli już się poślizgniemy, natura obdarzyła nas czterema łapami, na które zawsze spadamy. Musiałabyś spaść z czubka jakiejś wysokiej góry, by zrobić sobie jakąś krzywdę — zapewniła młodą kotkę.
— Masz zaostrzone pazury? — zapytała nagle Jeżyna.
— Chyba, w miarę.
— Ostre szpony bardzo się przydają, gdy wspinasz się na drzewo. Bo to bardzo proste. Wbijasz je w korę... — Jeżyna wyprostowała się i zrobiła dokładnie to, o czym mówiła — dokładasz kolejne łapy i idziesz w górę. To takie proste! — dodała już z gałęzi, po której zaczęła się przechadzać.
— Schodzenie jest trochę inne. Większość uczniów, nawet zwiadowców, zaczyna panikować, kiedy przychodzi czas na koniec treningu. Zwykle próbują zejść jak wiewiórki – z głowami w dół. A, niestety, to zwykle kończy się utratą przyczepności i upadkiem... — tłumaczyła druga. — Jeżynka, pokaż, jak to się robi.
— Można po prostu zeskoczyć, ale nie zawsze jest to możliwe. Przy wyższych drzewach lepiej się zastanowić — miauknęła, podchodząc ponownie bliżej pnia, po którym weszła. — Teraz trzeba zrobić to samo, co na początku. Czyli skierować się głową do góry. — Przybrała pozycję podobną do tej, dzięki której weszła na śliwę. Jeżyna prędko znalazła się z powrotem na trawie. — Zrozumiałe?
— Chyba... — miauknęła Maślak, próbując wszystko poukładać sobie w głowie.
— To czas na praktykę! — oznajmiła z uśmiechem Pieczarka, odchodząc wraz ze swoją przyjaciółką od pnia, tak, by kotka miała do niego wolną drogę. — Teraz ty możesz spróbować.
— Jak coś, to będziemy cię łapać — zażartowała Jeżyna. Uczennica odetchnęła, zbierając w sobie odwagę. Podeszła bliżej pnia i oparła o niego przednie łapy, po czym wbiła w korę pazury. Posłała jeszcze jedno spojrzenie w stronę swojej matki, która kipiała z ekscytacji.
— Dasz sobie radę, Maślanko! — zawołała Kajzerka, podrygując końcówką ogona. — Uda ci się! A nawet jeśli nie, to mama i tak będzie z ciebie dumna! — zapewniała córkę, czekając na jej ruch.
<Jeżyno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz