Wiedział doskonale, do czego zdolny był Srokoszowa Gwiazda.
Był to w końcu strzęp zapchlonej skóry. Niezasługująca na nic, co podarowali mu Gwiezdni, zwykła przybłęda. Kot, który powinien teraz gnić w odmętach Bezgwiezdnej Ziemi; tam, gdzie przynależało jego łasicze serce. Jakimś cudem jednak przewodził Klanem Klifu, a jego durnowate decyzje, podjęte w jeszcze bardziej durnowatym mysim móżdżku, wpływały na życie nie tylko jego samego, ale i wszystkich kotów, którym przyszło zostać klifiakami.
Na osty i ciernie.
Gdy Judaszowcowy Pocałunek wywoływał go na zgromadzeniu, czuł się jak najpotężniejszy z przywódców. Ba, mógłby przysiąc, że gwiezdny pył przepływał przez jego żyły, a przodkowie tylko szeptali cicho do jego ucha "Jeszcze, jeszcze...". Mówił wszystko to, co zgromadził w swoich myślach przez wszystkie księżyce jego rządów. Nawet nie doszedł do połowy, gdy przerwał mu zakryty przez chmury księżyc i gniew Srokoszowej Gwiazdy tak wielki, że Judasz wcale by się nie zdziwił, gdyby w tamtej chwili starcze serce kocura wykipiało z nerwów. A nawet wtedy nie okazał mu żadnej skruchy – przeciwnie, upajał się widokiem wroga, który tracił nad sobą kontrolę na wzór rozwydrzonego kociaka. To było coś piękniejszego nawet od rozgwieżdżonego, nocnego nieba.
— Kornikowa Kora się zrzygał — burknął nagle w jego stronę Jerzykowa Werwa, budząc kocura z głębokiego zamyślenia. — Będziesz wiedział, gdzie sprzątać, bo capi w całym obozie.
W pierwszej chwili po usłyszeniu tych słów Judaszowiec szykował sobie w głowie wiązankę wyzwisk na temat tego, jak on w ogóle śmie się tak do niego odzywać. Już otwierał pysk, by skrzyczeć zadufanego w sobie wojownika... Gdy przypomniał sobie o swojej nowej, marnej robocie.
Judaszowcowa Zdrada (co za podłe imię!) zacisnął tylko zęby i zgromił kocura wzrokiem, pozwalając mu na odejście z głupkowatym uśmieszkiem. Psiakrew... Do jakiego stopnia absurdu dochodził już Klan Klifu w momencie, gdy prorok, wybraniec samego Klanu Gwiazdy, miał zajmować się czyszczeniem zapaskudzonego obozu? Jak byle pchlarz...
Kocur z niezadowolonym westchnięciem zwlókł się z legowiska. Sterta czystego, zebranego przez uczniów mchu leżała tuż przy nim, przygotowana właśnie na takie sytuacje. Ten jeden raz Judasz nie zamierzał użalać się nad własnym losem. Przynajmniej nie przy innych kotach. Pokazanie po sobie, że w jakikolwiek sposób ruszyła go nałożona przez Srokoszową Gwiazdę kara, byłoby przegraną. Udowodniłby tym przywódcy, że jest potężny tak, jak się jemu wydaje. A nie był. Jedyne co miał, to ciepłą posadzkę lidera klanu, na którą od dawna nie zasługiwał. Myślał, że tanim upokorzeniem zmusi Judaszowca do posłuszeństwa... Widocznie jeszcze nie przekonał się o tym, jaki kocur potrafił mieć upór.
Kiedy wyszedł na środek obozu, na którym zwykle znajdował się tłum, od razu spostrzegł dwie rzeczy – zdecydowanie mniejszą ilość wojowników oraz kwaśny smród, który drapał po nozdrzach. Fe. Marszcząc nos i trzymając w zębach porcję mchu, Judaszowcowa Zdrada podszedł do zielonkawej kałuży. Wbił w nią zniesmaczony wzrok i położył na niej mszystą kulkę tak, by mogła ona nachłonąć wymiocinami. Judasz przesuwał mech łapą, by móc pozbyć się większości żołądkowej mazi. Niestety, posadzka w obozie Klanu Klifu nie była gołą skałą, którą wystarczyło wypucować do czysta. Pomiędzy kamieniem a kocimi łapami znajdowała się warstwa piór, słomy i zeschniętych liści, które nasiąkały breją z zajęczą prędkością. To też było do wyrzucenia... Ech. Że akurat jemu musiała przypaść ta brudna robota...
Gdy skończył, nie miał ochoty na nic innego, niż tylko ucięcie sobie porządnej drzemki. Należało mu się! Musiał wdychać wymiocinowe opary, od których już kręciło mu się w nosie, a nawet zabrudzić własne łapy. Chociaż były one już dokładnie wymyte, a smród zniknął całkowicie z obozowiska, wyraźny niesmak wciąż rysował się na pysku Judaszowcowej Zdrady. Minął po drodzę Kornikową Korę – tego, od którego to wszystko się zaczęło. Zgromił wzrokiem rozmawiającego radośnie z kolegą protektora. Śmiał się tak, jakby jeszcze tego samego dnia nie puścił pawia na samym środku obozu. To Judasz miał tu powód do śmiechu! Takiego przez łzy!
— Radziłbym ci wybrać się do medyka, Kornikowa Koro — burknął, przechodząc obok plotkującej dwójki. Minął ich zanim zdążył zobaczyć zawstydzony pysk bezłapego i usłyszeć jego ciche zapewnienia. Nie obchodziło go to. Byle już więcej nie rzygał, psiakrew, i aby nie musiał już więcej tego po nim sprzątać.
Judaszowiec ułożył się wygodnie na mchu w legowisku więźniów. Czy było to uwłaczające? Oczywiście. W tamtej chwili jednak wyjątkowo doceniał samotny zakątek i brak irytujących, ględzących nad jego uchem wojowników. Zwinął się w ciasną kulkę – brak ściśniętych ze sobą ciał innych kotów sprawiał, że jaskinia była nieprzyjemnie chłodna w porównaniu do reszty ciepłego obozu. To nie przeszkadzało zupełnie Judaszowcowej Zdradzie w szybkim odpłynięciu w sen. Być może chociaż tam mógł odpocząć od roli zwykłego posługacza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz