Czekali na wyrok.
„Jak długo jeszcze?” – to pytanie, które tylko natarczywiej pojawiało się w myślach Mirabelki, im bardziej ciągnęło się to wszystko.
I wtem.
Zerwała się z ziemi, słysząc trzask w pobliżu legowiska medyka.
— Świergot? — zawołała, widząc, jak szamanka zbliża się w ich kierunku. — I j-jak? Czy…
— Udało mi się zatamować krwawienie — odpowiedziała od razu, oszczędzając szylkretkę od wypowiadania tych zatrważających słów. Uf.
— Czyli będzie żyła! — Malinka spojrzał na nią ze zdesperowanym błyskiem nadziei w oku. — Ile czasu zajmie jej wylizanie się z tego?
Liliowa westchnęła ciężko, na co żołądek Mirabelki momentalnie się skręcił. Tak jak przeczuwała, do poprzedniego stanu mamy najprawdopodobniej nie było już powrotu. Pozostało tylko pytanie jak bardzo drastycznie jej życie miało ulec pogorszeniu. Czy będzie w stanie jeszcze kiedykolwiek z nimi porozmawiać? Posilać się bez bólu? Funkcjonować, nie musząc się nieustannie martwić o wszelkiego rodzaju infekcje, czyhające, by odebrać jej życie na każdym kroku?
— To… — zaczęła, przełykając ślinę — właśnie obawiam się, że może już nie być możliwe.
— J-jak to nie? — Migotka zadrżała. — Znaczy po prostu będzie jej potrzebna dodatkowa o-opieka, tak?
Świergot wbiła wzrok w ziemię, a Mirabelkę przeszedł dreszcz. Nie podobał jej się fakt, że zastępująca medyczkę wyglądała, jakby celowo dawkowała przekazywane im informacje.
— Główny kłopot nie tkwi w samej ranie — zaczęła ostrożnym tonem głosu. Swoim wzrokiem bacznie zmierzyła każde z nich. O co chodziło? — Problemem jest natomiast jej umiejscowienie. Język, on… stanowi jeden z najbardziej wykorzystywanych narządów. Nie tylko w kontekście porozumiewania się, ale także przyjmowania pokarmu i płynów.
— Co próbujesz przez to powiedzieć? — dopytała natychmiastowo, mając wrażenie, jakby wcześniej spowalniający czas, w tej chwili całkowicie się zatrzymał. Jakby ten moment miał być ich zbawieniem lub ostatecznym unicestwieniem.
Szamanka nabrała wdech.
— Próbuję podawać jej wodę poprzez nasączony mech, lecz niestety nigdy nie jest w stanie wypić odpowiedniej ilości. Z powodu palącego bólu języka i opatrunku na nim, zazwyczaj takie starania kończą się zakrztuszeniem. — Skrzywiła pysk. — A nawet jeśli uda mi się wypracować na to skuteczną metodę, wciąż pozostaje kwestia jedzenia. Musiałaby dostawać wcześniej przeżutą przez kogoś papkę, którą nawet wówczas byłoby trudniej przełykać niż wodę — westchnęła z żalem. — Innymi słowy… Na dłużej będzie mi bardzo ciężko utrzymać ją przy życiu.
Nie.
Mirabelka momentalnie zgięła się w pół, mając wrażenie, jakby porażający piorun trafił ją prosto w serce.
— Nie, nie, nie — powtórzyła panicznie Migotka, robiąc kilka gwałtownych kroków w tył.
Świergot spojrzała na swoje łapy.
— Naprawdę tak mi przykro — wyszeptała. — Postaram się zrobić co w mojej mocy, ale…
— Nie musisz się tłumaczyć — stanowczo przerwała jej najmłodsza córka, ledwo wykrztuszając z siebie te słowa.
Zrozpaczona spojrzała na Malinkę, który bez mówienia czegokolwiek, ze łzami w ślepiach rzucił się jej na szyję. Zwiadowczyni mocno objęła ich jedną łapą, również czując coraz intensywniejsze pieczenie oczu. Ruchem drugiej natomiast zachęciła Migotkę do wspólnego uścisku, z niepokojem dostrzegając, że siostra wygląda na najdoszczętniej zdruzgotaną. Niebieska bez wahania przyjęła zaproszenie i po chwili wszystkie szylkretowe futra złączyły się w spójną, harmonijną całość.
Mirabelka pozwoliła swojemu ciału wtulić się mocniej w rodzeństwo, dołączając do wzajemnego nawilżania sobie sierści łzami.
Była tak zszokowana, tak przestraszona. Z desperackim zapałem odganiała myśli, że to wszystko wcale nie było najgorszym snem, jaki kiedykolwiek miała, tylko rzeczywistością.
Obecność Malinki i Migotki była jedynym powodem, dla którego dawała radę utrzymać się na łapach.
***
Wraz z nowym dniem, Mirabelka z gulą w gardle postawiła łapę w dziupli, kierując swe kroki bezpośrednio do posłania mamy. To miał być pierwszy raz, odkąd ją widziała po tragedii, która miała miejsce.
Wcześniej minęła w wejściu Traszkę i Ślimaka, którzy spoglądnęli na nią z zauważalnym współczuciem, co niestety nieintencjonalnie spowodowało większe napięcie się jej ciała. Czyżby troska w ich ślepiach była na tyle olbrzymia, dlatego że właśnie zobaczyli stan Kruchej i okazał się on na tyle opłakany? Wzdrygnęła się nagle. Lęk z każdym kolejnym krokiem wewnątrz jedynie intensywniej kłębił się w środku szylkretki. Bała się tutaj być. Bała się znać odpowiedzi na pytania, jakie obsesyjnie krążyły jej po głowie. Nie potrafiła znieść myśli, że tę wizytę można było w zasadzie zaklasyfikować jako odwiedziny własnej mamy na łożu śmierci. Na przemian miała ochotę już na zawsze opuścić to miejsce lub nigdy z niego nie wychodzić, żeby później nie żałować choćby uderzenia serca spędzonego z dala od kremowej. Określenie, która z tych opcji dałaby jej większą ulgę, było niemożliwe.
— Dobrze, że jesteś, Mirabelko — przywitał ją ciepły, acz nietypowo cichy głos Świergot. — Zostawić was same?
Zwiadowczyni zamiast odpowiedzi słownej krótko skinęła głową, gdyż trzymała w pysku kilka drobnostek, które musiała najpierw odłożyć na bok. Kiedy to zrobiła, a szamanka opuściła oddzieloną sekcję legowiska, tortie chwiejnie zbliżyła się do posłania starszej.
— Cześć, mamo — zaczęła łagodnym, lecz smutnym głosem, uważnie przyglądając się rodzicielce. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, był brak plam krwi, wcześniej odznaczających się na złotym futrze. Świergot musiała o to zadbać.
Z pyska kotki nieznacznie wychodziły też pajęczyny, które najpewniej miały za zadanie chronić ranę wewnątrz. Przede wszystkim jednak wyglądała na wycieńczoną. — Jak… jak się czujesz?
Krucha uśmiechnęła się jeszcze cieplej na to pytanie, prawie jakby chcąc powiedzieć „teraz już lepiej”. Zaraz po tym kiwnęła głową na córkę, wydając się w ten sposób próbować prowadzić konwersację.
— Jak u mnie? — zapytała po kilku uderzeniach serca, oczekując potwierdzenia. Kontynuowała, gdy je otrzymała. — Och um, u mnie dobrze? Mróz robi spore postępy w treningu, myślę, że niedługo zostanie mianowany. Jestem z niego naprawdę dumna. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Co jeszcze… Mówiłam ci o Kajzerce? Wydaje się naprawdę fajna, Malinka więcej z nią rozmawiał, ale stopniowo nadrabiam zaległości. No i tak. Miło jest mieć więcej znajomych… — zamilkła, nie wiedząc, czym jeszcze mogłaby się z nią podzielić.
Zastanawiała się przez chwilę, dopóki nie zaczęła się czuć niekomfortowo z powodu przedłużającej ciszy, której Krucha nie miała choćby możliwości ukrócić. Bała się, że ten fakt tylko przypomina kotce o tragedii, jaka ją spotkała i teraz poczuła się gorzej.
— Ach! — Mirabelka wydała z siebie odgłos ulgi, kiedy przypomniał jej się kolejny temat do konwersacji. — Mam coś dla ciebie. Znaczy, to po prostu twoje rzeczy, które zawsze trzymałaś, ale pomyślałam, że może ucieszysz się, mogąc je mieć przy sobie.
Ostrożnie chwyciła kulkę mchu i piórka między kły, po czym niepewnie położyła je na posłaniu kremowej. Wiedziała, że te przedmioty były dla niej ważne, ale czy aby na pewno przynoszenie ich tutaj można uznać za dobry pomysł? Może miejsce, w jakim leżały też miało znaczenie albo zwyczajnie nie powinna robić tego bez uprzedzenia? Chociaż może…
Zdziwiona przeniosła wzrok na źródło dźwięku, które wyrwało ją z zamętu wątpliwości. Przyjrzała się rodzicielce i… nagle zamarła. Krucha przyłożyła „podarunki” córki do swojej klatki piersiowej i ściskała je mocno, jakby już nigdy nie chcąc się z nimi rozstawać. Przy tym cicho pochlipywała, mocno zaciskając oczy.
— Och mamo… — wyszeptała Mirabelka, kojąco kładąc łapę na jej ramieniu. Nie spodziewała się, że starsza tak emocjonalnie zareaguje, ale chyba to rozumiała. Oprócz fizycznego bólu musiała się tu czuć samotna, zagubiona i skazana na najgorsze. Uwięziona we własnym ciele. A obecność przedmiotów przed tragedią dla niej ważnych, niosła pocieszenie.
Pozostały na swoich pozycjach przez dłuższy moment, aż mama nie wylała większości zgromadzonych łez, a córka była już na ich pograniczu. I właśnie wtedy kremowa, upewniając się, że tortie zwraca na nią uwagę, niespodziewanie wskazała łapą na siebie, później na ziemię, a na końcu na trzymane przedmioty i ponownie ziemię. Szylkretka zmarszczyła nos, kilka uderzeń serca wpatrując się w starszą w niezrozumieniu. W reakcji na to starsza powtórzyła powoli sekwencję, tym razem starając się minimalnym ruchem warg pokazać słowa, jakie chciała wypowiedzieć.
Młodsza rozszerzyła źrenice, kiedy wreszcie dotarł do niej przekaz i gwałtownie pokręciła głową. „Proszę, pochowaj mnie razem z tym” – te niewypowiedziane słowa świdrowały jej w głowie jako wyraźna wizja niedalekiej przyszłości. Nie potrafiła jednak się z tym pogodzić. A już tym bardziej z myślą, że jej mama wydawała się to dawno zaakceptować i otwarcie, bez cienia sprzeciwu wobec takiemu losowi, o tym mówić.
— Nie ma mowy — zasyczała, strosząc swoje futro. — To nie będzie konieczne, bo ty nie umierasz, mamo — stwierdziła z uporem, jakby oprócz Kruchej chciała jeszcze przekonać wszystkich innych wraz ze samą sobą.
— Wyjdziesz z tego — powtarzała, nie zgadzając się na to, żeby kotka spędziła swoje ostatnie wschody słońca w atmosferze porzucenia wszelkiej nadziei i nieszczęśliwego oczekiwania na swój koniec. — Obiecuję mamo, że wyjdziesz — powtarzała z determinacją, mimo iż doskonale wiedziała, że to kłamstwo.
***
Wyszła na zewnątrz, mając wrażenie, jakby czyjeś ociężałe szpony właśnie brutalnie ścisnęły mięśnie jej barków. Miała z jednej strony ochotę tu i teraz zacząć spazmatycznie płakać, a z drugiej zwyczajnie paść na ziemię i już nigdy się z niej nie podnosić. Czuła się przytłoczona, rozżalona i zła na wszystko wokół. Kompletnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Może po prostu nie powinna była tam iść sama, skoro po wizycie czuła się jeszcze bardziej zagubiona niż przedtem. A zamiast tego pójść z kimś, kto rozumie. Z rodzeństwem.
Jak na zawołanie jej oczom ukazała się Migotka, która kuśtykając, zbliżała się w stronę siostry.
— Kulejesz? — Bura zmarszczyła brwi, to zauważając.
— Och, tak — odpowiedziała słabym, przyciszonym głosem. — Kolec wbił mi się w łapę jakiś czas temu, a ja to odłożyłam na później, więc jest z nią coraz gorzej. Idę teraz do Świergot.
— Odwiedzasz też mamę?
Siostra przeniosła wzrok na ziemię i lekko skinęła głową. Mirabelka w ciszy położyła łapę na jej ramieniu.
— Jakby coś się działo albo czegoś byś potrzebowała, to…
Migotka posłała jej blady uśmiech, jakby chcąc odpowiedzieć: „Wiem, dziękuję”.
***
Kolejne wschody słońca były jednymi z najcięższych w życiu Mirabelki. Obserwowanie szybko pogarszającego się stanu zdrowia ukochanej mamy, do tego w tak okrutny sposób było czymś, czego nie życzyłaby nawet swojemu największemu wrogowi. Z dnia na dzień Krucha marniała w oczach. Najpierw osłabienie, później zaczerwienienie i zapadnięcie się ślepi, zawroty głowy, obrzęki, stopniowa utrata kontaktu ze światem zewnętrznym, majaczenie, a na końcu…
Przełknęła ślinę.
Pochówek rodzicielki odbył się zaledwie kilka wschodów słońca, po pierwszych odwiedzinach córki. Szamanka wpierw z godnością przeprowadziła ceremonię pożegnalną, a przy ciele starszej najdłużej czuwało potomstwo starszej wraz z Traszką, która niegdyś przyjaźniła się z kremową. Migotka i Malinka wtuleni w siebie, obficie ronili łzy, podczas kiedy Mirabelka miała problem z uzewnętrznieniem jakiejkolwiek emocji. Czuła pustkę, odrealnienie oraz… złość. Złość na to, że po raz kolejny nie próbowała wystarczająco, że wyszkoleni medycy mieli gdzieś życie Kruchej i każdego członka tej społeczności, że następny członek jej rodziny musiał odejść w strachu i bólu, że to znowu nad nimi musiała zawisnąć chmura nieszczęść. Czym oni niby sobie zasłużyli? Czym zasłużyła Krucha? Czym zasłużył Agrest? A czym takim odznaczyła się Gracja, że jakoś nigdy nie musiała tego przeżywać? Że zawsze zdawała potrafić się zupełnie znieczulić na to, co się u nich dzieje?
Mirabelka otwarcie tym gardziła. Ale jednocześnie? Tak naprawdę sama by tak chciała. Zaczynała coraz częściej myśleć, że załamanie była bezsensownym stanem. Nie pomagało w ani jednym aspekcie tak jak pozostałe emocje, nawet te negatywne. Gniew motywował do działania, strach wzmagał twoją czujność w niebezpiecznych sytuacjach, zawstydzenie pozwalało na refleksję i dalszy samorozwój. A tamto przekleństwo? Jedynie utrudniało normalne funkcjonowanie, odbierało chęci do starania się o cokolwiek, odbijało na tobie piętno wewnętrznego, skrywanego lęku i żałości już do końca życia.
Doświadczenie w przeżywaniu żałoby nie przynosiło jej dłużej żadnej ulgi. Dlaczego, skoro zdawała sobie sprawę, że po upływie czasu będzie czuć się lepiej? Ponieważ patrząc na to w szerszej perspektywie, to i tak straciło już znaczenie. Jaki sens miało podnoszenie się po stracie kogoś bliskiego, jednocześnie zdając sobie sprawę, że za kolejne księżyce nieuchronnie będzie czekać ją dokładnie to samo? Oraz identycznie lub jeszcze mocniej ją zaboli?
Życie zaczęło wydawać się Mirabelce niefortunną serią ciągłych wlotów i upadków. A ona była już zmęczona. Wolałaby zwyczajnie zrezygnować z euforycznych emocji, na rzecz nieodczuwania tak skrajnie przykrych. Zatrzymać ten fatalny cykl.
Niestety wszechświat nie sprawiał wrażenia, jakby zamierzał ją wysłuchać.
***
Stąpała po wilgotnej ziemi, w rytm kropel mżawki skapujących na jej grzbiet. W pysku niosła świeżo zebrane bazie, mając zamiar położyć je na miejscu, jakie regularnie odwiedzała przez ostatnie pół księżyca.
— Hej mamo — kiedy dotarła do celu, na ziemi położyła pęk gałązek — to dla ciebie. Pora Nowych Liści już w pełni rozwinęła swoje skrzydła — westchnęła melancholijnie, zastanawiając się, czy Krucha rzeczywiście ją teraz słyszy.
Zazwyczaj nie zrywała roślin do zdobienia nagrobków, nie chcąc ingerować w porządek natury, ale białe kuleczki wyjątkowo przypominały jej zmarłą kotkę. Puchate, pocieszająco miłe w dotyku i niosące nadzieję na cieplejsze dni – po części symbolizowały to, czym kremowa przez całe życie była dla swojej córki.
Nagły szelest wyrwał Mirabelkę z sentymentalnego nastroju, sprawiając, że oglądnęła się za siebie. Źródłem dźwięku okazała się być Sówka, która zerknęła na nią z lekkim zawstydzeniem.
— Przepraszam, nie zauważyłam cię wcześniej — wymamrotała czekoladowa. — Zostawię cię samą.
Jednak nim zdążyła wykonać krok w tył, szylkretka zawołała:
— Zaczekaj! Jest tu miejsca dla nas obu. Twoja obecność mi nie przeszkadza.
Zastępczyni podeszła bliżej, niepewnie siadając obok.
— Właściwie to… wolę teraz nie być sama — wyznała tortie, uśmiechając się ponuro. — Słyszałam, że Krucha była twoją mentorką, prawda?
<Sówko?>
Wyleczeni: Migotka, Traszka, Ślimak
Zgiń przepadnij, nie planowałem dzisiaj płakać >:( 🥺💕
OdpowiedzUsuń🥹❤️
Usuń