Dlatego też zaczął czuć się przy niej komfortowo i nawet dość prędkie zniknięcie pięknych motyli, gdy temperatura zaczęła się ochładzać w trakcie Pory Opadających Liści, a następnie pierwsze śniegi Pory Nagich Drzew, nie wpłynęły negatywnie na ich relację.
Nic nie mogło go jednak przygotować na wiadomość o ciąży czarno-białej księżniczki. Dowiedział się dość szybko, od samej Różanej Woni, która badała swoją kuzynkę. Wpatrywał się w nią skołowany. Kociaki?! Mieli mieć z Mandarynką kociaki?! ON MIAŁ MIEĆ KOCIAKI?! Fala przerażenia zalała jego umysł. Przecież nic takiego nie planowali, nie rozmawiali o niczym takim! Nie nadawał się na ojca! Kociaki były energiczne, pogrzebowały zabawiania, uwagi, rozmowy, na pewno jakiegoś wsparcia… On swoich rodziców nawet nie pamiętał, od małego wychowywany jedynie przez przybraną siostrę, Syrenkę. Jak miał wejść w rolę ojca, tak dla niego obcej postaci? On, aspołeczny, zamknięty w sobie kocur? Ledwo zaczął się odnajdywać w roli partnera, a teraz spada na niego coś takiego…?
Mandarynkowe Pióro chyba zauważała jego panikę, gdy przynosił jej piszczki i obserwował powiększający się brzuch kotki, zwykle jednak kwitowała ją delikatnym śmiechem. Kotewkowy Powiew też machała łapą, mówiąc, że większość ojców tak reaguje na wieść o dzieciach. To go odrobinę pocieszało. Drugą rzeczą, było powtarzanie sobie, że to na pewno będzie bardzo spokojny kociak. Może nawet kocurek. Bursztyn był przecież spokojny, a Mandarynka tak ułożona, ich dziecko nie miało po kim być energiczne i rozbrykane… Ich dziecko, to nadal brzmiało tak obco…
– Posiadanie kociaków jest super! – Przekonywał go niedługo później Dryfująca Bulwa, gdy podzielił się z nim swoimi wątpliwościami. – Nic się nie martw, jak już się urodzą i je zobaczysz, wtedy zrozumiesz, że je kochasz i wszystko samo ci się wyjaśni!
***
Dzieci urodziła się cała piątka. Bursztynek wpatrywał się w nie z przerażeniem. Był częściowo odpowiedzialny za całą piątkę bezbronnych malców. Takie malutkie i śpiące wydawały mu się jeszcze całkiem urocze, ale już myślał o tym co będzie, gdy wejdą w okres dojrzewania… Czy Mandarynka naprawdę nie mogła urodzić tylko jednej, może dwóch pociech…? To nie od niej zależało, wiedział o tym. Spytał o imiona. Większość wybrała kotka, ale o niektórych pozwoliła mu zadecydować. Zostało im ostatnie. Wpatrywał się w drobną koteczkę. Była taka leciutka, delikatna…– Nazwijmy ją Piórko – zaproponował.
Imię pasowało do maleństwa, a do tego było przecież zdrobnieniem drugiego członu imienia Mandarynki. Uznał, że to dobry pomysł, nazwać choć jedno po matce. Na pewno wyrośnie na tak samo dumną wojowniczkę, ułożoną, szanowaną i dzielną. Mandarynka zgodziła się i jeszcze chwilę wpatrywali się w piątkę maluchów. Może nie będzie tak źle… Może uda mu się ich nie zawieść.
<Piórko, masz ochotę odpisać?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz