Tym tajemniczym stróżem był czarno-biały kocur. Wiciokrzew słuchu nie miał aż tak złego, dlatego raz udało mu się podsłuchać, jak ktoś go woła imieniem “Padlina”. Z początku młody uczeń nie chciał w to wierzyć, w końcu padlina oznaczało… truchło, zwierzęce zwłoki, a na domiar złego takie gnijące! Dlaczego ktoś chciałby nazywać swojego dzieciaka po czymś tak paskudnym? Chociaż równie dobrze Padlina mógł zyskać swoje krzywdzące imię za karę, z tego, co zdążył zauważyć liliowy kocur, stróż był całkiem niezłym ziółkiem, a raczej pod wpływem niezłych ziółek. I to w dodatku nie czasami, nie co jakiś czas, Padlina zawsze sprawiał wrażenie odurzonego jakimiś dziwnymi substancjami! Jego stan zdecydowanie nie był spowodowany samą kocimiętką. Nie mógł. Wiciokrzew usłyszał kiedyś Świergot, która mamrotała coś pod nosem o Padlinie. Mówiła coś o tym, że kocimiętka nie jest na tyle silna i długotrwała, żeby czarno-biały kocur pożywiał się tylko i wyłącznie nią. Musiało być to coś więcej, ale stróż raczej nie był skłonny do wyjawienia swoich tajnych przepisów. Może to i dobrze? Przynajmniej nie zostawiał tych niszczących informacji dla biednych potomnych, którzy w najgorszym przypadku skończyliby tak samo, jak on. Na dnie. Młody uczeń często współczuł Padlinie, ale czasami po prostu się nim lekko mówiąc, brzydził. Bardzo się bał momentów, w których stróż podchodził do niego znienacka i śmiejąc się na cały obóz, opowiadał jakieś głupie, zmyślone historyjki. Zawsze Wiciokrzewowi wtedy włos się jeżył, a źrenice zwężały do rozmiarów cieniutkiej igiełki. Gdyby tylko dałoby mu się jakoś pomóc… ale niestety, każdy już spisał go na straty. Nie był do odratowania, wiecznie żył w swoim świecie, wiecznie pod wpływem. Przynajmniej był jakkolwiek szczęśliwy i nie musiał się męczyć z brutalną rzeczywistością, której raczej już nie pamiętał.
Ciekawe od ilu księżyców już wyżerało go uzależnienie. Wiciokrzew widział go najaranego, odkąd tylko pamiętał. Może Padlina miał jakieś problemy, gdy był dzieckiem? Wszechmatko! Byle tylko biedny Wiciokrzew w życiu nie musiał iść w jego ślady. Ciekawe, jaki czarno-biały kocur był za dzieciaka… może taki sam? Dokładnie taki… sam? Nie! Napewno nie. Liliowy uczeń, gdyby tylko posiadał choć krztynę odwagi może sam by się go spytał, o ile Padlina jeszcze z nimi jest i w ogóle zrozumiałby pytanie. Co, jeśli stróż nie pamięta już poprzednich wydarzeń ze swojego życia? Co, jeśli te wszystkie zioła tak bardzo przeżarły mu mózg, że on sam nie wie, kim jest i kim był? To straszna i okropna wizja. Wiciokrzew nie dowierzał, że zwykły kot mógł doprowadzić siebie do takiego stanu. Dlaczego nikt nie zareagował na to wcześniej? Dlaczego każdy pozwalał się rozwijać jego uzależnieniu, które coraz bardziej go pochłaniało? A może ktoś próbował? Uczeń niestety nie miał dostępu do takich informacji. W końcu Padlina był już bardzo stary, tyle ile przeżył Wiciokrzew, nie było nawet ćwiartką w porównaniu do czarno-białego kocura. Ciekawe czy posiadał on jakąkolwiek rodzinę w klanie? Uczeń nie często dostrzegał go gadającego z kimś często, zwykle Padlina obierał taktykę na zaczepki. Wiciokrzew zauważył jedynie, że stróż czasami tęskno wpatruje się w niektóre koty – czarno-białą kotkę i… Rokitnika! Niekiedy także i na kocura, który chyba nazywał się Orzeszek. Może to właśnie oni byli rodziną Padliny? Tylko odsunęli się od niego ze względu na jego uzależnienie. A może to po prostu Wiciokrzew znowu za dużo myśli.
Tego dnia było jednak inaczej. To znaczy, pozornie wszystko wyglądało, jakby było na swoim miejscu, ale nie dla Wiciokrzewu. On miał to do tego, że zwykle zauważał nawet najmniejsze zmiany. Tym razem dostrzegł, że Padlina był jakoś bardziej nerwowy niż zwykle. Stróż krzątał się po obozie i wszędzie wciskał swój nos, rozglądał się co jakiś czas dookoła, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie obserwuje. Uczeń widział też, jak jego pyszczek nieznacznie się porusza, co musiało znaczyć o tym, że stróż mamrotał coś pod nosem co jakiś czas. Ciekawe co go dziś tak nagle ukąsiło. Może kogoś szukał? Znowu Rokitnika, a może znowu tę kotkę? Tylko co on od nich chciał? Czy on serio był ich ojcem, a może jakimś wujkiem, kimkolwiek innym z rodziny? Trudno było uformować z tego wszystkiego jakiś logiczny wniosek, chociaż im dłużej Wiciokrzew patrzył na Padlinę i wszystkich podejrzanych o bycie jego rodziną, tym bardziej zauważał pomiędzy nimi podobieństwo. Czasami nie tylko w samym wyglądzie, ale też w zachowaniach, co wydawało się trochę straszne. Co, jeśli Rokitnik też lubi sobie czasami zasięgnąć po kocimiętkę…? Nie, tfu! Buras nie był przecież złym kotem, prawda? Był dobry, na pewno angażował się w klanowe życie i nie miał reputacji kogoś wiecznie pod wpływem.
W pewnym momencie uczeń dostrzegł, jak z legowiska medyka wysuwa się czyjaś sylwetka. Nie miał wątpliwości, był to nikt inny jak sam, we własnej osobie Rokitnik. Wiciokrzew wychylił pyszczek za posłanie i złapał się łapami za jego brzeg, aby lepiej widzieć rozgrywającą się pod nim akcję.
“Ciekawe czego Rokitnik chciał od Świergot…” pomyślał. Nie zauważył nawet, że końcówka jego ogona zaczęła nerwowo podrygiwać. Jego gałki oczne ruszały się raz w prawo, raz w lewo. Buras poruszał się powoli i bardzo ostrożnie, jakby chciał za wszelką cenę uniknąć Padliny, który natomiast wciąż snuł się praktycznie bez celu po obozie. Niestety o ile celem Rokitnika było wyjście na zewnątrz niepostrzeżonym, tak tym razem mu się to nie udało. Uczeń widział, jak wzroki dwóch kotów krzyżują się ze sobą z dwóch różnych kątów obozu. Na pysku Padliny dostrzegł ulgę i radość, natomiast Rokitnik wyglądał na niezadowolonego. Jego mentor stał w miejscu, podczas gdy czarno-biały kocur zbliżał się już w jego stronę. Wiciokrzew stwierdził, że nie może go ominąć ich rozmowa. Był ciekawski, i to nawet bardzo! Niezgrabnie zsunął się z kasztanowca, który zostawił na nim kilka zadrapań, po czym cichutkim krokiem zbliżył się nieco do Rokitnika. Oczywiście nie chciał wzbudzać żadnych podejrzeń, dlatego usiadł gdzieś z boku i zaczął udawać, że tak jak zwykle obserwuje obóz. Każdy był już raczej przyzwyczajony do tego, że czasami po prostu ukrywał się gdzieś po kątach i patrzył. Tym razem Wiciokrzew nie szukał jednak kogoś ciekawego, bo już ktoś zdążył przykuć jego uwagę.
— Hej, synu… — mruknął Padlina. Liliowy kocur poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Pomimo tego, że starał się wlepiać wzrok w jedną ze ścian obozu, tak po prostu teraz tego nie potrafił. Chciał widzieć pysk Padliny, chciał widzieć minę Rokitnika. Jego oczy powędrowały w stronę dwóch kocurów. Pierwsze co młody uczeń dostrzegł to zażenowanie i niezadowolenie na twarzy burasa.
— Nie mów tak do mnie… nie jestem już twoim synem — wojownik burknął w odpowiedzi i odwrócił pysk od Padliny. Czarno-biały kocur wyglądał na smutnego, przygnębionego. Stróż uśmiechnął się jednak delikatnie po chwili, ale był to raczej nerwowy uśmiech. Tym razem się nie cieszył, być może nawet nie był w tym momencie pod wpływem kocimiętki czy innego świństwa. Było jeszcze wcześnie, być może nie zdążył jeszcze niczego zażyć.
— Rokitniku, nie przesadzaj! — zaśmiał się pod nosem. Bury kocur milczał, czyżby udawał, że wcale nie zna swojego… ojca? Czy Rokitnik brzydził się Padliną ze względu na jego uzależnienie, czy może w ich życiu wydarzyło się coś jeszcze? Wiciokrzew wyciągnął szyję do przodu, ponieważ zauważył delikatny ruch ze strony stróża. Jak się okazało, wyciągnął on ze swojego futra jakiś listek, po czym delikatnie schylił głowę i przyłożył sobie do niego nos. Padlina od razu się rozluźnił, jego barki opadły w dół, a ogon przestał drgać. Po pewnym czasie wyrzucił to, co trzymał w łapie i ponownie zwrócił się do syna.
— Rokitniku… moje ty słońce! Mój skarbie! — wymamrotał dramatycznie, przybliżając się do burasa. Mentor Wiciokrzewu zmarszczył wrogo brwi, patrzył na swojego ojca z pogardą.
— Nie możesz być na mnie wiecznie zły i obrażony! — uśmiechnął się głupkowato. Oczy Padliny były delikatnie zmrużone, a na jego pysku gościł szeroki banan.
— No chodź, synku! Przejdziemy się na spacer, pogadamy, trochę się rozluźnimy! — kontynuował, ale Rokitnik wcale się nie rozpogadzał, wręcz przeciwnie. Był coraz bardziej zniesmaczony zachowaniem Padliny.
— Każdy w klanie przecież wie, że jesteśmy spokrewnieni, to nie żaden wstyd! Nie musisz się chować, jestem twoim ojcem, pamiętasz? — mruknął. Buras prychnął jedynie i wstał z miejsca. Padlina położył po sobie uszy i odsunął się nieco od zezłoszczonego kocura.
— Wiesz co, mam dość tej rozmowy! — warknął. Czarno-biały stróż wyciągnął w jego stronę głowę.
— Mam ważne sprawy do załatwienia, ja nie jestem obijającym się stróżem tak jak ty. Mi zależy na Owocowym Lesie i wszystkich kotach, które tu mieszkają i właśnie dlatego pilnie muszę wykonywać swoje obowiązki — odparł twardo. Tym razem to Padlina nie wiedział co powiedzieć. Rokitnik odwrócił się i właśnie w tym samym momencie skrzyżował wzrok z gapiącym się na nim Wiciokrzewem. Liliowy uczeń w tej samej sekundzie poczuł, jak robi mu się gorąco. Odwrócił szybko wzrok od burasa, aby nie wyjść na żałosnego gapia, ale Rokitnik i tak go zauważył. Z początku wyglądał na wkurzonego, ale po jakimś czasie ochłonął. Rzucił tylko Wiciokrzewowi stanowcze i surowe spojrzenie, po czym wyszedł z obozu.
— To w takim razie poszukam Orzeszka! — Padlina krzyknął za nim.
Jak sobie postanowił, tak też zrobił. Uczeń widział, jak stróż wstaje z miejsca i z opuszczoną głową zaczyna podążać do jakiegoś miejsca. Wiciokrzew nie do końca wiedział, kim dokładnie jest Orzeszek i gdzie może teraz przebywać, ale na pewno nie było go w miejscu, do którego zmierzał Padlina. Bo otóż czarno-biały kocur wcale nie zaglądał do legowisk, tym razem podszedł do krzaków, które znajdowały się tuż obok kasztanowca, na którym leżały posłania uczniów. Stał tam przez chwilę, po czym rozejrzał się po obozie i gdy upewnił się, że “nikt” na niego nie patrzy, wsunął głowę pomiędzy drobne gałązki. Szperał przez chwilę w jakiejś swojej tajnej skrytce, po czym delikatnie wyciągnął z niej łupinkę orzecha. Obchodził się z nią naprawdę delikatnie i ostrożnie jak na fakt, że był teraz pod wpływem zapewne kocimiętki. Położył drobną skorupkę na trawie przed sobą i wpatrywał się w nią bacznie jeszcze przez kilka chwil. Wiciokrzew zastanawiał się, jakie procesy myślowe zachodziły obecnie w głowie Padliny. Co zamierzał zrobić z tą łupinką? Czyżby o takiego orzeszka mu chodziło? Nie. W pewnym momencie stróż przycisnął swój pysk do małej miseczki zrobionej z łupinki i zaczął coś z niej wylizywać. Liliowy kocur nie miał najmniejszego pojęcia, czym była ta substancja, którą obecnie pożywiał się Padlina. Czy to była jakaś jego tajna broń? Wiciokrzew poczuł ból w brzuchu, trochę się biedaczek zestresował. Coraz bardziej bał się czarno-białego stróża. Kto wie, do czego on jest zdolny!
Po chwili Padlina podniósł głowę do góry i oblizał sobie pyszczek. Chwycił łupinkę do łapy i wyrzucił ją gdzieś daleko w krzaki, aby nikt jej nigdy nie znalazł. Po tym geście jeszcze przez jakiś czas ślepo wpatrywał się w jeden punkt, dopiero po upłynięciu kilku minut odwrócił się od krzaków i chwiejnym krokiem ze zwieszoną głową ruszył do wyjścia z obozu. Tak się składało, że przeszedł tuż pod nosem Wiciokrzewu. Odór Padliny był wręcz dławiący. Pachniał jak mieszanina wielu różnych ziół, a poza tym pachniał trochę takim brudem i kurzem. Być może przez jego nadużywanie różnych substancji zapominał czasami pielęgnować swojego futra?
Gdy sylwetka stróża rozpłynęła się w wyjściu z obozu, uczeń powoli wstał z miejsca i sztywnym krokiem zaczął podążać jego śladami. Wiciokrzew czuł bicie swojego serca i słyszał swój nierównomierny, głośny oddech. Sam nie wiedział, dlaczego poszedł za Padliną, przecież nawet nie chciał mieć z nim nic do czynienia! Miał jednak przeczucie, że czarno-biały kocur mógłby nie wrócić do obozu, gdyby tylko udał się na spacer kompletnie sam. Nie wiadomo co mogłoby mu odbić, może rzuciłby się pod łapy potwora dwunożnych? Albo jeszcze by się gdzieś wywrócił i bardzo mocno uderzył w głowę… Wiciokrzew czuł się źle z faktem, że chciał teraz pomóc jakiemuś starszemu od niego o ponad 100 księżyców kocurowi, był jeszcze za młody na opiekowanie się innymi! Sam ledwo wyszedł spod pierzyny swojej matki, a teraz sam z siebie poszedł na jakąś misję ratunkową kota pod wpływem kocimiętki i Wszechmatka wie czego jeszcze. Jeśli Padlina okaże się agresywny, to Wiciokrzew nie ma z nim nawet najmniejszych szans! Może co najwyżej skulić się w kłębek i liczyć na to, że czarno-biały stróż mu odpuści.
Koty w pewnym momencie znalazły się przy jakimś ogromnym, jasnym obiekcie. Wiciokrzew nie miał pojęcia, czym mogła być ta rzecz, ale Rokitnik powiedział mu, że to miejsce nazywa się Upadłą Gwiazdą. Czyżby Wszechmatka faktycznie strąciła z nieba jedno z małych światełek, aby jej oddani mogli się nim nacieszyć? W takim wypadku to bardzo miłe z jej strony! Tylko nie o Wszechmatce teraz mowa. Uczeń skrył się za jednym z odłamków tej dziwnej konstrukcji, aby stojący nieopodal Padlina nie zobaczył go tak prędko. Młodziak liczył, że będzie mu dane odpocząć tu przez chwilę, że może stróż przysiądzie sobie na brzegu i zacznie w spokoju rozmyślać, nie sprawiając przy tym nikomu problemów.
— Wszechmatko! Ja jestem rybą! — usłyszał nagle głos dochodzący gdzieś z oddali. Postawił uszy na sztorc.
“Jak to rybą?” pomyślał. Nie wiedział, co ma o tym myśleć, był przerażony! Wychylił się zza odłamka, aby spojrzeć na Padlinę. Kocur stał przy brzegu, wpatrując się w rwącą rzekę. Na pysku miał szeroki uśmiech, pierś miał dumnie wypiętą. W tej chwili wcale nie wyglądał jak mizerny i stary kot. Wyglądał na bardzo pewnego siebie.
— Rybą! Jestem rybą! — powtórzył. Wiciokrzew przechylił łebek, był bardzo zmieszany.
— Dziękuje Ci, och dziękuję Ci kochana Wszechmatko! Dziękuje Ci za to, że uczyniłaś mnie tak pięknym i wolnym stworzeniem! — jego głos był rozbawiony, Padlina brzmiał, jakby zaraz miał popłakać się ze szczęścia.
— Teraz już wiem, gdzie jest moje miejsce! Powinienem od dawna elegancko i zgrabnie pływać wśród moich rybich braci! Powinienem zwinnie wymijać wszelkie kamienie i inne przeszkody na mojej drodze, chwytając nurt w swoje płetwy, czując orzeźwienie! — wykrzyczał. Po wypowiedzeniu tych słów dumnie wystawił przed siebie jedną z łap, po czym zachwiał się i runął do wody.
— Padlino! — Wiciokrzew krzyknął mimowolnie, patrząc jak czarno-biały kocur zanurza się pod taflą wody. Prędko pobiegł w jego stronę, przy okazji kilka razy obijając się o odłamki Upadłej Gwiazdy. Gdy dotarł do brzegu, dostrzegł jedynie ciemny, przemieszczający się pod wodą kształt. Liliowy kocur wyprzedził płynącego kocura, po czym wsadził łapy do wody. Gdy tylko Padlina znalazł się w zasięgu jego łap, szybko chwycił go za szyję i z całej siły spróbował wyciągnąć na ląd. Stróż zaczerpnął łapczywie powietrza, ale nie starał się nawet wypłynąć na brzeg. Padlina spojrzał na Wiciokrzewa i w tym samym momencie okropnie się zezłościł.
— Spadaj ty głupi pchlarzu! Jestem rybą! — krzyknął przeraźliwie. Uczeń zacisnął powieki, tak głośny i wkurzony ryk ze strony stróża sprawił, że rozbolała go głowa.
— N-nie j-jesteś r-rybą! W-wyłaź na b-brzeg! — warknął w odpowiedzi. Wiciokrzew poczuł, jak czyjeś kły wbijają mu się prosto w łapę. Odruchowo się odsunął i pisnął z bólu. Padlina za wszelką cenę chciał wydostać się z objęć młodego ucznia, a Wiciokrzew robił wszystko, aby stróż nie popłynął dalej wraz z morderczym nurtem rzeki.
— Jestem rybą! Jestem rybą i muszę odwiedzić moich rybich przyjaciół! — uparł się. Oba koty zaczęły się ze sobą szarpać. Woda chlapała dookoła, przemoczone skrawki futra lądowały w wodzie i płynęły razem z nią. Wiciokrzew sam już nie wiedział, co robi, nie panował nad sobą. Czuł się tak, jakby nawiedził go jakiś duch i wykonywał wszystko za niego, podczas gdy liliowy kocur był niczego nieświadomy. To wszystko działo się tak szybko! Młodziak nawet nie zauważył momentu, w którym Padlina wyślizguje się z jego łap i z głupim uśmiechem na pysku daje się porwać rzece. Wiciokrzew obserwował, jak pysk stróża po raz ostatni jest widoczny na powierzchni, a następnie zanurza się pod wodą. Uczeń nie chciał dać śmierci za wygraną. Zebrał się do kupy w przeciągu kilku uderzeń serca i pognał wzdłuż brzegu, goniąc płynące ciało stróża. Słyszał tylko świszczące powietrze, nic więcej. Był tak przepełniony strachem i przerażeniem, że nie odczuwał już ani zmęczenia, ani bólu. Po prostu ślepo biegł przed siebie, licząc na to, że jeszcze uda mu się uratować Padlinę.
Nim Wiciokrzew zdążył zauważyć, zdążył już dobiec do Śliwkowego Gaju. Tam rzeka się rozwidlała, uczeń już nie mógł biec dalej. Kocur gwałtownie zahamował przed brzegiem. Miał wrażenie, że widzi ciemniejszy kształt, który wciąż przemieszczał się razem z rzeką. Teraz było już za późno. Dla Padliny od początku nie było ratunku, a gdy wreszcie Wiciokrzew zdał sobie z tego sprawę, nagle poczuł się okropnie. Przed oczami miał mroczki, a łapy niemiłosiernie go piekły. W dodatku był cały przemoczony, chłodne powietrze wcale nie ułatwiało mu sytuacji. Wkrótce zaczął trząść się z zimna. Nie miał pojęcia jak wrócić i czy w ogóle da radę, będąc w tak złym stanie fizycznym i psychicznym. Najchętniej zapadłby się po prostu pod ziemię i już w niej pozostał.
***
Wiciokrzew dał radę przenieść się pod najbliższe drzewo, a gdy tylko to zrobił, od razu się przed nim położył i zwinął w kłębek, aby łatwiej mu było zachować ciepło. Nie minęła nawet chwila, a młodziak zasnął. Jego sen był bardzo niespokojny, uczeń czuł się strasznie niekomfortowo, czuł się okropnie! Chyba gorzej już być nie mogło! Jeszcze oprócz tego, że był przemoczony i straumatyzowany to dodatkowo miał na swoich łapach i szyi mnóstwo drobnych zadrapań i ugryzień autorstwa Padliny. Co on ogłosi całej społeczności? Przyjdzie do obozu i powie im, że widział, jak stróż udaje, że jest rybą? To brzmiało jak coś tragicznego! Przecież nie może tak powiedzieć, nie może! To by było głupie, głupie, głupie! Koty nazwałyby go przecież chorym psychicznie i obłąkanym, kto wie, może niektórzy zarzuciliby mu nawet morderstwo!
Kocur spał zaledwie kilka godzin. Po upływie tego czasu obudził się i od razu gwałtownie poderwał z miejsca. Wciąż był tak samo spanikowany i rozhisteryzowany jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Wiciokrzew stwierdził, że skorzysta z ostatku sił, jaki mu pozostał i spróbuje dostać się do obozu, do własnego legowiska, do innych kotów. Tutaj był łatwym i szybkim kąskiem, wszystko tu na niego czyhało. Prędzej czy później coś by go pożarło, a jak nie to by zamarzł, albo umarł z głodu! Młodzik raczej nie planował wczesnej śmierci. Podniósł się z miejsca niezgrabnie i powolnym krokiem zaczął iść wzdłuż brzegu. Kulał nieco na jedną z przednich łap, która została najbardziej okaleczona przez Padlinę.
Po dłuższym czasie udało mu się wreszcie dotrzeć do bezpiecznego miejsca. W międzyczasie zdążyło mu już wyschnąć futro, ale wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść. Zaraz po przekroczeniu wejścia znalazła się obok niego ta sama kotka, która kiedyś do niego zagadała. Była burą szylkretką, no i przede wszystkim Wiciokrzew zapamiętał ją jako miłą. Teraz miała zmartwiony wyraz pyska.
— Wiciokrzewie! Co ci się stało? Gdzie ty się podziewałeś? — spytała. Liliowy kocur westchnął i przystanął w miejscu. Trochę kręciło mu się już w głowie. Miał wrażenie, że dookoła niego zbiera się już cały tłum kotów, ale tak szczerze sam już nie wiedział.
— J-ja… — wydukał. Bura kotka wyglądała na zaciekawioną i trochę przestraszoną jednocześnie.
— Rokitnik zauważył twoją nieobecność, bo miał zabrać cię na trening… a tak poza tym to Padlina też gdzieś zniknął, widziałeś go? — dodała. Wiciokrzew pokiwał niechętnie głową na tak.
— O-on… u-u-uton-n-nął — wykrztusił z siebie.
— Utonął!? — kotka krzyknęła. Wszystkie zebrane wokół koty westchnęły ze zdumienia.
— P-P-P-Pad-dlina, o-on… t-t-twier-rdził, ż-że j-jest r-rybą… — wymamrotał pod nosem.
— P-powiedział, ż-że w-w-wzywają g-go j-j-jego r-rybi b-bra-acia — dodał. Nie wierzył, że kiedykolwiek dane mu będzie opowiadać o tak absurdalnym wydarzeniu. Sam nie zdążył jeszcze za bardzo przetrawić tego zdarzenia. Nigdy więcej, nigdy więcej!
[3333 słów]
[przyznano 67%]
*Ociera łzy głębokiego wzruszenia*
OdpowiedzUsuńCudowne opko, rip tobie słynny Padlino 😔✊